Jeśli punktem odniesienia będzie smuta z czasów Fernando Santosa, Michał Probierz zdołał odmienić reprezentację Polski wręcz imponująco. Jeśli jednak to wrażenie ma się utrzymać dłużej niż do pierwszego występu na turnieju, z hurraoptymizmem po ósmym spotkaniu bez porażki warto się wstrzymać. To drużyna, w której funkcjonuje znacznie więcej niż do niedawna, ale nawet wygrany mecz z Turcją pokazał, czego wciąż trzeba się obawiać.
Cytat, który dał królowi Epiru nieśmiertelność, przypomina, że nie zawsze chodzi tylko o wygraną, lecz także o to, jakim kosztem została wywalczona. Zdanie „jeszcze jedno takie zwycięstwo i jesteśmy zgubieni” jak najbardziej ma prawo chodzić po głowie Michała Probierza po czwartej pod jego wodzą i drugiej w ciągu trzech dni wygranej reprezentacji. Podstawowy skład ataku przestał istnieć po ledwie dwudziestu kilku minutach, gdy obaj bohaterowie pierwszej bramkowej akcji obolali usiedli obok siebie na ławce rezerwowych. Od tego, czy Robert Lewandowski i Karol Świderski zdążą ozdrowieć do niedzieli, w dużej mierze zależy, czy dobre nastroje z meczów towarzyskich uda się przenieść także na turniej. I to nawet pomimo że bez tej dwójki Polacy zdołali utrzymać przewagę przeciwko Turcji. Jako że nie jest to nadal moment, w którym wynik będzie jedynym, co się liczy, warto spojrzeć na pięć pozytywnych oraz negatywnych aspektów, które rzucały się w oczy podczas próby generalnej.
1. Podania za linię obrony
Przez lata, często nie bez racji, utarło się, że taktyka polskiej reprezentacji to „laga na Robercika”. Pomysł Michała Probierza na wykorzystanie Roberta Lewandowskiego jest jednak na razie zupełnie inny i przypomina ten, który miał na niego Paulo Sousa. Napastnik Barcelony w niewielu akcjach bywa najbardziej wysuniętym polskim piłkarzem, wcale nie gra też często tyłem do bramki, by zostać adresatem „lagi” od obrońców. Zamiast tego częściej cofa się do drugiej linii i stamtąd stara się atakować przestrzeń za defensywą rywali. Tego typu rozwiązanie było w ostatnim czasie krytykowane przez wielu ekspertów i niewątpliwie ma wady, bo prawie 36-letniemu zawodnikowi pewnie pasowałaby bardziej statyczna rola. Zwłaszcza, że większość kariery spędził w polach karnych rywali. Z drugiej jednak strony, pozwala mu to częściej dotykać piłkę, mocniej uczestniczyć w grze i rzadziej frustrować się, że akcje w ogóle do niego nie docierają.
O ile jednak u Sousy schodzenie Lewandowskiego do drugiej linii służyło częściej grze kombinacyjnej z piłką przy nodze, o tyle u Probierza kapitan ustawia się trochę głębiej, by w odpowiednim momencie i miejscu ruszać do długich podań na wolne pole. Jako pierwszy tego typu zagrania spróbował w poniedziałkowy wieczór Paweł Dawidowicz. Lewandowski przegrał jeszcze wówczas pojedynek biegowy z obrońcą, ale podziękował stoperowi za próbę. Chwilę później wyszło już idealnie. Tym razem obsługującym był Jan Bednarek, który świetnie dostrzegł ruch niepilnowanego Lewandowskiego i skorzystał ze swobody, jaką zostawili mu w prowadzeniu piłki rywale. Doświadczony napastnik dopadł do piłki, a próbując ją opanować przygotował ją nadbiegającemu Karolowi Świderskiemu, który udowodnił, że przynajmniej w reprezentacji nie potrzebuje wielu sytuacji, by trafić do siatki. Radość po tym golu kosztowała go dalszy udział w tym meczu. I oby tylko tyle.
Kolejną podobną akcję najprawdopodobniej przypłacił kontuzją sam Lewandowski. Nie można mieć co do tego stuprocentowej pewności, ale wiele wskazuje, że urazu, który wykluczył go z dalszej gry, nabawił się w 22. minucie, gdy z kontrą wychodził prawym skrzydłem Krzysztof Piątek, zastąpiwszy chwilę wcześniej Świderskiego. Lewandowski miał przed sobą autostradę w pole karne. Ruszył sprintem i w normalnych warunkach po kilku sekundach znalazłby się pewnie sam na sam z bramkarzem. Zamiast tego jednak nagle zwolnił, dał się wyprzedzić obrońcom, nie pozostawił Piątkowi innego wyboru, jak samemu kończyć akcję, potruchtał jeszcze kilka minut, po czym poprosił o zmianę. W tej sytuacji ewidentnie wyglądało, jakby nagle poczuł ból, który kazał mu powstrzymać dalszy szybki bieg.
Krzysztof Piątek gorzej czuł się w tego typu grze, więc od momentu, gdy to on został najbardziej wysuniętym napastnikiem, podobnych prób było mniej. Co nie znaczy, że nie było ich w ogóle, bo w końcówce były napastnik Milanu miał idealną sytuację bramkową po właśnie tego typu podaniu Kacpra Urbańskiego. Pytanie, jak ten element wyglądałby przy wyższym pressingu rywali, bardziej niż Turcy utrudniających polskim stoperom rozegranie, albo przy głębiej ustawionym przeciwniku, przynajmniej do mistrzostw Europy pozostanie otwarte. Ale akurat w tym spotkaniu funkcjonował obiecująco.
2. Gra skrzydłami
Od tego, jak często Polacy będą wygrywać pojedynki na bokach, w dużej mierze zależy, jak będzie wyglądać ich gra ofensywna. W meczu z Turcją ten element funkcjonował gorzej niż w piątek przeciwko Ukrainie. Mecz rozpoczął się wprawdzie od ciekawej współpracy Karola Świderskiego z Przemysławem Frankowskim po prawej stronie, ale później tego typu akcji z udziałem wahadłowego Lens było niewiele. Gorzej niż kilka dni temu radził sobie z przodu Nicola Zalewski, mimo że paradoksalnie to Turkom strzelił gola. Zwycięska bramka dla Polaków padła po schemacie, który bardzo często można też było zobaczyć w meczu z Ukrainą, czyli błyskawicznym przerzucie Sebastiana Szymańskiego, który natychmiast po wrzucie z autu po prawej stronie boiska zmienił stronę rozegrania akcji kilkudziesięciometrowym podaniem. Przyjęcie kierunkowe, które pozwoliło graczowi Romy wygrać pojedynek i zejść do środka na strzał, było ozdobą tego meczu.
Bokami nie muszą się jednak przedzierać tylko wahadłowi, bo bardzo chętnie szukali tam sobie miejsca także inni zawodnicy. Szymański w drugiej połowie wystawił piłkę Urbańskiemu, ustawiając się do podania z własnej połowy jako lewoskrzydłowy, a w akcji z pierwszej połowy sytuację strzelecką Piątek wywalczył sobie, właśnie ustawiając się szeroko przy linii bocznej. Zarówno w meczu z Turcją, jak i wcześniej z Ukrainą, były więc momenty, w których Polakom udawało się przedzierać skrzydłami. Umiejętność wygrywania pojedynków i odważne wchodzenie tamtędy w okolice pola karnego rywali mogą być decydujące w meczach, które naprawdę będą miały znaczenie.
3. Gra na wyprzedzenie, doskok, odwaga
Choć najbardziej te cechy są pożądane u skrzydłowych/wahadłowych, których kluczowym zadaniem jest wygrywanie pojedynków w ofensywie, pozytywną przemianę w ostatnich miesiącach widać nie tylko u graczy występujących na bokach. Stoperzy nie czują paniki, gdy trzeba zagrać precyzyjne dłuższe podanie za plecy obrońców i okazuje się, że czasem nieźle im to wychodzi. Zawodnicy różnych formacji starają się grać na wyprzedzenie, doskakiwać, aktywnie próbować odzyskać piłkę. Ci, którzy akurat jej nie mają, proszą, by ją dostać, co sprawia, że podający naprawdę ma do kogo zagrać, zamiast bezradnie rozkładać ręce z braku opcji. Widać w tej grupie więcej entuzjazmu, widać ochotę do gry, widać, przynajmniej po wielu jej członkach, także, a może przede wszystkim, najmłodszych, brak kompleksów. Nawet gdy trzeba wyjść spod pressingu w okolicach własnego pola karnego, nie widać ludzi spanikowanych, niewiedzących, jak się zachować, tylko takich, dla których to chleb powszedni.
Z całą pewnością to nie jest zespół, który lubuje się w posiadaniu piłki, bo i drużyny Michała Probierza, nawet te najlepsze, nigdy takie nie były. Cechą tego zespołu jest atakowanie szybkie i konkretne, pchanie gry do przodu i to się pewnie nie zmieni. Ale na razie nie jest to też drużyna, która jeśli nie ma okazji do kontrataku, kompletnie nie wie, co zrobić z piłką. Trzeba przy tym zaznaczyć, że na razie większość spotkań idealnie układa się pod jej charakterystykę. W sześciu z ośmiu meczów pod wodzą tego selekcjonera Polacy pierwsi strzelali gola. W jednym, z Walią, był bezbramkowy remis. Wynik musieli gonić tylko raz, przeciwko Mołdawii, gdy zdołali zdobyć tylko wyrównującą bramkę. Przeciwko Czechom w drugiej połowie potrzebowali strzelić gola zespołowi, dla którego remis był korzystny i mieli olbrzymi problem ze stwarzaniem sytuacji. To był sam początek pracy tego trenera, więc trudno go z tego rozliczać, ale fakt faktem, nikt nie wie, jak ta drużyna prezentowała się, gdyby była zmuszona do gonienia wyniku, dłuższego utrzymywania się przy piłce, cierpliwego rozciągania linii obrony. A każdy zespół taki scenariusz kiedyś czeka.
Zagadką jest też to, jak zawodnikom uda się przenieść werwę, jaką ostatnio prezentują, na stadion, na którym nie będą gospodarzami. Dotychczasowy bilans Probierza w roli selekcjonera prezentuje się bardzo dobrze, ale warto zwrócić uwagę, że sześć z ośmiu meczów jego drużyna rozegrała na Stadionie Narodowym, na którym na ogół, choć oczywiście nie zawsze, prezentowała się przynajmniej znośnie. I choć doping nie powala, zawodnicy wielokrotnie mówili o tym, że na tym obiekcie czują się naprawdę u siebie. A w takich okolicznościach zawsze łatwiej o odwagę, unikanie paniki, podejmowanie trudniejszych decyzji. Przeniesienie tych cech mentalnych na areny mistrzostw Europy będzie jednym z kluczowych zadań selekcjonera na najbliższe dni. Bo piłkarska skala trudności, jeśli chodzi o klasę rywali, niewątpliwie pójdzie w górę i o tym ciągle trzeba pamiętać, ciesząc się z dobrych występów Polaków w tym roku. Patrząc na ranking Elo, Probierz jeszcze nie mierzył się z tak silnym zespołem, jak Austria. A w grupie mistrzostw Europy będzie to jego teoretycznie „najłatwiejszy” z rywali. W takich realiach może nie być łatwo o odwagę.
4. Stałe fragmenty gry
Na każdym turnieju, nawet dla najsilniejszych ekip, to kluczowy aspekt, który pozwala przetrwać trudne momenty w trakcie morderczego miesiąca. W kadrze widać pod tym względem poprawę. Choć skuteczności takiej, jak w meczu z Ukrainą, gdy dwa gole padły po rzutach rożnych, nie udało się zaprezentować, przeciwko Turcji też było widać, że to nie był przypadek. Polacy znów najchętniej decydowali się na dogrania dochodzące w pole bramkowe. Ich wykonawcami początkowo byli Piotr Zieliński (prawą nogą) i Świderski (lewą). Nie aż tak często zdarza się, by to napastnik dogrywał piłki z rzutów rożnych, ale graczy z dominującą lewą nogą było na boisku niewielu. Jeśli Probierzowi zależało na dochodzących dośrodkowaniach, alternatywą byłby jedynie Jakub Kiwior, ale jego blisko 190 centymetrów wzrostu i gra głową potrzebne są w polu karnym. Gdy więc Świderski opuścił murawę, Zieliński przejął wykonywanie dośrodkowań z obu narożników. W drugiej połowie tego elementu nie było szansy przećwiczyć, bo… Polacy nie wywalczyli ani jednego kornera.
Te półtora meczu to jednak wystarczająca lekcja poglądowa, by zobaczyć, że temu elementowi poświęcono w ostatnim czasie należytą uwagę. Są dobrzy dogrywający oraz adresaci podań w polu karnym, przez co dochodzące dośrodkowania w pole bramkowe kilka razy tworzyły w czerwcowych meczach towarzyskich kocioł pod bramką rywali. Pytanie, o większą liczbę wariantów i ich różnorodność, musi pozostać otwarte aż do Euro. Akurat w tej kwestii element zaskoczenia jest ważniejszy od zgrania. Trzeba więc wierzyć, że oprócz tego, co trener Probierz już pokazał, jest jeszcze coś, co trzyma w zanadrzu na mecze w Niemczech.
5. Co może martwić: problem ze zamknięciem środka pola
Czy te wszystkie pozytywy sprawiają, że Polacy rozegrali w poniedziałek dobry mecz, po którym trudno się o cokolwiek przyczepić? Szczerze mówiąc, nie. Wynik nie do końca oddaje przebieg spotkania. Polacy, oprócz dwóch strzelonych goli, mieli oczywiście bardzo dogodne sytuacje bramkowe (Piątek, Urbański), ale Turcy też stworzyli ich naprawdę sporo. To było ciekawe spotkanie jak na mecz towarzyski, lecz właśnie w dużej mierze ze względu na jego obustronną otwartość. Turcy zostawiali Polakom sporo przestrzeni, z której ci umieli korzystać, ale działało to też w drugą stronę. Stąd dwa razy więcej strzałów oddanych przez gości. Stąd dwa razy więcej interwencji Wojciecha Szczęsnego, w tym kilka naprawdę trudnych. Stąd strzał w poprzeczkę, przegrana przez Polaków większość pojedynków i piętnaście uderzeń oddanych przez graczy Vincenzo Montelli z obrębu pola karnego.
Turcy zostawiali Polakom przestrzeń za obroną, z kolei Polacy Turkom między obroną a atakiem. Drużyna Probierza zbyt często rozpadała się na dwa bloki – broniący i atakujący. O ile na szerokość udawało się jej zwykle zachowywać niewielkie odległości między zawodnikami, o tyle wertykalnie już niekoniecznie. Gdy przednie formacje szły do wyższego pressingu, stanowczo zbyt często obrona zostawała głęboko, a w środku powstawała dziura, przez którą swobodnie można było przechodzić. Ukraina strzeliła w piątek gola po podobnie zbudowanej akcji jak w poniedziałek Turcja. Środkowi pomocnicy, starając się łatać dziury, zbyt często byli spóźnieni za rywalami.
Tyczy się to także jednego dużego grzechu zawodników defensywnych formacji, czyli niedostatecznej odpowiedzialności za piłkę w newralgicznych strefach. Bednarek nonszalanckim zagraniem doprowadził rywala do sytuacji sam na sam ze Szczęsnym. Szymański stracił piłkę na własnej połowie po podaniu Szczęsnego i chwilę później padła z tej akcji bramka. Jakub Piotrowski czekał na piłkę tak długo, aż dał się wyprzedzić rywalowi 30 metrów przed własną bramką. Bartosz Slisz prowadził zbyt obszernie na własnej połowie, co skończyło się stratą. Bardzo wielu graczy miało na sumieniu jakąś stratę w newralgicznym punkcie, która mogła się skończyć fatalnie i przez silniejszego rywala pewnie zostałaby wykorzystana. Są strefy boiska, w których ruchliwość nie jest atutem, lecz problemem. Są miejsca, w których skłonność do odwagi, podejmowania ryzyka, może być śmiertelnie niebezpieczna. Są pozycje, na których największym walorem jest umiejętność zamknięcia piłki w sejfie niezależnie od okoliczności. Czyli unikanie jej straty nawet w sytuacjach pozornie beznadziejnych.
Trenerzy rywali, którzy będą analizować mecz z Turcją, nie będą pewnie cmokać nad tym, jak Probierz odmienił drużynę mentalnie po Fernando Santosie, nie będą się zachwycać, że Kacper Urbański prosi o piłkę, a Nicola Zalewski przyjmuje kierunkowo. Będą zaznaczać połacie przestrzeni, które można opanować, by rozbić polski zespół na dwa bloki. Tak, by najbardziej ofensywni piłkarze stanowczo zbyt często znajdowali się za linią piłki. Nie ma wątpliwości, że znając punkt odniesienia, jakim była smuta 2023 roku, kadra Probierza budzi jednoznacznie pozytywne odczucia. Ale nie czyni to z niej zespołu, który nie ma ewidentnych słabych punktów. Selekcjoner powtarza lubiane przez siebie powiedzonko sprzed lat o porażce jako najlepszym przyjacielu trenera, czekającym na niego za każdym rogiem. W przypadku tej drużyny to nie tylko kwestia złośliwej natury futbolu, ale też jej wciąż licznych słabości, które nie zawsze uda się zatuszować korzystnym wynikiem.
W drugiej połowie meczu z Turcją pojawiła się jednak nadzieja, że problem dziur w środku pola można jednak w ostatniej chwili naprawić. Jakub Moder wydaje się zdecydowanie największym indywidualnym zwycięzcą ostatniej połówki przed Euro. Jego pojawienie się dosłownie wypełniło wcześniej notorycznie pustą przestrzeń. Jego chęć dotykania piłki, umiejętność chronienia jej, jego branie gry w swoje ręce, dały temu meczowi z polskiej perspektywy drugie życie po zejściu dwójki napastników, a potem także Piotra Zielińskiego. Wszystko, co najlepsze w grze Polaków po przerwie, zaczynało się od pomocnika Brighton.
Można było mieć wątpliwości, jaką rolę będzie w stanie odegrać w tej kadrze piłkarz, który tak wiele czasu stracił przez kontuzje. Ale najpóźniej po poniedziałkowym meczu wiadomo, że może kluczową. Na tle Jakuba Piotrowskiego, który przecież był wygranym ostatnich miesięcy w kadrze, wyglądał jak piłkarz z innej półki. Wyglądał jak dokładnie taki zawodnik, którego do tej roli potrzeba. Pytanie, czy mecz z Holandią na Euro to odpowiedni moment, by po raz pierwszy od ponad dwóch lat pozwolić mu zagrać w kadrze od pierwszej minuty. Ale być może ważniejsze pytanie brzmi, czy tę drużynę stać, by w meczu z Holandią na Euro nie skorzystać z Modera od pierwszej minuty? Gdyby nie kwestie zdrowotne, pewnie tak brzmiałby główny dylemat Michała Probierza na najbliższe dni. Pyrrusowa natura tego zwycięstwa sprawia jednak, że selekcjoner ma na razie zupełnie inne zmartwienia.
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
- Czy Kacper Urbański powinien wyjść w pierwszym składzie na niedzielny mecz z Holandią?
- MVP Zalewski, świetny Kiwior, ale i weryfikacja Salamona [NOTY]
- Milik – historia tragiczna
- Wielki Boruc, przeklęty Webb i pęknięty balonik. Polska, Beenhakker i EURO 2008
Fot. FotoPyk