1960 rok, Francja. Rozgrywają się pierwsze mistrzostwa Europy w historii futbolu, ale na liście reprezentacji próżno szukać… Hiszpanii. Gdy Związek Radziecki pokonuje w finale Jugosławię, “La Furia Roja” jest w rozjazdach na Majorce, Teneryfie czy Ibizie. Nie dlatego, że odpadła z turnieju. Generał Franco zablokował własnemu krajowi dalszy udział w eliminacjach, kiedy okazało się, że ten może zebrać cięgi od politycznego wroga zza żelaznej kurtyny. Swój honor stawiał ponad futbol. Ale futbol i tak, prędzej niż później, wygrał.
Nie w 1960 roku, ale cztery lata później, kiedy nienawistna relacja Franco z ZSRR zyskała bardzo ważną klamrę. Zamiast plamy na honorze, na koszulce pojawił się złoty medal, mimo że ryzyko blamażu było zdecydowanie większe. W końcu gospodarzem EURO 1964 byli Hiszpanie, a słynny dyktator nie wytrzymałby ze złości, gdyby na jego włościach w geście zwycięstwa uniesiono radziecką flagę.
EURO 1964, czyli zapomniany sukces Hiszpanów w cieniu politycznych przepychanek
Nie dość, że polityka od zawsze miała kluczowe znaczenie w hiszpańskim futbolu, w kolejnych dziesięcioleciach po II wojnie światowej przybierała kształt walki na śmierć i życie. Tylko że gdy Hiszpania gościła trzy inne drużyny w ramach mistrzostw (Danię, Węgry, ZSRR), śmierć nie wchodziła w grę. Franco co prawda nie wydał takiego rozkazu, ale piłkarze czuli, że porażka byłaby dla nich jak wyrok. Ówczesny selekcjoner Hiszpanów, Pepe Villalonga, też doskonale zdawał sobie sprawę, jaka presja ciąży na nim oraz zawodnikach. Po prostu znał to uczucie, bo przed objęciem kadry wygrywał z Realem i Atletico trofea na własnym i europejskim podwórku. I to pod czujnym okiem dyktatora, który nie trawił porażek, a tym bardziej jakichkolwiek potknięć z klubami z regionów, które stawiały się władzom centralnym. Miał fobię na punkcie inności, czego tuż przed EURO 1964 doświadczył nawet sam Villalonga. Nie bezpośrednio, aczkolwiek, gdy usłyszał żądanie władcy z Madrytu, miał prawo pomyśleć, że ktoś wbija mu nóż w plecy.
Kiedy jakakolwiek drużyna jedzie na turniej dużej rangi, wiadomo, że stara się złożyć jak najlepszą kadrę. Sęk w tym, że pojęcie “najlepszej” w realiach hiszpańskiej reprezentacji generał Franco nieco zmodyfikował. To była kadra, którą… pozwolił powołać. Wtrącił się w sprawy selekcjonera, po raz kolejny mieszając politykę ze sportem, choć jego zdaniem to był akt rangi państwowej. Mówiąc wprost, Franco nie chciał farbowanych lisów. Obecność Baska czy Katalończyka potrafił przeżyć, ale w 1964 roku uznał, że w zespole nie powinno być miejsca np. dla Hiszpana urodzonego w Argentynie, nawet jeśli wcześniej miał status gwiazdy “La Furia Roja”.
W ten sposób na debiutanckie Euro nie pojechali Alfredo Di Stefano, Ferenc Puskas i Jose Santamaria. Goście będący wówczas grubo po trzydziestce, ale wciąż będący świetnymi piłkarzami. Dość powiedzieć, że Puskas w 1964 roku odbierał nagrodę dla najlepszego strzelca La Liga po raz czwarty z rzędu. Nie było więc mowy, że to decyzja podyktowana względami sportowymi. Kaprys generała Franco wywrócił hiszpański zespół do takiego stopnia, że na turnieju ostał się tylko jeden doświadczony zawodnik z obyciem międzynarodowym, czyli 29-letni Luis Suarez. Nie było starszych od niego, a odpowiedzialność za wyniki, trochę niespodziewanie, musieli dodatkowo wziąć na siebie 25-letni Ignacio Zoco i Amaro Amancio z Realu Madryt. Jak się okazało, w nowych rolach nie zawiedli.
