Korona Kielce jest ostatnio w takiej sytuacji, że nawet w starciu z Motorem trudno było w nią wierzyć („nawet z Motorem” ze względu na jego status beniaminka). Po pierwsze, nawet na standardy Ekstraklasy to jednak dziwne, żeby zmieniać trenera po dwóch pierwszych kolejkach, po drugie skład nie kipi od jakości, po trzecie zawirowania w gabinetach nie wyglądają na poważne, po czwarte – zbierając to wszystko do kupy – wejście w sezon jest mizerne. No i cóż, przez jakiś czas wydawało się, że logika ligi da o sobie znać i Korona mimo wszystko wygra, ale nie, nie, nie tym razem.
Swoją drogą ten mecz wyglądał jakby Korona z biegiem czasu przypominała sobie o swoich problemach na zasadzie: „hej, my nie możemy tak przyzwoicie grać”. Wejście gości w spotkanie było przecież lepsze niż Motoru, ponieważ kielczanie raz, że skutecznie odsuwali przeciwnika od swojego pola karnego to dwa, mieli swoje szanse z przodu i wymarzony konkret.
Jeszcze Nuno przegrał starcie z Brkiciem, ale Dalmau z bramkarzem Motoru sobie poradził – dostał idealne podanie od Długosza między dwóch obrońców, przyjął i załadował bez większych problemów w długi róg.
Oglądało się ten mecz i były takie momenty, że chciało się powiedzieć: kurczę, ta Korona ma naprawdę kontrolę i może z Lublina wywieźć komplet oczek. Niestety dla niej – najpierw ta kontrola wyglądała na mniej wyraźną, potem przypominała jakiś składak pozapinany na najgorsze trytytki z rynku, a na końcu wszystko pękło i nikt o przewadze gości już nie wspominał.
A był czas, żeby się opamiętać.
Pierwsze ostrzeżenie: Mraz uderza, Dziekoński broni, a dobitka z powietrza jest niecelna.
Drugie ostrzeżenie (kluczowe dla Dziekońskiego): bramkarz wypuszcza piłkę z rąk po dośrodkowaniu, Motor strzela gola, ale sędzia odgwizduje faul.
Trzecie: spalony po trafieniu Caliskanera.
No i czwartego już nie było, bo też swojej postawy na przedpolu nie przemyślał Dziekoński. Wiadomo, że faul wcześniej na nim był, ale i tak mimo wszystko jego wyjście miało daleko do miana pewnego. Potem się nie poprawił, pieprznął rękami Wełniaka, który był pierwszy przy piłce, ale główkował kompletnie niegroźnie i sędzia musiał wskazać na wapno.
Kiedyś Dziekońskiemu by się upiekło, ba, pewnie jeszcze usłyszałby od komentatorów i kibiców, że jest twardym gościem i nie daje sobie w kaszę dmuchać w polu karnym. Ale przepisy się zmieniły i tak jak nie pochwalilibyśmy go za łapanie podań od swojego, tak nie pochwalimy go za takie rozróby w szesnastce. Jak nie jesteś pewny, że zdążysz – nie wychodź. Jak chcesz wyjść – bądź ostrożniejszy i przede wszystkim pierwszy. Byle, rany, nie narażać swoich kolegów na tak głupie jedenastki.
Motor nogami Ceglarza z prezentu skorzystał, wynik zmienił się na 1:1 i trzeba powiedzieć, że gospodarze na to wyrównanie absolutnie zasłużyli. Potem zresztą też atakowali żwawiej niż przeciwnik, ale już nic nie wpadło i stanęło na remisie.
A kogo ten podział punktów zadowala, to już każdy dopisze swoją narrację – Motor może powiedzieć, że każde oczko w walce o utrzymanie jest ważne, a Korona, że w końcu nie przegrała i teraz to już na pewno odpali!
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Czasem nie trzeba mieć mocnych kart, by wygrać rozdanie. Lech rozbija Lechię
- Dwa oblicza Bartosza Kurka. Kadra siatkarzy potrzebuje stabilności [KOMENTARZ]
- Włoska lekcja siatkówki. Co się stało z polskimi siatkarzami?
Fot. Newspix