Reklama

Renata Knapik Miazga: Za mistrzostwo Europy dostałyśmy medal i po musztardzie [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

29 lipca 2024, 19:05 • 13 min czytania 8 komentarzy

Gdy usłyszała od lekarza, że może lepiej, by dała sobie spokój z szermierką, podjęła zaskakującą decyzję. Kiedy chodziła do liceum, była najgorsza w całym klubie. Przegrywała z każdym. Dziś Renata Knapik-Miazga to czołowa polska szpadzistka i liderka drużyny, która w Paryżu zdobyła brązowy medal igrzysk w drużynie szpadzistek. W dużej rozmowie z Weszło, przeprowadzonej jeszcze przed igrzyskami, Knapik-Miazga opowiada, jak po igrzyskach w Tokio długo nie mogła dojść do siebie. Opisuje też kulisy swojej dyscypliny i mówi, kiedy była blisko decyzji, by dać sobie spokój z szermierką.

Renata Knapik Miazga: Za mistrzostwo Europy dostałyśmy medal i po musztardzie [WYWIAD]

JAKUB RADOMSKI: Kto wpłynął na to, że zaczęłaś trenować szermierkę?

RENATA KNAPIK-MIAZGA: W szkole podstawowej w Tarnowie miałam nauczycielkę WF-u, która była trenerem szermierki. Moja koleżanka ją ćwiczyła i ja też postanowiłam spróbować. Nie zastanawiałam się specjalnie, co to za sport. To było coś nowego oryginalnego, po prostu. Na początku było dużo gier, zabaw, uczyłam się przede wszystkim techniki oraz pracy nóg. Właściwie jeszcze nie walczyliśmy, ale wokół było trochę osób w moim wieku, dlatego to było przyjemne. Moje starsze rodzeństwo trenowało judo, natomiast młodsza siostra też chodziła na szermierkę, ale chorowała i może nie miała w sobie tyle determinacji. W końcu zrezygnowała, a ja wytrwale ćwiczyłam dalej.

Ale pojawił się problem, który nazywał się przetoki tętniczo-żylne. Na czym to polegało?

Na nie do końca prawidłowych połączeniach żył i tętnic w układzie krwionośnym, przez co krew płynie jakby w przeciwnym kierunku. Wtedy przetoki się powiększają. Jak spojrzysz na moją prawą rękę, to zobaczysz, że naczynia krwionośne w niej są bardziej wyraźne, a żyła jest dwa razy większa. W ogóle ta cała ręka sprawia wrażenie większej od lewej. Czasami mam na niej przebarwienia.

Reklama

Patrzę i potwierdzam.

Kiedyś, w szkole podstawowej, nauczyciel spytał z troską: „A co ci się stało w rączkę?”. Odpowiadałam, że nic. Później, gdy grałam w koszykówkę albo ćwiczyłam szermierkę, zaczęłam odczuwam bóle prawej ręki. Rodzice widzieli, jak wracam z turnieju koszykówki i tak jakby trzymam prawą rękę w lewej. Stwierdzili, że trzeba to pokazać lekarzowi. Poszłam więc do specjalisty od naczyń krwionośnych. Zdiagnozował mnie i powiedział: „Wybrała pani niewłaściwy sport, bo szermierka oznacza, że ręka będzie wyjątkowo wrażliwa na tępe uderzenia. Radzę, by zmieniła pani dyscyplinę”. Miałam 14 lat i od razu wpadłam na pomysł, że w takim razie zmienię rękę. Będę walczyć lewą, a prawą trzymać z tyłu.

To nie był szalony pomysł?

Był. Ale lekarz się zgodził. W zasadzie nie mam pojęcia, jak mi to przyszło to głowy. Ale zaczęłam to realizować. Przychodziłam do klubu, w którym ćwiczyło wtedy tylko kilka osób. Najczęściej nikogo nie było na sali, a ja stawałam i uczyłam się wszystkiego od podstaw. W szermierce zupełnie inaczej wygląda broń na prawą i na lewą rękę. Poza tym wcześniej nie robiłam nic lewą ręką. Musiałam też inaczej układać stopy. Próbowałam nauczyć się tego wszystkiego sama. Byłam niezwykle zdeterminowana, uparta, choć nawet nie marzyłam wtedy o tym, by kiedyś pojechać na mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie. Później przeniosłam się do klubu z Krakowa. Rodzice widzieli, jak bardzo chcę, ale nie zdawali sobie sprawy, że nie za bardzo mi to wychodziło. Bardzo pomagali, wożąc mnie po swojej pracy na każdy trening i z powrotem.

Renata Knapik-Miazga na planszy. Zdjęcie z 2016 roku 

Reklama

Ile jechałaś z rodzinnego domu do Krakowa?

Droga krajowa była w remoncie, więc jechaliśmy dwie godziny w jedną stronę. Później dwugodzinne zajęcia i znów długi, męczący powrót. Często woził mnie tata, który był po pracy, a jeszcze w międzyczasie pomagał swojemu ojcu. Nie wiem, z czego brał się ten mój upór. Już w szkole, cechował mnie perfekcjonizm. Musiałam być przygotowana do lekcji, to był mój obowiązek. Pamiętam, że poziom tego klubu w Krakowie nie był za wysoki, ale ja byłam najsłabsza. Przyjeżdżałam i przegrywałam wszystkie walki. Przez dwie godziny może udawało mi się zadać kilka trafień, ale to wszystko. Przegrywałam, a później byłam tak zmęczona, że ledwo wchodziłam do samochodu.

Mój poziom był niski, ale byłam ambitna. Strasznie dużo wtedy ćwiczyłam. Byłam na każdym możliwym treningu, podpatrywałam lepszych od siebie. Po pewnym czasie wyjechałam do Krakowa i skończyłam tam liceum.

Już wcześniej stwierdziłam, że zamienię floret na szpadę, bo wydawała mi się bardziej intuicyjna i prostsza. Niedługo później zrozumiałam, jak bardzo byłam w błędzie. Szpada to bardzo techniczna broń, trzeba w niej dbać o najmniejsze detale i nie jest łatwo się przebić najpierw w Polsce, a później na świecie. Nagle jednak wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. Miałam 17 lat i dostałam się na mistrzostwa świata w mojej kategorii. Załapałam tę leworęczność. Z czasem zaczęłam pisać lewą ręką i grać w nią w tenisa stołowego. Gdy pojechałam na tamte mistrzostwa, nie byłam już najgorsza. W skali kraju byłam średnia, przeciętna. Następnie zaczęłam zdobywać medale mistrzostw Polski, czy nawet mistrzostw Europy do lat 20. Później nadeszły sukcesy seniorskie.

Dziś za swój największy sukces uważasz pewnie złoto mistrzostw świata z ubiegłego roku, z Mediolanu, w drużynie, prawda?

Nie wiem. W 2022 roku wywalczyłyśmy brąz mistrzostw świata w Kairze, a w ubiegłym roku, jeszcze przed Mediolanem, udało mi się zwyciężyć indywidualnie w zawodach Grand Prix w Budapeszcie. To był duży sukces, bo w turnieju startowało około 400 osób. Dla porównania – w igrzyskach startuje 34 szermierzy, dlatego przejście kwalifikacji jest bardzo trudne. Wiele dziewczyn, których zabraknie w Paryżu, prezentuje światowy poziom. W igrzyskach pierwszą walkę toczysz już o wejście do szesnastki. Walk jest dużo mniej, a kluczowe staje się opanowanie emocji. Wyjście na planszę i zrobienie tego, co potrafisz. Nie można też pompować balonika, myśląc czy mówiąc o możliwych medalach. Zawodniczek, które stać sportowo na wygranie turnieju olimpijskiego, jest bardzo wiele. Ale jeszcze więcej jest osób, które nie potrafią zaprezentować na takiej imprezie pełni swoich umiejętności.

W 2023 roku w Mediolanie Polki cieszyły się z mistrzostwa świata w drużynie

W drużynie startuje się we trójkę i każda zawodniczka mierzy się z każdą rywalką. Jest dziewięć pojedynków. Kończenie meczu, czyli branie udziału w ostatniej walce, decydującej często o wyniku, to osobna umiejętność?

To trochę inne walka, bo dochodzi stres i poczucie wielkiej odpowiedzialności. Pamiętam mistrzostwa świata w Kairze i rywalizację o brąz z Francuzkami. Kończyłam ją, trochę dlatego, że z naszej drużyny to ja znałam najlepiej rywalki. Przed moim pojedynkiem prowadziłyśmy jednym trafieniem. Byłam spokojna, miałam w głowie, że o medalu może decydować ostatnie trafienie. Zaczęło się dobrze, bo zwiększyłam naszą przewagę do czterech trafień. Wszyscy zacierali ręce, mówili, że jest po meczu. Tymczasem popełniłam błąd, później drugi i Francuzka na sekundę przed końcem doprowadziła do wyrównania. Dodatkowa minuta, często oznaczająca stres, ale wytrzymałam to. Dalej realizowałam plan, ale zauważyłam jednocześnie, że moja rywalka zaczyna w chaotyczny sposób ruszać się na nogach. Trafiłam i cieszyłyśmy się z brązu.

Szermierka to trudny sport. Mamy podwójne trafienia. Jeżeli wykonasz akcję, ale jednocześnie popełnisz nawet najmniejszy błąd, to przeciwnik też cię trafi i dostanie punkt. Dlatego rzadko zdarza się totalne odwracanie spotkań. Ale kiedyś w półfinale mistrzostw Polski przegrywałam 8:13, a jednak wygrałam [indywidualnie rywalizuje się do 15 trafień – przyp. red.]. Na Pucharze Świata wyciągnęłam kiedyś mecz i wygrałam, mimo że było już 10:14. Moja praca, kontrola tempa i dobór odpowiednich działań wpłynęły na przełamanie przeciwniczki.

Korzystasz z psychologa?

Tak, od kilku lat i bardzo sobie chwalę. Był na przykład czas, kiedy byłam przetrenowana, ale o tym nie wiedziałam. Startowałam, ale jednocześnie nie miałam żadnej motywacji. Dziwne uczucie. Nadchodzi Puchar Świata, a ja nie mogłam się rozgrzać, bo wszystko mnie bolało. Nie miałam pojęcia, dlaczego. Mówiłam do siebie: „Renata, obudź się”, a to mój układ nerwowy był tak zajechany, że nie byłam w stanie nic zrobić. Przemęczenie, nieumiejętny dobór treningu, odżywianie – to wszystko miało wpływ na moje emocje. Praca z psychologiem rozwija moją świadomość mechanizmów, które mnie otaczają. Jeżeli leci jakiś negatywny komunikat, możesz się od razu wkurzyć, ale lepiej zastanowić się na spokojnie, czy dla ciebie to, co usłyszałaś, ma w ogóle jakieś znaczenie. Wtedy czujesz spokój na planszy. Myślę, że dzięki pracy z psychologiem potrafię radzić sobie w trudnych sytuacjach i sterować stresem.

Pamiętam, że przed igrzyskami w Tokio miałam wszystko zaplanowane ze szczegółami. Wiedziałam, jak mam się zachowywać, jeżeli będę prowadzić, przegrywać, jeżeli wpadnę w gorszy nastrój. Czułam, że jestem gotowa na każdą ewentualność. Jak tylko zaczynałam się stresować, puszczałam swoją muzykę. Relaksacyjną, taką jak do snu. Słuchałam jej nawet podczas rozgrzewki. W naszym sporcie emocje mają olbrzymi wpływ na przebieg walki.

Knapik-Miazga podczas pojedynku, 2016 rok 

Długo myślałaś o tym, dlaczego nie wyszło w Tokio?

Pół roku.

Czyli długo.

Sytuacja, w której pojawiają się przekazy medialne, że jesteś poważnym kandydatem do medalu, prezesi jeszcze przed imprezą wieszają ci krążki na szyi, a później wracasz do domu po poniesionej porażce, jest bardzo trudna. Nawet jeśli ktoś, tak jak ja, był na różne sytuacje przygotowany psychologicznie.

W Tokio w rywalizacji indywidualnej odpadłaś w 1/8 finału. W drużynie to z jednej strony dobre, że zaczyna się już od poziomu ćwierćfinału, a z drugiej – od razu jest pojedynek, którego stawką jest awans do strefy medalowej. Wy musiałyście uznać wyższość Estonek. Rozmawiałem przed tamtymi igrzyskami z Magdaleną Piekarską, twoją koleżanką z drużyny. Ona nie była szczęśliwa, że trafiłyście na Estonki.

Statystycznie, patrząc na poprzednie starcia, Estonki nie były dla nas dobre. One zakwalifikowały się wtedy rzutem na taśmę na igrzyska, a w Tokio sięgnęły po złoto. Stoczyłyśmy przeciwko nim niezłe walki, ale pokonały nas zasłużenie. Powrót z Japonii wspominam jako coś bardzo ciężkiego. Długo dochodziłam do siebie. Nie tylko ja, ale i mój mąż, wyglądaliśmy bardzo źle. On w zasadzie wyglądał dużo gorzej, niż ja, przynajmniej w moich oczach. Oboje włożyliśmy w tamte igrzyska bardzo dużo poświęcenia, energii. Ja trenowałam, a on podróżował ze mną na zawody, wspierał mnie, oglądał zmagania, ale też przejął większość moich obowiązków, w tym prowadzenie klubu.

Gdy wróciłam do Polski, pojechaliśmy na 10 dni pod namioty. Trudny wyjazd: próbowaliśmy ze sobą rozmawiać, ale jakbyśmy nie wiedzieli, o co nam chodzi. Na zmianę przeżywaliśmy różne emocje. Później ja rzuciłam się w wir pracy. Nie tylko uprawiam szermierkę, ale też jej uczę, więc zajęłam się klubem, różnymi projektami, grantami. Trenowałam lżej. Jeździłam na zawody Pucharu Świata, bez specjalnego przeżywania tego. Paradoksalnie, szło mi tam dobrze, ale po walkach ani nie byłam zła, gdy przegrywałam, ani jakoś przesadnie szczęśliwa po zwycięstwach. Wracałam, znowu dom. Tam mąż, ale jakby nas nie było. Jakbyśmy się mijali. Mój perfekcjonizm, o którym ci opowiadałam, nie pozwalał mi zrozumieć, że mogłam coś zawalić. Dom, relacje z najbliższą osobą. Ale to nie było tak, że mi na tym nie zależało. Po prostu po Tokio łatwiej mi było uciec w działanie, w pracę. Maskowałam się wtedy trochę. Na szczęście porozmawialiśmy ze sobą z mężem i udało nam się to naprawić. Zrozumiałam, że ciągłe robienie, ciągła praca, byłyby drogą donikąd.

Jak oceniasz wasze szanse w drużynie w Paryżu?

Zaczniemy od Amerykanek. Dobrze, że trafiamy na nie, a nie na Chinki. Myślę, że jeżeli powalczymy na swoim wysokim poziomie, powinno być dobrze. Jeżeli by udało się wygrać, w półfinale czekają Francuzki albo Koreanki. Raczej wygrają te drugie, to zresztą zespół numer dwa na świecie, ale to już jednak trochę wróżenie z fusów.

Możesz opisać w kilku zdaniach każdą z koleżanek, z którą wystąpisz w drużynie?

Martyna Swatowska-Wenglarczyk to dziewczyna, która, gdy wierzy w siebie, potrafi przenosić góry. Łapie wiarę we wspólny sukces, pojawia się u niej większy luz i daje z siebie wszystko. Lubi mieć wszystko zaplanowane, pod kontrolą. Zadaje milion pytań, bo ma potrzebę, by jak najwięcej wiedzieć. Martyna jest fizjoterapeutą dziecięcym. Ola Jarecka natomiast to pani prawnik – w przyszłym roku czeka ją egzamin adwokacki. Szczera, asertywna. Ma olbrzymie serce do walki i świetnie radzi sobie nawet w najtrudniejszych próbach. Jest osobą, która wymaga więcej od siebie, niż od innych. Czwarta z nas, Alicja Klasik, to najbardziej świeża postać w drużynie. Jest młoda [rocznik 2004 – przyp. red.], ma w sobie dużo entuzjazmu, ale też dojrzałości, bo nie jest łatwo wejść do starej i ukształtowanej grupy, mającej swoje nawyki, a ona zrobiła to umiejętnie.

Renata Knapik-Miazga z mężem podczas Balu Mistrzów Sportu 

Jakie są nagrody w szermierce?

W 2019 roku zdobyłyśmy drużynowo mistrzostwo Europy. Zawody odbywały się w niemieckim Dusseldorfie. W nagrodę dostałyśmy medal i po musztardzie.

Musztardzie?

Myśleliśmy, że to chociaż jakiś wielki, regionalny specjał, ale znajoma Niemka powiedziała nam, że nie. Ale dobra była, naprawdę.

Śmieszne, ale i trochę smutne.

Szermierka nie jest sportem takim, jak na przykład skoki narciarskie, gdzie za najwyższe miejsca w zawodach otrzymujesz nagrody finansowe. Bazujemy na stypendiach, czasami trafi się jakiś sponsor, ale raczej mniejszy. Duże spółki, z tego co widzę, powoli wycofują się ze sportu olimpijskiego. Miałam kiedyś dylemat, na co wydać konkretną sumę pieniądze, ale ostatecznie, zamiast kupić sobie pierwszy samochód, pojechałam na dwa pozakontynentalne Puchary Świata. I też było fajnie, bo ja to kocham. Jeśli jesteś mistrzem świata, możesz żyć z tego sportu, ale jeżeli masz brązowy krążek mistrzostw Europy, to jest ci ciężko.

Często miałaś myśl, by dać sobie spokój z szermierką?

W wieku 24 lat pojechałam na mistrzostwa Europy do Zagrzebia. Miałam w głowie, że, jeżeli mi nie pójdzie, być może dam sobie spokój, bo szermierka staje się zbyt drogą zabawą. Wywalczyłam jednak brązowy medal. Rok 2016 to kolejny brąz mistrzostw Europy indywidualnie, a 2017 – pierwszy brąz mistrzostw świata w drużynie. To mnie popchnęło do robienia tego dalej. Choć po Zagrzebiu nie było tak łatwo, bo jeżeli miałam stypendium, ono często było niskie. Wtedy pomagał mi mąż.

Wiedziałam, jakie są realia, więc stawiałam na sport, ale i na studia. Skończyłam zarządzanie i inżynierię produkcji, następnie podjęłam studia doktoranckie na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej. Zajmowałam się eksploatacją maszyn, a konkretnie oceną dokładności pomiarów. Prowadziłam też zajęcia na uczelni. Ale później nadeszły kwalifikacje do igrzysk w Rio de Janeiro w 2016 roku, więc odłożyłam to na bok. Miałam myśl: „Kurczę, chciałabym w tej dziedzinie być tak dobra, jak w szermierce”.

Skupiłam się na sporcie. Ubiegły rok był bardzo dobry, ale jeszcze przed wywalczeniem mistrzostwa świata w drużynie rozważałam zakończenie kariery, bo miałam dość pewnych rzeczy i pragnęłam mieć spokój. Nie chciałam szarpać się o kolejną kwalifikację olimpijską. Dzień przed tamtym triumfem w Budapeszcie rozmawiałam z klubem z Nowego Jorku, który zaoferował mi pracę. Zostałam zaproszona na ich obozy. Później pojawiła się możliwość trenowania szermierki na uniwersytecie w USA. Na początku powiedziałam: „Nie mogę, bo mam kwalifikację olimpijską”, ale związek się zgodził, bym łączyła pracę tam z zawodami. Uznano, że to dla mnie duża szansa, a ja wierzyłam, że przy pełnej determinacji zakwalifikuję się na igrzyska, pracując w Stanach. Rozumowałam tak: „Jeżeli nie dostanę się do Paryża, pewnie to rzucę i zostanę nauczycielem w USA. W średnim wypadku pojadę na igrzyska i później będę trenerem w Stanach. W najlepszym – będę uczyć w Stanach szermierki jako Renata Knapik-Miazga, medalistka olimpijska”.

Wyjechałam do USA, najpierw na dwa i pół miesiąca, wróciłam do Polski na kwalifikacje. Zaczęłam dużo podróżować, bo dochodziły do tego zawody w Europie i nie tylko. W Stanach mam pod sobą grupę 14 zawodników w wieku 20-23 lata. To świetna robota, bardzo podoba mi się atmosfera amerykańskiego college’u. Ta praca dała mi poczucie stabilizacji. Czuję spokój, a jednocześnie mam świadomość, że realizuję swoje potrzeby. A co do tych trzech ewentualności? Oczywiście liczę na tę ostatnią. Medal w Paryżu jest realny, ale będzie o niego trudno.

Fot. Newspix.pl 

WIĘCEJ MATERIAŁÓW PRZED IGRZYSKAMI NA WESZŁO:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Igrzyska

Komentarze

8 komentarzy

Loading...