Dlaczego Euro 2024 zaczęło być męczące? Jak tłumaczyć asekurancki styl gry Francuzów i Anglików? Z jakiego powodu niedoceniany jest Tijjani Reijnders? Jak bardzo reprezentację Polski taktycznie rozwinęła kadencja Michała Probierza? Kto wygra mistrzostwa Europy? Jak komentuje się w TVP 1? Czy relacjonowanie meczu dla dużej publiczności na wielkim turnieju to większy stres niż granie w Ekstraklasie? Kiedy zacznie trenować w seniorskiej piłce? Na te i na inne pytania odpowiada Marek Wasiluk, były mistrz kraju ze Śląskiem Wrocław i wicemistrz z Jagiellonią Białystok, a teraz obiecujący trener Jagi U-19 i komentator Euro 2024 w TVP.
Podoba ci się Euro 2024?
Komentowałem sześć meczów na stadionach w pięciu miastach, na każdym podobała mi się atmosfera na trybunach, spotkanie dwóch grup kibiców z różnych krajów czy nawet kręgów kulturowych. Poziom emocji sportowych uważam za średni, szczególnie w fazie pucharowej. W pierwszych kolejkach jeszcze dużo się działo, poznawaliśmy mniej znane drużyny, które nie były może potentatami, ale na miarę swoich możliwości stawiały się faworytom. W 1/8 i ćwierćfinałach Euro namnożyło się meczów nudnych, pozamykanych, taktycznych. Nie sposób było czerpać z tego widoku radości.
Czym tłumaczyłbyś asekurancki i męczący dla widzów styl gry Francuzów i Anglików?
Najlepsze drużyny boją się faz przejściowych, czyli kontrataków. Chcą do zera zniwelować ich niebezpieczeństwo. Dlatego w budowaniu akcji są aż do przesady rozsądne. Za wszelką cenę nie chcą piłki stracić. A jak już stracą, to błyskawicznie atak rywali przerywają. To właśnie główny powód: chłodna kalkulacja, że słabsze drużyny najwięcej zdziałać mogą przeciw nim właśnie w kontraktach. W konsekwencji Francuzi i Anglicy nie podejmują ryzyka. Względem liczby gwiazd, które Didier Deschamps czy Gareth Soutghate wpuszczają na boisko, kreują niewiele sytuacji i oddają mało strzałów. Pozostaje uczucie niedosytu i marnowanego potencjału ofensywnego.
Marcelo Bielsa powiedział dopiero podczas Copa America, że w nadchodzących latach liczba piłkarzy wartych podziwiania stanie się znacznie mniejsza, a futbol będzie mniej przyjemny do oglądania. Podzielasz taką diagnozę?
Zgadzam się z Bielsą. Euro 2020 częściej zaskakiwało, potrafiło fascynować. Chociażby Włosi, ich asymetryczny system, mogło być to źródło inspiracji. Na mundialu w Katarze też pojawiły się nowości. Do głowy przychodzi mi reprezentacja Japonii, która jedną połowę zawsze rozgrywała defensywnie i pragmatycznie, a w drugiej rzucała się do ataku i na całym boisku grała jeden na jeden. Z trenerskiego punktu widzenia był to doskonały materiał do analizy, a postronnemu widzowi dostarczał taki sposób grania słusznej dawki emocji.
Półtora roku temu śledziliśmy show Kyliana Mbappe i Leo Messiego, którego ostatni akt przypadł do tego na finał. W minionych latach na ME i MŚ też mieliśmy popisy gwiazd, co naturalnie uatrakcyjnia odbiór konkretnych meczów czy faz turnieju. A tu? Wśród większości półfinalistów brakuje indywidualności, które grałyby na miarę własnych możliwości, choć oczywiście pozytywnie wyróżniają się Hiszpanie, u których różnice robią skrzydła w osobach Lamine Yamala i Nico Williamsa. Są młodzi, opierają się na dryblingu, nie są dzięki temu wrzuceni w ścisłe ramy taktyczne. W Turcji podobał mi się Arda Güler, ale… to pojedynczy zawodnicy.
