Jeden Nico Williams zdziałał na boisku Veltins-Areny więcej niż cała reprezentacja Włoch razem wzięta. Gdyby nie Gianluigi Donnarumma i nieskuteczność Pedriego, „Squadra Azzurra” kończyłaby ten mecz wynikiem 0:3 albo 0:4.
Hiszpanie prężą muskuły. Trafili do trudnej grupy z Włochami, Chorwacją i Albanią, ale nic sobie z tego nie robią. Dwóch teoretycznie najmocniejszych przeciwników pyknęli bez większych problemów. Specjalnie się nawet przy tym nie spocili. Ot, byli zdecydowanie lepsi, po prostu. Z Hrvatską świadczy o tym przede wszystkim wynik – 3:0. Z Italią za to wszelkie statystyki: 20 do 4 w strzałach, 9 do 1 w strzałach celnych, 58% do 42% w posiadaniu piłki, 90% do 83% w celności podań.
Świetny był Nico Williams. Niezmordowany w molestowaniu Giovanniego Di Lorenzo. Bocznemu obrońcy Napoli pewnie wciąż kręci się w głowie po karuzeli, na którą wrzucił go skrzydłowy Hiszpanów (i jego koledzy, bo chłopa w samym doliczonym czasie gry objechano po juniorsku ze trzy razy). Aż żal, że 21-letni skrzydłowy schodził z murawy bez choćby najdrobniejszego wpisu do statystyk. Mógł i chyba powinien mieć trzy asysty:
– Pedri głową z najbliższej odległości po jego dośrodkowaniu trafił w Donnarummę,
– Cambiaso wybił z linii bramkowej uderzenie Le Normanda po jego centrze z rzutu rożnego,
– Calafiori wpakował po jego dograniu w stronę Moraty samobója.
Mało tego, Williams był też blisko dwóch własnych trafień. Najpierw jednak przestrzelił głową po wrzutce Moraty, a następnie obił poprzeczkę bramki Donnarummy. Ma ten chłopak potencjał na duże granie, energią i przebojowością trochę przypomina Jeremy’ego Doku z Euro 2020. Włochów kręcił też Lamine Yamal. Dobre okazje, co już zaakcentowaliśmy, seryjnie marnował Pedri. Rodri i Fabian Ruiz zdominowali środek pola, Jorginho i Barella wyglądali przy nich jak młodsi bracia, Cristante za to po osiemnastu sekundach od wejścia na murawę zobaczył żółtą kartkę, czym niezbyt chlubnie zapisał się w historii mistrzostw Europy.
Włosi generalnie zagrali bardzo słabo. Pierwszy celny strzał oddali w samej końcówce, do tego było to bardziej coś w tylu nieudanego dośrodkowania niż realnego zagrożenia dla bezrobotnego Unaia Simona. Drużyna Luciano Spallettiego wyglądała zaskakująco bezzębnie i niezbornie. Nawet w ostatnich minutach Donnarumma musiał gimnastykować się przy dwóch akcjach Ayoze Pereza, a w międzyczasie biec na rzut rożny pod bramkę Hiszpanów. Byłoby zabawne, gdyby wobec słabości kolegów z pola, to właśnie bramkarz PSG jakimś cudem trafił na 1:1…
To się nie zdarzyło.
Bo nie mogło się zdarzyć. Hiszpanów i Włochów dzieliła różnica klas. Z jednej strony – zespół młody, ale przy tym nad wyraz dojrzały, ułożony, z konsekwentnym planem, który od dawna nie polega na wałkowaniu przestarzałej tiki-taki. Z drugiej strony zaś – drużyna ślamazarna, bezprogramowa, pełna zawodników nieprzystających do światowego poziomu, tak to nazwijmy. To, że w świat idzie niepozorne 1:0 po samobóju Calafioriego, to pewnego rodzaju zakłamywanie rzeczywistości. Tacy Włosi na wygranie Euro szans nie mają. Ale tacy Hiszpanie już jak najbardziej.
Hiszpania 1:0 Włochy
Calafiori 55′ sam.
Zmiany:
Legenda
Czytaj więcej o Euro 2024:
- Probierz musi w końcu wygrać ważny mecz. Polska przed bitką z Austrią
- Gmoch: Patrzę na „xG” i głupieję. Jestem stary, ale muszę nadążać
- Jasna strona księżyca. Opowieść o kadrze Leo Beenhakkera
- Ronaldo na ratunek byłego NRD
- „Gruzja wygra EURO” – mówią ludzie. Gdy zaczęli mieć dość polityków, pokochali futbol
- Przełomowe EURO. Strzały z dystansu wróciły do łask
- Szczęście, kobiety, podstęp i amfetamina. Dlaczego Węgrzy nie zostali mistrzami świata?
Fot. Newspix