To nie tak, że nie doceniamy tego wyniku. Dwa lata temu sam awans na igrzyska reprezentacji Polski siatkarek wzięlibyśmy z pocałowaniem ręki. Ćwierćfinał to dobry rezultat. Ale za niego Polki chwaliliśmy już, gdy tam weszły. A dziś trzeba napisać, że mecz z USA to kompromitacja. Serio, nie chodzi o to, że przegrały – bo akurat z Amerykankami przegrać można. To dobra ekipa. Chodzi o styl i o to, że właściwie ani przez chwilę nie uwierzyliśmy, że Polki mogą ten mecz wygrać. I wydaje nam się, że one też nie miały w to wiary.
Fatalnie funkcjonowało u nas dziś właściwie wszystko. Przyjęcie było rozchwiane. Ola Szczygłowska nie radziła sobie na libero. Rozegranie było co najwyżej średnie. Atak? Nie istniał. Dosłownie. Ani Magda Stysiak, ani Malwina Smarzek nie dawały od siebie tyle, ile można by było oczekiwać. Cały zespół zamienił na punkty 30 na 101 ataków. Mniej niż 1/3. To porażająca statystyka. Fakt, Amerykanki grały świetnie w defensywie, co zawdzięczały w dużej mierze współpracy na linii blok-obrona, bo choć nie zdobywały tak dużo punktów bezpośrednio pierwszym z tych elementów, to świetnie czytały naszą grę.
Ale i Polki – które przecież w ostatnich starciach potrafiły z USA wygrywać – powinny mieć swoje argumenty. A nie miały żadnych.
Pochwalić możemy co najwyżej blok, bo ten czasem faktycznie dawał radę. Ale tylko czasem. A z lewego skrzydła przez pierwsze dwa sety Amerykanki bez trudu się przez niego regularnie przedzierały. Stefano Lavarini niby zmieniał, szukał rozwiązań, ale żadne nic do naszej gry nie wnosiło. Polki wydawały się nie wiedzieć, jak zagrać, żeby w ogóle z tymi rywalkami powalczyć. Nawet w trzecim secie, gdy zaczęły od pięciu punktów przewagi, szybko ją roztrwoniły. Błędy w przyjęciu, błędy w ataku, dobra gra rywalek.
Kumulacja nieszczęść, tak to wyglądało. Ba, gdy zrobiło się 15:18, a Polki zdobyły trzy punkty z rzędu, można było się emocjonować końcówką… ale tylko przez chwilę. Bo najpierw straciły punkt – to akurat norma – a potem kolejne dwa bezpośrednio z zagrywek rywalki. No nie da się walczyć o wygraną, gdy co seta oddajesz tak naprawdę jakieś dziesięć punktów za darmo. A w drugim może i więcej. To skończyć może się tylko w jeden sposób – porażką. I dokładnie taki finisz miał ten mecz.
Doceniamy, co Polki zrobiły, by się na te igrzyska dostać. Doceniamy ich postawę w Lidze Narodów. Ale już turniej olimpijski to właściwie jeden dobry moment – w meczu z Japonią. Z Kenią wygrać trzeba było, a Brazylia i Stany Zjednoczone sklepały nas, jak Pudzianowski Najmana. Albo Burneika Najmana. Albo Fonfara Najmana. Albo… no, wiecie, co mamy na myśli.
To był mecz beznadziejny. Raz, że przez to, jak wyglądała nasza gra. A dwa, że Polki wyglądały, jakby tej nadziei faktycznie nie miały. Jakby w momencie wyjścia na parkiet pogodziły się z faktem, że doszły tak daleko, jak dojść miały i osiągnęły, co miały osiągnąć. A że da się tu zrobić więcej, nie były sobie w stanie wyobrazić.
I może to będzie cenna lekcja, może za cztery lata dzięki temu sięgną po medal. Tego nie wiemy. Wiemy jedynie, że dziś zagrały fatalnie. Bardzo chcielibyśmy napisać coś innego. Szkoda, że się nie da.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o siatkówce: