Szkocja ma za sobą nieudane mistrzostwa Europy, ale w ostatnich latach mówimy jednak o tym, jak się rozwija. John Carver, asystent Steve’a Clarke’a, przekonuje nas, że rywal reprezentacji Polski to zespół nowoczesny, odstający od wyobrażenia o “brytyjskiej piłce”. Z doświadczonym trenerem dyskutujemy o dziwnym skrzywieniu szkockiej drużyny, mentalności jej liderów, wielkich nieobecnych i Hampden Park, prawdziwej piłkarskiej twierdzy.
Przypominamy naszą rozmowę z Johnem Carverem, którą przeprowadziliśmy przed inauguracją mistrzostw Europy w Niemczech. Dla waszej wygody z pierwotnej wersji wycięliśmy fragmenty, które dotyczyły stricte EURO 2024.
Czy Szkocja to nowoczesna drużyna?
Absolutnie.
Proszę mnie przekonać.
Świadczy o tym sposób, w jaki gramy. Uwielbiamy budować akcje w ataku pozycyjnym, od własnej bramki. Nie wygląda to jak oldschoolowa, brytyjska piłka. Wolimy trzymać piłkę na ziemi, lubimy ruszać do wysokiego pressingu, gra w średnim bloku też nie sprawia nam problemu. Wszystko to kojarzy się chyba z zespołami grającymi w sposób nowoczesny?
Zgoda. W ogóle pojęcie “brytyjska piłka” mocno się zmieniło. Wyspiarski styl opiera się dziś na intensywności, nie na kopaniu przed siebie i niech się dzieje wola nieba.
Spójrzmy na to, jakich mamy piłkarzy, podam kilka nazwisk. Kieran Tiernay, Andy Robertson, Scott McTominay, Billy Gilmour, Callum McGregor, Che Adams, Ryan Christie — każdy z nich gra i grał w drużynie, która kojarzy się z nowoczesnym stylem gry, więc i my jesteśmy atrakcyjnym dla oka zespołem.
Trudno było osiągnąć taki efekt?
Myślę, że zawodnicy poniekąd sami to podyktowali, narzucili. W taki sam sposób funkcjonują na co dzień, więc to dla nich naturalne. Bez piłkarzy, którzy są do tego zdolni, nie byłoby to możliwe. Niemniej potrzebny do tego jest także sztab szkoleniowy, który chce grać w piłkę i zachęca do tego, żeby to robić. Zaszczepia taką mentalność. Jest nam o tyle łatwiej, że mamy bramkarzy, którzy czują się komfortowo z piłką, dobrze grają nogami. To raczej niecodzienne dla golkiperów z Wysp Brytyjskich, w tym przypadku pomógł odpowiedni system szkolenia.
Nadal macie jednak nutkę oldschoolowej, wyspiarskiej piłki w swojej bandzie. Grant Hanley, Scott McKenna — to obrońcy kojarzący się z twardym stylem gry.
Powiedziałbym raczej, że mamy pewien miks. W trójce stoperów grają także Tiernay, Jack Hendry i Ryan Porteous — każdy z nich dobrze wprowadza piłkę, są dobrymi technicznie defensorami. Różne profile środkowych obrońców są wręcz pożądane, dzięki temu unikamy przewidywalności. Taki miks jest potrzebny, żeby zespół mógł być elastyczny i dobrze funkcjonował w różnych fazach gry.
Waszym największym atutem będzie to, że możecie zabiegać rywala na śmierć?
Na boisku jesteśmy ekstremalnie zaangażowani, harujemy niezwykle ciężko — to nasza mentalność, nienegocjowalne zasady, których wymagamy od zawodników. Utrzymujemy wysokie tempo gry oraz intensywność w pressingu, choć to oczywiście zależy od tego, z kim się mierzymy. Wszystkie te cechy sprawiają, że potrafimy maksymalnie uprzykrzać życie rywalom. Kolejna sprawa to kibice, bo bez nich nie udawałoby nam się stworzyć takiej atmosfery. Ich obecność i oddanie pomagają stworzyć otoczkę, która paraliżuje rywali.
Myślę, że jeszcze bardziej paraliżują ich pomysły Austina MacPhee. Spytam wprost: czy wasz trener od stałych fragmentów gry to geniusz?
W minionym sezonie pobił z Aston Villą kilka rekordów. Jeśli chodzi o stałe fragmenty gry w ofensywie, byli chyba najlepsi w Europie, o ile nie na świecie. Awansowali przecież do Ligi Mistrzów. Gol za golem, golem poganiał, niesamowite. Jego specjalizacja jest bardzo wąskim i konkretnym obszarem. Pozwala nam wnieść coś ekstra do naszej gry. Pamiętajmy, że chodzi nie tylko o strzelanie bramek, ale też o obronę własnego pola karnego. To bardzo istotne, szczególnie, w ważnych meczach, w których każdy szczegół się liczy, a detale mogą przesądzić o wyniku. Myślę, że praca Austina i wyniki Aston Villi rozkręcą modę na trenerów od stałych fragmentów gry w poszczególnych sztabach.
Nie musimy mówić o Aston Villi, wystarczy rzucić okiem na was. Według “StatsBomb” wasi rywale mieli trzecie najniższe xG w eliminacjach po stałych fragmentach gry.
Zawsze szukamy miejsca i pola do usprawnienia tego obszaru, szczególnie w defensywie. Mamy specjalistę, który zajrzy pod każdy kamień i zwróci uwagę nawet na najdrobniejszy detal. To nasz ogromny atut, zdecydowanie. Sztab szkoleniowy to jednak wielka symbioza, w której każda jednostka ma znaczenie. Zwracam uwagę szczególnie na ludzi z tak zwanego zaplecza. Tych, którzy pracują w cieniu: masażystów, osoby od zaopatrzenia, przygotowania wszystkiego, jak należy. Są tak samo ważni jak trenerzy.
Jaką dokładnie rolę pełni pan w sztabie?
Na co dzień nasz sztab liczy od dwunastu do piętnastu osób. Jestem asystentem głównego trenera, Steve’a Clarke’a. Moim zadaniem jest trzymanie wszystkiego w ryzach, organizacja, zdejmuję to z głowy selekcjonera. Wnoszę swoje doświadczenie z pracy pierwszego szkoleniowca w Newcastle United, Toronto FC, Omonii Nikozja… Jako asystent byłem w Leeds United czy West Bromwich Albion, widziałem wiele. Mamy też asystenta z młodego pokolenia. James Morrison jeszcze niedawno sam grał w reprezentacji Szkocji, zakończył karierę w 2019 roku. Byłym reprezentantem — tyle że Anglii — jest również Chris Wood, trener bramkarzy.
Reprezentacja Szkocji przeżywa ostatnio najlepszy czas. W 2021 roku wróciliście na duży turniej po 23 latach, w dodatku zagraliście przed własną publicznością.
I tak, i nie, bo z racji pandemii trybuny Hampden Park nie mogły się wypełnić. Ba, nie zapełniły się nawet w połowie, więc było trochę… dziwnie. Tym razem będzie inaczej: tysiące kibiców przyjeżdża do Niemiec, żeby nas wspierać. Turniej zapowiada się ekscytująco, będziemy odczuwać go zdecydowanie inaczej niż poprzednie mistrzostwa. Wtedy zresztą zamknęliśmy się w Rocklife Hall w północno-wschodniej Anglii, spędziliśmy tam przygotowania, podróżowaliśmy tylko na mecze. Teraz zdecydowaliśmy, że jako reprezentacja kraju chcemy być bliżej ludzi. Obóz zorganizowaliśmy w Glasgow, dopiero w niedzielę, pięć dni przed meczem, wyjechaliśmy do Niemiec.
Pełne Hampden Park byłoby gwarantem waszej wygranej z Czechami?
Trudne pytanie, ale zawsze tworzy to inny klimat, który premiuje gospodarzy. Pamiętajmy jednak, że wtedy mieliśmy kadrę pełną zawodników, dla których była to pierwsza duża impreza w karierze. Brakowało im doświadczenia, które teraz będzie po naszej stronie. Ruszamy na mistrzostwa z większym bagażem przeżyć i większą paletą atutów.
A co myśli sobie trener, gdy widzi takiego gola, jak ten Patrika Schicka?
Cóż… Niesamowite było to, w jaki sposób ta bramka w ogóle padła. Spotkanie było wyrównane, mieliśmy kilka okazji, których nie wykorzystaliśmy. Oddaliśmy strzał z dystansu, który został zablokowany i piłka spadła Czechom pod nogi, jakieś dziesięć metrów za linią środkową, po ich stronie boiska. Schick ją zebrał, strzelił z połowy, bramkarz nie miał nic do gadania. Co zrobić?
W takim przypadku? Zostaje jedynie się uśmiechnąć.
Było w tym sporo szczęścia, ale zawsze potrzebujesz trochę farta, zwłaszcza na turniejach. Tym razem mieli go nasi rywale, los był przeciwko nam. Ciężko coś takiego w ogóle przewidzieć, Schick pewnie sam się tego nie spodziewał. Zebrał piłkę, zadziałał instynkt. Zabawne jest to, że kiedy pracowałem w Omonii na Cyprze, niemal identyczną bramkę strzeliła nam Nea Salamina. Powiedziałem wtedy na konferencji prasowej, że zawodnik, który ją zdobył, nigdy w życiu nie powtórzy czegoś takiego.
No i faktycznie, on tego nie powtórzył. Za drugim razem zrobił to ktoś inny! (śmiech)
Przejdźmy do przyjemnych wspomnień. Najlepsze 0:0 w pańskim życiu to 0:0 w meczu Szkocja — Anglia?
Zacznijmy od tego, że urodziłem się w Newcastle, jestem Anglikiem i dla mnie był to przedziwny mecz, grałem “przeciwko swoim”. Szczególny był zwłaszcza moment, w którym odegrano hymny obydwu krajów. Tamto spotkanie faktycznie było naszym najlepszym, mieliśmy pełne przekonanie, że powinniśmy wygrać, bo wyglądaliśmy lepiej od Anglików.
Pisaliśmy wtedy, że to spotkanie było tak dobre, że nawet kolejne półtorej godziny bez bramek, ale na tym samym poziomie, byłoby warte obejrzenia.
Mówiliśmy wcześniej o nowoczesnym stylu gry. Naszym rywalem była jedna z najlepszych drużyn na świecie. Żeby zagrać na takim poziomie z takim przeciwnikiem, musisz grać w piłkę, nie da się od tego uciec. Udało nam się to, punkt dawał nadzieję, że z Chorwacją powalczymy o wyjście z grupy, jednak wtedy okazało się, jak wiele energii naprawdę kosztowało nas spotkanie z Anglią.
To prawda, że John McGinn przekazał wtedy Stephenowi O’Donnellowi, że najlepszym sposobem na zatrzymanie Jacka Grealisha, jest komplementowanie go, bo to wytrąci go z równowagi?
Nie słyszałem tego, tak było?
Krążyła wówczas taka historia.
Nie byłbym przesadnie zaskoczony, gdyby to była prawda! Stephen był wtedy niesamowity, zagrał fantastycznie. Zresztą: był też bliski strzelenia bramki, więc nie tylko dobrze bronił, ale też świetnie wypadł pod bramką rywala. Jordan Pickford wykonał jakąś kosmiczną paradę, zatrzymując jego strzał.
Podobno Steve Clarke ma w Szkocji status bohatera.
Zmierzmy się z faktami: w cztery czy pięć lat dwukrotnie awansowaliśmy na EURO, dotarliśmy do baraży o mundial i dostaliśmy się do najwyższej dywizji Ligi Narodów. To ogromne sukcesy, więc nikogo nie dziwi, że Steve jest uwielbiany. Zasługuje na to. Reprezentacja Szkocji długo była w cieniu, a teraz odniosła duże – jak na niewielki kraj – sukcesy.
Pan dołączył do drużyny w najlepszym momencie: zaraz po kilku wysokich porażkach, gdy zaczęła się passa zwycięstw.
Przyszliśmy i wyniki od razu się poprawiły! Do drużyny dołączyło wtedy kilka osób, które wniosły duże doświadczenie, także boiskowe, co pomogło nam wyjść na prostą.
Powinniśmy patrzeć na was jak na zespół Kierana Tiernaya i Andy’ego Robertsona?
Zanim przyszedł Steve, wszyscy głowili się nad tym, jak zmieścić ich obu w wyjściowym składzie. Zmieniliśmy ustawienie wyjściowe, bo uznaliśmy, że potrzebujemy ich obu; nie można rezygnować z klasowych zawodników. Znaleźliśmy dla nich miejsce, jeden gra na środku obrony, drugi na wahadle i świetnie się dogadują.
Rzadko zdarza się, że dwoma najlepszymi piłkarzami w drużynie są dwaj lewi obrońcy.
Jeszcze rzadziej zdarza się, żeby w ogóle mieć tylu lewonożnych piłkarzy. Tiernay, McKenna, Robertson, Taylor, McGregor, Christie…
Macie skrzywiony system szkolenia!
To zbawienie! W piłce klubowej zwykle masz problem, żeby znaleźć klasowych lewonożnych zawodników. Często przestawiasz na lewą obronę prawonożnego piłkarza. Aha, jeszcze Aaron Hickey, obecnie kontuzjowany. Jest obunożny, ale lepiej radzi sobie z grą lewą nogą.
Przesada.
Może grać na prawej i lewej stronie obrony. Szkoda, że nie ma go z nami.
Za waszego potencjalnego wonderkida uchodzi Ben Doak, który jednak nie załapał się na EURO.
To było jego pierwsze zgrupowanie, zdążył nam zaimponować na kilku treningach, w których wziął udział. Miał jednak problem z kolanem, który sprawił, że musiał wrócić do domu. Przed nim wielka przyszłość, bez dwóch zdań. Pojechał do Liverpoolu, gdzie zajmą się jego powrotem do zdrowia. Mam nadzieję, że wedrze się do ich składu i będziemy mogli na niego postawić. Zaraz Liga Narodów, mecz z Polską, okazji nie zabraknie. Uważam, że to talent klasy światowej.
Czym różni się od, przykładowo, Billy’ego Gilmoura? Oczywiście poza pozycją na boisku.
Billy to techniczny środkowy pomocnik, niezwykle wydolny, zdolny do biegania ogromnych dystansów. Lubi krótką, kombinacyjną grę. Ben to przebojowy skrzydłowy, bardzo szybki i bezpośredni w swojej grze. Potrafi kręcić obrońcami, nawet samym balansem ciała. Poza boiskiem też widać różnice. Gilmour jest już doświadczony. Grał w Chelsea, jest starterem w Premier League. Doak jest na początku tej drogi.
Młodym często jest o tyle łatwiej, że nie czują strachu, nie mają kompleksów. W Polsce widzimy to na przykładzie wejścia Kacpra Urbańskiego do reprezentacji.
Ben Doak to dokładnie taki sam przykład: w jego grze nie widać żadnych obaw. Patrzymy na innych piłkarzy z drużyny do lat dwudziestu jeden, którzy wchodzą do kadry i widzimy to samo. Rewelacyjny jest Tommy Conway z Bristol City, mówiłem już o Hickeyu i Gilmourze, jest jeszcze Nathan Patterson. Chcemy dawać takim zawodnikom czas i miejsce.
Nie macie jednak zbyt wielu młodych piłkarzy w kadrze. Wasz zespół na EURO był dość stary.
Powodem tego są kontuzje. Hickey ma dwadzieścia dwa lata, Patterson jest rok starszy, Lewis Ferguson to dwudziestoczterolatek. Mamy więc młodzież, po prostu jest niedostępna przez urazy. Gdyby byli zdrowi, na pewno powołalibyśmy ich na turniej.
Ferguson to chyba największy nieobecny w waszym zespole.
Pełna zgoda. Nieprzypadkowo mówi się, że może trafić do Juventusu, nieprzypadkowo jest kapitanem Bolonii. Brakuje nam każdego, kto nie może być z nami. Hickey w Brentford grał wszystko, dopóki nie doznał kontuzji.
Ich nieobecność będzie odczuwalna w szatni? Ferguson jako kapitan drużyny w Serie A musi być dużą osobowością.
Nie brakuje nam piłkarzy z takową – John McGinn to przecież kapitan Aston Villi, Scott McTominay mierzył się z ogromną presją grając dla Manchesteru United, Andy Robertson ma to samo w Liverpoolu, zdarzało mu się zakładać tam opaskę kapitana. “Fergie” wskoczył do zespołu i świetnie wpasował się do szatni. Nie jest osobą, która jest przesadnie wylewna, nie jest jedną z tych głośnych postaci, mocno skupia się na pracy i na sobie. Żaden z niego “starboy”, jest bardzo pokorny, skromny.
Kto w tej grupie ludzi jest wzorem do naśladowania dla innych?
Wymieniłem kilka przykładów, ale skupmy się na McTominayu. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wielka presja towarzyszy grze dla United, to jeden z najpopularniejszych klubów świata. Tydzień po tygodniu, bezustannie. Scott ją dźwiga, gra na wysokim poziomie, strzela bramki, jest wyjątkowym profesjonalistą oddanym pracy i piłce. Gdy przychodzi na trening, zawsze jest świetnie przygotowany, skoncentrowany. Robi wiele, żeby dbać o swoją formę. Tak, to na pewno wzór dla każdego młodego chłopaka.
W reprezentacji Szkocji bierze na siebie odpowiedzialność, strzelił siedem bramek w eliminacjach. Bardzo często pojawiał się w polu karnym, ma świetne warunki fizyczne i odwagę, więc stwarza tam zagrożenie. To nie przypadek, że tylu naszych chłopaków jest kapitanami swoich drużyn. W zasadzie mógłbym wskazać każdego z nich.
McTominay urodził się w Anglii, ale reprezentuje Szkocję. Niedawno tematem był Anthony Gordon, który z kolei grę dla Szkocji zdecydowanie odrzucił. Bliskość Anglii, podwójne obywatelstwa, to wasz problem?
Najważniejsze jest to, czy ktoś chce grać dla reprezentacji Szkocji. Jeśli tak, to świetnie, weźmiemy każdego, komu starczy umiejętności na grę na takim poziomie. Ale jeśli chcesz grać dla Anglii: droga wolna, nikogo nie przekonamy siłą. Czy to problem? Nie wiem, bo nie każdy może grać dla reprezentacji Anglii. Jest w niej wielu klasowych piłkarzy, nie ma miejsca dla wszystkich.
Czytałem artykuł o tym, że w szkockiej ekstraklasie brakuje młodych piłkarzy.
Od kiedy pracuję dla reprezentacji, coraz więcej talentów wyjeżdża w młodym wieku na południe, do Anglii. Dołączają do drużyn z Championship czy Premier League, żeby spróbować się tam przebić. To trochę deprymujące dla szkockiej ekstraklasy i musimy znaleźć sposób na to, jak zatrzymać i rozwinąć piłkarzy w Szkocji. Jeśli jednak angielski klub chce kogoś kupić, to zwykle go kupuje. Plusem jest to, że grając w EPL i Championship mogą stać się jedynie lepsi.
Powinniśmy martwić się tym, że w ostatnim czasie pokonaliście tylko Gibraltar?
Zakwalifikowaliśmy się na mistrzostwa Europy na dwa mecze przed końcem eliminacji, a gdy osiąga się cel, ciężej jest sprawić, żeby zespół wygrał to, co pozostało. W międzyczasie graliśmy trudne mecze towarzyskie: Anglia, Francja, Holandia. Zrobiliśmy to świadomie, bo na EURO i w najwyższej dywizji Ligi Narodów, nie trafimy na inne zespoły niż topowe. Nie wygraliśmy, ale wiele się nauczyliśmy, nasi zawodnicy przetestowali się w takiej rywalizacji. Stworzenie Ligi Narodów było kapitalnym pomysłem, bo pozwala mierzyć się z silnymi przeciwnikami, ale też wymusza na nas grę z takimi, żeby lepiej się przygotować.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI SZKOCJI:
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix