Reklama

Trzy finały, trzy tytuły. Carlos Alcaraz w największych meczach pozostaje bezbłędny

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

09 czerwca 2024, 19:52 • 6 min czytania 9 komentarzy

Przed tegorocznym finałem Roland Garros mężczyzn pewne było jedno – że dostaniemy nowego mistrza tej imprezy. Trzej pozostali, którzy wzięli udział w tym turnieju – Rafa Nadal, Stan Wawrinka i Novak Djoković – odpadli bądź wycofali się wcześniej. W tej sytuacji o tytuł mieli zagrać Carlos Alcaraz i Alexander Zverev. Dwaj znakomicie radzący sobie na mączce tenisiści. Oczekiwaliśmy więc prawdziwego spektaklu i… no co tu dużo kryć, zawiedliśmy się. Z tego finału zapamiętamy bowiem głównie nazwisko zwycięzcy, kilka niezłych zagrań z obu stron i niewiele więcej.

Trzy finały, trzy tytuły. Carlos Alcaraz w największych meczach pozostaje bezbłędny

Finał marzeń

Biorąc pod uwagę drabinkę i tegoroczną formę Novaka Djokovicia, już przed turniejem można było założyć, że jednym z najciekawszych finałowych zestawień może być właśnie pojedynek Zvereva z Alcarazem. Drugi, wiadomo, na koncie miał już dwa tytuły wielkoszlemowe, zdobyte w dodatku na dwóch różnych turniejach – w Nowym Jorku w 2022 roku i w zeszłym roku na Wimbledonie. Na mączce faworytem do finału według wielu ekspertów był już rok temu. Ale w półfinale z Djokoviciem zawiódł go jego organizm. Całe ciało złapały skurcze, Hiszpan całkowicie się usztywnił i po dwóch fantastycznych setach, trzeciego i czwartego łatwo wygrał Serb.

Zverev w Paryżu od zawsze radził sobie właściwie najlepiej ze wszystkich turniejów wielkoszlemowych. Tam po raz pierwszy zawitał w ćwierćfinale – już w 2018 roku, powtórzył to osiągnięcie rok później. Tam przez trzy ostatnie lata niezmiennie meldował się w półfinale. Ale też to właśnie w Paryżu, dwa lata temu, dopadł go ogromny pech – w trakcie znakomitego półfinału przeciwko Rafie Nadalowi podjechała mu stopa. Skończyło się poważną kontuzją stawu skokowego, a gdy już był bliski powrotu, dopadł go inny uraz. Właściwie kurował się niemal do końca roku. Ale już w kolejnym sezonie znów był w 1/2, w trzech setach przegrał w nim z Casperem Ruudem.

Teraz wreszcie przebrnął przez tę fazę, zresztą w tej samej fazie turnieju rewanżując się Norwegowi, który po fantastycznym pierwszym secie – częściowo zapewne przez problemy zdrowotne – w kolejnych trzech nie grał już na swoim poziomie. Już w I rundzie Sascha pokonał za to (żegnającego się?) Rafę Nadala. Alcaraz na rozkładzie ma między innymi Jannika Sinnera, którego ograł w pięciosetowym pojedynku w półfinale, a wcześniej byłego finalistę turnieju, Stefanosa Tsitsipasa.

Reklama

Obaj wpadli więc wreszcie na siebie. I to miało nam zagwarantować prawdziwe tenisowe show. W ich bezpośrednich starciach do tej pory 5:4 prowadził Niemiec. W tych najnowszych – od zeszłego sezonu, a więc po kontuzji Saschy, było 3:2 dla Hiszpana. Ale w tegorocznym Australian Open niespodziewanie lepszy okazał się Zverev. On też wygrał w trakcie ubiegłorocznych Finałów ATP. Carlos za to z łatwością ograł rywala w Indian Wells. I to był ich ostatni pojedynek. Na mączce w tym roku się nie zmierzyli, bo Carlos grał mało, miał problemy zdrowotne. Niemiec za to wygrał turniej w Rzymie, ostatni przed przylotem do Paryża. Pokazał, że jest w formie.

Potem pokazywał to też w trakcie tego turnieju. Ale i Carlos udowodnił, że się doleczył, że jest w stanie grać na swoim najwyższym poziomie. Do meczu z Sinnerem jak burza szedł przez kolejne rundy. A Włocha pokonał, mimo że bardzo słabo wszedł w mecz. Finał musiał więc być widowiskiem, prawda?

Finał rozczarowań

No nieprawda. Niestety, tak to już czasami bywa z wielkimi meczami. Nawet jeśli występują w nich dwaj topowi tenisiści. Nawet jeśli – jak dziś – toczą się na dystansie pięciu setów. Nawet wtedy nie ma gwarancji, że ogółem będzie to mecz stojący na najwyższym możliwym poziomie. Przy czym nie da się zaprzeczyć, że dziś było to spotkanie, w którym trafiło się kilka fantastycznych wymian. Czy to tych długich, trwających ponad 20 odbić, czy dotknięć piłki magicznych na tyle, że wyglądały, jak wyciągane z rękawa przez sztukmistrza.

Ale całość? No całość rozczarowała.

Wydaje się, że głównie przez to, że żaden z nich nie był w stanie wejść na swój najwyższy poziom, gdy robił to drugi. Gra stale falowała, wszystko potrafiło się zmienić nawet na przestrzeni jednego seta, ba, bywało, że gema. Carlos wchodził na najwyższe obroty? No to Zverev zaczynał psuć. Sascha robił swoje? Alcaraz nagle opadał z sił. I tak dalej, i tak dalej. Hiszpana zresztą trapiły jakieś dolegliwości związane z nogami, kilkukrotnie udzielano mu pomocy fizjoterapeutów, dostał też środki przeciwbólowe. Widać było również, że nie zawsze odpowiednio porusza się po korcie i ustawia wobec piłki.

Reklama

Fazy, w których obrywał, to były właśnie te, gdy uwidaczniało się to najbardziej. Po świetnym pierwszym secie, przyszedł słaby drugi. W trzecim jakby na moment opanował swoje problemy, ale od stanu 5:2 przegrał pięć kolejnych gemów i całego seta. Sascha prowadził więc w tamtym momencie 2:1 w setach i wydawało się, że ma rywala na rozkładzie. Tak wskazywałaby logika. Ale to nie był przesadnie logiczny mecz. Stąd Carlos wszedł na obroty i wygrał seta… 6:1.

I w tym momencie wiele nam się przypomniało. Choćby finał US Open 2020, gdy Zverev prowadził 2:0 w setach, a potem miał doskonałą sytuację w piątej partii i tytuł na wyciągnięcie ręki. A ostatecznie przegrał z Dominikiem Thiemem i nie został mistrzem wielkoszlemowym. Potem kilkukrotnie marnował naprawdę dobre okazje na dojście do meczu o tytuł w takich turniejach. A dziś przegrał drugi w karierze finał, bo w piątym secie grał mniej więcej tak, jak w czwartym, czyli po prostu słabo. Wyglądał przy tym, jakby brakowało mu już nie tylko sił, ale i wiary w to, że może wygrać.

A ostatecznie dobił go Carlos Alcaraz, który przy stanie 3:2 dla siebie w fenomenalnym stylu wybronił gema serwisowego od 0:40 i nie pozwolił Saschy wrócić do meczu. Potem przełamał Niemca jeszcze raz, a wszystko zakończył swoim podaniem. Wygrał trzeci tytuł wielkoszlemowy. A Zverev, choć zapewniał, że jest gotowy na triumf, gotowym się nie okazał.

Rozczarowany jest Niemiec. Rozczarowanych może czuć się wielu fanów, którzy oczekiwali, że będzie to wielki mecz. A szczęśliwi? Szczęśliwi będą Carlos, jego team i ci, którzy mu sprzyjali.

Alcaraz jak najwięksi

Trzy tytuły w pierwszych trzech finałach wielkoszlemowych to rzadka sztuka. Ostatnim tenisistą, który tego dokonał, był Stan Wawrinka, tyle że on na tylu trofeach się zatrzymał, Carlos raczej tego nie zrobi. Jemu bliżej będzie raczej do Rogera Federera, który też tego dokonał. Ze Stanem Wawrinką łączy jednak Carlitosa jeszcze to, że wywalczył swoje pierwsze trzy tytuły w trzech różnych turniejach. Różnica jest jedynie taka, że Szwajcar nigdy nie podbił Wimbledonu, a premierowy tytuł wygrał w Australii.

Innymi słowy oznacza to, że Carlos w teorii może skompletować Karierowego Wielkiego Szlema czterema triumfami – o ile nie wygra na Wimbledonie i US Open w tym sezonie, a zatriumfuje w Melbourne na początku kolejnego. Czegoś takiego dokonała w przeszłości na przykład Maria Szarapowa.

Alcaraz potwierdził dzis, że jest tenisistą niezwykle uniwersalnym. Szlema ma już na każdej możliwej nawierzchni. Na drodze do swoich tytułów pokonywał właściwie wszystkich najgroźniejszych rywali. Djokovicia na Wimbledonie. Sinnera i Zvereva w Paryżu. Ruuda – który wtedy zdawał się być faworytem – w Nowym Jorku. Cóż, wchodzimy coraz śmielej w nową erę tenisa. A Hiszpan, wciąż przecież zaledwie 21-letni (!) jest jej zdecydowanym dowódcą.

A o tym niech świadczy jeszcze jedna statystyka, choć może brzmieć jak zmyślona. Alcaraz ma w tym momencie na koncie więcej Szlemów, niż… wszyscy tenisiści urodzeni w latach 90. razem wzięci.

Carlos Alcaraz – Alexander Zverev 6:3, 2:6, 5:7, 6:1, 6:2

Fot. Newspix

CZYTAJ TEŻ O WCZORAJSZYM SUKCESIE IGI ŚWIĄTEK:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Ekstraklasa

Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Michał Kołkowski
21
Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Komentarze

9 komentarzy

Loading...