Reklama

Półfinał! Łatwo nie było, ale Świątek pokonała Andriejewą

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

17 sierpnia 2024, 20:28 • 5 min czytania 5 komentarzy

Iga Świątek po dzisiejszym meczu jest już pewna co najmniej jednego – że obroni swoje punkty za ubiegłoroczny występ w turnieju w Cincinnati. Wtedy doszła do półfinału, a tam pokonała ją Coco Gauff. Teraz Polka znów jest w półfinale i… liczymy na to, że na tym się nie skończy. Choć łatwo pewnie nie będzie, bo już dziś bardzo trudne warunki postawiła Idze 17-letnia Mirra Andriejewa. Najważniejsze jednak, że to Świątek wyszła z tego starcia zwycięsko.

Półfinał! Łatwo nie było, ale Świątek pokonała Andriejewą

Mirra swoje potrafi

Andriejewa to od jakiegoś czasu jedna z największych nadziei kobiecego tenisa. Rosjanka dopiero pod koniec kwietnia przyszłego roku będzie pełnoletnia, a już w poprzednim sezonie dostała tytuł „Newcomer of the Year”, dla najlepszej zawodniczki debiutującej w rankingu WTA. Co do rankingu zresztą – jest szansa, że po Cincinnati będzie na najwyższym w karierze, 21. miejscu, choć zależy to jeszcze od wyników innych spotkań. Niemniej, w wieku 17 lat pukać do TOP 20 to spory wyczyn. Widać, że tenisistka z Rosji się rozwija, duża w tym zresztą zasługa Conchity Martinez – byłej wielkiej mistrzyni, która trenuje Andriejewą od kwietnia tego roku.

To z nią w boksie Mirra doszła do półfinału Roland Garros, gdzie lepsza okazała się Jasmine Paolini. Z nią też wygrała pierwszy turniej w karierze – imprezę w Jassy, rangi WTA 250, rozgrywaną niedawno, w lipcu. Ale też na przykład niespodziewanie przegrała z Magdą Linette w I rundzie igrzysk. Bo jak każda młoda tenisistka, Mirra porusza się po pewnej sinusoidzie. Niektóre turnieje gra znakomicie, inne fatalnie. W Cincinnati wypadło na tę lepszą grę – Rosjanka pokonała rozstawioną z „11” Emmę Navarro, potem ograła Karolinę Pliskovą, a na końcu zrewanżowała się Paolini za French Open. I tak doszła do meczu z Igą.

Polka przechodziła przez amerykański turniej na dwa sposoby. W pierwszym meczu, z Warwarą Graczową, kilkukrotnie mogła zamknąć spotkanie w dwóch setach, a zamiast tego wpuściła rywalkę i ta powalczyła o trzecią partię. W niej Iga była już bezkonkurencyjna, jednak sam fakt, że w ogóle ten trzeci set był, mógł zdziwić. Jednak w meczu z Martą Kostiuk, rozgrywanym wczoraj, obejrzeliśmy już starą, dobrą Igę Świątek. Po tym, jak na początku dała się przełamać, ostatecznie okazała się bezkonkurencyjna. Wygrała 6:2, 6:2. Liczyliśmy, że dziś zagra podobnie.

Reklama

Ale tak nie było.

Pewność rywalki

Andriejewa od początku grała naprawdę dobrze. Pewnie utrzymywała własne podania, a do tego potrafiła wykorzystać słabszy moment Igi. Ten zresztą przyszedł szybko – już w trzecim gemie spotkania. Polka popełniła wówczas kilka błędów, Rosjanka odpaliła swój naprawdę świetny forehand i skorzystała z podarowanych prezentów. Zaliczyła przełamanie i wyszła na prowadzenie. Z jednej strony mogliśmy liczyć, że to obudzi Igę, jak strata serwisu w meczu z Kostiuk.

Z drugiej? Cóż, Marta nie ma tego, co ma Mirra – znakomitego podania.

To w dużej mierze za jego sprawą, Andriejewa pewnie utrzymywała się przy własnym podaniu. Owszem, Iga miała dwa break pointy w szóstym gemie, ale przy pierwszym sama popełniła błąd, a przy drugim świetnym forehandem sprawę wyratowała Mirra. A potem? Potem odpaliła serwis i zamknęła gema. Podobnie było w ósmym gemie – choć tam nie było punktów na przełamanie, a tylko równowaga – i dziesiątym, gdy Andriejewa po raz drugi broniła dwóch break pointów. Znowu skutecznie i do tego w obu przypadkach asami.

Podaniem skończyła też seta. Było 1:0 dla Andriejewej, a Iga Świątek – jak to ona – poszła do toalety, by tam nabrać dystansu do pierwszego seta i ze świeżą głową wyjść na drugą partię. To było istotne, bo w pierwszym gra Polki po prostu nie imponowała.

Iga na poziomie

Wznowienie gry okazało się też zmianą nastawienia Świątek. Ta wygrała swojego gema, a potem zaatakowała na forehandzie rywalki. I to skutecznie. Co prawda Mirra obroniła dwa break pointy, ale trzeciego nie była już w stanie, wyrzuciła forehand po linii, którym wcześniej kilkukrotnie się ratowała. Straciła własne podanie, a Iga się tym wyraźnie napędziła – pewnie wygrywała swoje gemy serwisowe. Właściwie dalej set toczył się bez większej historii. Obie wygrywały swoje podania, Polka ani razu nie była zagrożona.

Reklama

Rozstrzygnąć miała trzecia partia.

Zanim jednak do niego doszło, czekała nas dłuższa przerwa. W Cincinnati było bowiem bardzo upalnie, zadbano w ten sposób o zdrowie zawodniczek. Mogliśmy więc oglądać Igę siedzącą (i rozciągającą się) w korytarzu. Wydaje się również, że przerwa tym razem pomogła Andriejewej, bo ta wróciła do dobrej i skutecznej gry. Ale – na szczęście – Świątek też nie spuściła z tonu. Oglądaliśmy więc najlepszy fragment meczu, w którym obie przede wszystkim świetnie serwowały. Stąd żadna nie była w stanie doprowadzić do break pointów, a co dopiero z nich skorzystać.

Zmiana nadeszła przy 5:5. To wtedy Iga dobrze powalczyła na returnie, kilkukrotnie atakując serwis rywalki. Przyniosło to dwie szanse na przełamanie. Pierwsza? Obroniona przez Mirrę asem. Ale przy drugiej Rosjanka zepsuła backhand po linii i okazało się, że Polka zaraz będzie serwować na mecz. Okazało się, że nie będzie to łatwym zadaniem. Mirra nie miała nic do stracenia, zaatakowała. Wywalczyła break pointa, ale tym razem to Świątek popisała się skutecznym serwisem. Chwilę później miała już piłkę meczową.

I ją wykorzystała, Andriejewa wyrzuciła bowiem forehand. Świątek awansowała więc do półfinału, a w nim zagra z turniejową trójką – Aryną Sabalenką.

Iga Świątek – Mirra Andriejewa 4:6, 6:3, 7:5

Fot. Newspix

Czytaj też:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem

Paweł Paczul
7
Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem

Polecane

Ekstraklasa

Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem

Paweł Paczul
7
Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem
Liga Mistrzów

Niespodziewani goście z lig TOP5 na salonach. Jak poradzą sobie w Lidze Mistrzów?

Patryk Stec
2
Niespodziewani goście z lig TOP5 na salonach. Jak poradzą sobie w Lidze Mistrzów?

Komentarze

5 komentarzy

Loading...