Katastrofa, kompromitacja, koszmar – tego typu słowa przychodziły kibicom do głowy, kiedy reprezentacja Polski koszykarzy zmarnowała czternastopunktową przewagę w czwartej kwarcie i straciła szansę na awans na igrzyska w Paryżu. Na temat tego, co się stało i co będzie dalej z Biało-Czerwonymi, porozmawialiśmy z Radosławem Spiakiem, który na antenie TVP Sport komentował spotkanie z Finlandią. – Trener Milicić? Podejrzewam, że zostanie. Ale nigdy nie wiadomo w takich sytuacjach. Zwłaszcza po tak bolesnej porażce.
KACPER MARCINIAK: Myśli pan, że bardziej zawiodła kwestia mentalna? Czy może aspekt fizyczny – koszykarze mieli za sobą długie przygotowania i w czwartej kwarcie zabrakło im już paliwa.
RADOSŁAW SPIAK: Myślę, że i jedno, i drugie. Ze wskazaniem na kwestię mentalną. Co jest trochę zaskakujące, bo mamy przecież koszykarzy, którzy grają na tym poziomie i osiągali sukcesy typu ćwierćfinał mistrzostw świata czy półfinał mistrzostw Europy. Szczerze mówiąc, jestem zaskoczony, że to się wydarzyło. Chyba zresztą każdy jest. Najgorsze jest to, że trudno znaleźć jedną konkretną przyczynę tej porażki. Natomiast w większości stawiałbym na mental, a w mniejszości fizyczność.
Wiele akcji w końcówce zostało rozegranych bez pomysłu. Nie chcemy, żeby Ponitka albo Sokołowski grali “hero-ball” i w co drugiej akcji rzucali bez przygotowania.
Otóż to. Najgorsza była taka sytuacja, kiedy bezpośrednio po przerwie na żądanie absolutnie nic się nie wydarzyło. Sokołowski kozłował w miejscu i na dwie sekundy przed końcem akcji oddał rzut. Jeśli tuż po time-oucie tak wygląda organizacja ataku, to znaczy, że coś jest mocno nie tak.
Przerwy Milicicia nie przynosiły za wiele. Choć w teorii powinno być na odwrót: trener rozrysowuje akcję, a drużyna wie, co ma robić.
Nie chcę wchodzić w głowy poszczególnych koszykarzy. Ale myślę, że to naturalne i ludzkie, kiedy się wygrywa tak wysoko na kilka minut przed końcem, pomyśleć: e, spokojnie, cały mecz wygrywamy, to teraz dociągniemy do końca. Finlandia to jednak jest drużyna, która nigdy się nie poddaje. Zwłaszcza kiedy zaczęli rzucać za trzy punkty, to z automatu zyskali pewność siebie.
Wczoraj nie było na to czasu, powiedziałem o tym tylko jedno zdanie, ale zwróciłbym uwagę na jedno: jak już zaczyna się wyrównana końcówka, to można pozwolić na wszystko, ale nie na rzuty za trzy oraz akcję dwa plus jeden. Jak rywale mają odrabiać straty, to niech to robią z półdystansu, przeciskaniem się pod kosz, osobistymi. Ale nie otwartymi rzutami za trzy.
Bo po pierwsze, dwie trójki dają tyle, co trzy kolejne akcje z rzutem za dwa, na które tracisz naturalnie więcej czasu. A po drugie, takie trafianie zza łuku napędza pewność siebie całego zespołu. Więc źle, bardzo źle to wyszło.
Może właśnie odpuszczanie trójek było wynikiem tej kwestii fizycznej. To naturalne, że kiedy jesteśmy zmęczeni, to staramy się blokować wjazd pod kosz, ale brakuje nam sił na krycie całej połówki boiska.
Mogło tak być. Przy czym nie chcę się kategorycznie wypowiadać, że na pewno zabrakło fizyczności. Bo dwa lata temu również tak to wyglądało, że Polacy przegrali trzy sparingi i beznadziejnie wyglądali fizycznie. A tydzień później, kiedy nadszedł Eurobasket, wszystko się poprawiło. Teraz też można było spodziewać się czegoś podobnego. Więc nie jestem w stanie tego jednoznacznie oceniać.
Olek Balcerowski okazał się enigmą w trakcie tego okienka reprezentacyjnego. Z jednej strony świetny ofensywnie występ na przeciwko DeAndre Aytona z NBA. Z drugiej, mecz bez historii ze słabszą Finlandią. Zdobył dwa punkty.
Powiem tak – to co się działo dobre w drugiej połowie, często szło przez niego. Były dwie akcje, kiedy po “rollowaniu” pod kosz, dostawał piłkę na wysokości linii osobistych i ją rozrzucał. Raz podał do Sochana, co skończyło się ładnym wsadem.
Myślę, że koniec końców on był trochę niewykorzystywany. W czwartej kwarcie miała miejsce sytuacja, kiedy Ponitka po akcji dwójkowej mógł do niego podawać, ale zaczął przeciskać się pod kosz. Tam był tłok i Mateusz oddał rzut z nieprzygotowanej pozycji.
Nie mówię tego, żeby zwalać winę na Ponitkę. Ale całościowo patrząc: Balcerowski zagrał bardzo dobrze z Bahamami, a Finowie nie mają kogoś takiego jak DeAndre Ayton. Ponownie więc powiem, że on był trochę niewykorzystywany. To nie jest zawodnik, który sam sobie weźmie piłkę i stworzy pozycję, tylko po prostu potrzebuje podań.
A jak ocenia pan Jeremy’ego Sochana w tych dwóch meczach w turnieju kwalifikacyjnym?
Dobrze. W pierwszym meczu z Bahamami było widać, że brakuje mu nie tyle co ogrania z kolegami, a przyzwyczajenia się do przepisów fibowskich. Bo on, grając jako taki wolny elektron, nie miał tyle miejsca do wchodzenia pod kosz i kończenia akcji co w NBA, ze względu na brak zasady trzech sekund w obronie.
Ale całościowo myślę, że te dwa mecze zagrał naprawdę dobrze. To po prostu musi być podpora reprezentacji na lata. Zwłaszcza w trakcie Eurobasketu w przyszłym roku, skoro będziemy współgospodarzami tego turnieju. Uważam też, że on ma odpowiedni mental. Ale wczoraj to było zaraźliwe na całą drużynę – nikt nie potrafił wygrzebać się z mentalnego dołka, w jaki wpadliśmy w czwartej kwarcie.
Trzeba jednak przyznać, że w końcówce meczu nie było wiele Sochana w akcjach ofensywnych. Albo nie dostawał piłki, albo nie chciał mieć odpowiedzialności na sobie.
Pamiętajmy, że mimo tego, że to gracz w NBA, to nadal jest w kadrze nowy. Jego debiutu w 2021 roku nie ma co za bardzo liczyć. Więc skoro Ponitka, Sokołowski, Balcerowski odnosili sukcesy na MŚ i ME, to siłą rzeczy jako liderzy powinni decydować o tym, co dzieje się w końcówkach meczów.
Nie sądzę zatem, że Jeremy nie chciał tej presji, tylko po prostu zna swoją rolę w drużynie. I wie, że nie jest człowiekiem, który grając w drugim meczu o coś, dostanie piłkę i usłyszy od kolegów: zrób to, uratuj nas.
Od takich zadań zazwyczaj był AJ Slaughter, który powiedział wczoraj, że być może rozegrał swój ostatni mecz w kadrze. To chyba postać, która zasługuje na godne pożegnanie.
Niewątpliwie. Nie ma drugiego takiego koszykarza, który jako naturalizowany zawodnik tak długo reprezentowałby jeden kraj. Przynajmniej w Europie. Debiutował w końcu w 2014 roku w eliminacjach Eurobasketu i od tamtego czasu był z kadrą, pomijając dwuletnią przerwy, którą miał ostatnio. Ze świecą szukać takich ludzi.
Co do zasady, nie jestem fanem naturalizowania graczy, którzy nie mają za wiele wspólnego z danym krajem. Ale naprawdę mam do niego ogromny szacunek. Był zawsze, kiedy był potrzebny. Nie narzekał. Trafiał bardzo ważne rzuty. Grał najlepiej, jak potrafił.
Można nawet powiedzieć, że należy mu się pożegnanie na Eurobaskecie w przyszłym roku, ale myślę, że on sam już nie będzie tego chciał. Trzeba iść w innym kierunku. A skoro w koszykówce reprezentacyjnej jest taki przepis i chcemy z niego korzystać, to kolejnym naturalizowanym koszykarzem też powinien być gracz jego profilu.
Czyli nie Geoffrey Grosselle, a więc środkowy, ani Luke Petrasek, zawodnik z pozycji numer cztery. Tylko właśnie strzelec, który sam sobie potrafi stworzyć pozycję do rzutu. Tym kimś miał być Kyle Guy z ligi hiszpańskiej. On według mnie świetnie wpasowałby się w reprezentację Polski.
Bo o ile Ponitka i Sochan to najlepsi polscy koszykarze, mający charakterystykę “all-around”, to Slaughter był naszej kadrze najbardziej niezbędny. Dlatego, że był jedynym zawodnikiem, który potrafił regularnie sam sobie kreować dobre rzuty w trudnych momentach. Najlepiej kozłował, najlepiej panował nad piłką i miał najlepszą technikę rzutu. Kogoś podobnego będziemy w jego miejsce potrzebowali.
ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl
Szukanie następcy Slaughtera wydaje się trochę chaotyczne. Słyszeliśmy już o kilku różnych zawodnikach. Kyle Guy, Brandin Podziemski, Jonah Matthews czy Malcolm Brogdon. Wciąż zatem nie wiemy, w jakim kierunku pójdzie PZKosz.
Myślę, że na pewno pójdzie w kierunku obwodowego. To są wszystko gracze z pozycji jeden, dwa. W przypadku Podziemskiego dochodzi kwestia, czy on na pewno byłby traktowany jako zawodnik naturalizowany, ale o nim na razie bym zapomniał, skoro został powołany do amerykańskiego “Select Team” [drużyna, która będzie obecna na zgrupowaniu Stanów Zjednoczonych, w celu trenowania i rozgrywania sparingów z podstawową kadrą – przyp. red.]. On ewidentnie liczy na to, że jeśli się rozwinie w ciągu kilku sezonów, to może nawet będzie grał w reprezentacji USA. Tak jak to zrobił Austin Reaves z Los Angeles Lakers, który jeszcze parę lat temu był mało komu znany.
Co do reszty graczy, o których pan wspomniał. Matthewsa nie będzie już w tym momencie. Z Kylem Guyem też się coś wysypało, nie wiem, czy nie proceduralnie. Brogdon byłby moim zdaniem dobrym rozwiązaniem. Tylko, że to też jest gracz NBA. Więc nie będzie go można powołać na okienka reprezentacyjne w listopadzie i w lutym. W tej sytuacji zagrałby dopiero we wrześniu przy okazji Eurobasketu.
Pytanie: czy jeśli on dołączyłby do kadry tylko na letnie przygotowania, to byłoby to wystarczające? Jest to zawodnik takiej klasy, że może tak. Ale nie wiem, czy nie powinniśmy jednak iść w kierunku naturalizowania kogoś, kto będzie dostępny regularnie Również w trakcie eliminacji do wielkich imprez.
Eurobasket jest co prawda za rok, więc i tak tych meczów nie pozostałoby wiele. Ale potem ruszy jeszcze kolejny sezon i fajnie byłoby mieć kogoś, kto byłby w stanie grać również w trakcie okienek fibowskich, tak jak to robił przez dłuższy moment AJ Slaughter.
Są jakieś rzeczy, zmiany, które chciałby pan zobaczyć w kadrze przed Eurobasketem?
Tak na szybko powiedziałbym, że musimy mieć więcej strzelców. Po prostu strzelców. Tak jak to było widać w ekipie Bahamów. Mieli Gordona, plus Hielda, plus Edgecombe’a. Generalnie obecna koszykówka polega w dużej mierze na obwodzie, mijaniu pierwszej linii i co za tym idzie tworzeniu przewag, znajdowaniu wolnych pozycji. Szczerze mówiąc, liczyłbym na większą rolę Michała Michalaka. I akurat wczoraj pod kątem rzucania za trzy, wyglądaliśmy całkiem dobrze. Natomiast ta kadra na pewno potrzebuje więcej strzelców.
Trener Igor Milicić dalej zasługuje na pełny kredyt zaufania?
Myślę, że tak. Do imprezy docelowej został jeszcze rok. Nikt się nie spodziewał dwa lata temu, że awansujemy do półfinału mistrzostw Europy. Trzeba pamiętać, że ten miniony turniej kwalifikacyjny, dwa mecze, to była jedyna sytuacja od września zeszłego roku, kiedy graliśmy o coś. Gdyby nie one, to tak naprawdę przez dwa lata nie mielibyśmy żadnej rywalizacji o stawkę.
To, co się stało w Walencji, to oczywiście bez wątpienia porażka trenera Milicicia. Ale jeśli dostanie jeszcze zaufanie na rok, to będzie mógł spokojnie budować kadrę na Eurobasket. Spokojnie, bo awans mamy już ze względu na status gospodarza zapewniony. Ale czy faktycznie tak będzie, czy dostanie szansę? Nie wiem.
Z tego co pamiętam, ma jeszcze kontrakt. Więc podejrzewam, że zostanie. Ale nigdy nie wiadomo w takich sytuacjach. Zwłaszcza po tak bolesnej porażce.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl