Reklama

Weszło z Monachium: Holenderski taniec pośród gwizdów

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

02 lipca 2024, 21:22 • 5 min czytania 7 komentarzy

Wystarczy, że Holendrzy mają piłkę dłużej niż dziesięć sekund, a już zaczyna się buczenie. De Vrij podaje do Verbruggena? Cały sektor robi głośne „buuu”. Piłka wraca do bramkarza? Ponownie „buuu”, tylko dwa razy głośniej. Holendrzy raz jeszcze podają do golkipera? Kibice w żółtych koszulkach oburzają się co najmniej tak, jakby sędzia właśnie rabował ich z karnego. Kiedy Malen przyklepuje wynik na 3:0, w jego stronę lecą dziesiątki plastikowych kubków. Żadni kibice na tym Euro nie mieli takiego nastawienia „anty” jak Rumuni. Rumuni, którzy jadą do domu.

Weszło z Monachium: Holenderski taniec pośród gwizdów

Kiedy piłkarze z bałkańskiego kraju zmierzają po meczu pod sektor fanów podziękować za doping, wzdłuż linii końcowych ustawia się dodatkowy rząd stewardów. Porządkowi stoją na swoich miejscach, dopóki rumuńscy kibice nie wyjdą z sektora. Wszyscy. W tym samym czasie Holendrzy żegnają się ze swoimi fanami przy asyście ledwie kilku ochroniarzy. UEFA zapowiedziała większe zabezpieczenia na meczach przed widzami chcącymi przeprowadzać szturm na murawę – i proszę bardzo, mamy dowody. Kubki lecące w cieszących się Holendrów okazały się wystarczającym powodem, by podejść do środków bezpieczeństwa nieco bardziej na serio niż zazwyczaj.

Nie będzie więc żadnej sensacji w ćwierćfinale mistrzostw Europy. Nie będziemy mieli też używania podczas pokazywania palcem na reprezentację o mniejszym potencjale i powtarzanie – patrzcie, dlaczego oni mogą, a my nie? Odpadli Gruzini, Słoweńcy, Słowacy, rewelacyjni w grupie Rumuni stanowili ostatni bastion zarezerwowany dla tak zwanych pięknych historii. Oczywiście, w 1/4 będzie jeszcze Austria lub Turcja, ale nie dlatego, że któraś z tych reprezentacji wyeliminuje kogoś mocnego po drodze, tak po prostu ułożyła się drabinka. Obecność Szwajcarii na tym etapie turnieju trudno też postrzegać jako sensację. Niespodzianka? Może tak. Ale sensacja – na pewno nie.

To była bezdyskusyjna przegrana. My po pierwszym meczu fazy grupowej z Holendrami mogliśmy się pocieszać, że chcieliśmy grać w piłkę, jako pierwsi strzeliliśmy, wreszcie – że wynik bardzo długo był na styku. Rumuni ponieśli klęskę w znacznie gorszym stylu. Jeszcze w pierwszej połowie mogli mówić, że przynajmniej defensywę mają w miarę szczelną, ale w drugiej wszystko się posypało. Czy to przez Bogdana Racovitana, który pojawił się na boisku w 38. minucie?

Trochę tak, trochę nie.

Reklama

Obrońca Rakowa zaliczył beznadziejne wejście – najpierw Depay zezłomował go prostym balansem ciała, później piłkarz Ekstraklasy tak odprowadzał piłkę do linii końcowej, że Dumfires mu ją zabrał, co powinno skończyć się trafieniem Xaviego Simonsa. Potem jednak defensor odkupił trochę win – głównie blokując strzały lub wrzutki, jak chociażby wtedy, gdy ofiarnie rzucił się całym ciałem na uderzenie Reijndersa i piłka trafiła go w rękę. Albo jak wybił futbolówkę praktycznie sprzed linii bramkowej. Na turnieju nie został już żaden piłkarz z Ekstraklasy. Rumun wielkiej reklamy naszej lidze nie zrobił.

To już ten moment turnieju, gdy na mecze przychodzi znacznie więcej osób z przypadku niż tych, którzy kibicują jednej bądź drugiej ekipie. Niemcy w koszulkach swojej reprezentacji lub Bayernu, ludzie w casualowych ubraniach, zrywający się wcześniej z pracy czy fani innych reprezentacji, którzy kupili bilety w ciemno, ale ich kadra nie trafiła akurat na stadion w Monachium. Pod efektownie wyglądającą Allianz Areną znacznie częściej można spotkać ludzi stojących z karteczkami z napisem „sprzedam bilet” niż tych, którzy chcą go nabyć.

W okolicach szesnastej metro w Monachium – jedna z ośmiu linii, ta prowadząca na stadion – jest przeładowane. Na stację centrum podjeżdża wagon wypełniony ludźmi. Nigdzie się nie da wcisnąć. Kolejny? To samo. Dopiero za trzecim razem kilku osobom udaje się wejść do środka. Jeden pociąg przyjeżdża za drugim w zasadzie non stop. – To nie jest na stadion, nie na stadion! – krzyczy przez głośnik kierujący ruchem, gdy nagle na peronie pojawia się przejazd innej linii. W nim miejsc jest akurat dużo, więc grupa rozśpiewanych Rumunów wsiada do środka i odjeżdża, nie zdając sobie sprawy z tego, że nie wyląduje pod Allianz Areną. Pociąg w drodze do Monachium z Frankfurtu też jest przeładowany. Kto nie wykupił miejscówki, ten stoi pomiędzy fotelami przez całą drogę.

Romania, Romania! – słychać z budowy pod dworcem głównym w Monachium.

– Romania, Romania! – odpowiadają na metro kibice w żółtych koszulkach.

Reklama

W Niemczech żyje na co dzień ponad osiemset tysięcy Rumunów, stanowiąc czwartą co do wielkości zagraniczną populację w tym kraju. Rozpalili regularne trójkolorowe piro, gwizdali na każdą decyzję arbitra, prezentowali na stadionie w Monachium pełną paletę emocji. Dragus wychodzi w uliczkę, ale gubi piłkę pod nogą? Kibic siedzący obok mnie już rzuca flagą, którą zabrał na mecz. Jest dopiero siódma minuta. Buczenie trwa cały czas, kiedy tylko piłkarze Koemana dłużej wymieniają ze sobą piłkę. Przyśpiewka Holendrów? Gwizdy. Hymn? Gwizdy. Spiker informuje, że autorem trafienia na 1:0 jest Cody Gakpo? Oczywiście, że gwizdy. Ale zanim one, Rumuni patrzą w stronę boiska z niedowierzaniem. Kiedy skrzydłowy Liverpoolu biegnie lewą stroną, gość w żółto-niebiesko-czerwonym kapeluszu, krzyczy „buuu, buuu!”. Za chwilę tępo patrzy i kiwa głową. Po golu na 2:0 idzie po hot-doga. Już ma tego wszystkiego dosyć. Ale zanim nasyci się kiełbasą i bułką, wrzeszczy przy każdej możliwej okazji. Na Holendrów, na sędziego, na swoich.

Ale Holendrzy nic sobie z tego nie robią. W samej pierwszej połowie wymieniają 297 podań. 264 z nich dochodzi do celu. Skuteczność – 89%. Mylą się w zasadzie tylko przy wrzutkach. Wykonali w tym czasie aż dziesięć rzutów rożnych. W całym meczu – trzynaście. To przepaść. Virgil van Dijk mówił przed meczem, że po porażce w ostatnim meczu fazy grupowej Holendrzy nie mają prawa cieszyć się z tego, że w jednej ósmej trafili na słabego rywala. I nie zlekceważyli żywiołowych Rumunów. Pewnie nie mieliby nic przeciwko, jeśli w ćwierćfinale trybuny też obrzucałyby ich plastikowymi kubkami. Bo to oznaczałoby kolejny nokaut. 

WIĘCEJ O EURO 2024: 

Fot. Newspix.pl / własne

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Oficjalnie: Radosław Majewski przedłużył kontrakt ze Zniczem Pruszków

Damian Popilowski
0
Oficjalnie: Radosław Majewski przedłużył kontrakt ze Zniczem Pruszków

1/8

1 liga

Oficjalnie: Radosław Majewski przedłużył kontrakt ze Zniczem Pruszków

Damian Popilowski
0
Oficjalnie: Radosław Majewski przedłużył kontrakt ze Zniczem Pruszków
Piłka nożna

Bąk: Teraz piłkarze po niepowodzeniach szybko się uśmiechają. Nam było wstyd wyjść na ulicę

Damian Popilowski
7
Bąk: Teraz piłkarze po niepowodzeniach szybko się uśmiechają. Nam było wstyd wyjść na ulicę

Komentarze

7 komentarzy

Loading...