Reklama

Iga Świątek nadal królową Roland Garros. Czwarty tytuł w Paryżu!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 czerwca 2024, 16:24 • 8 min czytania 66 komentarzy

Nie ma dziś w tourze lepszej zawodniczki od Igi Świątek. Ogółem, a szczególnie na mączce. Polka na cegle jest nie do zatrzymania, a w Paryżu rok po roku odprawia kolejne rywalki. Jasmine Paolini o wygranej w dzisiejszym finale mogła marzyć przez jakieś cztery gemy. Potem Iga wzięła się do pracy, weszła na swój poziom i Włoszkę o polskich korzeniach po prostu zdemolowała. Ostatecznie wygrała 6:2, 6:1. I po raz czwarty podbiła Roland Garros!

Iga Świątek nadal królową Roland Garros. Czwarty tytuł w Paryżu!

Królowa

Nie ma aktualnie w kobiecym tourze drugiej zawodniczki tak dominującej, jak Iga Świątek, gdy przychodzi do grania na mączce. W ostatnich trzech sezonach – odkąd weszła na najwyższy poziom – Polka rozegrała na tej nawierzchni 61 meczów. Wygrała 57 z nich. A jeśli już przegrywała to albo wtedy, gdy wróciła na mączkę na jeden turniej w ojczyźnie, już po grze na trawie (w Warszawie z Caroline Garcią), albo z innymi tenisistkami zaliczanymi do grona najlepszych – raz z Aryną Sabalenką, dwukrotnie (z czego raz przez krecz) z Jeleną Rybakiną.

To statystyki nie tyle wybitne, co wręcz nieprawdopodobne. Gdy Iga wchodzi na mączkę, wydaje się czerpać z tej nawierzchni dodatkową moc z każdym postawieniem stopy na cegle.

Przed finałem Roland Garros miała na koncie 19 wygranych meczów z rzędu. Triumfowała też w poprzednich dwóch turniejach – w Madrycie i Rzymie. W Paryżu mogła sięgnąć po wielki hat-trick, wygrać wszystkie najważniejsze turnieje na mączce w jednym sezonie, a to nie zdarza się często. Ostatnią tenisistką, która tego dokonała, była – jak to zwykle bywa w kobiecym tenisie – Serena Williams w 2013 roku. Ponad dekadę temu. Teraz Iga, która regularnie nawiązuje do sukcesów Sereny, mogła jej dorównać po raz kolejny.

Reklama

Ale wyrównać mogła też na przykład osiągnięcie Justine Henin. To Belgijka jako ostatnia wygrała French Open trzy razy z rzędu, dokonała tego w latach 2005-2007, a wcześniej triumfowała też w 2003 roku. Schemat więc taki jak i u Igi – najpierw pojedynczy triumf, potem rok przerwy, no i w końcu hat-trick. Świątek mogła dogonić wielką Belgijkę, jedną z najlepszych zawodniczek w historii francuskiego turnieju. Ba, miejscowi dziennikarze już otwarcie zaczęli ją porównywać do Rafy Nadala. Ukuto nawet na okazję jej dominacji nowe słowo, “Nadaliser”, czasownik oznaczający “dominować”. Wiadomo, wymyślony od nazwiska Rafy, ale używany wobec postawy Igi w paryskim turnieju.

– Zobaczymy za kilkanaście lat, czy można mnie porównywać. Oczywiście, to super miłe, nigdy bym nie oczekiwała, że ktoś porówna mnie do Rafy, bo dla mnie on jest nad wszystkimi. Jest legendą. Ale jestem dumna z siebie, że pozostaję tu konsekwentna i ktoś wymienia mnie obok Rafy – mówiła sama Iga po półfinale. Jednak to właśnie występami takimi, jak w tym meczu przeciwko Coco Gauff, dawała kolejne argumenty do tego, by porównania do wielkiego Hiszpana stosować.

Kolejny miała dać w finale. Choć na jej drodze stanęła nowa rywalka, która też miała ochotę na wygraną.

Pretendentka do korony

Tak się składa, że w każdym finale w Paryżu Iga gra z kimś innym. Zaczęła od Sofii Kenin, zwyciężczyni Australian Open 2020, która w tym samym sezonie musiała uznać wyższość Igi w meczu o tytuł w stolicy Francji. Potem była Coco Gauff, którą Iga odprawiła – jak i Kenin – w dwóch szybkich setach. A wreszcie w zeszłym roku, gdy po raz pierwszy obroniła tytuł, po drugiej stronie siatki stanęła Karolina Muchova, która sprawiła Polce zdecydowanie najwięcej problemów i Świątek musiała wspiąć się na wyżyny, by Czeszkę pokonać. Ale zrobiła to, więc żadna z pretendentek do jej tronu, jej korony, nie okazała się wystarczająco w finałach wystarczająco dobra, by założyć symbol władzy na swoją głowę.

CZYTAJ TEŻ: SZEŚĆ WYSTĘPÓW, CZTERY FINAŁY. IGA ŚWIĄTEK I ROLAND GARROS, POŁĄCZENIE IDEALNE

Reklama

Tegoroczna pretendentka dostała się do finału całkowicie niespodziewanie. Jasmine Paolini dopiero w tym roku w Australian Open po raz pierwszy przeszła bowiem drugą rundę turnieju wielkoszlemowego – doszła tam do czwartej. Potem był też w jej wykonaniu wielki triumf w Dubaju, w imprezie rangi WTA 1000, największy sukces w karierze. Mimo wszystko w późniejszych turniejach nie notowała wielkich wyników, chyba że w deblu – w parze z Sarą Errani triumfowała w Rzymie, innej imprezie rangi WTA 1000. Zresztą w Paryżu też razem grają i jutro… powalczą o tytuł.

Dziś jednak Jasmine czekało największe możliwe wyzwanie. Nie ma poważniejszego w kobiecym tourze. Zagrać z Igą Świątek w finale Roland Garros to w tej chwili test ostateczny, final boss i to na maksymalnym poziomie trudności. Paolini mówiła, że postara się wyjść na kort i po prostu cieszyć się meczem. W końcu, jak powtarzała, do niedawna nawet nie sądziła, że może zagrać w spotkaniu o takiej wadze.

– Gdy zaczęłam grać w tenisa, po prostu się nim cieszyłam. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogę kiedyś zagrać w meczu o taki tytuł. Marzyłam o tym, jasne, ale wydawało się to szaleństwem. Chciałam grać profesjonalnie, nic więcej, nie myślałam na przykład o byciu światową jedynką. Stąd nie rozumiem Novaka Djokovicia, który od dziecka chciał coś takiego osiągnąć, czy Jannika Sinnera, który mówił o tym jako piętnastolatek – opowiadała na konferencji prasowej po wygranym półfinale.

CZYTAJ TEŻ: JASMINE PAOLINI. NIECHĘĆ DO KORTÓW TWARDYCH, POLSKIE KORZENIE I SZANSA NA DUBLET W PARYŻU

A jednak jej się udało. Późno, bo ma przecież 28 lat, a do niedawna nawet nie była w czołówce światowego tenisa. W 2019 przebiła granicę setki, kilka lat potem weszła do czołowej “50”. Wydawało się, że to jej poziom. Po występie w Paryżu już na pewno będzie w najlepszej “10”, a może zawalczy nawet o to, by zakręcić się w czołowej piątce. Tak wysoko dotarła kiedyś Sara Errani, jej obecna przyjaciółka, partnerka deblowa i mentorka, jedna z najlepszych włoskich tenisistek w dziejach. Jasmine już nawiązała do jej sukcesów – Sara też była w finale Roland Garros.

Na pewno jednak chciała, by jej mecz o tytuł skończył się inaczej, niż ten Errani, która przegrała z Marią Szarapową. Ale wygrać przeciwko Idze Świątek musiało być trudno.

