Reklama

Medal Natalii Kaczmarek to nie TYLKO brąz. To AŻ brąz [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

09 sierpnia 2024, 21:21 • 6 min czytania 18 komentarzy

Słuchajcie, wiem, że jako Polacy czekamy na złote medale. Nie rozpieszczały nas w końcu te igrzyska, na razie tylko Ola Mirosław zgarnęła tytuł mistrzyni olimpijskiej, a zostały dwa dni rywalizacji. Szanse na to mają jeszcze siatkarze, Julia Szeremeta i, kto wie, może Maria Andrejczyk, która znów odżyła w roku olimpijskim. Ale na medale trzeba patrzyć z odpowiedniego punktu. I uznać, że brąz, który Natalia Kaczmarek wywalczyła na olimpijskiej bieżni, jest cenniejszy niż wiele medali ze szlachetniejszego kruszcu. 

Medal Natalii Kaczmarek to nie TYLKO brąz. To AŻ brąz [KOMENTARZ]

1976 rok. Montreal. Irena Szewińska biegnie wówczas po złoto olimpijskie na 400 metrów, przy okazji pobijając rekord świata. Wielka sprinterka podsumowuje w ten sposób swoją wybitną karierę. Co prawda pojedzie jeszcze na igrzyska do Moskwy, ale tam sukcesów nie odniesie. Niemniej jej siedem medali  – w tym trzy złote – i tak sprawia do dziś, że jest najwybitniejszą postacią w historii polskiego olimpizmu. Trudno z tym stwierdzeniem polemizować, choć znacznie zbliżyli się do niej czy to Robert Korzeniowski (jedyny Polak z czterema złotami) czy Anita Włodarczyk (najlepsza na trzech kolejnych igrzyskach).

CZYTAJ TEŻ: MAMY TO! NATALIA KACZMAREK BRĄZOWĄ MEDALISTKĄ OLIMPIJSKĄ

Ale ten pierwszy to chód. A ta druga rzut młotem. Tymczasem w biegach krótkich – na 100, 200 i 400 metrów – nie doczekaliśmy się następców Szewińskiej. Ba, nie widzieliśmy właściwie nikogo, kto mógłby powiedzieć, że jakkolwiek się do naszej wybitnej lekkoatletki zbliżył. Bo tak:

  • Polki w finałach igrzysk olimpijskich na 100 metrów od 1980 roku włącznie: zero. Ba, bywało, że Polki albo odpadały w eliminacjach, albo nie jechały na igrzyska w ogóle.
  • Polki w finałach igrzysk olimpijskich na 200 metrów od 1980 roku włącznie: zero. I też zdarzało się tak, jak na setkę – że Polki nie istniały na tym dystansie.
  • Polki w finałach igrzysk olimpijskich na 400 metrów od 1980 roku włącznie: zero. Tu z Polkami, zwłaszcza w ostatnich latach, nie było najgorzej, ale do finału nadal jednak pozostawało daleko.

Innymi słowy: ostatnie niemal pięć dekad to dla polskiego sprintu kobiet na igrzyskach czasy zatrważające, by nie napisać beznadziejne. Owszem, w sztafecie 4×400 przywieźliśmy z Tokio złoto (choć to, oczywiście, w mikście) i srebro, a i wcześniej w zmaganiach drużynowych nasze reprezentantki swoje potrafiły osiągnąć. Ale to inna zabawa, tam liczy się nie tylko szybkość, ale też strategia i zmiany. A gdy chodziło wyłącznie o to, by jak najszybciej przebiec to jedno kółko, albo jego połówkę, albo jedną czwartą, to nas nie było.

Reklama

Po prostu nie istnieliśmy.

***

Natalia Kaczmarek nie pojawiła się nagle. Nie wystrzeliła znikąd. To przykład diamentu, owszem, ale takiego, który starannie szlifowano. Tak, by nie popełnić żadnego błędu, a ostatecznie doprowadzić do tego, że ten zalśni na największych scenach, w blasku reflektorów. Szlifierzem był Marek Rożej, który z Natalią współpracuje już od dobrych kilku lat. Wiele razy wspominał, że od razu zorientował się, jaki talent ma ta dziewczyna. I chciał zrobić wszystko, by go nie zmarnować. Jak mówił nam w rozmowie:

– Według mnie każdy trener, w momencie kiedy rozpoczyna z zawodnikiem współpracę, powinien mieć wizję jego wieloletniego rozwoju. Nie chodzi o to, żeby rzucić wszystkie środki, zwiększyć zdecydowanie objętość w pierwszym, drugim roku, aby zawodnik zrobił jak najszybszy postęp, a potem nie mieć już tego asa w rękawie. Czyli nie mieć możliwości zwiększania obciążeń. Wtedy często pojawia się stagnacja u zawodnika.

Natalia więc rozwijała się stopniowo. Rok 2018, gdy na mistrzostwach Europy błyszczała Justyna Święty-Ersetic? Natalia ustanawia życiówkę na poziomie 52.54 s (a rok wcześniej biegała powyżej 53 sekund). 2019, sezon mistrzostw świata w Dausze, gdy staje się integralną częścią sztafety? 52.34 s. Sezon 2020 jest jedynym w jej karierze, gdy nie poprawiła rekordu życiowego, ale to wina pandemii. A po niej Natalia biega wybitnie. W 2021 roku życiówkę zbija do 50.70 s. Zaczyna się pogoń za magiczną dla polskiego biegu granicą 50 sekund. I kończy, niespełna rok później, na Stadionie Śląskim, gdzie Kaczmarek wybiega 49.86 s.

Reklama

A potem to już leci. 49.48 s w zeszłym roku, a także pierwszy wielki sukces indywidualny – srebro mistrzostw świata. Byłem wtedy na stadionie, z innymi dziennikarzami z Polski rozmawiałem i z Natalią, i z jej trenerem. Pamiętam szczególnie jedną wypowiedź Natalii.

– To jest coś niesamowitego. W tamtym roku zdobyłam medal na mistrzostwach Europy i pomyślałam sobie, że indywidualnie mi jeszcze czegoś brakuje. Chciałam medalu mistrzostw świata. Teraz już go mam, a za rok są igrzyska i tam też będę poważnie myślała o medalu indywidualnym. Nie będzie tam łatwo, ale wierzę, że dalej będę przesuwać granice.

No i przesunęła.

***

Owszem, to nie terytorium polskiemu sportowi nieznane. Ba, ta granica była kiedyś przesunięta nawet dalej, bo Szewińska zdobyła przecież złoto. Ale od tamtego czasu zaanektowały je inne kraje, a my z czasem zostaliśmy ze swoim niewielkim skrawkiem, opierającym się między innymi na rzucie młotem i wyskakującym czasem po medal czy to w dysku, czy w skoku o tyczce, czy w biegach średnich lub długich. Ale sprinty? Nie, tam nigdy nie wróciliśmy. Jakby ktoś postawił przed nami wielki mur, ścianę, której nikt nie mógł czy to przeskoczyć czy przebić.

Aż przyszła Natalia, dobrze się jej przyjrzała. Aż wreszcie, gdy była gotowa, przypierniczyła w nią z całych sił.

CZYTAJ TEŻ: NATALIA KACZMAREK I WALKA Z PREHISTORIĄ

I ściana pękła. Najpierw pojawił się jeden otwór, niewielki – indywidualny medal mistrzostw Europy. Obok były takie inne, bo przecież Justyna Święty-Ersetic też kiedyś jeden wybiła. Potem jednak Natalia zrobiła drugi, srebrem mistrzostw świata. Trzeci to rekord Polski, właściwie już wtedy można byłoby się przez tę ścianę przecisnąć. Ale żeby się przy tym nie poharatać, trzeba było uderzyć jeszcze raz. I potem wreszcie przejść, z podniesioną głową, zgarniając przy okazji medal igrzysk olimpijskich. Natalia dokładnie to zrobiła. Przebiła mur, którego przez 48 lat przebić nie potrafił nikt w tym kraju. Przywróciła nam wiarę w nasz sprint.

I za to jej chwała.

***

Owszem, to brązowy medal, nie złoty. Ktoś mógłby napisać, że tylko brązowy. Ale mimo wszystko jest pewna różnica – nie w klasyfikacji medalowej, tam wszystkie medale są równe. Ale w postrzeganiu, percepcji danego krążka. Ten Natalii jest pod pewnymi względami cenniejszy, bo wyczekiwany i zgarnięty w momencie, gdy jeszcze kilka lat temu wydawało się, że na medal w tej akurat konkurencji nie mamy szans. Zresztą, choć te igrzyska są dla nas kiepskie, to jednak przełamujemy nimi pewne bariery – 32 lata bez medalu w boksie, 48 lat bez medalu w siatkówce.

I tyle samo bez medalu w sprincie.

Gdy zdobywaliśmy brąz w wioślarstwie, to doceniliśmy ten medal. Oczywiście, że nas ucieszył. Ale wiosła regularnie dają nam krążki, mamy wciąż całkiem świeże wspomnienia z tego, jak nasi zawodnicy zostawali w nich mistrzami olimpijskimi. A w biegach sprinterskich? Osoby, które świadomie oglądały start Szewińskiej w Montrealu, mają dziś ponad 50 lat! Ba, ojciec autora tego tekstu, gdy Irenissima zgarniała złoto, miał cztery. Nie tylko ktoś z mojego pokolenia, ale i tego poprzedzającego go, nie miał szans zobaczyć, jak Polka staje na podium jakiegokolwiek sprintu.

Aż do teraz. Dlatego ten brąz to nie tylko brąz. To AŻ brąz. To powrót Polski na pudło w jednej z najmocniej obsadzonych lekkoatletycznych konkurencji. Cały świat biega. Przecież na podium spotkały się trzy kontynenty – Ameryka Północna (Paulino jest Domikanką), Azja (Naser reprezentuje Bahrajn) i Europa, za sprawą Kaczmarek.

Ale przede wszystkim: znalazła się tam Polka. I to jest piękne.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Ekstraklasa

„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Jakub Radomski
10
„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Komentarze

18 komentarzy

Loading...