W życiu sportowym Wojtka Nowickiego były dwie ważne kobiety. Trenerka, z którą wszedł na światowy poziom, czyli Malwina Wojtulewicz. Oraz trenerka, która prowadziła go od momentu, gdy został mistrzem olimpijskim, czyli Joanna Fiodorow. Obie zdradzają nam, jak Podlasianin stał się najbardziej regularnym polskim sportowcem.
W tym miejscu możemy zacząć krótką wyliczankę. Wojciech Nowicki zdobył brązowy medal igrzysk w Rio de Janeiro i złoty igrzysk w Tokio. Sięgnął po złote krążki mistrzostw Europy w 2018, 2022 i 2024, a także po brąz w 2016 roku. Był dwukrotnie wicemistrzem świata, w 2022 i 2023 roku, a także trzykrotnie zajmował na imprezie tej rangi trzecie miejsce – w 2015, 2017 oraz 2019 roku.
Na tym kończymy nasz kącik statystyczny. Jeśli macie sprawne oko, zauważycie, że od 2015 roku Nowicki przywozi medal… z każdych międzynarodowych zawodów, w jakich bierze udział. Dosłownie każdych. Mała wyrwa, w 2020, jest spowodowana wyłącznie tym, że zaplanowane na tamten rok mistrzostwa Europy nie odbyły się z powodu pandemii.
Śmiało możemy nazwać Wojtka najbardziej regularnym polskim lekkoatletą. A pewnie nawet sportowcem. Jak jednak doszło do tego, że Nowicki stał się robotem do zdobywania medali wielkich imprez?
Z lewej obrony do koła
Ta historia zaczyna się od… piłki nożnej. Bo to była pierwsza dyscyplina, która pochłonęła młodego Podlasianina. W czasach podstawówki występował w młodzieżowej sekcji zespołu znanego wówczas jako MOSP Jagiellonia-Wersal. I co też jest niemałą niespodzianką, biorąc pod uwagę obecne 196 cm wzrostu Wojtka, grał na lewej obronie.
Jego kolegą z zespołu był Grzegorz Sandomierski, który zanim stał się ekstraklasowym bramkarzem, próbował swoich sił na różnych pozycjach na boisku. Również na tej, na której grał Nowicki. Stąd bywały mecze, kiedy lewy obrońca Grzegorz grał w podstawowym składzie, a lewy obrońca Wojtek go zmieniał.
Obecnie aż trudno w to wszystko uwierzyć, ale piłkarska historia też szybko się zakończyła.
– Lubiłem grać w piłkę i chciałem to robić, ale w pewnym momencie dotarło do mnie, że czym innym jest kopanie z kolegami na podwórku, a czym innym rozgrywanie meczu w zespole – wspominał Nowicki w rozmowie z Kubą Radomskim na łamach „Przeglądu Sportowego”. – Uznałem, że się do tego nie nadaję i po skończeniu podstawówki, gdy szliśmy do gimnazjum, zrezygnowałem.
Czy po rozdziale piłkarskim Nowickiego błyskawicznie pochłonął rzut młotem? Nic z tych rzeczy. Dopiero w drugiej klasie liceum, niezwykle postawny oraz silny nastolatek został zauważony na WF-ie przez Stanisława Gano. Temu zaimponowało, jak sprawnie Wojtek rzuca piłką lekarską. Dostrzegł w nim potencjał na młociarza.
To był dla Nowickiego niemały szok, bo o rzucie młotem… w ogóle nie słyszał (pamiętajmy, że to były czasy przed sukcesami Anity Włodarczyk czy Pawła Fajdka). – W szkole graliśmy w piłkę, czasami w siatkówkę lub koszykówkę, a sekcja lekkoatletyczna, o której słyszałem, kojarzyła mi się raczej ze sprintami. Ale przyszedłem na pierwszy, drugi trening i spodobało mi się, tym bardziej, że mocno poprawiałem swoje wyniki. Zaczynałem rzucać w kole przy Zespole Szkół Elektrycznych, czasami rzucałem też z chodnika – wspominał Nowicki w „Przeglądzie Sportowym”.
Podlasianin bez wątpienia przejawiał talent, ale trudno było go nazwać „złotym dzieckiem rzutu młotem”. Nie osiągał spektakularnych wyników jako junior. Ba, pod koniec okresu, kiedy zaliczał się jako zawodnik „U-23”, czyli w 2011 roku, zajął dopiero piąte miejsce na młodzieżowych mistrzostwach Europy. To oczywiście nie brzmi przesadnie źle – ale zawodnicy, którzy chcą zdobywać medale igrzysk, muszą mierzyć wyżej.
W trakcie współpracy ze swoim pierwszym trenerem, Bogumiłem Chlebińskim, Nowicki zderzył się zatem ze ścianą. Trzeba było szukać czegoś nowego. Wojtek zwrócił się z prośbą do… koleżanki. Malwina Sobierajska w 2012 roku miała zaledwie 27 lat, kiedy została nowym szkoleniowcem przyszłego mistrza olimpijskiego.
„Jadł i jadł”
Trenerka obecnie występująca pod nazwiskiem Wojtulewicz wspomina pierwsze wrażenie, jakie robił na niej Nowicki: – Wojtka znałam jeszcze jako kolegę. Wiedziałam, że jest prowadzony nie tak. Pamiętam, że rozmawiałam z jeszcze innym zawodnikiem i powiedziałam: no, ten chłop jest na rzucanie, ale musi się nauczyć techniki. Potem sam do mnie przyszedł, żebym mu pomogła.
– Wtedy potrafił już rzucić powyżej 70 metrów – kontynuuje Malwina Wojtulewicz – Z tego co pamiętam, ważył ze 107 kilogramów. Był takim chudzielcem, że nie wiem. No to powiedziałam, że musi nabrać masy, nabrać siły. Bo chłop miał fajne warunki do rzucania. Nie myliłam się, ale trochę się w tym zapędziłam: bo pozwoliłam mu za bardzo przytyć. Nabrał też sporo masy tłuszczowej, zamiast mięśniowej. To udało się odbić dwa lata później. Stał się bardziej mięsisty. A wraz z z kilogramami przyszła moc i siła.
Choć łączenie 107 kilogramów z byciem chudzielcem może nas dziwić, tak Nowicki waży obecnie ponad 20 kilogramów więcej. Nie ma co ukrywać, że rzut młotem to konkurencja dla „dużych chłopów”. Sam zainteresowany doskonale to rozumiał.
– Jak wyglądała ta dieta? Pełno białka i węglowodanów – dodaje Wojtulewicz. – Cały czas wcinał ten ryż i kurczakiem. Z wiekiem człowiek się więcej uczy, ma też dietetyków, którzy pomagają, ale wówczas nie było różnorodności. Na początku po prostu cały czas jadł i jadł. Potrafił na trening przynieść pudełko i od razu po nim coś przekąsić.
Początkowy etap współpracy Nowickiego z nową trenerką nie łączył się jednak tylko ze zmianą nawyków żywieniowych. Obie strony musiały się bowiem mocno poświęcić. Mający już dwadzieścia parę lat młociarz wiedział, że jeśli wkrótce nie zacznie osiągać wyników, nie będzie sensu, aby dalej kontynuował karierę lekkoatletyczną. Wojtulewicz też płynęła z nim na tej samej łódce – a na dodatek w marcu 2013 roku miał miejsce poważny wypadek.
Młot wyrzucony przez Wojtka trafił w plecy jego trenerki, która doznała poważnych obrażeń płuc, żeber czy stawu barkowego. Wszystko zaczynało się sypać.
– Był moment, gdzie nam nie pomagano, gdzie nie mieliśmy szkolenia, nie mieliśmy takich warunków jak inni. Doszło też właśnie do wypadku, kiedy długo wracałam do zdrowia. Mieliśmy trudny okres w naszym życiu. Musieliśmy się mocno poświęcić, poświecić nasz czas, nasze domy. Ale porozmawialiśmy i mówię: albo jedziemy w jednym kierunku i poświęcamy się temu, albo trzeba skończyć. Ta druga myśl nie wygrała. Uznaliśmy, że walczymy, żeby wspiąć się na te sportowe wyżyny.
Po wypadku Wojtulewicz była zmuszona zakończyć swoją karierę sportową. Ale do pełni sprawności wróciła. A jej zawodnik z sezonu na sezon zaczynał rzucać coraz dalej. W końcu uzyskał kwalifikację na mistrzostwa świata w Pekinie w 2015 roku. Tam nie był wymieniany w gronie najpoważniejszych kandydatów do podium. Ale się na nie wdrapał, rzucając 78,55 m, czyli tylko kilkanaście centymetrów poniżej swojej życiówki z maja.
To był przełom. – Na treningach młot Wojtka latał już naprawdę fajnie. Wiedziałam, że jest przygotowany i nie uznałam, że ten medal to jakiś cud. Wiadomo jednak, że czuliśmy spore szczęście – wspomina Wojtulewicz.
Kim jest Wojtek? Perfekcjonistą?
Pod wodzą Malwiny Wojtek odniósł wiele sukcesów, ale największym z nich było oczywiście mistrzostwo olimpijskie. Jak się okazało: igrzyska w Tokio były ostatnią wspólną imprezę tej dwójki. Nowicki postanowił nawiązać współpracę z Joanną Fiodorow, która przez lata… sama była zawodniczką Wojtulewicz. Skończyła jednak karierę i po krótkim namyśle, postanowiła rozpocząć nową przygodę. Jeśli chodzi o całe wspomniane trio: nie ma żadnej złej krwi. Wojtulewicz chętnie mówi o obecnym Nowickim. I zgadza się w swoich wypowiedziach z Fiodorow.
– To tytan pracy. Jest wręcz zafiksowany na jej punkcie. Ma swój cel i niezależnie od wszystkiego będzie do niego dążył. Zresztą jak każdy wybitny sportowiec – oznajmia Malwina.
– Na pewno lubi to, co robi. To oczywiście jest jego praca, ale praca, którą bardzo lubi. Nie każdy może to o sobie powiedzieć. Robi wszystko z pasją oraz z wielkim zaangażowaniem – dodaje Joanna.
W rozmowach na temat Nowickiego regularnie pojawia się też jedno słowo – „perfekcjonista”.
– To jest facet, który wie, czego chce i wie, co chce osiągnąć. Ale to też perfekcjonista, który chciałby, żeby każdy trening był wykonany na 100 czy nawet 110 procent – mówi Fiodorow. – A tak się nie da. Czasami są lepsze, czasami są gorsze dni. Ale na pewno z Wojtkiem współpracuje mi się bardzo dobrze. Broń Boże nie mogę narzekać, bo on naprawdę robi niesamowitą robotę. Stara się zawsze wykonać pełny plan.
– Czy jest perfekcjonistą? Zdecydowanie – potwierdza Wojtulewicz. – Przez to też bywa uparty i czasami trudno do niego dotrzeć. Bo kiedy coś nie idzie po jego myśli, to strasznie mocno się denerwuje. Mistrzowie mają często trudne charaktery, ale to są charaktery mistrzów, więc trzeba z nimi wytrzymać. I to zaakceptować. Mają być w końcu lwami, a nie myszkami.
Czym charakteryzują się lwy w rzucie młotem? Tłumaczy Wojtulewicz:
– Jak go znam, to wiem, że zawsze będzie walczył do końca. Nigdy nie było i nie ma u niego poddawania się. Pamiętam, jak na igrzyskach już rzucił te 82,52 metra. Wiedziałam, że bolą go nogi, to pomyślałam sobie: może już przestań, już przecież dałeś z siebie wszystko. Ale on nigdy by czegoś takiego nie zaakceptował. Musiał walczyć do ostatniej kropli krwi.
Joanna Fiodorow i Wojciech Nowicki
Jak wspominają trenerki Nowickiego – we współpracy z młociarzem bywają trudniejsze momenty, właśnie przez to, że nie akceptuje jakichkolwiek niedoskonałości. To zresztą da się dostrzec w wywiadach, których Wojtek udziela tuż po zawodach. Zawsze patrzy nie tylko na wynik (miejsce, które zajmie), ale choćby na to, czy rzut był dobry. Czy dało się wykonać coś lepiej. Czy pasuje mu koło na stadionie. Inaczej mówiąc: zawsze chce coś poprawiać.
W tym momencie warto wspomnieć historię z mistrzostw świata w Dausze w 2019 roku, która idealnie obrazuje charakter mistrza olimpijskiego z Białegostoku.
– On mógł wygrać w Dausze. Ale mógł też przegrać. Wówczas brakowało mu stabilizacji. Niektóre rzuty przekraczały 81 metrów. A inne były w okolicach 77. A to nie jest Wojtek. On lubi rzucać tak, że cały czas jest stabilnie, równo, na wysokim poziomie. A nie że wyjdzie mu jeden rzut na ileś prób. Musi mieć wypracowany mechanizm. Wtedy jego głowa dobrze pracuje. A kiedy brakuje mu stabilności, to i z głową gorzej – opowiada Wojtulewicz.
Co warto podkreślić: Nowicki zajął wówczas trzecie miejsce. Czyli źle nie było.
Jeszcze raz odeprzeć napór młodych wilków
Nowicki ma obecnie 35 lat i nie za bardzo myśli o zakończeniu kariery. Jeśli zdrowie pozwoli, zamierza rzucać do igrzysk w Los Angeles w 2028 roku. Coraz więcej mówi się jednak o znacznie młodszych zawodnikach, którzy osiągają wysoki poziom. Ethan Katzberg w maju w Nairobi rzucił 84,38 metry – przebijając życiówkę zarówno Nowickiego, jak i Pawła Fajdka.
W trakcie piątkowych eliminacji na igrzyskach w Paryżu Kanadyjczyk też był najlepszy, z wynikiem 79.93. Nowicki zajął tymczasem 10. miejsce, legitymując się odległością 76.32 m. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że o obronę tytułu mistrza olimpijskiego będzie niezwykle trudno. Ale jak mówiła Fiodorow: to jest sport.
– Katzberg oczywiście zrobił niesamowitą furorę tym wynikiem z Kenii. Mówił o nim cały świat, więc na pewno jest faworytem do złota w Paryżu. Ale mieliśmy jednego faworyta jeszcze niedawno podczas igrzysk olimpijskich, zarówno w Rio, jak i w Londynie. No i skończyło się to, jak się skończyło. Ja na Ethana Katzberga zwracałam uwagę już rok temu. Ale na igrzyska jedzie 32 zawodników, którzy bardzo chętnie wezmą sobie te trzy medale. Ambicje mają nie tylko Wojtek, czy też Paweł, ale cała reszta. Jest jeszcze Mychajło Kochan. Jest też Norweg Eivind Henriksen, srebrny medalista ostatnich igrzysk.
– Nie jest powiedziane, że jak jesteś mistrzem świata, to wygrasz wszystko – dodaje Fiodorow. – Musisz mieć swój dzień. Czasami głowa też nie daje rady. Więc zobaczymy, bo tak jak mówię: to jest konkurs igrzysk olimpijskich. Wygra ten, który będzie miał czystą głowę.
Dzisiaj wieczorem dowiemy się, czy Nowicki obroni tytuł. Czy Katzberg zabierze mu koronę. Czy będziemy mieli Polaka na podium, a może dwóch Polaków. Ale jedno jest pewne: Nowicki prędko z lekkoatletycznego świata nie zniknie, jeśli tylko dalej będzie w czołówce. Tu raz jeszcze oddajmy głos Malwinie Wojtulewicz, która była z nim w tych najgorszych, jak i najlepszych chwilach.
– Znając Wojtka, jego charakter, to wiem, że jeśli zacznie rzucać 76 metrów, to będzie chciał zejść ze sceny. A jeśli dalej ten młot będzie latał na w miarę wysokim poziomie, to na pewno nie zrezygnuje. To ten typ, który zawsze będzie chce być w pierwszej trójce czy piątce globu.
KACPER MARCINIAK
Czytaj więcej o igrzyskach w Paryżu:
- Kasia Niewiadoma i jej droga do walki o medal igrzysk. „Trzeba mieć rozum, zdrowie i szczęście”
- Mówią o nich: „koszmar Polaków”. Ale Słowenię da się pokonać
- Uwielbiała wrestling i biła się z bratem. „Dziś ludzie gapią się w telefon. To przykre”
Fot. Newspix.pl