Obok Igi Świątek była największą szansą medalową. I sprostała temu wyzwaniu! Zrobiła, co miała zrobić, na co pracowała tak długo. Nie mogła w Tokio, tam zasady były inne. Dała radę teraz. ALEKSANDRA MIROSŁAW ZŁOTĄ MEDALISTKĄ OLIMPIJSKĄ! A na trzecim stopniu podium uplasowała się jej młodsza koleżanka i olimpijka – Aleksandra Kałucka. Podwójny sukces Polek w Paryżu.
To jest to! O to chodziło! Na to czekaliśmy! Trudno nam to opisać inaczej, bo na te dwa medale czekaliśmy od początku igrzysk. Wiedzieliśmy, że Polki są wśród faworytek, że Ola Mirosław to rekordzistka świata. I że powinno się to wszystko skończyć dla nas dobrze. Ale wątpliwości w konkurencji takiej jak wspinaczka na czas zawsze będą. Bo to sport, gdzie każdy najmniejszy błąd może okazać się kluczowy. Przekonała się o tym Emma Hunt – druga faworytka do finału – która odpadła już w ćwierćfinale, odpadając od ścianki.
Ale Polki błędów nie popełniały.
Ola Mirosław w ćwierćfinale? 6.35 s i spokojne zwycięstwo. Ola Kałucka? 6.49 s i wygrana o dziewięć setnych nad Chinką Zhou. Półfinał? A to w sumie fajna rzecz, bo obie Polki rywalizowały ze sobą, więc co by się w nim nie stało, wiedzieliśmy, że będziemy mieć co najmniej srebro. Wygrała Mirosław, zgodnie z oczekiwaniami. A potem pozostały nam dwie rywalizacje. Najpierw ta Oli Kałuckiej, o brązowy medal z Indonezyjką Sallsabilah. Początkowo nerwowa, ale gdy rywalka odpadła od ściany, wszystko było jasne.
Mieliśmy brąz!
Ale brąz to tylko dodatek, akurat w tym przypadku nam nie wystarczał. Chodziło o złoto. Bo przeżyliśmy już rozczarowanie związane choćby z Igą Świątek. Tym razem chcieliśmy mieć złoty, podnieść się w klasyfikacji medalowej, pokazać, że Polacy też potrafią. Stąd Ola Mirosław musiała wygrać z Chinką Deng, byśmy byli w pełni usatysfakcjonowani. I UDAŁO SIĘ! Czas 6.10 s to wyrównanie drugiego najlepszego wyniku w dziejach – zresztą z przedwczoraj – który też należał do niej.
Ale to był niezwykle nerwowy finał. Obie zawodniczki pobiegły bowiem fenomenalnie. Chinka skończyła rywalizację w czasie 6.18 s. To wynik lepszy od rezultatu, który był rekordem świata, gdy igrzyska się zaczynały, ogółem czwarty czas w historii. W teorii powinien dać złoto. W praktyce jest taka kozaczka, gigantka, dominatorka, która nazywa się Aleksandra Mirosław i nawet wobec takiej postawy rywalki, zrobiła swoje. Udźwignęła presję oczekiwań – własnych i innych – pięciokrotnie (!) biegnąc poniżej rekordu świata, który był aktualny jeszcze trzy dni temu. Na sześć startów.
Przygotowanie formy na najważniejszą imprezę? Bezbłędne. Efekt? Złoty medal.
GRATULUJEMY
Fot. Newspix
Czytaj więcej o igrzyskach: