Reklama

Trener starej daty rozpoczął nową erę. O triumfie Hiszpanów na EURO 2008

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

05 lipca 2024, 11:43 • 23 min czytania 3 komentarze

Wiosną 2008 roku Luis Aragones był przedstawiany w hiszpańskich mediach jako stary dureń, który z całą pewnością sprowadzi na reprezentację kraju zawstydzającą klęskę podczas mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii. Występ „La Roja” w ostatnim sparingu przed wyjazdem na turniej został skwitowany gwizdami publiczności, niezadowolonej ze skromnego zwycięstwa ze Stanami Zjednoczonymi. Z kolei fani Realu Madryt nieustannie przypominali, że kadra udaje się na EURO osłabiona na własne życzenie, ponieważ selekcjoner kompletnie bez powodu obraził się na znakomicie dysponowanego Raula Gonzaleza. Co tu dużo mówić – chyba nikt się wówczas nie spodziewał, że lada moment Hiszpanie – po dekadach turniejowych niepowodzeń – w spektakularnym stylu sięgną po mistrzostwo Starego Kontynentu.

Trener starej daty rozpoczął nową erę. O triumfie Hiszpanów na EURO 2008

Trzeba to przerwać i to jak najszybciej. Nie będzie żadnym zaskoczeniem, jeżeli reprezentacja Hiszpanii w ogóle nie zakwalifikuje się na mistrzostwa Europy. […] Luis Aragones został selekcjonerem za późno, jest już na to po prostu za stary. Reprezentacja pod jego wodzą znalazła się w żałosnym położeniu. Tak dalej być nie może. Niech ktoś po prostu to wszystko oczyści i ich wszystkich zwolni, dla dobra hiszpańskiego futbolu – pisało „El Mundo Deportivo” jesienią 2007 roku.

Kilka miesięcy później rozpoczęła się era hiszpańskiej dominacji w europejskiej piłce.

„Niekochani” – wersja hiszpańska

Ostatni etap zgrupowania reprezentacji Hiszpanii przed EURO 2008 rozpoczął się dość spokojnie, można nawet rzec, że leniwie. Federacja zapewniła drużynie narodowej perfekcyjne warunki do szlifowania formy, lokując ją w malowniczym ośrodku treningowym, położonym u podnóża Alp, niedaleko Elferspitze. Niewielkie miasteczko Neustift spełniało wszelkie warunki ku temu, by przygotować się w nim do występu na turnieju, a jednocześnie wyciszyć się i – najzwyczajniej w świecie – wypocząć. Przede wszystkim mentalnie. Hiszpańscy zawodnicy, jak zawsze wyczerpani intensywną rywalizacją na arenie klubowej, opowiadali po latach, że możliwość całkowitego oderwania się od wielkomiejskiego zgiełku bardzo im pomogła w przestawieniu się na turniejowe tory. Złapali świeżość i w pełni skoncentrowali się na nowym celu. Zresztą mieszkańcy Neustift urządzili im wyjątkowo ciepłe powitanie. Dzieciaki z miejscowego przedszkola, ubrane w tradycyjne, tyrolskie kubraczki, zaśpiewały nawet dla gości z Półwyspu Iberyjskiego piosenkę w języku hiszpańskim. Krótko mówiąc – pełna sielanka.

Mam do dyspozycji najlepszych piłkarzy, z jakimi kiedykolwiek pracowałem. Jeśli nie osiągnę z nimi sukcesu, to znaczy, że jestem gównianym trenerem, który stworzył gównianą drużynę. […] Sądzę, że żadna reprezentacja nie ma równie komfortowych warunków, co my – ekscytował się Luis Aragones przed startem austriacko-szwajcarskich mistrzostw. Hiszpańscy dziennikarze podchodzili jednak do tego rodzaju wypowiedzi z przymrużeniem oka. Większość z nich już przed startem turnieju miała bowiem w głowie treść pożegnalnych felietonów, masakrujących nieudaną kadencję Aragonesa. Owszem, przedstawiciele mediów zgadzali się, że 70-latek dysponuje bardzo mocnym zespołem. Tylko że ich zdaniem sam Aragones nie był zdolny, by wycisnąć ze swych podopiecznych pełnię potencjału.

Reklama

Panowało powszechne przekonanie, że z tym szkoleniowcem u steru kadra jest skazana na kolejne niepowodzenie. Graham Hunter, autor książki poświęconej sukcesom reprezentacji Hiszpanii w latach 2008-2012, rozdział opowiadający o okresie poprzedzającym EURO 2008 opatrzył tytułem: „Niekochani”.

Skąd my to znamy, co?

Aragones wychodził jednak ze skóry, by odciąć zawodników od tej dość toksycznej atmosfery. Dlatego po przyjeździe do Neustift zapewnił im sporo luzu. Pierwszego dnia zarządził wolne popołudnie, pozwalając Hiszpanom na rozgoszczenie się w ośrodku, spędzenie czasu z rodzinami, pospacerowanie po okolicy albo po prostu błogie lenistwo. Na przykład Joan Capdevila wykorzystał czas wolny na… obserwację paralotniarzy. – Luis chciał nam zrobić miłą niespodziankę, odwołując pierwszy trening. W tym momencie najważniejsze z jego perspektywy było to, byśmy byli zrelaksowani – wspominał Capdevila w książce „Sekrety La Roja”.

Nazajutrz – a więc pięć dni przed pierwszym meczem hiszpańskiej ekipy na mistrzostwach Europy – Aragones także nie dokręcił piłkarzom śruby. Poważniejsze ćwiczenia zarządził dopiero wieczorem. Poza tym odbyło się jedynie delikatne rozbieganie, no i obowiązkowa pogadanka taktyczno-motywacyjna. Przemowy selekcjonera zawsze wprawiały hiszpańskich zawodników w pogodny nastrój, ponieważ Aragones nieustannie plątał wątki, pokrzykiwał i tłukł pięścią w tablicę w najmniej spodziewanych momentach, a także stawiał zdumiewające, oderwane od rzeczywistości tezy tylko po to, by po paru chwilach się z nich wycofać i stwierdzić, że sprawdzał jedynie czujność słuchaczy. Jego znakiem rozpoznawczym niewątpliwie było przekręcanie nazwisk – zarówno jeśli chodzi o oponentów, jak i własnych podopiecznych. Xabi Alonso stał się więc „Xabim Alfonso”, David Silva został przechrzczony na „Davida Silvię”, a Cesc Fabregas na „Cesca Fabricasa”.

„Z Luisem Aragonesem pękasz ze śmiechu, nawet ciężko trenując”

David Guiza

Pewnego razu Aragones w trakcie wyjątkowo płomiennej tyrady zagalopował się do tego stopnia, że zaczął rozpisywać jakiś wariant rozegrania akcji na ekranie projekcyjnym, myląc go z tablicą. Zabazgrany ekran nadawał się tylko do wyrzucenia. Natomiast przy rozdzielaniu obowiązków defensywnych przy stałych fragmentach gry trener polecił pilnowanie bliższego słupka Michelowi Salgado, a dalszego Davidowi Albeldzie. Żadnego z nich nie było jednak w kadrze na EURO.

Reklama

Anegdotki można mnożyć. Wiele z nich przytacza Miguel Angel Diaz w cytowanej już książce „Sekrety La Roja”:

  • „Mały, zdejmij te drewniane buty” – krzyczał Aragones do Davida Guizy, gdy napastnik popełnił kilka prostych błędów technicznych.
  • „Drogi panie, za kogo się pan uważa, za Brazylijczyka? Proszę podawać piłkę normalnie, wewnętrzną częścią stopy” – w ten sposób selekcjoner pouczał Santiego Cazorlę, który lubił od czasu do czasu zagrać futbolówkę zewniakiem.
  • „Pan i pan. Proszę panów, by ustawili się w murze. Tylko proszę tam coś zdziałać, przecież nie wysłał tam panów urząd miasta” – tak Aragones dyrygował zawodnikami przy stałych fragmentach gry.

Oczywiście reprezentanci Hiszpanii zdawali sobie sprawę, że media dzień w dzień walą w ich szkoleniowca jak w bęben. Że przedstawia się go jak stetryczałego i niezbyt przytomnego starca, który powinien zasiadać przy kominku, z kocem na kolanach i kubkiem gorącej czekolady w rękach, a nie na ławce trenerskiej drużyny narodowej. Mimo to bez cienia przesady można stwierdzić, że uwielbiali Aragonesa. Bo po prostu świetnie się w jego towarzystwie bawili. – Atmosfera wewnątrz zespołu była doskonała, wszyscy byliśmy gotowi do pracy. Chcieliśmy trenować, chcieliśmy stosować się do instrukcji i pracować ciężko. Nikt nie narzekał na przetrenowanie, nawet gdy czas wypoczynku się skończył i Luis zarządził podwójne sesje treningowe – opowiadał Santi Cazorla. Zaś Marcos Senna uzupełniał: – Jeżeli lubiłeś specyficzne zwyczaje Luisa, mogłeś u niego trenować cztery, pięć, albo i sześć razy dziennie. Zwłaszcza podczas tak istotnych zawodów jak mistrzostwa Europy. Gdyby Aragones nam powiedział, że mamy podwójne treningi codziennie, przez cały nasz pobyt w Austrii, nikt by nie miał z tym problemu.

Podczas gdy w Madrycie, Walencji, Sewilli czy Barcelonie królował defetyzm, w Neustift tlił się płomyk optymizmu.

Dobrodziejstwo inwentarza

Aragones objął reprezentację Hiszpanii krótko po katastrofie na mistrzostwach Europy w Portugalii. Drużynie dowodzonej przez Inakiego Saeza nie udało się wtedy nawet wyjść z grupy, choć trzeba uczciwie zaznaczyć, że okazała się ona grupą śmierci, bo przecież Hiszpanom przyszło w niej rywalizować z późniejszymi finalistami turnieju – Grekami oraz Portugalczykami. Stanowiło to zatem pewnego rodzaju okoliczność łagodzącą, lecz nad selekcjonerem nikt nie miał zamiaru się litować. Tym bardziej że dla sfrustrowanych Hiszpanów było to kolejne ogniwo w długim łańcuchu turniejowych niepowodzeń. Jak to zgrabnie ujął Graham Hunter, ekipie z Półwyspu Iberyjskiego przypadła w rozgrywkach międzypaństwowych niewdzięczna rola „drużyny wszech czasów w grze poniżej swoich możliwości”.

Powiedzonko „grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze” już się rzecz jasna zdezaktualizowało, lecz przed 2008 rokiem było nieustannie przywoływane w kontekście hiszpańskiej kadry. Zawsze przystępującej do turniejowej rywalizacji z apetytem na końcowy sukces i zawsze powracającej do kraju na tarczy. No, prawie zawsze. Hiszpanom udało się wygrać EURO 1964 i dotrzeć do finału dwadzieścia lat później, ale to by było na tyle, jeśli chodzi o ich znaczące osiągnięcia w seniorskiej piłce.

Luis Aragones (2006)

Po EURO 2004 Saez powrócił do pracy z reprezentacją U-21, a na zwolnionym przez niego stołku zasiadł szkoleniowiec, którego wymieniano wśród kandydatów na selekcjonera już w latach 80. i 90. Dla 66-letniego Aragonesa był to bez wątpienia ostatni dzwonek, by poprowadzić drużynę narodową. Wcześniej federacja – z rozmaitych powodów – na niego nie stawiała i wyglądało na to, że z Aragonesem będzie trochę tak, jak z Henrykiem Kasperczakiem w Polsce. To znaczy, że skończy się na rozważaniu jego kandydatury co kilka lat w zaciszu gabinetów i medialnych spekulacjach na jej temat, ale do oficjalnej nominacji nigdy nie dojdzie.

Inna sprawa, że Aragones często samemu sobie nie pomagał, znano go bowiem jako człowieka humorzastego i kłótliwego, zdolnego do kompletnie nieprzewidywalnych zachowań. Szefowie RFEF (Real Federación Espanola de Futbol) wychodzili więc z złożenia, że współpraca z „Mędrcem z Hortalezy” jest po prostu zbyt ryzykowna. Jeśli Aragones coś nawywijał jako trener Mallorki, Valencii albo innego Realu Betis, dyskutowali o tym głównie kibice tych klubów. Gdyby jednak zdetonował jakąś medialną bombę jako selekcjoner, rozprawiałby o tym cały kraj. A trzeba też pamiętać, że kiedy w 1988 roku Aragones prowadził Barcelonę, to kataloński zespół popadł w jeden z największych kryzysów wizerunkowych w historii, a piłkarze wkroczyli na wojenną ścieżkę z kierownictwem klubu podczas tak zwanego „buntu w Heredii”. Trener w gruncie rzeczy nie mógł wiele zrobić, by ugasić ten pożar, ale i tak po kilku miesiącach stracił pracę. Na stanowisku zastąpił go zresztą Johan Cruyff, który – tak się złożyło – uczynił z „Blaugrany” jedną z najmocniejszych drużyn w dziejach europejskiego futbolu. Kadencja Aragonesa na tym tle wypadła nadzwyczaj kiepsko. Przyjęło się więc uważać, że nie jest to trener stworzony do pracy pod największą presją.

Zatrudnienie go w 2004 roku świadczyło o desperacji szefostwa hiszpańskiego związku. Z pewnością zdawano sobie sprawę, że Aragones, przy wszystkich swych zaletach, gwarantuje pozaboiskowe turbulencje. A jednak postawiono właśnie na doświadczonego Hiszpana, biorąc go z dobrodziejstwem inwentarza.

Wiele razy rozmawiałem o tym z Puyolem. Były sezony, kiedy w Barcelonie wszystko nam się układało, a w reprezentacji nie szło. Nie udawało się, choćbyśmy nie wiem jak się starali… Człowiek zaczynał źle to znosić. Spadały na nas gromy i przyjazd na zgrupowanie był jednoznaczny z wystawieniem siebie na ciężką krytykę. Naprawdę było nam z tym źle. Jednak z Luisem, nieważne czy w klubie wiodło ci się dobrze czy źle, na kadrę zawsze przyjeżdżało się z przyjemnością. Wiedziałeś, że będziesz dobrze trenował, będziesz się śmiał i że wyjedziesz stamtąd z żalem, odliczając tygodnie, które trzeba było czekać do następnego spotkania – opowiadał Xavi – który nigdy nie ukrywał podziwu dla trenerskich metod Aragonesa – w rozmowie z Miguelem Angelem Diazem.

„Luis, odejdź”

Selekcjonerskie początki Aragonesa nie były jednak wcale takie przyjemne. „Mędrzec” długo nie potrafił poukładać reprezentacji zgodnie z wyobrażeniami, które utkał w swojej głowie w trakcie wieloletnich oczekiwań na telefon od prezesa RFEF. Niewiele zresztą brakowało, a eliminacje do mistrzostw świata w Niemczech zakończyłyby się dla jego zespołu gigantyczną wtopą. Wprawdzie podopieczni Aragonesa zakończyli walkę o wyjazd na mundial bez porażki, ale udało im się wygrać zaledwie połowę z dziesięciu spotkań w grupie. Ostatecznie 20 punktów wystarczyło Hiszpanom do zajęcia drugiego miejsca w tabeli (za plecami Serbii i Czarnogóry), gwarantującego udział w barażach. „La Roja” zgromadziła cztery oczka więcej od Bośni i Hercegowiny, która uplasowała się na trzecim miejscu w stawce – niby bezpieczna przewaga, lecz w czerwcu 2005 roku Hiszpanie byli o włos od porażki z Bośniakami przed własną publicznością. Uratował ich Carlos Marchena, który trafił do siatki w szóstej minucie doliczonego czasu gry. Bośniacy byli wściekli – twierdzili, że sędzia przedłużał mecz tak długo, aż gospodarze wyrównają.

