Reklama

Dziki Kołobrzeg S05E01. Czasem słońce, czasem deszcz [REPORTAŻ]

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

23 sierpnia 2024, 14:38 • 31 min czytania 21 komentarzy

W uniwersum polskiej piłki równocześnie rozgrywa się kilka wybitnych seriali. Jednym z nich bez wątpienia jest ten o Kotwicy. Dzieła „Dziki Kołobrzeg” powinniśmy szukać na półce z „Sukcesją”, „Rodziną Soprano” czy „The Office”. Rozstrzał gatunkowy nieprzypadkowy. Od tygodni mówi się, że w Kołobrzegu znów dochodzi do patologicznych scen. Słuchamy, czytamy, a potem patrzymy w tabelę pierwszej ligi i widzimy Kotwicę w TOP5. Jak to możliwe? Też zadaliśmy sobie to pytanie, więc spakowaliśmy plecak, pojechaliśmy nad morze i sprawdziliśmy.

Dziki Kołobrzeg S05E01. Czasem słońce, czasem deszcz [REPORTAŻ]

Serial o Kotwicy ma wiele sezonów, więc o perypetiach kołobrzeskiego klubu piszemy regularnie od lat. Porządne streszczenie poprzednich epizodów byłoby lekturą na kilka godzin, dlatego jeśli ominęły was dotychczasowe przygody wesołej ferajny z dzikiego zachodu, odsyłamy do naszych tekstów:

Dla przypomnienia wypunktujemy jednak kilka wątków.

Previously on „Dziki Kołobrzeg”

No to lecimy:

  • Już w trzeciej lidze zawodnikom zapewniano pięciocyfrowe kwoty w kontraktach, jednak opóźnienia w płatnościach sięgały pół roku;
  • Przed ważnymi meczami pensje otrzymywali jedynie zawodnicy wyjściowej jedenastki;
  • Podczas gdy w Kołobrzegu piłkarze miesiącami czekali na zaległe wynagrodzenia, regularnie „motywowano” drużyny walczące z rywalami Kotwicy do awansu;
  • Zdrowego piłkarza ciągano od kliniki do kliniki, by któraś w końcu wykazała, że jest kontuzjowany, ponieważ w umowie miał zapis o rozwiązaniu kontraktu w razie urazu;
  • Podsuwanie zawodnikom do umowy aneksów, które miały gwarantować rozwiązanie kontraktu w przypadku ewentualnej kontuzji, nie było jednorazowe;
  • Generalnie piłkarzy kontuzjowanych traktowano jako niepotrzebnych i niegodnych wypłacania pensji;
  • Niepotrzebnym piłkarzom nakazywano obecność na treningach, lecz zabraniano dotykania piłki;
  • Innym razem zawodnicy nie mogli opuszczać miasta, nawet w dni wolne;
  • Piłkarza z pękniętą czaszką leczono na Śląsku, ale nagle nakazano mu natychmiastowy powrót do Kołobrzegu;
  • W ramach protestu przeciwko kolejnym niespełnionym obietnicom prezesa, piłkarze nie wyszli na trening i grozili zbojkotowaniem meczu;
  • Jeden z zawodników, Krzysztof Gancarczyk, uważa, że był uporczywie straszony i nękany, przez co musiał szukać pomocy u psychiatry. Ostatecznie powiedział o Adamie Dziku „ten człowiek to jedno wielkie oszustwo”, skończył z piłką i wyjechał na Grenlandię;
  • Po wyrzuceniu z klubu Jakuba Rzeźniczaka, opublikowano oświadczenie o wyznawanych w Kołobrzegu wartościach. Te wartości to między innymi: szacunek, uczciwość, życzliwość, fair play, sprawiedliwość, koleżeństwo, rzetelność, wytrwałość, honor, godność, wierność i odpowiedzialność.

Reklama

Wiele wątków powtarza się co sezon, a główny bohater nie jest z tych, którzy na przestrzeni kolejnych serii przechodzą wielką metamorfozę. Adam Dzik jest Adamem Dzikiem. Jaki był w 2020 roku, taki jest cztery lata później. Natomiast w ostatnich tygodniach akcja znacznie przyspieszyła. W Kołobrzegu nie szczędzili nam cliffhangerów, plot twistów czy flashbacków. W końcu to porządna produkcja na hollywoodzkim poziomie. Wiadomo jednak, jak bywa z serialami. Nie wszystkie scenariusze oparte są na faktach. Niektóre tak, ale nie wszystkie. Dlatego postanowiliśmy odwiedzić Kołobrzeg i osobiście oddzielić fakty od mitów. Spoiler: nie było to łatwe.

Strajk, burza, kuriozum

Skoro odhaczyliśmy już najważniejsze wątki z poprzednich lat i miesięcy, skupmy się na ostatnich tygodniach i uporządkujemy tematy chronologicznie.

Teksty autorstwa Samuela Szczygielskiego z serwisu meczyki.pl:

13 lipca | „Strajk piłkarzy Kotwicy. Mieli nie wyjść na sparing tydzień przed ligą [NASZ NEWS]”:

„Piłkarze Kotwicy Kołobrzeg mają dość sposobu zarządzania prezesa Adama Dzika. Ich sposobem jest strajk, do którego miało dojść dziś”.

13 lipca | „Burza w Kotwicy. Piłkarze zareagowali na nasz artykuł”:

Reklama

„W oficjalnym oświadczeniu piłkarze podkreślili, że zaległości związane z wypłatami negatywnie wpływają na funkcjonowanie drużyny”.

19 lipca | „Strajk tuż przed startem sezonu! Zawodnicy pierwszoligowca nie wyszli na trening [NASZ NEWS]”

„Zawodnicy Kotwicy nie wyszli na dzisiejszy poranny trening. Strajkują, czekając na obiecane przelewy od prezesa, Adama Dzika”.

19 lipca | „Nie mają pieniędzy, a blokują transfer do Wisły. Kuriozum w I lidze [NASZ NEWS]”

„(…) transakcja utknęła w martwym punkcie, bo transfer blokuje Kotwica Kołobrzeg, której… brakuje pieniędzy”.

14 sierpnia | „Absurdalny ruch pierwszoligowca! Pozwał byłych piłkarzy na miliony złotych [NASZ NEWS]”

„Kotwica została objęta rozszerzonym nadzorem finansowym przez Polski Związek Piłki Nożnej i obecnie PZPN z nimi działa, ale na razie nie jest to ten etap, żeby klub karać. Prezes Dzik natomiast szuka pieniędzy w absurdalny sposób. Pozwał swoich dwóch byłych piłkarzy, Jakuba Rzeźniczaka i Jakuba Żubrowskiego, każdego z nich na kwotę miliona złotych. Za co? Za… narażenie klubu na straty wizerunkowe”.

Równolegle o sytuacji w Kołobrzegu informowali między innymi Norbert Skórzewski i Piotr Stolarczyk, a więc współautorzy (wraz z Szymonem Piórkiem) reportaży o Kotwicy publikowanych na Weszło w poprzednich latach.

Scena 1

Jest 26 lipca. W Paryżu trwa ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich, a Kołobrzeg wita pierwszą ligę. W historycznym meczu Kotwica mierzy się z GKS-em Tychy. Na stadionie imienia Sebastiana Karpiniuka meldujemy się dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem.

W Kołobrzegu pogoda bardziej jak w Sunderlandzie niż w Saint-Tropez, ale humory dopisują wszystkim, oprócz turystów.
Kotwica w pierwszej lidze, kto by pomyślał – rzuca ochroniarz, którego mijamy przy bramie.

[FLASHBACK]

Otóż Adam Dzik pomyślał. W lipcu ubiegłego roku „Przegląd Sportowy” opublikował rozmowę z prezesem Kotwicy, zatytułowaną: „Marzyciele się nie poddają”.

– Część kibiców obawiała się, że może się pan zniechęcić po takim sezonie. Letnie transfery pokazały jednak, że nie zamierzacie odpuszczać – kąśliwie zagaił redaktor Mariusz Rajek.

Prezes Dzik odpowiedział: – My swój cel wyznaczyliśmy już praktycznie pięć lat temu. Jak przychodziłem do klubu, to rozmawialiśmy przede wszystkim o awansie do II ligi, ale docelowo już gdzieś tam z tyłu głowy mieliśmy bezpośrednie zaplecze Ekstraklasy. (…) Czasami trzeba zamknąć oczy i iść do przodu, aby realizować kolejne cele. To są nie tylko nasze marzenia, ale wszystkich osób, które sympatyzują z Kotwicą. Marzyciele to ludzie, którzy się nie poddają. Mamy plany do zrealizowania i nie zamierzamy się zatrzymywać.

Scena 2

Nad boiskiem mewy, na trybunie Dzik. Prezes Kotwicy wita gości w coraz bardziej zatłoczonej strefie VIP.

– Dzień dobry, panie Adamie!
– Witam serdecznie, panie starosto!

Adam Dzik uśmiecha się szeroko. Z każdym pożartuje, każdego poklepie po plecach. Korzystamy z okazji i podchodzimy.

Dzień dobry, nazywam się Paweł Marszałkowski. Przygotowuję tekst o Kotwicy. Chciałbym napisać, jak rzeczywiście wygląda sytuacja w klubie.
– To znaczy jak?
– No, liczę, że pan mi powie. Może jutro znalazłby pan chwilę, żeby pogadać?

W tym momencie Adam Dzik chwyta akredytację i zerka na nazwę redakcji.

– Weszło? Pisaliście brzydkie rzeczy. Pan poczeka, zaraz wrócę, tylko musze tam podejść na moment – prezes wskazuje za siebie i szybkim krokiem podchodzi do zajętych sobą gości.

No to czekamy. A prezes nie wraca.

Scena 3

W strefie VIP pojawia się Maciej Mateńko, wiceprezes Polskiego Związku Piłki Nożnej i jednocześnie prezes Zachodniopomorskiego Związku Piki Nożnej. Do pomieszczenia wchodzi ze sporych gabarytów kartonem. Adam Dzik wita się serdecznie i z błyskiem w oku spogląda na pakunek.

[FLASHBACK]

W 2022 roku Kotwica wywalczyła awans do drugiej ligi. Za zwycięstwo w trzeciej lidze należał się puchar. No i puchar do Kołobrzegu trafił. Tyle że został wysłany kurierem, co w klubie wywołało oburzenie. Na oficjalnym profilu Kotwicy rzucono pytanie: „Jak myślicie, co powinniśmy zrobić z tym pucharem?”.

Pretensje skierowane były przede wszystkim do prezesa Macieja Mateńki, który nie mógł wręczyć pucharu osobiście. Wkrótce Mateńko ustosunkował się do wpisu z mediów społecznościowych: „Nie wiem, czym kierował się klub przedstawiając całą sprawę w innym świetle. Mam swoje podejrzenia, ale nie będę się nimi dzielić publicznie. W całej tej sprawie czuję się po prostu oszukany. W związku z powyższym informuję, że wszelkie kwestie związane z klubem MKP KOTWICA Kołobrzeg od dziś będę załatwiał wyłącznie poprzez oficjalne pisma. Jednocześnie życzę klubowi MKP KOTWICA, aby o rozgłos dbał pozytywnymi wynikami na boisku, a nie w ten sposób”.

Aha, ostatni mecz w trzeciej lidze prezes Adam Dzik oglądał w towarzystwie Jana Bednarka, czyli byłego już wiceprezesa PZPN i prezesa ZZPN. Aktualnie obie funkcje pełni Mateńko.

Scena 4

Adam Dzik najwyraźniej zapomniał, że mieliśmy dokończyć rozmowę. Konsekwentnie nas unika. Oczywiście wierzymy, że nie robi tego celowo. Przed chwilą podszedł do rodziny Hermesa, jednego z asystentów trenera Ryszarda Tarasiewicza.

– Jak tam, kochani? Może macie ochotę coś zjeść? Zapraszam serdecznie! – zagaduje prezes, a uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Aż do momentu, gdy zbliżamy się w jego kierunku, bo przez sekundę akurat nikogo nie ma wokół. Dzik pochmurnieje.

– To jak, panie prezesie? Nie chcemy dziś przeszkadzać, więc szybkie pytanie: czy możemy spotkać się jutro?
– Ale jutro jest niedziela. Niedzielę zawsze spędzam z rodziną, odpoczywam.
– Nie, panie prezesie. Dziś jest piątek, jutro sobota.
– Sekunda, zaraz pogadamy, muszę tylko podejść do prezesa na chwilę.

Dzik podchodzi do Macieja Mateńki. Ktoś inny zbliża się z nożyczkami. Czas na rozpakowanie pakunku, z którym do Kołobrzegu przybył wiceprezes PZPN. Osobiście.

Rach-ciach-ciach i karton otwarty. W środku trofeum za awans do pierwszej ligi. Za Dzikiem ustawia się kolejka chętnych do zdjęcia z pucharem.

Scena 5

Zbliża się 20:00.

Powitajmy drużynę Kotwicy, która w tym sezonie po raz pierwszy w historii będzie występować w rozgrywkach pierwszej ligi! – krzyczy spiker.

