Reklama

W Norwegii potraktowano go „jak białego murzyna”. Wrócił do Polski i spełnił marzenie

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

20 lipca 2024, 15:30 • 10 min czytania 14 komentarzy

Przez lata prowadził go ojciec, który pływania nauczył się z… książek i płyt. W młodym wieku wyemigrował do Norwegii, aby łączyć treningi z pracą. Tam jednak potraktowano go nie fair, „jak białego murzyna”. Wrócił więc do kraju, w czerwcu zadebiutował w mistrzostwach Europy i w wieku 28 lat uzyskał kwalifikację na igrzyska w Paryżu. A to wcale nie musi być koniec historii Piotra Ludwiczaka.

W Norwegii potraktowano go „jak białego murzyna”. Wrócił do Polski i spełnił marzenie

Pewnie do żadnego innego olimpijczyka w polskiej kadrze tak bardzo nie pasują słowa „oszukał przeznaczenie”. W środowisku pływackim Ludwiczak nie może być uważany za młodzieniaszka. Choć sprinterzy bywają długowieczni (42-letni Nicholas Santos w 2022 roku został mistrzem świata), to jednak mówimy o dyscyplinie, w której złote medale regularnie zdobywają nastolatkowie.

Ludwiczak na dodatek przed 2024 rokiem nie brał udziału w żadnych istotnych seniorskich imprezach, czyli mistrzostwach świata i Europy na długim albo na krótkim basenie, o igrzyskach nie wspominając. Kiedy jego rówieśnicy z Polski budowali swoją renomę na międzynarodowej scenie, on pracował… jako trener w klubie w Norwegii.

Pływać jako tako jednak nigdy nie przestał. I teraz otrzyma za to największą nagrodę, poleci na igrzyskach olimpijskie w Paryżu. Postanowiliśmy skontaktować się z Piotrkiem oraz jego ojcem, aby bliżej poznać tę niecodzienną historię.

Reklama

Książki i płyty

W tej opowieści mamy seniora i juniora. Starszy z Piotrów Ludwiczaków do świata pływania trafił niejako z przymusu. Bo ktoś musiał poprowadzić jego syna, który pokazywał, że ma talent, ale potrzebował odpowiedniej opieki.

– Ratownik w Kołobrzegu zauważył mnie na zawodach i powiedział do mojego ojca: weź go na lekcje, może coś z tego będzie – mówi junior. – I faktycznie,  początkowo wyglądało to nieźle. Jeździliśmy na zagraniczne zawody, zdobywałem jakieś medale. W pewnym momencie zacząłem się jednak drastycznie pogarszać. Mój tato zorientował się, że coś tu musi nie grać. Pogadał z kilkoma polskimi trenerami, między innymi Łukaszem Drynkowskim.

– Syn miał wtedy dziesięć lat – dodaje senior. – Łukasz bardzo pomagał nam w kontaktach. Powiedział, że mam dwie drogi. Albo ściągnąć trenera do Kołobrzegu. Albo samemu zacząć się uczyć. Spytałem więc, które książki i płyty są dobre. Poleciałem do Stanów, kupiłem całą bibliotekę. Poszukałem też trochę książek w Europie. I tak się zaczęła nasza przygoda.

Jak wspomina przyszły olimpijczyk, jedna z książek była napisana przez Billa Sweetenhama, wybitnego australijskiego szkoleniowca. Cennego materiału do nauki udało się rodzinie nabyć aż nadto.

– Razem z ojcem siedzieliśmy i się z tych płyt i książek uczyliśmy – wspomina 28-letni obecnie sprinter.

– To były trochę inne czasy. Teraz jest o wiele łatwiej – dodaje jego tata. – Można znaleźć w Internecie sporo rzeczy. Ale osiemnaście lat temu miałeś do wyboru w zasadzie książki oraz płyty DVD. Jak mówiłem, udało mi się trochę ich zdobyć.  A potem starałem się być na bieżąco. I oczywiście podążać za sukcesami polskich trenerów. Miałem okazję być na różnych warsztatach. Nie opuściłem żadnej konferencji. Dla mnie bycie trenerem stało się nieustanną nauką.

Reklama

To wszystko w teorii nie miało prawa się udać. W końcu zazwyczaj, jeśli rodzic ma uzdolnione sportowe dziecko, to oddaje je w ręce doświadczonych specjalistów. Historie, w których ojciec prowadzi zdolnego syna, też oczywiście się zdarzają. Ale nie kiedy „staruszek” jest samoukiem, pozyskującym wiedzę z książek.

Piotr Ludwiczak junior po lewej

Ludwiczakowie dali jednak radę.

– Myślę, że to zażarło od razu. Zacząłem być trenerem, kiedy syn miał dziesięć, a mój inny zawodnik, Kuba Książek, osiem lat. Nie ukrywam, że dzięki wspomnianym źródłom bardzo szybko zrozumiałem metodykę pracy. I tu nie było przypadku: skoro Piotrek w wieku dwunastu lat kwalifikował się do finału każdych zawodów, w których pływał, a Kuba w wieku dziesięciu zdobył trzy złote medale korespondencyjnych mistrzostw Polski.

Norwedzy? Najchętniej wysłaliby cię na budowę

W końcu rodzina trafiła jednak na schody. Znowu potwierdziło się, że ich miasto nie sprzyja pływakom. – W Kołobrzegu nie było szansy na rozwój – wspomina po latach Piotr Ludwiczak senior. – Nie było wsparcia miasta. Powiem więcej: miasto miało nadzieję, że ta przygoda z pływaniem szybko nam się zakończy. Że nie będzie pływania w Kołobrzegu i nie będzie wydatków.

W 2012 roku ojciec utalentowanego pływaka wyemigrował do Norwegii, gdzie oczywiście miał pracować jako trener. Zabrał też ze sobą syna, który właśnie skończył gimnazjum – niby sportowe, ale bez klasy pływackiej. Po roku spotkał jednak dyrektora swojej byłej szkoły, Technikum Rybołówstwa Morskiego w Kołobrzegu. Ten wywołał temat syna. – Zapytał się, mnie czy chcę, żeby Piotrek został bez matury. Odpowiedziałem, że nie, ale kto go przyjmie do szkoły? Usłyszałem, że on go przyjmie.

Junior znowu trenował (a także uczył się) w Polsce, ale delikatnie mówiąc, nie było mu kolorowo. – Warunków w Polsce nie miałem – mówi. – W sumie ostatni rok – mimo bycia w klubie – pływałem między ludźmi. Nie miałem ani swojego toru, ani jakiejkolwiek przestrzeni do trenowania. Nie wiązałem zatem z tym większej nadziei. Zresztą to zawsze była walka: skąd brać pieniądze na obozy czy choćby mistrzostwa Polski.

W końcu ciekawą opcją okazała się być, a jakże, Norwegia.

– Skończyłem technikum w Kołobrzegu i pojawiła się opcja pracy w tym kraju – kontynuuje Ludwiczak. – W domu różnie bywało pod kątem finansowym. Chciałem odciążyć rodziców. Okazja była fajna, pieniądze fajne. Pomyślałem: pojadę, zobaczymy. A potem minął pierwszy rok, drugi, trzeci, czwarty…

W tamtym czasie utalentowany zawodnik zniknął trochę z radaru polskiego pływania. Jego ojciec śmieje się nawet, że o nim zapomniano. Dalej nie rozstawał się jednak z basenem, wielokrotnie zostawał mistrzem Norwegii. A w międzyczasie pracował, czyli prowadził innych pływaków. Można powiedzieć, że odziedziczył szkoleniową smykałkę po seniorze. Jego zawodnik z rocznika 2004, Helje Staadas, osiągał naprawdę dobre wyniki.

– Był fajny, dynamiczny. Trzeba było go poukładać – ocenia Piotrek. – Na podstawie własnego doświadczenia, pracy z ojcem i różnych książek udało mi się doprowadzić go do tego, że zaczął znaczyć coś w Norwegii.

To obecnie jednak tylko anegdota, bo drogi Ludwiczaka z uczestnikiem mistrzostw Europy juniorów już się rozeszły. Polak nie zamierzał bowiem porzucać marzeń o sukcesach zawodniczych. A to okazało się w Norwegii problemem. – Klub, który mnie zatrudniał, zaczął stwarzać wielkie problemy. Nie chciał, żebym w ogóle jeździł na mistrzostwa Polski – opowiada olimpijczyk z Paryża.

– Nikt praktycznie o tym nie mówi, ale oni (Norwedzy) w sumie traktują cię jak „białego murzyna” – kontynuuje Ludwiczak. – Przepraszam za to określenie. Ale niestety tak to wygląda. W 2021 roku pojawiła się możliwość, żeby pojechał na mistrzostwa Polski walczyć o minimum olimpijskie. I nawet mimo tego, że była pandemia i zajęcia zdalne, to osoba z klubu stawiała mi problemy. Miałem zresztą od niej obiecane, że po dwóch latach pracy zostanę „coachem” – czyli będę miał najwyższy stopień szkoleniowy. Ale to również było przeciągane i przeciągane. A kiedy powiedziałem o tych mistrzostwach Polski, to usłyszałem od tej osoby, że znalazła już kogoś na moje miejsce. Bardzo niemiłe.

Tło tej historii uzupełnia starszy z Ludwiczaków: – To był człowiek z małą wiedzą, natomiast z dużą pewnością siebie. Dał Piotrkowi alternatywę: jeśli chcesz pracować u nas w Norwegii, to zakończ swoją karierę pływacką. Natomiast prawda była taka, że kariera syna w niczym tu nie kolidowała. Tylko że on sobie zrobił z niego taniego pracownika, który mu obsługiwał cały klub.

– Nie na próżno powstała książka „Nie jestem twoim Polakiem”, do której napisania inspiracją był  film „Nie jestem twoim murzynem” [zainspirowany nieukończoną książką „Remember This House” Jamesa Baldwina – dop. red.] kontynuuje senior. – Osobiście poznałem autorkę tego dzieła, Ewę Sapieżyńską. Myślę, że ona pokazuje problem, że jesteśmy szufladkowani. Że najchętniej daje się nas do sprzątania domu czy na budowę. Jest nawet takie określenie: „pożycz mi swojego Polaka”.

Jak opisywała to Ewa Sapieżyńska: „pożyczanie Polaka” w obraźliwym żargonie znaczy pożyczanie niedrogiego specjalisty, który naprawi kran albo pomaluje płot. Mówimy o określeniu obecnym nawet… w tekście norweskiej piosenki. Jak zatem widać: ofiarą ksenofobii w skandynawskim kraju mógł paść również sportowiec z Polski.

Nowa droga i miłość

Piotr Ludwiczak nie zamierzał dać się stłamsić. Po rozstaniu się z norweskim pracodawcą wrócił do Polski i rozpoczął studia w Katowicach, gdzie mógł kontynuować swoją pływacką karierę. – Tam wyniki wyglądały okej, ale cały czas utrzymywałem się na podobnym poziomie. Zdecydowałem więc, że spróbuję czegoś nowego i poszedłem do Dominika Grudzińskiego. I z nim wszystko zaczęło iść do przodu. Można powiedzieć, że znalazł na mnie sposób.

Tym razem pływak trafił nie tylko na właściwego trenera, ale również infrastrukturę. – W Kaliszu powstał nowy basen i Dominik ugadał z władzami miasta, że będziemy mieli go dla siebie. To znaczy możemy z niego korzystać, kiedy chcemy – opowiada 28-latek.

Kluczowa w jego rozwoju okazała się też współpraca z Łukaszem Trzaskomą, trenerem od przygotowania siłowego, czyli „treningu lądowego”. W pewnym momencie Piotrek skupił się też na 50 metrach, odpuszczając setkę, na której również swego czasu odnosił sukcesy. Najpierw odhaczył występ na Uniwersjadzie. Potem mistrzostwa Europy. Aż wreszcie kwalifikację na wymarzone igrzyska olimpijskie w Paryżu.

Jak jednak opowiada, nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie jedna wyjątkowa w jego życiu osoba: – Miałem chwile zwątpienia, kiedy myślałem, że nic może z tego nie być. Wybuchła pandemia, baseny zostały pozamykane. Mi się trochę przytyło, nie ukrywam. Było ciężko, ale w tamtym właśnie okresie poznałem Julię. To jej zawdzięczam obecną przyjemność z pływania. Staram się dążyć do perfekcji.

Kim jest wybranka Piotrka? Też pływaczką. I też przyszłą olimpijką z Paryża. W stolicy Francji Julia Maik będzie częścią polskiej sztafety 4×100 stylem dowolnym.

– Oczywiście, że mu pomogła – dodaje Ludwiczak senior. – Oni są parą, która kocha pływanie. Pływanie ich zresztą połączyło, poznało. Julia jest osobą bardzo systematyczną, pracowitą. I powiedziałbym, że kimś, kto zainspirował Piotrka do dalszej pracy. On odzyskał chęć i wiarę w to, że może w tym sporcie osiągnąć coś bardzo dobrego.

W ostatnich miesiącach w życiu Piotrka miało miejsce jeszcze jedno kluczowe wydarzenie. Poznał być może najlepszego specjalistę od sprintu na świecie, czyli Jamesa Gibsona. Ten utwierdził zarówno Piotrka, jak i trenera Dominika, że idą we właściwym kierunku.

– Powiedział, że ma bardzo podobne programy u chłopaków, czyli Bena Prouda i Florenta Manadou [wielokrotni medaliści igrzysk i MŚ – przyp. red.]. Aczkolwiek oni różnie reagują na różne bodźce. I my musimy znaleźć swoje bodźce. Stwierdził też, że na pięćdziesiątkę jest możliwe zerwać w sześć miesięcy pół sekundy. Albo w rok zrobić sekundę. Utwierdził nas w naszym kierunku. A my uwierzyliśmy w siebie i zaczęliśmy pracować: skupiliśmy się na większym oporowaniu, na mocniejszej siłowni. Poszliśmy za ciosem – wspomina 28-latek.

Po tym, jak Ludwiczak na mistrzostwach Europy zajął czwarte miejsce w finale wyścigu na 50 metrów i z czasem 21,90 uzyskał minimum olimpijskie, otrzymał telefon od Jamesa Gibsona.

– Powiedział, że na igrzyskach pozostaje mi jedynie zerwać jeszcze dwie dziesiąte z mojego czasu – opowiada Polak. – 21.70 na pewno da mi półfinał, możliwe, że finał. A w samym finale wszystko się może zdarzyć. Nieważne są czasy, a nastawienie, żeby się ścigać do końca. Poprzez adrenalinę można sporo poprawić życiówkę. To motywuje do działania.

Piotr Ludwiczak już zatem sięgnął po marzenia, a teraz pozostaje mu ścigać kolejne. No i co warto dodać: w Paryżu nie będzie sam.

– To niezbyt częste, żeby na igrzyska polecieć ze swoją drugą połówką? Nie wiem, czy w historii polskiego pływania tak było (śmiech). Może tylko coś nieoficjalnego – zastanawia się Piotr. –  A w środowisku polskiego pływania wszyscy wiedzą, że ja i Julka jesteśmy parą.

KACPER MARCINIAK

Czytaj więcej tekstów z naszego odliczania przed igrzyskami olimpijskimi w Paryżu:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Ekstraklasa

Trener Radomiaka: „Myślę, że Rocha z nami zostanie. Mamy plan”. Ważą się losy Tavaresa

Szymon Janczyk
4
Trener Radomiaka: „Myślę, że Rocha z nami zostanie. Mamy plan”. Ważą się losy Tavaresa

Komentarze

14 komentarzy

Loading...