Tak czy owak, gdyby nie bramka Marcheny, wokół hiszpańskiej ekipy zrobiłoby się naprawdę nerwowo.

W barażach Hiszpanie rozwalcowali Słowaków, a potem odnieśli też kilka zwycięstw w sparingach. To oznaczało, że Aragones wciąż był niepokonany jako selekcjoner, kiedy jego zespół rozpoczynał zmagania w fazie grupowej mistrzostw świata. Jak gdyby tego było mało, „La Roja” zaczęła mundial od rozbicia Ukrainy (4:0), a potem pokonała też Tunezję (3:1) i Arabię Saudyjską (1:0). – Odeślemy „Zizou” na emeryturę – zapowiadała hiszpańska prasa przed starciem z Francją w 1/8 finału.

Nic z tego jednak nie wyszło. Zinedine Zidane rozegrał kapitalne zawody, a „Trójkolorowi” zakończyli hiszpańską passę 25 meczów z rzędu bez porażki.

– My po prostu nie potrafimy rywalizować – w ten sposób odpadnięcie z turnieju skwitował Raul Gonzalez, kapitan „La Roja”. Tymczasem nad głową selekcjonera zaczęły się zbierać ciemne chmury. Przed mistrzostwami Aragones nie zdołał się bowiem powstrzymać przed złożeniem paru odważnych deklaracji, z których teraz był bezlitośnie rozliczany. Hiszpanie mieli wywalczyć w Niemczech medal, a polegli już w pierwszej rundzie fazy pucharowej.

Powiedziałem prezesowi federacji, że odchodzę – oświadczył po mundialu selekcjoner. – Pamiętam, że przed turniejem zapowiadałem rezygnację, jeśli nie dotrzemy przynajmniej do półfinału. Dlatego zakomunikowałem prezesowi, że mam zamiar dotrzymać słowa. On przekonał mnie jednak, bym pozostał na stanowisku. Powiedział, że jest zadowolony z mojej dotychczasowej pracy i pragnie, bym kontynuował misję. Chcę jednak, by kibice zrozumieli, że zostaję tylko dlatego, że mam zamiar wygrać wielki turniej. Pragnę zemsty na EURO 2008. Nie uważam, byśmy byli od kogokolwiek gorsi podczas mistrzostw świata w Niemczech. O naszej porażce zadecydowały pewne szczegóły, które wymagają dopracowania. Poprawiłem grę reprezentacji w każdym aspekcie, teraz zadbam o brakujące detale.

„Nikt nie wymagał od Luisa mistrzostwa świata. Oczekiwaliśmy ciężkiej pracy, poświęcenia i stuprocentowego oddania. Otrzymaliśmy to. A to dla nas znacznie ważniejsze od rezultatu pojedynczego spotkania”

Jorge Perez, sekretarz generalny RFEF

Brzmiało to bardzo pięknie. Z jednej strony selekcjoner zapowiadający walkę o triumf na nadchodzących mistrzostwach Starego Kontynentu, a z drugiej deklaracje przedstawicieli związku o pełnym zaufaniu wobec trenera. Wydawało się jednak, że już po paru tygodniach wszystkie te słodkie słówka stały się nieaktualne. 6 września 2006 roku Hiszpanie polegli bowiem 2:3 w wyjazdowej konfrontacji z Irlandią Północną. Hat-tricka zaaplikował im wówczas David Healy, nieoczekiwany bohater eliminacji do EURO 2008. Media natychmiast zawyrokowały, że ta sromotna klęska musi skutkować zmianą na stanowisku selekcjonera. Miesiąc później „La Roja” poległa również w starciu ze Szwecją i sytuacja Aragonesa stała się wręcz dramatyczna. I dziś wiemy, że faktycznie rozpoczęto wówczas szereg rozmów z potencjalnymi następcami „Mędrca z Hortalezy”. Owszem, działacze RFEF wierzyli w swojego trenera, ale nie ufali mu przecież bezgranicznie.

Presja medialna była zresztą trudna do wytrzymania.

Aragonesa atakowano w mediach dosłownie ze wszystkich stron. Podważano jego decyzje taktyczne, wybory personalne, a nawet zarzucano mu między wierszami alkoholizm i uzależnienie od hazardu. Nikt nie widział w nim już „Mędrca”, nobliwego filozofa futbolu. Przedstawiano go wyłącznie jako zgrzybiałego nieudacznika.

Jimmy Burns przypomina tytuły prasowe z tego okresu:

  • „Drużyna Luisa to katastrofa”
  • „Luis, odejdź natychmiast”
  • „Dość!!!”
  • „Reprezentacja zbankrutowała”

Selekcjoner zapowiedział jednak stanowczo, że nie ustąpi ze stanowiska przed końcem eliminacji do mistrzostw Europy. Jesienią 2006 roku przed zwolnieniem uratowały go koniec końców dwie rzeczy – wygrany mecz towarzyski z reprezentacją Argentyny i zdecydowane wsparcie większości reprezentantów kraju. Na znak solidarności z trenerem, piłkarze przestali udzielać wywiadów dziennikarzom, którzy w bezpardonowy sposób atakowali wtedy Aragonesa. – Luis nie prosił nas o wsparcie, to wyszło od nas samych. On jest człowiekiem tak bliskim, tak wyrazistym… Był dla nas jak dziadek. Identyfikowaliśmy się z nim, bo zawsze nas bronił i ciężko pracował. Niepotrzebna była nawet rozmowa, aby powiedzieć mu, że z nim jesteśmy, bo on już to wiedział. Drużyna sama z siebie chroniła trenera, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jakkolwiek na to spojrzeć, przegraliśmy tylko dwa mecze – wspomina Pepe Reina w książce „Sekrety La Roja”.

Awantura o Raula

Aragones nie był jednak ślepy. Zdawał sobie sprawę, że jego drużyna przestała odpowiednio funkcjonować i jest na prostej drodze do sromotnej klęski w walce o wyjazd na EURO 2008. W kryzysowej sytuacji postanowił więc zagrać va banque. Wyciął ze składu kilku weteranów, którzy – w jego ocenie – swoim podejściem zaczęli bardziej szkodzić drużynie, niż ją napędzać. – Po meczu z Irlandią Północną zapadło parę decyzji, które po prostu trzeba było podjąć. Dla dobra hiszpańskiego futbolu. Niektórzy zawodnicy nie grali tak dobrze, jak byśmy sobie tego życzyli. Raul był jednym z nich – opisywał później trener. Twierdził, że Raul – 102-krotny reprezentant kraju, autor 44 trafień dla „La Roja” – czuł się większy od drużyny narodowej. Dominował nad partnerami, ograniczając ich swobodę na boisku.

Jesienią 2006 roku Aragones zakończył więc reprezentacyjną karierę wielkiego gwiazdora. Usunął go z kadry jednym ruchem, z iście chirurgiczną precyzją. Zapomniał jednak przed zabiegiem znieczulić pacjenta, a wraz z pokrzywdzonym Raulem z bólu zawyła co najmniej połowa Hiszpanii. Zwłaszcza zagorzali sympatycy Realu Madryt, od lat zakochani w charyzmatycznym napastniku. Mało tego, Aragones zaczął promować Xaviego Hernandeza na nowego lidera reprezentacji, choć w 2006 roku wychowanek Barcelony nie był jeszcze zaliczany do grona najwybitniejszych piłkarzy globu – dopiero pracował na ten status.

To musiało wywołać potężny raban.

Raul Gonzalez (2000)

Odsunięcie Raula i ignorowanie niezłej formy innego pupila kibiców z Estadio Santiago Bernabeu, Gutiego, doprowadziło media – zwłaszcza te tradycyjnie sprzyjające „Królewskim” – do furii. Mimo że zespół ewidentnie powrócił na właściwe tory i zaczął seryjnie wygrywać, Aragones nadal znajdował się na cenzurowanym. Nieustannie trąbiono o tym, że trwają poszukiwania nowego selekcjonera i władze RFEF planują dokonać zmiany jeszcze przed mistrzostwami Europy, niejako w trybie last minute. Nic nie było w stanie powstrzymać tej lawiny bezpodstawnych spekulacji. Wszystkie dementowano, lecz temat powracał jak bumerang.

– Trzecioligowe zwycięstwo – szydzili dziennikarze „El Pais” po wymęczonym 2:0 z Łotwą. – Drużyna jest zdyskredytowana na boisku, a poza nim sytuacja wygląda równie źle. Bezradny trener i zgraja pozbawionych charakteru piłkarzy, którzy nie mają zamiaru się zbuntować, gdy drużynie grozi poważny kryzys. 

Rzecz jasna Aragones nie był facetem, który próbowałby tego rodzaju atmosferę ze stoickim spokojem rozładować.

„Mnie na widok Raula spodnie z tyłka nie spadają”

Luis Aragones

Wręcz przeciwnie – poszedł na pełne zwarcie z mediami. Reagował opryskliwie na złośliwe pytania, zadawane mu często na konferencjach prasowych, i angażował się w słowne potyczki, z których nie mogło wyniknąć nic konstruktywnego. Szczytem wszystkiego była dyskusja przy płocie otaczającym boisko treningowe obok Estadio Santiago Bernabeu. Jeden ze zgromadzonych tam fanów Realu Madryt głośno zaapelował do selekcjonera, by ten natychmiast przywrócił Raula do reprezentacji. Aragones z trudem zachował panowanie nad sobą. – Ile razy Raul grał na mistrzostwach świata, wiesz? – pytał. – Trzy razy. A wiesz, ile razy grał na mistrzostwach Europy? Dwa. Trzy i dwa daje razem pięć. Powiedz mi, ile razy zwyciężył? Ile z tych pięciu turniejów wygrał? Powiesz mi?

Występ selekcjonera w programie radiowym „Al primer toque” zakończył się kłótnią z publicystą Alfonso Azuarą.