Obie jedenastki wychodzą na murawę. Za nimi Dzik i Mateńko z pucharem. Oficjalne wręczenie, komunikat spikera, gromkie oklaski. Radosny prezes Kotwicy dumnie wznosi trofeum, po czym podchodzi do drużyny. Kroczy od zawodnika do zawodnika i daje im dotknąć pucharu. W tle oklaski, jeszcze więcej oklasków.

Na trybunie siedzimy pomiędzy kibicami Kotwicy, więc zagadujemy jednego:

– Ja tu tylko przejazdem. Różne rzeczy o tym waszym prezesie czytałem. Jaki on jest?
– Piszą kłamstwa, bo zazdroszczą. Bez Adasia to w czwartej lidze byśmy się kopali.
– Czyli kłamstwa?
– Kłamstwa. Nawet tego wszystkiego nie czytam, nie warto.

Scena 6

Kotwica zremisowała z GKS-em Tychy. Kolejny cenny punkt urwany faworytom. Zadowolony Adam Dzik zbija piątki w loży VIP. Już bez Mateńki, który opuścił stadion w przerwie. „Do trzech razy sztuka” – myślimy i podchodzimy.

– Gratulacje, panie prezesie. To jak? Uda się jutro porozmawiać?
Jutro mnie nie ma. Cały tydzień wstaję przed piątą rano, ciężko pracuję, to chociaż raz chcę się wyspać i odpocząć.
– W porządku. To może poda pan numer i chociaż przez telefon pogadamy?

Dzik kręci nosem, ale po chwili namysłu podaje numer.

– Tylko niech pan najpierw wyśle esemesa.

***

Następnego dnia, zgodnie z umową, wysyłamy esemesa. Po chwili wyświetla się czerwony wykrzyknik. Próbujemy więc zadzwonić. – Nie ma takiego numeru – komunikuje automat. Rozumiemy.

***

Od inauguracji pierwszej ligi w Kołobrzegu minęły ponad trzy tygodnie. Igrzyska olimpijskie w Paryżu przeszły do historii, a Kotwica z meczu na mecz radzi sobie coraz lepiej. Po remisach z Wisłą Płock i GKS-em Tychy, podopieczni Ryszarda Tarasiewicza rozegrali pięć spotkań:

  • Stal Stalowa Wola – Kotwica 0:2,
  • Kotwica – Skra Częstochowa 2:1 (Puchar Polski),
  • Kotwica – Stal Rzeszów 1:3,
  • Łódzki Klub Sportowy – Kotwica 0:2,
  • Kotwica – Polonia Warszawa 1:0.

Trzy zwycięstwa, dwa remisy i porażka w lidze, a także awans w Pucharze Polski. Cztery mecze z czystym kontem. Robi wrażenie.

Scena 7

Na trening Kotwicy idziemy z przekonaniem, że spotkamy się z ekipą, która wbrew przeciwnościom losu, robi wyniki ponad stan. Typowa historia z cyklu „bieda i niedola jednoczą”, jakich wiele było w polskim futbolu. Zastanawiamy się jedynie, czy zawodnicy i trenerzy będą chcieli jakkolwiek wypowiadać się o prezesie Dziku.

Piłkarze schodzą do szatni w świetnych humorach, a z trenerem Ryszardem Tarasiewiczem i jego asystentem Tomaszem Wolakiem siadamy przy kawie.

Od stu lat pracujemy w piłce, ale tylu bzdur, co w ostatnich tygodniach, dawno nie czytaliśmy – słyszymy na dzień dobry. – I do tej pory nikt nie wpadł na pomysł, żeby zapytać, jak wygląda rzeczywistość.

No więc, jak wygląda rzeczywistość zdaniem trenerów Kotwicy?

– Od czego zacząć? Opóźnienia w płatnościach? Zdarzają się, ale niewielkie. Jeśli są, dotyczą wszystkich. Jednak nie mówimy o obsuwach, przez które trzeba byłoby płakać w mediach, czy nie daj boże strajkować. To wszystko jest do zaakceptowania. Wiadomo, że każdy chciałby podejść do bankomatu dziesiątego dnia miesiąca, włożyć kartę i wypłacić, ile ma ochotę, zamiast sprawdzać, ile może. Niestety, o taki luksus trudno nie tylko w Kotwicy, ale w wielu polskich klubach. Na pewno nie jest tak, że w Kołobrzegu komuś brakuje na jedzenie, bo te opóźnienia są naprawdę niewielkie.

(w trakcie rozmowy trenerzy nieustannie wymieniali się i wzajemnie uzupełniali swoje wypowiedzi, dlatego ich narrację przedstawiamy w liczbie mnogiej)

Plotki, spam i zdrada

Wracamy do tematów poruszonych w tekstach Samuela Szczygielskiego. Ich treść wzbudza w Kołobrzegu negatywne emocje.

Po kolei. Co wydarzyło się w Kołobrzegu 13 lipca? Piłkarze zamierzali strajkować przy okazji sparingu czy nie?

– Tekst o rzekomym strajku przed meczem z Pogonią powstał na bazie głuchego telefonu. Chłopak, który to napisał, podobno był wtedy na urlopie. Można wyobrazić sobie, że wylegiwał się na plaży, ktoś mu coś powiedział i gorący news poszedł w świat, a on udaje rzetelnego dziennikarza. Wiadomo, w każdej plotce jest ziarno prawdy, ale to trzeba sprawdzić. Niestety, liczy się tylko kliknięcie. Musi być chwytliwy tytuł i pierwsze zdanie mocne. Wiemy, że świat tak działa i tego nie zmienimy, ale w tamtych newsach praktycznie nic się nie zgadzało.

Co konkretnie się nie zgadzało?

– W tytule jest „Strajk piłkarzy Kotwicy”, ale już w treści można przeczytać: „Piłkarze Kotwicy Kołobrzeg mają dość sposobu zarządzania prezesa Adama Dzika. Ich sposobem jest strajk, do którego miało dojść dziś. Chcieli opóźnić wyjście na sparing z Pogonią”. No to jak w końcu? Był ten strajk czy miał być? Bo trudno stwierdzić. Potem pojawia się zdanie, że zgody na strajk ostatecznie nie wyraził kapitan Łukasz Kosakiewicz i że drużyna zarzuca mu dobre relacje z prezesem Dzikiem. Bzdura na bzdurze.

Tego samego dnia drużyna wydała oświadczenie, w którym mogliśmy przeczytać między innymi, że: „Łukasz, podobnie jak inni zawodnicy, nie otrzymuje wynagrodzenia na czas”.

– Trzeba było reagować. Drużyna wyszła z inicjatywą, że chce stanąć za Łukaszem. Rola kapitana jest bardzo niewdzięczna. Czasami jesteś gdzieś pomiędzy. Reprezentujesz drużynę przed prezesem, jesteś mediatorem. W jedną stronę przekazujesz głos szatni, w drugą stronę głos prezesa albo trenera. I na odwrót. To po części rola posłańca. Posłańca dobrych i złych wiadomości. Opaska na ramieniu to dar i przekleństwo jednocześnie. Mamy to szczęście, że Łukasz jest świetnym kapitanem. Razem mocno pracujemy nad wzajemnymi relacjami.

Natomiast co do pana Adama Dzika… Prezes jest mocno zaangażowany. Zależy mu, żeby w klubie było jak najlepiej. Na swój sposób stara się pomagać każdej ze stron. Dużo rzeczy można usłyszeć dookoła, ale od kiedy przyszliśmy do klubu, widzimy sporo dobrych cech. Spotykamy się z prezesem codziennie. Rozmawiamy na wiele tematów. Większość rozmów zaczyna się i kończy w gabinecie trenera albo prezesa. Faktem jest, że Kotwica zderzyła się z dużym wyzwaniem organizacyjnym. Pewnych rzeczy musimy się nauczyć jako klub. Ludzie tu zatrudnieni są bardzo chętni do pracy, ale nie ma co ukrywać, że w niektórych obszarach brakuje im jeszcze wiedzy lub umiejętności. To wszystko pojawi się z czasem. Wzajemnie staramy się uzupełniać. Uważamy, że klub zmierza w dobrym kierunku. Również sportowo powinniśmy być coraz mocniejsi. Szykujemy jeszcze pewne ruchy transferowe. Od początku podkreślamy, że jeśli do Kotwicy ma dołączyć zawodnik, to tylko taki, który wejdzie do szatni, a jego potencjalny konkurent pomyśli „Aj, no to pograłem. Będą ciężary, żeby utrzymać miejsce w składzie”. Nie chcemy sprowadzać głębokich rezerwowych. Wolimy dwóch czy trzech nowych zawodników, ale naprawdę jakościowych. I to też pomaga budować dobry klimat w szatni. 

Podstawowe pytanie brzmi: czy jakościowi zawodnicy chcą w ogóle rozmawiać o przeprowadzce do Kołobrzegu, skoro w trzy sekundy są w stanie znaleźć w sieci tonę informacji o zaległych wypłatach i innych ekscesach prezesa?

– Jako sztab zamierzaliśmy przede wszystkim skupiać się na aspektach sportowych, ale okazuje się, że to niemożliwe. Nie chcieliśmy wychodzić przed szereg, komentować każdej plotki i afiszować się z naszym zdaniem, ale spójrzmy na fakty. Oczywiście możemy mówić wyłącznie o okresie, który dotyczy naszej pracy w Kołobrzegu, czyli od połowy kwietnia tego roku. Nie jest tak, że nie dostajemy pensji. Wypłaty trafiają na konto. Nie zawsze w terminie, co do dnia, ale trafiają. Czasami zdarza się poślizg. Kilka dni albo tydzień. Czasem trochę dłużej. Ale w końcu pensja wpada. Tekst o tym, że drużyna zamierza strajkować, bo nie dostała pieniędzy, został opublikowany 13 lipca. Była w nim mowa o zaległościach za czerwiec. To teraz fakty: 13 lipca niezapłacony był czerwiec, zgadza się. Tyle że termin płatności faktury za czerwiec mijał 14 lipca. I potem ludzie piszą w komentarzach: „Co za patologia w tym Kołobrzegu”, a nawet nie zastanowią się, jakie bzdury komentują. Są kluby, w których nie płacą po dwa miesięcy albo kombinują, jak zapłacić tylko część. Pełno jest takich klubów.

Czyli Kotwica nie jest jednym z takich klubów?

– Powtarzamy, że możemy wypowiadać się jedynie o okresie naszej pracy w Kotwicy. W tym czasie w klubie nie było takich opóźnień.

Tylko że w tamtym tekście była mowa również o zaległej premii za awans.

– Tak, zgadza się. Ale nie napisano już, że regularnie rozmawiamy z prezesem na temat premii. Faktycznie, była ona obarczona konkretną datą, która nie została dotrzymana. Dochodzi jednak szczegół, o którym mowy nie było: ta premia została obiecana przez sponsora, który po zakończeniu sezonu poprosił o trochę cierpliwości, bo poprzesuwały mu się w firmie różne kwestie. Natomiast rozmowy z drużyną związane były z potrzebą udokumentowania pewnych obietnic na papierze i podziału premii. Absolutnie nie było realnego tematu, że ktoś zamierzał nie pojechać czy nie wyjść na sparing w ramach jakiegoś protestu. Dopowiedziana historia, żeby dobrze się klikało.

Kolejny temat. Tym razem z 19 lipca: „Zawodnicy nie wyszli na poranny trening. Strajkują, czekając na obiecane przelewy”.

– Tamtego dnia było trochę zamieszania. Tyle że to zamieszanie wyniknęło z powodu przełożonego treningu. Pierwotnie zaplanowaliśmy zajęcia na rano, ale dzień wcześniej zrobiliśmy mocniejszy trening niż zakładaliśmy. Bardzo obciążający. Postanowiliśmy więc, że wydłużymy zawodnikom czas regeneracji i ostatecznie przełożyliśmy trening na 16:30. Oczywiście ogłosiliśmy to już poprzedniego dnia. Tak się złożyło, że rano, w czasie wolnym, spotkaliśmy się z radą drużyny i prezesem, rozmawialiśmy spokojnie, a ktoś to podpatrzył, wyolbrzymił, a jeszcze inny dorobił ideologię o jakimś kolejnym strajku i pisał o dedlajnach z kosmosu. Tymczasem po południu, zgodnie ze zaktualizowanym planem, przeprowadziliśmy trening, który ani przez moment nie był zagrożony. Dziwnym trafem po 16:30 nie pojawiła się już żadna aktualizacja w tym temacie.

Skoro więc z Kołobrzegu wypłynęło tyle – zdaniem trenerów – plotek i nieprawdziwych informacji, kto był ich źródłem?

