Mamy wrażenie, że gdzie tylko Paweł Stolarski pojawiał się grać w piłkę – czy to w Lechii, Legii czy w Pogoni – wszędzie bardziej przeszkadzał niż pomagał. W zespole o znacznie mniejszej marce, czyli w Motorze, dalej wygląda jak ten gość, który wpycha kij w szprychy swoim kolegom. 45 minut wystarczyło dziś Stolarskiemu, żeby sprokurować dwa karne. Dwa karne! Czy ktoś przebije ten występ w tym sezonie? Mocno wątpliwe.
Prawy defensor wyznaczył trendy w piłkarskiej autodestrukcji i nic dziwnego, że trener – swoją drogą, jego rodzony brat – nie pozwolił mu wyjść na drugą połowę. Pierwszy karny? Stolarski sam podpalił i sam zaczął gasić ten pożar benzyną. Dostał normalne podanie do nogi, lecz piłka mu odskoczyła, przejął ją Luquinhas, którego postanowił sfaulować. Jeszcze wtedy miał szczęście, że Pekhart nie skorzystał z prezentu i zmarnował jedenastkę.
Swoją drogą – wystarczyło tylko popatrzeć przed strzałem, gdzie zamierza rzucać się bramkarz, bo Brkić stosunkowo wcześnie przeniósł ciężar ciała na swoją lewą stronę. Wracając do Stolarskiego – kilkanaście minut później zaliczył innowacyjną interwencję, mianowicie – zagrał piłkę oboma rękami! Tak, to możliwe w futbolu, choć naturalne wydaje się być skojarzenie, że piłkarz pomylił dyscypliny i pomyślał sobie – jak kiedyś „Fabik” ze słynnego filmiku z śp. Januszem Wójcikiem – że gra w siatkówkę. Tym razem do karnego podszedł Wszołek, strzelił na 2:1, Legia schodziła ze spokojnym wynikiem do szatni.
No właśnie, bo Motor całkiem dobrze zaczął przy Łazienkowskiej. Szybko strzelił na 1:0 (perfekcyjna wrzutka Wolskiego z rogu, Rudol główką), miał chrapkę na kolejnego gola (także po rogu Mraz trafił w słupek), próbował szarpać skrzydłem za sprawą Ndiaye. Nie da się jednak myśleć o punktach na takim terenie, kiedy ma się w swoich szeregach takiego sabotażystę jak Stolarski. Swoje trzy grosze dołożył także Brkić, który przepuścił lichy strzał Kapustki, dzięki czemu Legia wyrównała na 1:1. To była naprawdę fatalna interwencja – strzał niemrawy, blisko środka, bez mocy, bramkarz miał futbolówkę na rękach…
W efekcie na drugą połowę Legia wyszła już tylko dopełnić dzieła. W drużynie Feio można było zobaczyć – co za Portugalczyka jest rzadkością – trochę fajerwerków. Gol Alfareli? Raz, że sam napastnik ładnie przełożył sobie bramkarza, trochę jak w piłce halowej, dwa – bardzo ładną asystę dołożył Ziółkowski. Następnie Kapustka uznał, że nie może poprzestać na farfoclu i chce dołożyć do swojego dorobku pełnoprawnego gola. I dołożył – jeszcze jakiego! Efektownie przymierzył po długim słupku z dystansu, choć pewnie sam zdumiał się podczas tej akcji, jaką bierność zachowywali przy jego rajdzie piłkarze Motoru z Sergim Samperem na czele.
W Legii swoją premierową bramkę strzelił Nsame (od piszczela, ale w sieci), mógł dołożyć też drugą (trafił ze spalonego), ładnego gola na otarcie łez zdobył Ndiaye. Jednym z wydarzeń tego meczu był debiut na polskich boiskach wspomnianego Sampera, czyli bohatera jednego z najciekawszych (i przy okazji najdziwniejszych) transferów lata. Hiszpan spędził na boisku całą drugą połowę, ale trudno o nim cokolwiek więcej powiedzieć, poza tym, ani nie wyskoczył do Kapustki przy bramce, ani nie za bardzo chciało mu się wracać za kontrą, gdy do siatki trafiał Nsame. Skoro zdecydował się na taki klub jak Motor, chyba będzie musiał dać z siebie trochę więcej.
Legii przyda się taki mecz, bo właśnie takiej Legii oczekujemy – efektownej, ofensywnej, dobijającej swoich rywali. Feio twierdzi, że na atrakcyjną piłkę jeszcze przyjdzie czas. Oby właśnie nadchodził.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Lechia znów traci gole, ale tym razem też strzela i… wygrywa!
- Baltazar rozprawił się ze smokiem wawelskim. Brawo, da się jednak wygrywać
Fot. FotoPyK