Nie warto było budzić Igi

Początek meczu należał do Polki, która z miejsca wypracowała sobie break pointy. Ale Paolini była w stanie prezentować większość swoich atutów. Niezły – jak na jej wzrost, ledwie 163 centymetry – serwis, zwłaszcza na ciało. Dobrą, agresywną i szybką grę, z umiejętnym konstruowaniem akcji. Świetną pracę na nogach, w okolicy końcowej linii, ale i w głębi kortu. To właśnie w ten sposób wybroniła break pointa, a potem próbowała przełamać Igę… co zresztą, zupełnie niespodziewanie, jej się udało. Wyszła na prowadzenie 2:1.

I wiecie co? To chyba był błąd.

Tak jak mecz z Naomi Osaką, który ledwie wygrała, pobudził Igę Świątek do lepszej gry w turnieju – o czym boleśnie przekonały się jej kolejne rywalki, na czele z Anastasiją Potapową, która oberwała 6:0, 6:0 – tak to przełamanie w pełni obudziło Polkę w tym spotkaniu. Gdy wróciła na kort po zmianie stron, od razu zaatakowała z returnu, szybko wypracowując sobie break pointa, którego z miejsca wykorzystała. Nagle zaczęła grać dużo bardziej agresywnie, zdecydowanie. Atakowała z obu stron kortu, uderzała precyzyjniej, dokładniej, piłka co chwilę lądowała w narożnikach, nie dając szans rywalce na odpowiedź.

Polka weszła w tryb mistrzowski, co tu dużo pisać. Tak grała w finałach z Kenin i Gauff. Tak rozegrała końcówkę meczu z Muchovą, odrabiając stratę przełamania, by sięgnąć po trzeci paryski tytuł. I tak prezentowała się dziś na korcie od stanu 2:2. Paolini do końca seta przegrała wszystkie swoje gemy serwisowe. I ani razu nie działo się to po walce, Iga była bezwzględna, wykorzystywała pierwszą szansę, jaka jej się napatoczyła. Nie dawała Włoszce ani cienia nadziei, nie było tutaj sympatii, wstrzymania ręki, choćby ze względu na polskie korzenie Jasmine.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Zero litości. Tak grały najlepsze tenisistki w dziejach. I tak gra Iga Świątek, gdy czuje się dobrze na korcie. A dziś czuła się wybitnie.

Właściwie po zaciętych pierwszych kilku gemach, ten mecz nie miał już żadnej historii. Jasmine została przygnieciona, zmiażdżona. Iga nie pozwoliła sobie na dopuszczenie potencjalnej uzurpatorki nawet w pobliże tronu. Stłamsiła rebelię, zanim ta zdążyła w ogóle zaistnieć. Momentami odbierała Paolini jakiekolwiek chęci do gry, widać to było w drugim secie. Finalnie nie pozwoliła też na wskrzeszenie nadziei u Włoszki, a sobie – na choćby chwilę rozluźnienia. Jasmine, by ugrać honorowego gema w drugim secie, musiała wspiąć się na wyżyny umiejętności. I tak wypada pogratulować, że jej się udało.

I wreszcie stało się to, co stać się musiało. Iga Świątek zagrała ostatni punkt, po czym padła na kolana. Wygrała Roland Garros. Po raz czwarty w karierze, trzeci z rzędu. Na koncie ma już łącznie pięć tytułów wielkoszlemowych. To wynik taki jak Marii Szarapowej i Martiny Hingis, dwóch legend światowego tenisa. Polka też już jest legendą. Tyle że ona – w przeciwieństwie do Rosjanki i Szwajcarki – swój dorobek może jeszcze powiększyć. A patrząc na to, jak rok po roku prezentuje się w Paryżu, właściwie nie mamy wątpliwości, że tego dokona.

Napisalibyśmy, wzorem Brytyjczyków: Boże, chroń królową! Ale prawda jest jednak taka, że Iga nie potrzebuje ochrony. Na paryskich kortach sama potrafi o siebie zadbać najlepiej, jak tylko się da.

Iga Świątek – Jasmine Paolini 6:2, 6:1

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

66 komentarzy

Loading...