Czasy, gdy Hiszpania nie potrzebowała gwiazd, tylko żołnierzy
To był turniej, którego dla Hiszpanii nie wygrały gwiazdy światowego formatu. Pod tym kątem jest jedynym w swoim rodzaju, a na pewno zupełnie różnym od kolejnych sukcesów, na które “La Furia Roja” musiała czekać ponad 40 lat. EURO 1964 było też przede wszystkim symbolem walki hiszpańskiej dyktatury z komunizmem. Franco chciał wreszcie zetrzeć się z Nikitą Chruszczowem, bo wiedział, że kolejny unik na arenie międzynarodowej podważyłby jego pozycję. Ten antagonizm był wynikiem postawy ZSRR, który jeszcze w czasie wojny domowej w Hiszpanii pomógł przeciwnikom Franco. A więc wszelkie potyczki z państwem w przeszłości dostarczającym sprzęt wojskowy republikanom, dosłownie w jakimkolwiek sporcie, generał traktował śmiertelnie poważnie. Istnieją nawet historie o tym, że za pokonanie sowietów Franco obiecał reprezentantom górę złota, medale wojskowe i immunitety, które w obrębie kraju stworzyłyby z nich ludzi wręcz nietykalnych.
Zakładając, że w takich opowieściach istnieje ziarno prawdy – Pepe Villalonga musiał wiedzieć, że przynajmniej część obietnic generała Franco to bujda. Był jego człowiekiem, cieszył się jego zaufaniem, ale lata wczesnej dorosłości spędził w wojsku. Zaciągnął się na ochotnika, walczył w wojnie domowej, więc nie raz, nie dwa doświadczył słów z ust różnych dowódców, które potem nigdy nie miały przełożenia na rzeczywistość. Ale też właśnie z tego powodu zyskała jego więź z reprezentantami kraju. Villalonga po prostu nie bajerował, przenosząc wojskowe standardy polegające na jedności do szatni piłkarskiej. Bo na wojnie wszyscy byli równi. Każdy mógł zabić każdego, ot, nawet najlepszy strzelec mógł dostać kulkę od największego ciamajdy. Wśród żołnierzy nie było gwiazd, byli bohaterowie.
Po latach Villalonga opowiadał, jak duży nacisk w swojej filozofii kładł na zespołowość. Niezwykle doceniał to Luis Suarez, a także inny hiszpański bohater ówczesnego turnieju, Jesus Pereda. Obaj zgodnie przyznawali, że w trakcie swojej kariery reprezentacyjnej grali w zdecydowanie lepszych jakościowo zespołach. Ale też wyraźnie dawali do zrozumienia, że właśnie tej solidności, niczemu więcej, zawdzięczali sukces. To była Hiszpania bez blasku, ale też Hiszpania cholernie efektywna. Selekcjoner zapowiadał, że zerwie z podejściem, które zakłada ładną grę w piłkę i popisy technicznych umiejętności. Uważał, że to nie jest DNA “La Furia Roja”. Że Hiszpanie nie powinni upodabniać się do Brazylijczyków, tylko zostać przy tym, co – jego zdaniem – ich cechuje. Czyli “energia, siła i odwaga”. Nie miało znaczenia doświadczenie, dlatego grali wtedy piłkarze, którzy przed EURO 1964 mieli ledwo kilka występów w barwach narodowych.
“Kamienie są mocniejsze niż szyszki”. Triumf selekcjonera-dziwaka
Na swój sposób Villalonga to w ogóle był dziwaczny strateg. Przed finałowym starciem z ZSRR zrobił coś, co nawet jak na standardy lat 60. było nietypowe. Nie chodzi tylko o taktykę, nie o to, że używał na tamten moment przestarzałego systemu 1-3-2-2-3 (ach, jak to brzmi 60 lat później). Doskonale oddał to Jesus Pereda w wywiadzie dla hiszpańskiej telewizji, która, tak swoją drogą, w najważniejszym punkcie turnieju nie spisywała się najlepiej. Zamiast ująć pełną akcję ze zwycięskim golem Marcelino w 84. minucie, kamery były ustawione tak, że w archiwalnych nagraniach asystę przypisywano Amaro, piłkarzowi Realu. Ale prawda była inna. Dopiero po kilkudziesięciu latach do publicznego dostępu dostały się nagrania z innej telewizji, na których widać, że dośrodkowanie do napastnika posłał Pereda, gracz “Dumy Katalonii”. Nigdy się o to nie kłócił, ale z puenty historii ze “skradzioną” asystą bardzo się ucieszył.
Ale zanim do tej puenty doszło, jak już wspomnieliśmy, w dzień finału swoje zrobił Villalonga. Właśnie Pereda, strzelec bramki i autor asysty, powiedział: – Po ostatnim rozruchu przed finałem trener powiedział, żebyśmy zostali na murawie. Jak to on, zaczął szczegółowo opisywać plan na rywala, ale tym razem nie używał zwykłej tablicy taktycznej. W miejscu, gdzie było trochę piasku, rozstawił formacje. Piłkarze ZSRR byli szyszkami. My byliśmy kamieniami. Chciał wbić nam do głowy, że kamienie są mocniejsze niż szyszki, dlatego wygramy z nimi turniej.
I wygrali. Na Estadio Santiago Bernabeu, co prawda tylko po dwóch meczach turniejowych, ale Hiszpanie zostali najlepszą reprezentacją w Europie. A czy byli nią ogólnie, uwzględniając potencjalną siłę państw, które nie zagrały na ówczesnym EURO? Raczej nie, acz nikogo to nie obchodziło. Takie czasy, taka formuła EURO. Wiele może nam powiedzieć fakt, że po 1964 roku powstało powiedzenie “gramy jak zawsze, przegrywamy jak nigdy”. Ale duża część kibiców, którzy doświadczyli tamtego sukcesu “La Furia Roja”, nawet nie dożyła do XXI wieku. Pamięć o tamtym turnieju jest więc zamglona, przez nowe pokolenia rzadko kultywowana. Inna sprawa, że ze złotej jedenastki sprzed 60 lat ostało się tylko dwóch piłkarzy: 84-letni Marcelino i 81-letni Jose Angel Iribar, legenda Athletiku Bilbao.
***
Najgłupsza historia wokół kadry
Trudno znaleźć szczególnie głupią, śmieszną czy żenującą historię wokół hiszpańskiej kadry. Tam jak już coś się dzieje, to na grubo, najczęściej z wyzwiskami, zarzutami o korupcję czy innymi historiami o tle obyczajowym, które wstrząsają piłkarską Hiszpanią. Dlatego wskażemy na jeden żart, co prawda niefortunny, ale będący też symbolem głupoty oraz tego, w jakich czasach żyjemy. To znaczy: jak bardzo trzeba uważać na słowa wypowiedziane nawet do przyjaciela na platformie publicznej…
– Czas opowiedzieć naszą historię, Iker – napisał Carles Puyol dwa lata temu pod osobliwym postem Ikera Casillasa na Twitterze. Brzmiał on “Mam nadzieję, że będziesz mnie szanować, bo jestem gejem”. Jedna legenda pomyślała, że druga naprawdę robi sobie jaja, ale nic bardziej mylnego. Jeden z najlepszych bramkarzy w historii futbolu po kilku minutach usunął post, a potem tłumaczył się, że był ofiarą ataku hakerów. Rozumiemy – za słabe hasło, brak uwierzytelniania, takie tam. Mogło się zdarzyć. Szkoda tylko, że zamiast śmiesznie, tak jak chciał Puyol, wyszło głupio i niezdarnie. Obaj byli reprezentanci przeprosili wszystkich, w tym społeczność LGBT. Sprawa rozeszła się po kościach, a sam Puyol chyba zapamiętał na dobre, że Twitter (dziś portal X) to nie szatnia.
Potencjał na ulubieńca kibiców
Fermin Lopez
Pośród młodych piłkarzy Barcelony, którzy już zaznaczyli swoją obecność w lidze hiszpańskiej i na europejskim podwórku, jeden z nich jeszcze nie zrobił pierwszego wrażenia na kibicach reprezentacji. A przecież wiemy, że pokazanie się w barwach narodowych to mimo wszystko zupełnie inny kaliber. Fermin Lopez jeszcze go nie doświadczył, ale na EURO 2024 to może się zmienić. W stolicy Katalonii zapracował na miano kolejnego z ulubieńców trybun po Yamalu czy Cubarsim, więc teraz czas na uznanie całego kraju po przełomowym sezonie w karierze. 11 bramek w roli środkowego pomocnika to świetny wynik, szczególnie że wcześniej Fermin występował w trzeciej lidze hiszpańskiej, będąc, co ciekawe, oferowanym do Rakowa Częstochowa.
Ale zamiast apartamentu pod Jasną Górą, ma status bezcennego zadaniowca za plecami największych gwiazd w Barcelonie, co docenił selekcjoner “La Furia Roja”. Fermin nie ma na koncie nawet minuty w reprezentacji, ale przez wzgląd na to, z jaką pasją gra w klubie, stawiamy, że będzie mu dane pokazać to samo na EURO 2024. Znając jego profil jako piłkarza i pamiętając, że w kadrze nie ma kontuzjowanego Gaviego, szansa na to jest właściwie więcej niż pewna. Gavi, zanim zerwał więzadło krzyżowe, był kochany przez całą Hiszpanię za intensywność gry i serducho oddawane na murawie bez względu na podziały klubowe. To samo, tyle że w trochę mniejszym stopniu, może spotkać Fermina, który nie jest co prawda bezpośrednim zastępstwem, ale potrafi przypomnieć o atutach swojego kolegi, w dodatku okraszonych dobrym wykończeniem i groźnymi strzałami z dystansu.
Kryć na plaster
Lamine Yamal
To niesamowite, że mówimy o 17-latku, którego może bać się cała Europa, ale nie ma w tym grama przesady. To pierwszy turniej dla Hiszpanii od dawna, w którym może liczyć na zawodnika o takiej skali talentu i takiej charakterystyce. Dryblującego na potęgę, zdobywającego przestrzeń, zagrywającego magiczne podania i robiącego masę innych rzeczy, które przypisujemy prawdziwym kozakom. W hiszpańskiej układance, która od kilku lat polegała na zawodnikach o innych atutach, Yamal będzie trochę jak Brazylijczyk w zwartym europejskim systemie. Paradoksalnie właśnie w kadrze może zyskać bardziej niż w Barcelonie, gdzie Luis de la Fuente daje mu jeszcze więcej luzu niż dawał Xavi.
Tak, mówimy o nastolatku, który ma za sobą tylko sześć występów w kadrze. Ale to może być gwiazda turnieju, o ile Hiszpania za szybko się z nim nie pożegna. Yamal już pokazał choćby w meczu towarzyskim z Brazylią na Bernabeu, że nie przygniata go presja wielkich spotkań w barwach narodowych. Ba, w marcowym spotkaniu zaliczył dwie asysty, bawił się z Brazylijczykami i zapracował na oklaski kibiców ze wszystkich stron, także tych z Madrytu. Co więcej, za nim pierwszy, ale już świetny sezon w Barcelonie, jakiego nie miał Ansu Fati czy którekolwiek z objawień La Masii. 7 asyst, 10 bramek, prawie 3000 minut w nogach, a do tego mnóstwo pracy w pressingu, dobre osiągi w odbiorze piłki i jedne z najlepszych w Europie, jeśli chodzi o skuteczność dryblingu. Może to niezdrowe, ale cała Hiszpania będzie bacznie przyglądać się piłkarzowi z rocznika 2007, oczywiście z nadzieją, że dostarczy magii i rozstrzygnie jakąś rywalizację. Po tym, co do tej pory pokazał w seniorskiej karierze, naprawdę można w to uwierzyć.
Leśny dziadek
Luis Rubiales
Seksista, rasista, mitoman i człowiek uzależniony od władzy. Tak dzisiaj niektórzy ludzie w Hiszpanii przedstawiają człowieka, który idealnie wpasowuje się w kategorię “leśnego dziadka”. Okej, może wiekowo jeszcze mu daleko, ale to niewątpliwie postać, która w hiszpańskich realiach zaczęła budzić obrzydzenie. Mowa o Luisie Rubialesie, byłym prezesie Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej, którego kariera runęła po skandalu obyczajowym. Rubiales pocałował w usta piłkarkę Jennifer Hermoso w trakcie ceremonii zakończenia mundialu kobiet w Sydney. Jak się okazało, to był początek piekła, jakie zgotowały mu nie tylko kobiety, ale też ogółem aktywiści, inni działacze i wreszcie FIFA, która nałożyła na Hiszpana trzyletni zakaz wszelkiej działalności związanej z piłką nożną.
To jednak nie wszystko. Nie dość bowiem, że Rubiales sam nie pomógł sobie wypowiedziami medialnymi i na kilka lat został wymazany ze świata futbolu, to jeszcze w Hiszpanii odkryto trop korupcji z jego udziałem. 46-latek jest podejrzany także o branie brudnych pieniędzy, a obie rzeczy mają związek z organizowaniem Superpucharu Hiszpanii w Arabii Saudyjskiej. W wyniku współpracy z Saudyjczykami hiszpańska federacja miała zapewnić sobie 40 mln euro rocznie. Podejrzenia, że jakąś część Rubiales wkładał sobie do kieszeni, są bardzo poważne. W tym roku śledczy robili już naloty na jego mieszkania, a do tego składali mu niemiłe wizyty przy wyjściu z lotniska. Słowem: Rubiales już ma w Hiszpanii przesrane, stał się “persona non grata”, a z biegiem miesięcy może być jeszcze gorzej.
Nie pomagają mu nawet jego krewni, w tym choćby wujek, Juan Rubiales, który tak opisał Luisa dla jednej z hiszpańskich stacji telewizyjnych: – Ma chorobliwą ambicję. To człowiek pochłonięty pragnieniem luksusu i pieniędzy. Ma obsesję na punkcie władzy, w niemal erotyczny sposób. Musi czuć się jak numer jeden, zawsze musi ci dać do zrozumienia, że to on ci dał pieniądze. Zawsze musi jeść wystawnie, wyjeżdżać do luksusowych kurortów. Jest uzależniony od seksu. Potrzebuje pomocy.
A potem opisał jedną z orgii, jaką były szef RFEF zorganizował prawdopodobnie za pieniądze związku: – Kiedyś zostałem zaproszony na zebranie w willi. Kiedy do niej dotarłem, okazało się, że nie ma zebrania. Rubiales i jego współpracownicy przyprowadzili osiem czy dziesięć dziewczyn, a ja mu powiedziałem „Jesteś szalony, one mają po 18 lat, ta mogłaby być twoją córką!” i uciekłem do pokoju. Kiedy przyszedł po mnie, powiedziałem mu, że nie chcę brać w tym udziału.
Zazdrościmy im…
głęboko zakorzenionej kultury piłkarskiej
Ona może nie jest tak szaleńcza jak w Brazylii, ale kiedy przechodzi się po mniej obleganych ulicach przez turystów, czuć ją na każdym kroku. Wszędzie boiska, często uliczne, ale niezależnie od pory dnia i roku zawsze z jakimiś dzieciakami z futbolówką. W Madrycie, Barcelonie, Sevilli, na Majorce czy Teneryfie – absolutnie w każdym miejscu znalazłoby się przynajmniej kilka powodów, dlaczego w Hiszpanii dorastają tak świetni piłkarze. Tam się piłką po prostu cieszą, nikt nie zabrania im tego robić. A że w dodatku dzieje się to przez prawie cały rok przy akompaniamencie słońca, godzin z piłką przy nodze hiszpańscy chłopcy mają nawet kilkukrotnie więcej od niektórych Europejczyków. To, mówiąc wprost, kwintesencja naturalnego szkolenia, dzięki któremu reprezentacja nigdy nie spada poniżej określonego poziomu.
Więcej niż tysiąc słów
– Mam obserwujących, subskrybentów i Bóg wie, co jeszcze. Otwieram telefon i wszędzie widzę serduszka. Niech żyją hejterzy! Albo bardzo się nudzicie, albo bardzo jara was reprezentacja Hiszpanii – powiedział Luis Enrique, ówczesny selekcjoner reprezentacji Hiszpanii, w 2022 roku. Nie zrobił tego oczywiście w trakcie wywiadu z dziennikarzem, ale… na własnym streamie na Twitchu. Może ten fragment sam w sobie mówi dzisiaj niewiele, ale już całe przedsięwzięcie jak najbardziej było symbolem ekstrawagancji i pewności siebie Lucho. Enrique generalnie lubi łamać stereotypy, wychodzić poza sztampę i zaskakiwać. Tak jak na boisku, tak poza nim. A wcześniej był, jak sam siebie żartobliwie nazwał, największą gwiazdą “La Furia Roja”. – Jestem najlepszym trenerem w historii świata. A może i wszechświata – odpowiedział dziennikarzowi z Jordanii, gdy ten zaczepił go na jednej z transmisji.
To otwarcie na ludzi w niecodzienny sposób, zdaniem wielu wręcz nieprzystające selekcjonerowi, idealnie podkreślało to, czego potrzebuje Hiszpania. Czyli mocnych, nieoczywistych charakterów, których wraz z końcem poprzedniej dekady zaczęło brakować. Nieudany mundial Rosji w 2018 roku był dobitnym dowodem, że w hiszpańskiej reprezentacji trzeba wprowadzić zmiany pokoleniowe, ale to miało swoje koszty. Nawet Enrique przyznał na Twitchu, że “w każdej grupie powinien być jakiś pojeb”. Sęk w tym, że wtedy wskazywał na siebie. Nie próbował na siłę szukać liderów w zespole, w którym jednym z ważniejszych zawodników miał być kruchy mentalnie Alvaro Morata. Po prostu akceptował nową rzeczywistość i sam brał wiele na siebie, chcąc przypominać światu, że “La Furia Roja” daleko po złotym okresie w latach 2008-2012 też potrafi być “jakaś”.
Co trzeba wiedzieć
5 najważniejszych faktów z ostatnich dwóch lat
- Na mistrzostwach świata w 2022 roku Hiszpania dotarła tylko do 1/8 finału, gdzie poprzez konkurs rzutów karnych odpadła z Marokiem. Miała wtedy 77% posiadania piłki i prawie 1100 podań na koncie, co uznano za kompromitujące okoliczności porażki. To był jednocześnie koniec kadencji Luisa Enrique…
- … i początek pracy Luisa de la Fuente, który z prowadzenia hiszpańskiej młodzieżówki awansował bezpośrednio do drużyny seniorskiej. Do tej pory poprowadził ją w 12 meczach: wygrał dziewięć razy, raz zremisował, dwa razy przegrał.
- W marcu 2023 roku niespodziewanie kapitanem kadry został Alvaro Morata. Niegdyś wyśmiewany za impotencję strzelecką, mający problemy z krytyką i presją opinii publicznej po potknięciach. Okazało się, że 31-letni Hiszpan założy opaskę także na EURO 2024, co wielu kibiców futbolu nie będących “na czasie” może trochę zdziwić.
- W listopadzie 2023 roku bardzo poważną kontuzję odniósł jeden z filarów reprezentacji Hiszpanii. Gavi. 19-latek z Barcelony, jak już zadebiutował w kadrze w 2021 roku, zagrał w każdym z kolejnych 27 spotkań (23 razy w wyjściowej jedenastce). Ale zerwał więzadło krzyżowe i wróci do gry dopiero po EURO 2024.
- Po mundialu w Katarze Hiszpania wylądowała na 10. miejscu w rankingu FIFA. Taki stan utrzymywał się przez ponad pół roku, a warto wiedzieć, że tak nisko “La Furia Roja” w XXI wieku nie była nigdy. Aktualnie jest na 8. miejscu, ale to wciąż niżej od średniej z poprzednich dekad.
Przewidywany skład
WIĘCEJ PRZED EURO 2024:
- Skąd wzięła się solidność i powtarzalność osiąganych wyników u Szwajcarów?
- Odwrócone role receptą na sukces Niemiec?
- Witamy w Szkocji! Kolebce piłki nożnej
- Węgierska orkiestra pod batutą Włocha. Na co stać Madziarów?
- Sprzedawcy marzeń. Włosi ściągają do akademii młodzież z całego świata i szkodzą sami sobie
- Oszust: Śmiejemy się, że w czerwcu będziemy głównymi wrogami narodu [WYWIAD]
Fot. Newspix/Youtube