Od największych, teraz przede wszystkim od Anglików i Francuzów, moglibyśmy w teorii oczekiwać dużo więcej, ale ich ofensywny potencjał został zabity przez przymus odpowiedzialności taktycznej, przesuwania, asekurowania, ciągłego pilnowania się. Brakuje skutecznych napastników, typowych łowców bramek. Jest to spowodowane kierunkiem, w jakim piłka nożna podążyła na całym świecie: gry na utrzymanie, dbania o posiadanie piłki, unikania strat. Taki obraz tego Euro, że nie ma piłkarzy, którzy mogliby w pojedynkę wykonać ciekawą akcję, być groźnymi w polu karnym. To zresztą długo był turniej, który kojarzył mi się z pięknymi strzałami z dystansu, bramkami samobójczymi i stałymi fragmentami gry.
Która z faworyzowanych drużyn najbardziej cię zawiodła?
Anglicy i Francuzi mimo wszystko są w półfinale. Rozczarowany jestem przede wszystkim postawą Belgów. Grali wolno, poza Kevinem De Bruyne mieli słabych piłkarzy w środku pola. Na całym Euro widać zaś, jak istotną rolę pełnią we współczesnej piłce defensywni pomocnicy, pierwsi rozgrywający zespołu: Toni Kroos w Niemczech, Rodri w Hiszpanii, Granit Xhaka w Szwajcarii, Stanislav Lobotka w Słowacji, w Holandii podoba mi się Tijjani Reijnders…
O Reijndersie niewiele się mówi, wśród Holendrów chwalony jest głównie Cody Gakpo.
Nikt tam aż tak bardzo nie tęskni za Frenkie de Jongiem. W środku pola radzi sobie też Jerdy Schouten. Reijnders bardzo umiejętnie porusza się po boisku, akcje świetnie rozpoczyna nie tylko podaniem, ale też prowadzeniem piłki do strefy ataku, pokazały to szczególnie jego rajdy w drugiej połowie meczu z Rumunią. Holendrzy zresztą trafili w korzystną dla siebie część drabinki, bo Rumuni i Turcy byli najmniej taktycznymi zespołami tego Euro, więc tej przestrzeni między strefami w spotkaniach z ich udziałem było zdecydowanie więcej niż w innych parach fazy pucharowej.
Środkowi pomocnicy mają największy wpływ na grę reprezentacji. Jeżeli potrafią w niekonwencjonalny sposób łamać pressing rywali, zyskuje ich drużyna. Problemy w kreowaniu ataków pojawiają się, jeżeli tego brakuje, czego najlepszym przykładem Francja, której środek pola nie przekonuje. Albo Anglia, gdzie Declan Rice gra przeciętnie, a Southgate nie może znaleźć dla niego odpowiedniego partnera.
Na Euro 2016 w półfinale mieliśmy Walijczyków, na Euro 2020 – Duńczyków, a na Euro 2024 do strefy medalowej dobrnęli sami faworyci. Dlaczego nie wyszło mniejszym?
Turcja w ćwierćfinale długo prowadziła z Holandią. Anglia w ostatniej minucie doliczonego czasu gry wyszarpała dogrywkę ze Słowacją. To są szczegóły: wytrzymanie presji, trzymanie nerwów na wodzy, cwaniactwo w dowożeniu korzystnego wyniku, również stałe fragmenty gry. W takich końcówkach przewagę mają gracze z najsilniejszych lig, ograni na najwyższym poziomie, mający w nogach setki meczów o dużą stawkę, bo oni sprawniej radzą sobie z własnymi emocjami. W tym przewaga faworytów nad mniejszymi reprezentacjami, bo od strony sportowej przepaści nie ma.
Polacy odpadli już po fazie grupowej. Z jednej strony trafiliśmy do grupy śmierci, a z drugiej zawsze kiepsko stracić szanse na awans jako pierwsi spośród wszystkich reprezentacji. Michała Probierza doskonale znasz, prowadził cię przez lata, jak oceniasz dziesięć miesięcy jego kadencji?
Trener Probierz trafił do piłkarzy. Widać, że zawodnicy mu ufają i chcą grać na innych zasadach niż miało to miejsce w ostatnich latach. Pod kątem rozwoju taktycznego coś ruszyło, zmienił się styl, obrany kierunek cieszy, z Holandią i Francją mieliśmy dobre albo bardzo dobre fragmenty. Potencjał na grę w piłkę nożną jest większy niż nam się wydawało. Boli tylko trochę, że reprezentacje naszego pokroju zaszły dalej. Były lepiej od nas zorganizowane defensywne, a szczelna obrona na Euro okazała się kluczem do wyników. Niekoniecznie mi się to podoba, ale Polska musi brać to pod uwagę. Po Lidze Narodów zaczniemy eliminacje do MŚ 2026, w grupie trafimy na kilka zespołów o mniejszym potencjale, bronić będziemy musieli się przede wszystkim graniem w piłkę, a nie ustawieniem w defensywie.
Jak wyobrażasz sobie końcówkę tego turnieju?
Chciałbym powiedzieć, że w końcu kogoś puści i zacznie grać na miarę możliwości, ale zupełnie się na to nie zanosi. Nie sądzę, żeby tacy Francuzi zmienili swój styl grania w meczu z Hiszpanią. Hiszpanie grają bardzo przyjemnie dla oka, ale z Niemcami widzieliśmy, jak bardzo zależni są od skrzydłowych. Po zmianach Yamala i Williamsa ich gra już tak imponująco nie wyglądała. Udało im się awansować, ale widać, że Luis de la Fuente młodych oszczędza, rotuje nimi. Boję się, że Francuzi będą w stanie ich zatrzymać, co zaowocuje zamkniętym meczem, w którym emocjonować będziemy się tylko pojedynczymi zrywami.
Drugi półfinał?
Bardzo podobny. Anglia też zabija przeciwników. Daje im nadzieję, a w końcówce czy rzutach karnych rozstrzyga mecz na swoją korzyść. Nie spodziewam się wielkich różnic, Holendrzy będą z nimi cierpieć. Liczę, że na początku obu tych półfinałów padną bramki, wtedy emocji będzie więcej, gra się otworzy. Jeśli tak się nie stanie, nic się nie zmieni, będzie powtórka z fazy grupowej i pucharowej: oczekiwanie na błąd rywala ponad próby wykreowania czegoś samodzielnie.
Pokusisz się o obstawienie, kto wygra mistrzostwo Europy?
Najciekawszy finał zaserwowałyby nam Hiszpania i Holandia, ale od początku mówiłem, że wygra to Anglia.
Ech…
Z każdym kolejnym ich meczem entuzjazm gasł. Absolutnie nie podobają mi się ich turniejowe poczynania. Problemy z kreowaniem ataku mają szczególnie po lewej stronie boiska. Trochę Southgate kombinuje, Phila Fodena przesuwa do środka, Kieran Trippier operuje coraz wyżej, ze Szwajcarią nieźle dysponowany był Bukayo Saka, ale… wciąż to za mało. Będę się trzymał zdania, że wygrają Euro. Chciałbym jednak, żeby mistrz Europy grał w piłkę dużo odważniej. Żeby chciało się go oglądać. Żeby podczas jego meczów nie można było odwrócić wzroku od boiska. Tylko tak można odciągnąć ludzi od smartfonów czy komputerów. I zachęcić do śledzenia piłki.
Wróciłeś już do Polski, misja komentatorska na Euro się skończyła, ale zdążyłeś zwiedzić kilka bardzo piłkarskich miast w Niemczech. Jak oceniasz ich przygotowanie do tego turnieju, bo dużo jest krytycznych głosów?
Na trybunach atmosfera jest fantastyczna, niesamowite przeżycie w tym uczestniczyć, ale spodziewałem się większej kibicowskiej gorączki poza samymi stadionami. W Kolonii, w Stuttgarcie i we Frankfurcie, gdzie mieszkaliśmy po kilka dni, nie czuć było, żeby miasta szczególnie tym turniejem żyły. Poza momentami, kiedy przyjeżdżali Szkoci, Anglicy albo Rumuni, bo wtedy faktycznie coś się działo. Brakowało bilbordów, reklam, jakiegoś ciągłego przypominania, że tu odbywają się właśnie mistrzostwa Europy.
Mały szczegół, któregoś dnia udałem się do centrum Kolonii czy tam Frankfurtu, żeby poszukać fanshopu i kupić dzieciom jakieś pamiątki. Czegoś takiego… nie było. Mam wrażenie, że wszystko zostało przygotowane na zbyt dużym spokoju, bez doniosłości. Organizacyjnie bywało różnie. W jednym miejscu stadion był doskonale skomunikowany: pociąg, kolejka, jeszcze jakiś inny transport. W innym trzeba było swoje przejść, nadrobić kilometry, nie było „po niemiecku”, jak to się mówi. Podsumowując, dwa światy: pięknie na stadionach i niedosyt poza nim.
Komentowanie meczów na dużym turnieju to większy czy mniejszy stres niż gra w Ekstraklasie?
Ani komentowanie meczów, ani występowanie w studiu mnie nie stresuję. Lubię to, podchodzę do tego na spokoju i luzie, staram się tym fajnie bawić. Przede wszystkim sprawia mi to dużą przyjemność. Trochę jest podobnie, kiedyś grałem, teraz komentuję, zawsze jest adrenalina, ale u mnie wydziela się ona głównie przed meczem. Przed samym spotkaniem wszystko przechodzi. Żyję tylko tym, co dzieje na boisku. Stresu w tym jakiegoś wielkiego nie ma.
Komentowanie dla szerszej publiczności w TVP 1 czy TVP 2 musiało być jednak dla ciebie pewnego rodzaju wyzwaniem.
Nie miałem przekonania, że muszę w jakiś inny sposób przygotowywać się do meczów, bo pokazywane one będą w godzinach antenowego szczytu TVP 1 czy TVP 2. Że tu sobie odpuścić albo tu skupić się jeszcze bardziej. Do każdego spotkania podchodzę tak samo. To, co dzieje się później, jest wypadkową następujących wydarzeń: stadionu, otoczki, reakcji kibiców, gry piłkarzy. To buduje emocji. I we mnie, i w ludziach, którzy oglądają transmisję.
Moja praca i moje przygotowania są dokładnie takie same przy meczu kadry U-17, jak i do spotkania na Euro. Po prostu poziom mistrzostw Europy wyzwala we wszystkich dodatkową adrenalinę. To tak, jak zawodnika niosą pełne trybuny. Ten sam schemat. Paradoksalnie, wolałem komentować mecze Słowaków czy Słoweńców niż Anglików czy Niemców, bo szybko ich mecze się zamykały, trudniej było się emocjonalnie unieść.
Masz jakiś wzór wśród komentatorskich dwójek?
Nie.
Żadnego?
Nie chcę nikogo naśladować. Dużo meczów oglądam. Chcę i muszę być na bieżąco, jeśli chcę kompetentnie komentować i występować w studiu. W pracy staram się być sobą. Tłumaczyć piłkę pod kątem taktycznym i merytorycznym, ale w sposób przystępny dla ludzi, którzy na co dzień wcale nie interesują się tym, jak „szóstka” zamyka przestrzeń, a „dziewiątka” atakuje pole karne. Zależy mi, żeby merytoryczny przekaz podawać w przystępnej formie. Z dobrą energią, z momentami uśmiechu, bo na to w piłce, w komentarzu i w studiu też jest miejsce. Po swojemu, tak jak uważam. Cieszę się, że dostałem szansę komentować na tak dużym turnieju. Dla mnie to potwierdzenie, że podążam w dobrym kierunku.
Ludzie cię chwalą za dobry głos i nieprzeintelektualizowany przekaz. Uważasz, że masz naturalne predyspozycje do komentowania?
Pierwszy raz komentowałem podczas meczu Pucharu Włoch z Szymonem Borczuchem, dalej się potoczyło, robię to absolutnie naturalnie. Nie lubię odtwarzać transmisji ze swoim głosem, nie przepadam za słuchaniem samego siebie. Nie analizuję, co było dobrze, a co źle. Komentuję z pasją, ze swoim żywiołem. Kocham piłkę. Odnajduję się w byciu trenerem i rozmawianiu o futbolu. To jest chyba najważniejsze. A nie to, czy będę zdania składał pięknie, czy troszkę mniej, czy będę bezbłędny, czy gdzieś się przejęzyczę. Są momenty czarnej dziury. Najprostsze nazwisko potrafi wylecieć z głowy. I trzeba sobie z tym radzić. Nigdy nie miałem z tym problemu: jestem wygadany, zawsze dobrze się uczyłem, to mi bardzo pomaga, bo żadnych dziennikarskich studiów czy kursów przygotowujących do występów przed kamerą nie przechodziłem.