Z kolei w kwietniu 2008 roku, a więc tuż przed startem EURO, zarzucono Aragonesowi w popularnym programie telewizyjnym „Tengo una pregunta para usted”, że jego drużyna nie posiada żadnego systemu gry. Roztrząsano tam również aferę z przeszłości, gdy selekcjoner „La Roja” został uznany w brytyjskich mediach za rasistę, ponieważ w następujący sposób motywował Jose Antonio Reyesa do walki o miejsce w pierwszym składzie Arsenalu z Thierrym Henrym: – Powiedz czarnemu śmieciowi, że jesteś od niego lepszy. Nie powstrzymuj się. Przekaż mu, że ja tak twierdzę. Musisz w siebie uwierzyć, jesteś lepszy od czarnego śmiecia.

– W sposób żartobliwy motywowałem mojego zawodnika. To była rozmowa prywatna – tłumaczył później Aragones, w rewanżu zarzucając brytyjskim tabloidom hipokryzję. Wsparcia udzielili mu czarnoskórzy Marcos Senna i Samuel Eto’o, a federacja ukarała trenera grzywną w wysokości… trzech tysięcy euro. – To żałosne. Dali mu tę karę, żeby móc pokazać, że zareagowali, a nie dlatego, że naprawdę uważają, iż zrobił coś złego – złościł się Henry.

Wskrzeszenie tiki-taki

Przed EURO 2008 Aragones wykonał tylko jedno posunięcie, które można było uznać za koncyliacyjne – zaproponował zorganizowanie dla Raula meczu pożegnalnego. Ale nawet to zostało odebrane jako perfidny cios, wymierzony w byłego kapitana kadry. – Najlepszym sposobem na oddanie Raulowi szacunku byłoby przywrócenie go do drużyny. „Uhonorowanie” jest dość niestosownym słowem w tych okolicznościach, gdyż odnosi się do zawodnika, który nadal profesjonalnie gra w piłkę i któremu zostało jeszcze dużo czasu na występy w Realu i powrót do reprezentacji – pieklił się Guti, cytowany w „El Mundo Deportivo”. Podobnego zdania był David Albelda. – Raula można uznać za jednego z najlepszych piłkarzy w historii hiszpańskiego futbolu, ale mówienie o takiej inicjatywie jest co najmniej dziwne, ponieważ ma on przed sobą jeszcze wiele lat sportowej kariery. Jest wybitnym rekordzistą, ale nadal może wiele zaoferować drużynie.

Jak na złość, w sezonie 2007/08 Raul zapisał na swoim koncie aż 18 trafień w lidze, po raz drugi z rzędu sięgając z Realem po mistrzostwo Hiszpanii. Mimo że wiosną 2008 roku „La Roja” wygrała w sparingach kolejno z Francją, Włochami, Peru i USA, dziennikarze dalej debatowali o wielkim nieobecnym zgrupowań. Z kolei kibice wygwizdali piłkarzy po meczu ze Stanami Zjednoczonymi, niezadowoleni ze skromnego zwycięstwa (1:0).

Był to ostatni sprawdzian przed turniejem.

W całym tym ferworze właściwie przeoczono, jak znaczące zmiany zaszły w grze kadry na przestrzeni paru ostatnich lat. Jeśli bowiem chodzi o szeroko rozumianą filozofię gry, Aragones przed eliminacjami do mundialu w Niemczech przemawiał jeszcze jak typowy tradycjonalista. Twierdził, że będzie budował zespół godny przydomka „La Furia Roja”. Już w 1998 roku dowodził on zresztą, że: – Każda nacja ma swój pomysł na futbol i tego się trzeba trzymać. Włosi trzy razy wywalczyli mistrzostwo świata dzięki catenaccio. Argentyńczycy i Brazylijczycy nigdy nie wyrzekli się swoich ofensywnych upodobań. My musimy postępować podobnie. Hiszpański futbol nigdy nie był kunsztowny, to wbrew naszej naturze. „La Furia” to nie tylko przydomek, ale i sedno naszego stylu. Trzeba wrócić do tych korzeni. Nie jesteśmy drużyną złożoną z samych techników. Mamy kilku wybitnych w tym aspekcie zawodników, ale wszyscy nie pomieszczą się na boisku.

Hiszpańska ekipa w teorii miała więc grać agresywnie, szybko i bezpośrednio, nie siląc się na koronkowe rozegranie piłki. Tylko że, jak zauważa Michael Cox na łamach „The Athletic”, Aragones był nie tylko taktycznym konserwatystą, ale i pragmatykiem. Nie mógł zatem nie zauważyć, że w jego kadrze aż się roi od piłkarzy znakomicie się odnajdujących w ataku pozycyjnym, z futbolówką przy nodze. Xavi, Andres Iniesta, Cesc Fabregas, David Silva, Santi Cazorla… Zmuszanie takich pomocników, by siłowali się z rywalami w środkowej strefie boiska, byłoby czystym szaleństwem. Z kolei Fernando Torresa czy Davida Villę trudno było uznać za napastników, którzy najlepiej się czują w obrębie szesnastki przeciwnika, wyczekując tam na dośrodkowania od klasycznych skrzydłowych.

reprezentacja Hiszpanii (2008)

Dlatego Aragones, chcąc nie chcąc, zwrócił się w stronę tiki-taki.

Za symboliczny moment narodzin nowej tożsamości hiszpańskiej kadry uważał wyjazdowe spotkanie z Danią w eliminacjach do EURO 2008. Hiszpanie wygrali wówczas 3:1, a drugą bramkę zdobyli po serii 27 krótkich podań, całkowicie rozklepując defensywę zdezorientowanych oponentów ze Skandynawii. Choć określenie „tiki-taka” w odniesieniu do drużyny Aragonesa po raz pierwszy padło już w trakcie mistrzostw świata w Niemczech, z ust komentatora Andresa Montesa. – Po Danii znacząco poprawiła się motywacja zespołu, zwiększył się optymizm. To zwycięstwo pomogło nam uwierzyć w siebie – przyznał Xabi Alonso.

– Nasz styl jest ryzykowny, ale dzięki piłkarzom, jakich mamy, to jedyny sposób, by rywalizować z innymi reprezentacjami. Jeśli będziemy chcieli grać defensywie i nastawiać się na kontrataki, nie będzie to efektywne, ponieważ ani nie umiemy tak grać, ani nie jesteśmy tak dobrze zbudowani jak piłkarze innych drużyn. Nasz futbol opiera się na posiadaniu piłki, wymianie podań i wygrywaniu właśnie w ten sposób – tłumaczył Carles Puyol.

Długo wyczekiwany triumf

Oczywiście Aragonesa trudno traktować jako twórcę tiki-taki. Należy w nim raczej widzieć szkoleniowca, który wskrzesił tę strategię. I pioniera, jeśli chodzi o zaimplementowanie jej w drużynie narodowej. Aczkolwiek Hiszpan pilnował, by na płaszczyźnie taktycznej nie posunąć się przypadkiem za daleko. Upierał się przy grze na dwóch napastników, a na pozycji defensywnego pomocnika stawiał na Marcosa Sennę, będącego raczej nieustępliwym walczakiem, niż brylantowym technikiem. Czasy, gdy Hiszpanie grali bez nominalnej dziewiątki, z szóstką pomocników w wyjściowej jedenastce, miały dopiero nadejść.

Jednak już pierwszy mecz „La Roja” na EURO 2008 dowiódł, że „Mędrzec z Hortalezy” powiódł kadrę właściwą ścieżką.

10 czerwca 2008 roku Hiszpanie rozbili Rosję 4:1, a hat-tricka zapisał na swoim koncie David Villa. W drugiej kolejce fazy grupowej ekipa z Półwyspu Iberyjskiego pokonała Szwecję, a w trzeciej – rezerwowym składem – wygrała z Grecją. – „Mister” był bardzo sprytny i zabrał na turniej wielu młodych zawodników, pełnych nadziei i żądnych gry. Wiedział, że nawet jeśli da nam tylko pół godziny, będziemy walczyć do ostatniej kropli potu. I tak było. Na mecz z Grecją drużyna wyszła z ogromnymi nadziejami. Wygraliśmy, co dowodzi, że wszyscy byliśmy bardzo zaangażowani. Czuliśmy się ważni. Jeśli trener dawał komuś pół godziny, on to wykorzystywał, strzelając gola albo asystując. Wygrana bardzo podniosła nasze morale – opowiadał Raul Albiol w rozmowie z Miguelem Angelem Diazem.

„Luis miał jedną bardzo dobrą cechę – zawsze był bezpośredni. I to się ceni. Nieważne czy grałeś więcej, czy mniej, albo czy podobało ci się to, co powiedział, czy nie”

Carles Puyol

W ćwierćfinale los skojarzył Hiszpanów z Włochami i był to chyba jedyny moment na EURO 2008, gdy w szeregi „La Roja” wdarł się niepokój. Wprawdzie mistrzowie świata nie porwali w fazie grupowej, a do ćwierćfinałowego starcia mieli przystąpić poważnie osłabieni, ale wciąż – byli to cholerni Włosi. Tak zwana „drużyna turniejowa”, a więc przeciwieństwo reprezentacji Hiszpanii. Wprawdzie podopieczni Aragonesa zdawali sobie sprawę, że są w znacznie lepszej dyspozycji od graczy Roberto Donadoniego, lecz jednocześnie obawiali się, że demony przeszłości powrócą i Italia jakimś cudem znajdzie sposób, by awansować do kolejnej rundy. Selekcjoner wychodził z siebie, by podnieść zawodników na duchu – zresztą od początku turnieju powtarzał, że Hiszpanie z pewnością zostaną mistrzami Europy – ale akurat w tym przypadku jego wysiłki spełzły na niczym. Choć żaden z hiszpańskich piłkarzy nie zaczął się pakować jeszcze przed meczem, by później mieć mniej roboty (a takie historie się w tej kadrze niegdyś zdarzały), to „La Roja” w ćwierćfinale wypadła blado, a spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem.

Do wyłonienia zwycięzcy potrzebne były zatem rzuty karne, które przerodziły się w pojedynek dwóch genialnych golkiperów, a przy okazji kapitanów swoich reprezentacji – Ikera Casillasa i Gianluigiego Buffona. Górą z tego starcia wyszedł Hiszpan, który obronił dwie jedenastki. – Wybuch radości po karnych z Włochami był dla mnie najbardziej uderzającym momentem z całego turnieju. Nigdy tyle się nie wycierpiałem w całym moim życiu – wspominał Juanito.

Decydujący karny Cesca Fabregasa był jak orgazm – żartował Marcos Senna.

Ten triumf całkowicie uodpornił Hiszpanów na turniejowy stres.

„Z perspektywy czasu nikt nie ma wątpliwości, że mistrzostwo Europy zostało zdobyte w meczu z Włochami. Tyle kompleksów i zwątpień wyparowało w okolicach północy”

Miguel Angel Diaz

W półfinale podopieczni Aragonesa ponownie rozbili reprezentację Rosji, tym razem 3:0, mimo że w pierwszej połowie spotkania kontuzji nabawił się David Villa, a więc główny bohater grupowej potyczki ze „Sborną”. Można się jednak pokusić o stwierdzenie, że w systemie z jednym napastnikiem (Villę zmienił Fabregas) Hiszpanie wyglądali jeszcze lepiej niż wcześniej, gdy grali na dwóch snajperów. Losy finałowej konfrontacji z Niemcami rozstrzygnął zresztą dotychczasowy partner Villi w linii ataku, czyli Fernando Torres. – Chwilę przed rozpoczęciem meczu Aragones w szatni wziął Torresa na bok i powtórzył z nim rytuał, który wykonywał w czasach, kiedy trenował wschodzącą gwiazdę w Atletico Madryt. „Strzelisz dwa gole”, powiedział Torresowi, po czym nakreślił na jego czole znak krzyża. Później się okazało, że Torres zdobył tylko jedną bramkę, jednak to była ta bramka, na którą hiszpańska piłka nożna czekała 44 lata – opowiada Graham Hunter.

Fernando Torres (2008)

Postawa Hiszpanów w finale była naprawdę imponująca. Mimo że prowadzili oni w Wiedniu od 33. minuty, to nie przestali naciskać na Niemców w poszukiwaniu kolejnych trafień. Dobitnie zademonstrowali swoją wyższość nad ekipą Joachima Loewa, przy okazji udowadniając, że tiki-taka gwarantuje nie tylko fajerwerki w ofensywie, ale i pełną kontrolę oraz spokój w tyłach. Ostatecznie w fazie pucharowej EURO 2008 „La Roja” nie straciła bramki.

***

Po triumfie atmosfera wokół reprezentacji zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Luisa Aragonesa znów doceniono jako wielkiego futbolowego myśliciela, chwalono za bezkompromisową postawę, odważne decyzje i – przede wszystkim – radykalny taktyczny zwrot w stronę tiki-taki. 70-latek z przekąsem dziękował za miłe słowa, lecz nie miał zamiaru kontynuować pracy z kadrą. Już w trakcie turnieju doszedł do porozumienia z działaczami Fenerbahce i nic nie mogło go skłonić do zmiany zdania, nawet apele jego podopiecznych. Z jednej strony był spełniony jako selekcjoner, a z drugiej – wycieńczony. Musiał zmienić otoczenie.

Zmarł 1 lutego 2014 roku, po długiej walce z białaczką.

Reprezentacja miała już wówczas na koncie nie dwa, ale trzy mistrzostwa Europy, a także mundialowy triumf. Sukces z 2008 roku zmienił więc Hiszpanów z wiecznych przegranych w bezlitosnych dominatorów. Oczywiście rywale w końcu znaleźli na nich sposób, a tiki-taka po paru latach odeszła do lamusa, ale trzy triumfy z rzędu na wielkich imprezach i tak zapewniły „La Roja” status jednej z największych drużyn w dziejach futbolu.

– Luis to fundamentalna postać zarówno w mojej karierze, jak i w całej historii „La Roja” – opowiadał później Xavi, cytowany przez „The Telegraph”. – Bez niego to wszystko byłoby niemożliwe. To dzięki niemu wszystko się zaczęło. To on połączył nas, tych najmniejszych: Iniestę, Cazorlę, Cesca, Silvę, Villę… Z Luisem dokonaliśmy rewolucji. Przełożyliśmy wściekłość na posiadanie piłki i udowodniliśmy, że owszem, można wygrać, grając ładnie. Oczywiście nie można tutaj zapomnieć o roli innego fenomenu, czyli Vicente Del Bosque. Na Luisie ciążyła jednak największa presja, gdyż to on wyznaczył nam drogę. To on nadał reprezentacji Hiszpanii styl, który ma do dziś. Na tym polu zawsze się ze sobą zgadzaliśmy. To Luis dobrze ocenił sytuację – był inteligentny i bardzo odważny.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

1/4

Gigantyczne zainteresowanie holenderskich kibiców półfinałem Euro. Dortmund zostanie zalany

Piotr Rzepecki
2
Gigantyczne zainteresowanie holenderskich kibiców półfinałem Euro. Dortmund zostanie zalany

1/4

1/4

Gigantyczne zainteresowanie holenderskich kibiców półfinałem Euro. Dortmund zostanie zalany

Piotr Rzepecki
2
Gigantyczne zainteresowanie holenderskich kibiców półfinałem Euro. Dortmund zostanie zalany

Komentarze

3 komentarze

Loading...