– W szatni, w zamkniętym gronie zawodników i sztabu, odbyliśmy na ten temat bardzo poważną rozmowę. Wiedzieliśmy, że szatnia przecieka, a informacje, które wychodzą, są mocno wyolbrzymiane lub modyfikowane. Siedem lat temu zaczęliśmy współpracę w jednym sztabie. Przez ten czas towarzyszy nam jedna nadrzędna zasada: nie tolerujemy zdrady. Jeśli ktoś podaje ci rękę, a za plecami obrabia, jest skreślony. Nie akceptujemy tego w życiu prywatnym i w drużynie. Kiedy weszliśmy do szatni po raz pierwszy, powiedzieliśmy zawodnikom, że za każdym z nich staniemy murem. Każdemu będziemy w stanie pomóc. Bo różne rzeczy się zdarzają, jak to w życiu. W końcu spędzamy ze sobą więcej czasu niż z żonami czy dziećmi. Każdy będzie mógł na nas liczyć. Pod jednym warunkiem. Wymagamy lojalności. No i niestety jedna osoba z szatni to zaufanie nadwyrężyła. Konsekwencje zostały szybko wyciągnięte. Pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Klarowna sytuacja. Ostrzeżenie, ponieważ rozumiemy, że czasami ktoś powie o słowo za dużo – wydawałoby się – zaufanej osobie, która później to wykorzysta. W tym konkretnym przypadku nie nazwalibyśmy tego zachowania zdradą, tylko raczej: nie do końca świadomą głupotą. Taki błąd może się zdarzyć. Ale tylko raz. Jeśli powtórzy się, to koniec. Bo przecież nikt nie chce otaczać się ludźmi, którzy zabierają energię. Dla takich ludzi nie ma miejsca w żadnym szanującym się zespole.

No i ostatni tytuł: „Nie mają pieniędzy, a blokują transfer do Wisły”. Przetrzymujecie Cezarego Polaka w Kołobrzegu?

– Jako klub i sztab nigdy nie blokowaliśmy Czarkowi rozwoju. Czarek jest młodzieżowym reprezentantem Polski. Gdyby do klubu przyszła oferta godna reprezentanta, zakładamy, że dostałby zielone światło i kopniaka na szczęście. No ale nie może być tak, że ktoś dzwoni do Kołobrzegu i mówi: „My go chcemy, dajcie nam go”. I to klub, który jest w tej samej lidze, co my. Zresztą rozmawiamy nie tylko o reprezentancie, ale też o lewym obrońcy z lewą nogą. Ktoś może powiedzieć: „Kotwica nie chce go puścić”, ale ktoś inny, mądrzejszy, powie: „Kotwica nie chce go puścić za półdarmo do klubu z tej samej ligi, bo wie, że za pół roku ten sam zawodnik będzie warty co najmniej dwa razy więcej”. No bo Czarek jest na tyle dobry, że pozytywnie przejdzie weryfikację na pierwszoligowym poziomie.

Jak obecnie wygląda sytuacja z pensjami? Wszystko uregulowane?

– Za czerwiec już tak. Teraz czekamy na wynagrodzenia lipcowe. Ale to tylko kilka dni opóźnienia. Poza tym na bieżąco dostajemy premie za punkty wywalczone w tym sezonie. Są środki na bieżące funkcjonowanie i dobre przygotowanie do spotkań. Na przykład jak musimy wyjechać na mecz dwa dni wcześniej, nie ma z tym problemu.

Adam Dzik to dobry człowiek?

– Często mówi się, że w środowisku piłkarskim brakuje prywatnych inwestorów. Jednym z nich jest Adam Dzik i jego rodzina. O tym z kolei mówi się rzadko. O tym, że Kotwica to nie tylko prezes, ale też jego żona i dzieci. Rodzinna firma, która wykłada na klub środki z własnej kieszeni. Ktoś mógłby im powiedzieć: „A po co wy to robicie? Moglibyście za te pieniądze kupić samolot i co weekend latać na Majorkę”. No ale oni podjęli decyzję, że wolą wspierać lokalny klub. Żyją pasją do futbolu. Podobnie jak inni sponsorzy Kotwicy, miejscowe firmy – mniejsze i większe. Zamiast docenić, że są ludzie, którzy przeznaczają niemałe przecież pieniądze na piłkę nożną, wolimy gnoić i wieszać psy. Równocześnie krytykujemy kluby, które uzależnione są od samorządów czy państwowych spółek. No zdecydujmy się, czego w końcu chcemy. Na szczęście grono sponsorów Kotwicy powiększa się. Nawet wczoraj rozmawialiśmy z prezesem i mówi: „Przyszli do mnie państwo, którzy nie mogą sobie pozwolić na wiele, ale co miesiąc chcą dawać na Kotwicę pięć-sześć tysięcy. W ten sposób chcą wspierać klub, któremu kibicują i szczycić się tym. W zamian będą mogli powiesić klubowy herbu w pensjonacie i pochwalić się, że są sponsorami”. I oni przyszli „z ulicy”. Nic nie chcą w zamian. Robią to z pasji. Dla takich ludzi wspieranie Kotwicy to powód do dumy. I z takich osób możemy być dumni jako klub. Krok po kroku idziemy do przodu.

Prezes kazał to wszystko opowiedzieć?

– Nie, po prostu doszliśmy do wniosku, że miarka się przebrała. Staramy się skupiać na rzeczach, na które mamy wpływ. Na plotki wielkiego wpływu nie mamy, ale rozeszło się ich za dużo. Jeśli na mejlu spam trafia do osobnego folderu, to nie masz powodu do nerwów. Ale kiedy te wiadomości ze spamem zalewają ci skrzynkę, to w końcu nie wytrzymujesz i wybuchasz.

Dziewięć kręgów piekła

Zawodnicy Kotwicy nie chcą wypowiadać się podpisani imieniem i nazwiskiem, jednak wielu z nich potwierdza przedstawioną przez trenerów wersję, dotyczącą płatności. A więc: wynagrodzenia za czerwiec zostały uregulowane, obsuwa za lipiec wynosi tydzień. Nadal nie wypłacono premii za poprzedni sezon.

Piłkarze są również zgodni, co do tego, że lipcowe publikacje serwisu meczyki.pl zawierały szereg niezgodnych z prawdą informacji.

O prezesie Adamie Dziku żaden z obecnych zawodników Kotwicy nie zamierza wypowiadać się nawet anonimowo, by – jak twierdzą – nie pogarszać sytuacji. W przeciwieństwie do byłych piłkarzy (którzy poprosili o brak podawania ich danych ze względu na obawy przed ewentualnymi działaniami ze strony prezesa).

Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie

Dante, „Boska Komedia”

I

Nie zazdroszczę chłopakom sytuacji i jednocześnie podziwiam, jak weszli do pierwszej ligi – mówi zawodnik, który reprezentował barwy Kotwicy w drugiej lidze. Gdy opowiadamy mu, co usłyszeliśmy w Kołobrzegu, dodaje: – Gdyby było tak kolorowo, to ktokolwiek chciałby tam przyjść. A tak naprawdę, to wciągnęli chłopaka z trzeciej ligi i tylko obcokrajowców są w stanie oszukiwać przez chwilę, bo reszta wie, jak wygląda rzeczywistość w Kotwicy.

II

Piłkarz, który pożegnał się z Kotwicą w poprzednim sezonie: – Co do zaległości w płatnościach, to jest lepiej. Z tego, co słyszałem, chłopacy faktycznie czekają teraz tylko na lipcowe pensje i premie. Pewnie tylko dzięki temu, że wywierali presję w jakiś sposób. Mówili prezesowi, że nie wyjdą na trening, jeśli nie wypłaci im poprzednich pensji.

III

– W najtrudniejszej sytuacji są trenerzy i kapitan, bo muszą mieć jakiekolwiek relacje z prezesem, przez co pewnie nie mogą mówić głośno tego, co naprawdę myślą. Wydaje mi się, że Dzik lubi Łukasza Kosakiewicza, ale raczej bez wzajemności. No ale Łukasz jako kapitan musi reprezentować drużynę i spotykać się z prezesem regularnie. Naprawdę ma ciężko. Trenerzy to samo. Widać, że zależy im na zespole i robią, co tylko mogą, żeby było jak najlepiej. A z takim furiatem nie jest łatwo rozmawiać. Niektórzy czasami śmiali się, że Dzik wyzywał ich od najgorszych, a pół godziny później dzwonił i pytał: „Jak tam? Wszystko w porządku? Potrzebujecie czegoś?”. Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej osoby w żadnym klubie i mam nadzieję, że już nie spotkam – mówi piłkarz wciąż aktywny na poziomie centralnym.

IV

Kolejny zawodnik: – Ten klub to jest amatorka na tak wielu płaszczyznach, że momentami ciężko to nawet opisywać. Jak bym opowiedział wszystko, co się działo za moich czasów, to książkę można napisać. Teraz nie ma tragedii, przynajmniej płacą w miarę regularnie. Ale za moich czasów normą było, że jedenastu piłkarzy dostawało wypłatę, bo musieli zagrać, a rezerwowi czy kontuzjowani mogli pomarzyć. Ich prezes miał w dupie.

V

– Kiedy zdarzyło się, że drużyna rzeczywiście nie wyszła na trening w ramach protestu za brak wypłat, Dzik przyszedł do szatni. I nie, nie próbował łagodzić sytuacji. Przeciwnie. Zaczął wyzywać każdego po kolei. Krzyczał, że wszystkich ukarze, bo to jest karygodne, co drużyna wyprawia. W końcu to on jest pracodawcą i płaci pieniądze, a piłkarze kąsają rękę, która ich karmi – relacjonuje zawodnik, który przyznaje, że podobne sytuacje zdarzały się w Kołobrzegu notorycznie.

VI

Piłkarz, który wzmocnił klub z Kołobrzegu w drugiej lidze: – Jak przechodziłem do Kotwicy, to oczywiście słyszałem różne historie o prezesie Dziku. Z drugiej strony wiedziałem, że często wyolbrzymia się pewne kwestie. No ale nie tym razem. Pierwsza lampka ostrzegawcza zapaliła mi się już podczas podpisywania kontraktu. Wcześniej dogadaliśmy się na określoną pensję za miesiąc plus indywidualną premię za awans i premię drużynową. Takie warunki zostały zaakceptowane. Dwa dni później przyjechałem do Kołobrzegu z przekonaniem, że jedyne, co pozostało, to złożenie podpisu. Siadamy, biorę papiery i widzę, że wpisane są inne kwoty. Do tego brakuje jednej premii. Pytam, co jest grane. „No bo mamy taki regulamin wewnętrzny, że może być tylko jedna premia” – mówi gość. „A dwa dni temu nie wiedzieliście, że macie taki regulamin, jak akceptowaliście moje warunki?”. Ale okej, odpuściłem i zgodziłem się na jedną premię.

VII

Zawodnik, który opuścił Kotwicę kilka miesięcy temu: – Jeden z kluczowych zawodników miał przedłużyć umowę, już po awansie do pierwszej ligi. 30 czerwca skończył się jego kontrakt, ale nikomu w klubie nie spieszyło się, żeby usiąść do rozmów, bo przecież trwały wakacje. W końcu dostał propozycję warunków – całkiem niezłych, wszystko dogadali. Tyle że w kalendarzu 30 czerwca, a umowa wciąż nie była podpisana. Do tego zespół zdążył wyjechać na obóz, razem z tym zawodnikiem. 1 lipca umowa wygasła, nowej nie było, ale piłkarz dalej trenował, bo zakładał, że pozostały jedynie formalności. Ryzykował, nie powiem, bo gdyby na treningu coś sobie zrobił przez przypadek, a umowy nie miał, to wiadomo, jaki los by go czekał.

– Obóz dobiegł końca, drużyna wróciła do Kołobrzegu. Przyjechał też menadżer tego zawodnika. Z Dzikiem byli umówieni na konkretny dzień na podpisanie papierów. Prezes kilka razy zapewniał, że ma wszystko przygotowane, wystarczy podpisać. No więc menadżer i zawodnik pojawili się o wyznaczonej godzinie w klubie. Wchodzą, okazuje się, że prezesa nie ma. Dzwonią, ale nie odbiera. To był piątek. Przez cały weekend nie było z Dzikiem kontaktu. Odebrał w poniedziałek: „No cześć, co tam słychać?”. „Prezesie, byliśmy umówieni na piątek”. „Tak? No widzisz, zapomniałem. Dobra, to jutro przyjedźcie”. Następnego dnia znowu nie było go w klubie, więc pojechali do jego firmy. Tam go zastali. „No dzień dobry, panowie! Co tam?”. „Byliśmy umówieni dwie godziny temu w klubie”. „No tak, ale ja tutaj zarobiony jestem, widzicie. To jutro wpadnijcie”.

– Następnego dnia udało się im wreszcie spotkać, ale okazało się, że żadna umowa nie była gotowa. Od początku dogadywali więc kwoty i okres kontraktu. Wydawało się, że doszli do porozumienia, ale nagle Dzik znów zaczął mieszać. Chodziło o jakieś drobne. W końcu wyjął kalkulator, coś tam wklepał i pokazał: „Tyle mogę dać maksymalnie. Bierzesz czy nie?”. No i tamten zawodnik wziął. Bo co miał zrobić? 

VIII

– Prawdziwe schody zaczęły się, kiedy złapałem kontuzję. Wcześniej normalnie trenowałem i grałem, wystawiałem fakturę. Pieniądze za lipiec dostałem we wrześniu. Za sierpień, wrzesień i październik wynagrodzenia już nie dostałem. Bo miałem kontuzję. Dzik uważa, że jak ktoś nie jest zdrowy w stu procentach, to nie zasługuje na wypłatę. Nie ma znaczenia, że codziennie jesteś w klubie, pracujesz trzy razy ciężej, żeby wyleczyć uraz i wrócić do formy. Zdaniem Dzika nie pracujesz.

IX

– Moja żona była w ciąży, a ja leczyłem uraz. Pewnie szybciej doszedłbym do zdrowia w profesjonalnej klinice w Poznaniu czy Krakowie, ale nie chciałem zostawiać żony ani tym bardziej ciągać jej po kraju. Przez półtorej miesiąca miałem rozpisane treningi i realizowałem je w Kołobrzegu z fizjoterapeutą. Wcześniej chłopacy ostrzegali mnie, żebym nie spodziewał się jakichkolwiek pieniędzy podczas kontuzji, ale postanowiłem pójść do prezesa i porozmawiać. Na początek seria klasycznych niby żartów typu: „Ale za co ty chcesz pieniądze, skoro nie grasz? He he he!”. Punkt drugi: niesprecyzowana obietnica. „No dobra, coś ci wyślę w czwartek”. Załóżmy, że jest poniedziałek, więc czekasz do czwartku. Na koncie pusto, więc w piątek znów idziesz do prezesa. „No i jak? Miał mi prezes wysłać kasę w czwartek?”. „Ale to nie w ten czwartek! Przecież nie mówiłem, że w ten czwartek”. No więc czekasz na kolejny czwartek. A potem na jeszcze następny. I tak mijają tygodnie, a potem miesiące. W końcu wróciłem na boisko, wychodziłem w pierwszym składzie. Pieniędzy nadal nie było. A przecież na działalności trzeba płacić co miesiąc podatki i tak dalej, więc już naprawdę robiło się nieciekawie. No nic, grałem dalej. Jesień skończyliśmy na pierwszym miejscu.

Cliffhanger

W kilku przypadkach łatwo połączyć kropki i domyślić się, których zawodników dotyczą relacje. Nie zamierzamy jednak pomagać w tworzeniu kolejnych tematów. Jak na przykład ten o rzekomym pozwaniu byłych piłkarzy Kotwicy: Jakuba Rzeźniczaka i Jakuba Żubrowskiego. Klub chciałby otrzymać od każdego z nich milion złotych za „narażanie klubu na straty wizerunkowe i brak profesjonalizmu”.

To w takim razie, jak jest w Kotwicy? Dobrze czy źle?

Myślę, że trzeba to troszeczkę wypośrodkować – uważa Piotr Stolarczyk, od lat piszący o Kotwicy i zachodniopomorskim futbolu. – W ciągu kilku lat udało się wyrwać ze szponów trzeciej ligi. Klub jest w najlepszym miejscu w swojej historii. Można by powiedzieć, że sielanka, ale tak nie jest.

Trzeba wyraźnie oddzielać kwestie organizacyjne od piłkarskich. Sportowo nie ma nic do zarzucenia. Warto podkreślić dużą zasługę trenera Macieja Bartoszka w tym, jak obecnie wygląda Kotwica. To on rok temu dostał praktycznie wolną rękę w poszukiwaniu zawodników i zbudował kadrę, która funkcjonuje do dziś. Przyszło wówczas kilkunastu piłkarzy – zauważa Norbert Skórzewski, dziennikarz doskonale zorientowany w realiach zachodniopomorskiej piłki.

Jednak Bartoszka nie ma w Kołobrzegu od kwietnia. Dlaczego?

Początkowo wyniki miał takie sobie, ale szybko poprawił punktowanie. Kotwica spędziła zimę na fotelu lidera. Równocześnie zaczęły narastać problemy wokół klubu. Bartoszek nie wyszedł na jeden mecz w ramach protestu przeciwko zachowaniu Adama Dzika. Piętrzyły się problemy z niespełnionymi obietnicami prezesa, który wodził piłkarzy za nos. Doszły kwestie Kuby Rzeźniczaka i Kuby Żubrowskiego, które ciągną się do dziś. Drużyna straciła na animuszu, wyniki nie były takie, jak oczekiwano i w końcu doszło do zmiany – tłumaczy Skórzewski.

Trenera Bartoszka zastąpił Ryszard Tarasiewicz.

– ⁠I zrobił awans. Co paradoksalnie jest problemem o tyle, że poważni zawodnicy już nie chcą przychodzić do Kotwicy. Szczególnie po tym, jak potraktowano Jakuba Rzeźniczaka i Jakuba Żubrowskiego. W drugiej lidze było inaczej, ponieważ w Kołobrzegu można było lepiej zarobić niż w pozostałych klubach. Później zdarzało się, że o te pieniądze trzeba było się szarpać, ale były to spore kwoty. W pierwszej lidze ta przewaga zniknęła. Myślę, że dla większości zawodników Kotwica jest ostatnim wyborem wśród klubów na tym poziomie. W każdym razie, jak widać, piłkarze absolutnie się nie garną, żeby grać w klubie zarządzanym przez prezesa Dzika. Podobnie potencjalni sponsorzy, których odstrasza otoczka wokół Kotwicy – uważa Skórzewski.

Stolarczyk: – Powstał dziwny mit, że gdyby nie Adam Dzik, Kotwica grałaby w czwartej lidze. Uważam, że to bzdura. Kołobrzeg jest bardzo prosportowym miastem i myślę, że bez zaangażowania prezesa Dzika, Kotwica i tak występowałaby – powiedzmy – na poziomie drugiej ligi. Pewnie udałoby się też pozyskać innych sponsorów. No właśnie, przechodząc do sponsorów. Wydaje mi się, że głównym źródłem problemów Kotwicy jest to, że w dalszym ciągu klub funkcjonuje jako stowarzyszenie, a nie jako spółka akcyjna. Co by nie mówić, Adam Dzik wpakował w klub mnóstwo swoich pieniędzy i – w moim odczuciu – chyba niekoniecznie chciałby nadal być głównym sponsorem. Trudno mu będzie przez dłuższy czas opłacać z własnej kieszeni coraz wyższe kontrakty.

– Od kiedy Kotwica weszła do drugiej ligi, słyszy się o podchodach pod państwowe spółki – kontynuuje Stolarczyk. – Mimo że Dzik wywodzi się ze środowiska lokalnej Platformy Obywatelskiej, próbował rozmawiać z działaczami Prawa i Sprawiedliwości. Bez skutku. Teraz koniunktura polityczna zmieniła się, ale czy to przyniesie jakiś efekt? Trudno przewidzieć. Na pewno nie pomaga fatalny wizerunek klubu. W Kotwicy nie ma żadnych podstaw w zakresie marketingu, public relations i tak dalej. Media społecznościowe to żart. Tak jak nie działało to pięć lat temu, tak nie działa dziś. Tyle że wtedy była trzecia liga, a dziś jest pierwsza. Za skokiem sportowym nie poszła reszta obszarów, które powinny być dla klubu istotne.

Fakty są takie, że Kotwica gra w pierwszej lidze praktycznie drugoligowym składem – zauważa Skórzewski. – Tym bardziej trzeba docenić pracę całego sztabu i wysiłek drużyny. Nie pamiętam sytuacji na przestrzeni ostatnich lat, żeby piłkarze odpuszczali. Jak źle by nie było, zawsze grali na maksa. Choć oczywiście zdarzały się pojedyncze przypadki zawodników, którzy pojawiali się w Kołobrzegu wyłącznie dla pieniędzy. Przychodzili z nadwagą albo nadwagę łapali.

Skórzewski: – W Kotwicy zawsze była dobra atmosfera w szatni. Problemy jednoczą, więc piłkarze trzymają się razem. Czasem zdarzają się pojedyncze napięcia, ale raczej szybko są wyjaśniane. Zawodnicy wolą załatwiać sprawy w swoim gronie, często nie chcą, żeby tematy wychodziły na zewnątrz. Zdarzy się, że Jonathan Junior wrzuci coś do mediów społecznościowych, ale on pisze i robi, co chce, raczej ma wywalone. Reszta woli pozostać w cieniu.

– Na pewno jednym z największych bieżących problemów są niewypłacone premie – twierdzi Skórzewski. – Zresztą już po awansie do drugiej ligi był dokładnie ten sam problem. Drużynie obiecano premie, ale nie wypłacono ich. Później prawie każdy piłkarz, który odchodził z klubu, szedł prosto do sądu. Po kilku miesiącach zapadał wyrok i premia trafiała na konto. Trzeba było to wyszarpać. Zawodników mało obchodzi, kto i w jakich okolicznościach te premie obiecał. Mają je zapisane w kontraktach, więc to oczywiste, że po prostu chcą je otrzymać. Wywalczyli je na boisku.

Stolarczyk: – Piłkarze, którzy wciąż są w Kotwicy, nabierają wody w usta. Niektórzy może nawet uważają, że w sumie to nie ma tragedii, a prezes nie jest taki zły, jak go malują. Choć oczywiście tego też nie powiedzą głośno. Jednak później okazuje się, że praktycznie każdy zawodnik, który z klubu odchodzi, trafia do sądu. I wtedy języki się rozwiązują.

Osobiście nie uważam, że Adam Dzik jest aż tak złym prezesem, jak niektórzy przedstawiają go w mediach. Natomiast nie chce się zmieniać, nie wyciąga wniosków – zauważa Stolarczyk. – Jeszcze kilka lat temu pewne rzeczy uchodziły mu płazem, bo Kotwica interesowała garstkę osób w szerokiej skali odbiorców, ale w pierwszej lidze sytuacja wygląda inaczej. Paradoksalnie teraz te – nazwijmy to – afery, czy może bardziej zawirowania, są mniejsze niż dwa albo cztery lata temu, ale zamieszanie znacznie większe. No bo czy te obecne opóźnienia są wielkie? Niekoniecznie. Kilka tygodni czy nawet miesiąc obsuwy w płatnościach to nie jest dużo. Niestety wie o tym każdy, kto nie od dziś interesuje się polską piłką. Problemem Adama Dzika jest to, że w przypadku Kotwicy różnego rodzaju zawirowania towarzyszą klubowi co sezon, z ogromną regularnością. Skumulowały się, łatka została przyklejona dawno temu i bardzo łatwo to wykorzystać, co niektórzy czasami robią.

Co dalej? Jest szansa, że w Kołobrzegu zadomowi się normalność, a wspomnianą łatkę uda się odkleić?

– Nie byłbym optymistą. Dużym problemem są ludzie wokół prezesa – twierdzi Skórzewski. – Wszyscy mu przytakują, klepią po plecach. Tylko takimi ludźmi się otacza. Syndrom oblężonej twierdzy. Z drugiej strony trzeba docenić Adama Dzika za sukcesy w zarządzaniu biznesem pozasportowym. Jego firma dobrze prosperuje i moim zdaniem Dzik chciałby przenieść ten sposób zarządzania na klub. W sensie: zarządzania twardą ręką. Tyle że nie zawsze da się zrobić to jeden do jednego. Świat futbolu rządzi się trochę innymi zasadami.

– Prezes Dzik ma dużą firmę budowlaną i myślę, że pewne zachowania albo spojrzenie na pracowników przenosi dość niefortunnie – Piotr Stolarczyk rozwija myśl Skórzewskiego. – Dzik patrzy na piłkarzy, jak na budowlańców. Zasuwasz? Zapłacę ci. Nie zasuwasz? Pieniądze się nie należą. Świadczą o tym choćby historie z kontuzjowanymi zawodnikami.

– Czy w najbliższym czasie prezes Dzik zmieni podejście? – kontynuuje Stolarczyk. – Wątpię. To wiązałoby się z tym, że musiałby usunąć się w cień. A on lubi być w centrum wydarzeń. Lubi odpowiadać za wszystko. I trzeba przyznać, że w niektórych tematach mu wychodzi. Potrafi zatrudnić ciekawych, nieoczywistych zawodników czy trenera. Pokerowa zagrywka z Ryszardem Tarasiewiczem wyszła znakomicie. Nie wiem, czy ktoś mu doradza, czy sam ma taką czutkę, ale nie wszystko co robi, jest złe. I to należy podkreślić. Natomiast ten autorytarny model zarządzania prędzej czy później może skończyć się katastrofą, jeśli wnioski nie zostaną w porę wyciągnięte.

Cięcie. Ciąg dalszy nastąpi.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix / FotoPyK / Paweł Marszałkowski

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Bellingham opowiedział anegdotę o Ancelottim. „Cholera, wybrałem złego”

Patryk Stec
0
Bellingham opowiedział anegdotę o Ancelottim. „Cholera, wybrałem złego”
Anglia

Erik ten Hag reaguje na słowa Cristiano Ronaldo. „On jest daleko od Manchesteru”

Damian Popilowski
0
Erik ten Hag reaguje na słowa Cristiano Ronaldo. „On jest daleko od Manchesteru”

1 liga

Hiszpania

Bellingham opowiedział anegdotę o Ancelottim. „Cholera, wybrałem złego”

Patryk Stec
0
Bellingham opowiedział anegdotę o Ancelottim. „Cholera, wybrałem złego”
Anglia

Erik ten Hag reaguje na słowa Cristiano Ronaldo. „On jest daleko od Manchesteru”

Damian Popilowski
0
Erik ten Hag reaguje na słowa Cristiano Ronaldo. „On jest daleko od Manchesteru”

Komentarze

21 komentarzy

Loading...