W polskiej piłce toczy się debata. Nowe pokolenie trenerów używa fachowej piłkarskiej terminologii, do której z dystansem i krytycyzmem podchodzą ludzie, którzy woleliby, żeby o futbolu opowiadać za pomocą prostego, często prymitywnego języka. Jedni „xG” biorą za podstawę, drudzy za farmazon. Przekłada się to również na ocenę pracy komentatorów i ekspertów.
Nie uważam tego za problem. Najważniejsze jest porozumienie między obiema stronami. Pracuję jako trener Jagiellonii U-19. W drużynie mamy wyrobiony sposób komunikacji, w którym doskonale się rozumiemy. Używamy tych samych słów i tej samej terminologii, w tej grupie ludzi jest to dla nas naturalne. Każdy trener w swoim zespole musi taki klucz wyrobić. I nim się posługiwać. Nieważne, czy to będzie język prosty, czy bardzo zawiły. Ważne, żeby dla jednej i drugiej strony był zrozumiały.
Podczas komentowania muszę być naturalny. Jeżeli używam określeń, które wydają się trudniejsze, mam antenowy czas, żeby to wytłumaczyć. Jeśli mówię w trakcie meczu o „przestrzeni za plecami”, to jestem w stanie na powtórce czy na obrazie dokładnie wytłumaczyć, o którą przestrzeń dokładnie mi chodziło. Wystarczy słuchać uważnie, a wszystko się zrozumie, nie jest to przecież czarna magia. Moim celem jest połączenie merytoryki z przystępnym językiem. Ostateczny przekaz powinien być prosty. Inaczej więc będę komunikował się przed mikrofonem a inaczej w relacji z drużyną, z którą przebywam pięć razy w tygodniu i szósty raz w trakcie meczu.
W idealnym świecie wszyscy używaliby jednego języka piłki nożnej. Tak jednak nie będzie. W Polsce generalnie zbyt często przywiązujemy wagę do rzeczy, które nie mają większego znaczenia. Z boku słuchałem tej debaty, w której to samo zjawisko jeden trener nazywa „atakiem przestrzeni za plecami”, a drugi określeniem „kopnij długą”. I wywiązywała się dyskusja, co wypada, a czego nie wypada. Nie wiem, piłkarze są coraz mądrzejsi, trenerzy się kształcą: mówią w wielu językach obcych, szkolą się za granicą. Powinniśmy dbać o rozwój. Jak ktoś ma z tym problem, nie nadąża, to jego problem, a nie tych, którzy chcą napędzać piłkarską koniunkturę. Nie lubię zbyt mocnych piłkarskich filozofów, ale… naprawdę trzeba iść do przodu.
Ciągle słyszę, że przed tobą ciekawa kariera trenerska, od dwóch lat prowadzisz Jagiellonię U-19. Przymierzasz się powoli do kroku w seniorską piłkę?
Tak, jeśli tylko trafi się ciekawa oferta. Muszę przyznać, że niedawno było blisko. Pojawiło się konkretne zapytanie z I ligi. Całkiem ciekawy temat, na razie nie wyszło, ale też nie chcę robić tego za wszelką cenę. Mam ten komfort, że trenuję w bardzo dobrej akademii, ze świetnymi ludźmi, mogę to łączyć z pracą w telewizji, całe moje życie jest fajnie powiązane z piłką, więc nie mam wielkiej presji, żeby iść byle gdzie, aby tylko złapać się wyższej ligi. Zrobię to, kiedy będę wiedział, że trafiłem na ludzi, z którymi nadaję na tych samych falach.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Czytaj więcej o Euro 2024:
- Turcy jak Demiral. Wilczy salut opanował Berlin
- Gareth się boi, ale to nic złego
- Upada mit o szwajcarskim kopciuszku. To jedna z najlepszych drużyn świata
- Frankfurtem rządzi crack. Euro w mieście zombie
- Luis de la Fuente – Nikt w niego nie wierzył, a zbudował najlepiej grającą Hiszpanię od lat
- Lamine Yamal. Historia cudownego dziecka z dystryktu „304”
Fot. Newspix