Reklama

Oszust: Śmiejemy się, że w czerwcu będziemy głównymi wrogami narodu [WYWIAD]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

30 marca 2024, 12:00 • 22 min czytania 5 komentarzy

– Śmiejemy się z Radkiem Gwiazdą, który pomaga mi przy reprezentacji w przygotowaniu fizycznym, że teraz mamy miesiąc miodowy, a w czerwcu będziemy głównymi wrogami narodu przyznaje Mateusz Oszust, który trafił do reprezentacji Polski w momencie, gdy funkcję selekcjonera objął Michał Probierz. To trener przygotowania fizycznego, który w przeszłości pracował m.in. w kadrze U-21, Wiśle Płock czy Legii Warszawa, a od kilku miesięcy jest członkiem sztabu Śląska Wrocław. Spotkaliśmy się po meczu Polaków z Walijczykami, żeby go omówić, ale też wrzucić pod lupę takie temat jak: różnice motoryczne na poziomie międzynarodowym a Ekstraklasą, szanse na zawalenie przygotowania piłkarzy do wielkiego turnieju, wpływ trenerów od motoryki na zespół od kulis, fenomen Bartosza Slisza i Nicoli Zalewskiego, gatunek piłkarzy odstających fizycznie, sens treningów indywidualnych od najmłodszych lat, szkołę Oresta Lenczyka, naprawę wzorców ruchowych na przykładzie Piotra Samca-Talara, proaktywne podejście do nadwagi Erika Exposito, mit z trafionymi przygotowaniami na kolejkę „x”, spadek Wisły Płock, efekty postpandemiczne, nowe badania dotyczące pracy na siłowni tuż po meczach, prewencje przed kontuzjami i plagę zerwanych ACL-ów. Zapraszamy do lektury.

Oszust: Śmiejemy się, że w czerwcu będziemy głównymi wrogami narodu [WYWIAD]

Zdarza się trenerowi jeszcze czasami założyć rękawice [Mateusz Oszust w przeszłości grał m.in. w Motorze Lublin i KTS-ie Weszło, przyp. red.]?

Zdarzyło się nawet na marcowym zgrupowaniu kadry. Na jednym treningu trzeba było pomóc przez chwilę w roli czwartego bramkarza. Coś udało się obronić i myślę, że ten dzień Sebkowi Mili będzie się śnił po nocach. Kiedyś broniłem, wiadomo, ale teraz jedynie sporadycznie. Z własnej woli już mi się nie zdarza. Znajomi wiedzą, że nie warto dzwonić, bo mam po prostu ważniejsze rzeczy na głowie.

Bramkarskim okiem ta interwencja Wojtka przy strzale głową Moore’a to interwencja z najwyższego stopnia trudności?

Na pewno, ale muszę powiedzieć, że większość interwencji Wojtka taka jest. Czasami tego nie widać, ale bramkarz musi się dobrze ustawić, zachować spokój i dogadać z obrońcami. Nie jest przypadkiem, że broni na takim poziomie. Poza tym myślę, że ta parada nie była dla niego tak trudna, jak na to wyglądało. Jeśli masz tak ogromną klasę, jak Wojtek, po prostu radzisz sobie z takimi uderzeniami.

Reklama

Miał trener obawy, że Walijczycy nas zabiegają? Przed meczem dużo mówiło się o ich fizyczności i intensywności w pressingu, ale w dogrywce to my wyglądaliśmy lepiej motorycznie.

Statystyki też pokazały, że na poszczególnych pozycjach dobrze wyglądaliśmy pod kątem fizycznym. Chłopcy dali z siebie maksa, ale byli do tego meczu przygotowani również mentalnie. Czasami można mieć jedno, ale drugiego już nie z racji odczuwanej presji. W tym przypadku nie było o niej mowy, a jeśli już, to presja wręcz nas mobilizowała.

Mieliśmy analizę motoryczną Walijczyków i pokazaliśmy ją sztabowi. Na jej podstawie wiedzieliśmy, że jest szansa na ich spuchnięcie w późniejszej fazie meczu. Statystyki z poprzednich meczów tak podpowiadały, a czy rzeczywiście tak się wydarzyło – być może, trudno jednoznacznie ocenić. Na pewno my ten mecz wytrzymaliśmy i w kluczowych momentach byliśmy tam, gdzie trzeba, na czas. To w piłce nożnej jest najistotniejsze i my w tym aspekcie wyglądaliśmy nieźle.

Trudno teraz ocenić pracę trenera motorycznego, bo mowa o niewielkiej próbce kilku treningów. Ale już przy okazji turnieju, klasycznie, ludzie będą patrzeć wam na ręce i odwoływać się do przygotowania fizycznego, jeśli będziemy wyglądali słabo.

Śmiejemy się z Radkiem Gwiazdą, który pomaga mi przy reprezentacji w przygotowaniu fizycznym, że teraz mamy miesiąc miodowy, a w czerwcu będziemy głównymi wrogami narodu. Bywało tak, że trenerom motorycznym dostawało się od opinii publicznej, ale myślę, że to wynikało z poziomu dyskusji o piłce. Naprawdę w niewielu krajach mówi się o przygotowaniu motorycznym aż tak jak w Polsce w kontekście wyników. My jesteśmy tego nauczeni, ten argument istnieje w debatach telewizyjno-prasowych, a kibice go podłapują. A wydaje mi się, że problemy są dużo szersze. Nie zawsze przygotowanie fizyczne determinuje wynik, a często jest to prosta wymówka dla kibiców, dziennikarzy, a nawet piłkarzy. Im bardziej będzie rósł poziom tych debat, tym bardziej temat motoryki będzie się zacierać. Nie uważam, żeby w poprzednich turniejach przygotowanie motoryczne Polaków było dramatyczne. Znam ludzi, którzy za to odpowiadali, i wiem, że powody mogły być bardziej złożone.

Reklama

Ale da się je zawalić? Tydzień czy dwa przygotowań tuż przed turniejem raczej na to pozwala.

Trudne pytanie. To zależy od sytuacji, pierwszego trenera, współpracy wewnątrz sztabu. Decyduje mnóstwo czynników. Poza tym to nie wygląda tak, że trener od motoryki ma swoją jednostkę treningową i robi jedno, a potem na innym treningu trenerzy piłkarscy robią zupełnie coś innego. Wszystko jest zazębione, trening fizyczny łączy się z piłkarskim, mamy synergię. A jako że jesteśmy asystentami głównego trenera, nasz wpływ jest ograniczony. Owszem, staramy się przekazywać jak najwięcej wiedzy, ale to, jak ona zostanie wykorzystana, zależy od sztabu, boiskowych realiów, aż wreszcie od decyzji człowieka dowodzącego sztabem. Ale możesz mi uwierzyć, że przy tym poziomie wiedzy, jaki mamy na poziomie reprezentacji jako trenerzy techniczno-taktyczni i motoryczni działający razem, nie jest tak łatwo zawalić przygotowania.

Nawet jakbyście podsuwali jakieś dane i pomagali trenerowi, ktoś może być jak Franciszek Smuda, krzyczeć „Press!” i zarządzić nagle dziesięć karnych kółek sprintem wokół boiska. Dlatego dobrze, że wspomniał trener o wpływie pierwszego szkoleniowca, który może waszą pracę wręcz umniejszyć.

Kiedy decyduję się na współpracę z jakimś trenerem, wiem, z czym to się wiąże. To on decyduje. Ja mogę robić wszystko co w mojej mocy, żeby trenera i cały sztab szkoleniowy do czegoś przekonać, korzystając ze swojej wiedzy i doświadczenia. Jeśli to się nie uda, to trzeba zaakceptować decyzję trenera i zastanowić się czy ja użyłem wystarczających argumentów. Każdy trening to zawsze jest efekt kompromisu między wszystkimi członkami sztabu.

Jaki reprezentant zaimponował trenerowi swoją motoryką? Wiem, że na tym poziomie nie ma już kogoś, kto by odstawał, no chyba że wrzucilibyśmy do składu Sebastiana Milę, ale może ktoś, tak jak choćby Bartek Slisz, dodatkowo się wyróżnia?

Co do Sebka – jest świetnie przygotowany! Trzeba to napisać, bo inaczej będzie się gniewał. I choć trudno kogoś wyróżnić, Bartek Slisz na pewno jest taką „mrówką”. W meczu z Walią przebiegł prawie 16 kilometrów, najwięcej na boisku, robiąc to na naprawdę dobrej intensywności. Jako reprezentacja możemy się z tego tylko cieszyć, bo wywiązuje się ze swoich zadań nakreślonych przez trenera. Ma predyspozycje, które mu pomagają. Uważam, że zawodnik powinien wiedzieć, jakie ma zalety, żeby z nich korzystać, a nie wymyślać siebie na nowo. Jeśli ktoś jest dieslem, lepiej, żeby nie wchodził w pojedynki szybkościowe, bo będzie gubił pewność siebie i tracił piłkę. A gdy ktoś jest szybkościowcem, powinien z tego korzystać i na przykład często ruszać za plecy obrońców.

A co do poziomu motorycznego kadrowiczów – on jest bardzo wysoki i przede wszystkim równy. Kadrę od klubu różni to, że w kadrze mamy równość na poszczególnych pozycjach. Wiemy, jakich parametrów kinematycznych się spodziewać na przykład po dwóch skrzydłowych, a w klubie często zdarza się tak, że jeden piłkarz jest lepszy, drugi słabszy. Poza tym dochodzi jeszcze różnica w poziomie gotowości, który jest zależny od rozgrywanych minut. To najistotniejszy parametr…

Ale akurat teraz Nicola Zalewski go trochę przekłamał, bo przez miesiąc poprzedzający zgrupowanie nie zagrał nawet 100 minut, a w 2024 roku ma ich w klubie zaledwie ponad 400. Czyli może są przypadki, kiedy analizowane przez was parametry są tylko liczbami trochę oderwanymi od realiów.

Na pewno to, że grasz, ułatwia ci sprawę. Kiedy częściej grasz niż trenujesz z napiętym harmonogramem, jesteś bardziej bodźcowany. Nicola jest akurat zawodnikiem, który bardzo dużo pracuje indywidualnie i nawet na marcowym zgrupowaniu dodatkowo pracowaliśmy. Widać po nim, że zdaję sobie sprawę z miejsca, w jakim jest. Wie, że musi pracować, żeby być gotowym. I to, jak on pracuje, a także pula genetyczna, jaką posiada, sprawiają, że jest gotowy na tego typu wyzwania reprezentacyjne, jakie za nami. Być może miałby problem, gdyby doszło do maratonu meczów środa-sobota-środa-sobota przez kilka tygodni, ale na ten moment to tylko gdybanie.

To też decyzja trenera Probierza, żeby dać mu grać w dużym wymiarze czasowym. Czym on w ogóle potrafi przekonać do siebie piłkarzy? Ma opinię trenera, który potrafi być kontrowersyjny, tworzyć oblężoną twierdzę i walczyć z tezami, które często nie istnieją. Mimo to, wydaje się, że pozytywnie wpłynął na atmosferę wewnątrz kadry. 

Nie wiem, jak było z poprzednimi selekcjonerami, ale z trenerem Probierzem mam przyjemność pracować od dwóch lat. Przez ten czas widziałem, jak rozwija się w nowej dla siebie roli i jestem przekonany, że teraz jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. A czym może przekonywać? Na pewno jest autentyczny i wyrazisty. Piłkarze i trenerzy ze sztabu mu ufają, wierzą w niego i w to, co przekazuje. To takie cechy, które są bardzo istotne w tym zawodzie.

A na poziomie Ekstraklasy zdarzają się piłkarze, którym parametry się nie zgadzają, a mimo to grają regularnie i robią różnicę na boisku? Jest jeszcze miejsce na takich zawodników?

Tak, są tacy piłkarze, ale gra na międzynarodowym poziomie wszystko weryfikuje. W meczach państwowych jest więcej fizycznej walki, trochę przypominającej mi NBA. W Ekstraklasie aż tak dużo jej nie ma. Wymagania dotyczące „walki wręcz” są zdecydowanie niższe. To główna różnica. Natomiast jeśli chodzi o parametry biegowe, na jednym i drugim poziomie są piłkarze wyłamujący się z pewnych reguł. W Śląsku takim przykładem jest Peter Pokorny, który nie biega tak wiele, ale bardzo mądrze się porusza. Zrobił na mnie duże wrażenie z bliska. To kawał piłkarza. Naszym zadaniem jako trenerów od motoryki jest optymalizacja tego, co robi najlepiej. Nie możemy oczekiwać tego, że zrobimy z niego sprintera albo żeby biegał o dwa kilometry więcej na mecz, bo być może wtedy go przeciążymy i w kolejnych meczach w ogóle nie wystąpi.

Co z grupą piłkarzy, która dodatkowo pracuje nad swoją motoryką? Jest coraz większa, może wciąż za mała? Odwołuję się do przykładu Przemka Płachety, który w Śląsku miał sporo indywidualnych treningów i pracował nad swoim największym atutem, jakim jest właśnie motoryka.

Jest takich piłkarzy zdecydowanie coraz więcej, choć z drugiej strony pewnie zawsze będzie za mało. Chcielibyśmy, żeby każdy tak nad sobą pracował, ale widzę dobrą zmianę. Teraz większość chłopaków, którzy wychodzą z akademii, albo jest świadoma, albo ma swojego trenera personalnego. Jedni mówią, że to dobrze, inni, że źle. Ale to nie zależy od ich obecności, tylko współpracy z klubem. Jeśli jest dobra, zawsze będziemy mówić o plusach. Moim zdaniem to dobry kierunek. Nie wszystko bowiem da się zrobić w trakcie pracy zespołowej. Na przykład w Śląsku mocniej idziemy w kierunku treningów indywidualnych, mamy wyznaczonego trenera. Jeśli chodzi o realia reprezentacji, zawsze kontaktuję się z trenerami indywidualnymi i klubowymi zawodników. Chcę wiedzieć, co robią na co dzień, żeby lepiej podejść do treningu indywidualnego na zgrupowaniu.

Jest trener za tym, żeby trening motoryczny był wprowadzany jak najwcześniej w wychowywaniu piłkarzy?

Zdecydowanie. Są naukowe dowody na to, że sportowcy, którzy znacznie wcześniej zaczęli trening ogólnorozwojowy, inaczej mówiąc: multidyscyplinarny, osiągali znacznie lepsze efekty w wieku seniorskim w swojej dyscyplinie. A więc wczesna specjalizacja niekoniecznie jest skuteczna. To nie jest tak, że jak zapiszę pięciolatka na piłkę nożną, to on będzie lepszym piłkarzem niż chłopak, który od piątego roku życia pływał, od siódmego grał w siatkówkę, a kilka lat później dopiero zaczął przygodę z futbolem. Tu generalnie dotykamy dużego problemu, jakim jest WF w szkołach. Ja nie jestem nauczycielem, ale wiem od znajomych, jak to wygląda. WF jest traktowany trochę po macoszemu przez rodziców i tym samym dzieci. Stąd problem z ogólną aktywizacją narodu i zjawisko rozrastającego się sektora prywatnego. Dzisiaj trenerzy personalni często łatają dziurę, jaką kiedyś pokrywał WF. Ale nie załatają jej wśród milionów, więc miejmy nadzieję, że to wróci do normy. Im zdrowszy naród, tym więcej będziemy mieli zdrowych sportowców.

Myślę, że dogadałby się trener z Orestem Lenczykiem.

Tak, wiele o nim słyszałem. Takiego człowieka trzeba szanować. Zrobił kapitalne wyniki, bazując w dużej mierze na sprawności piłkarzy i ich przygotowaniu fizycznym…

To stara szkoła, która dziś często wraca jako prawda objawiona, a przecież trener Lenczyk nie szukał kwadratowych jaj, tylko bazował na podstawach wychowania fizycznego.

U znajomych, którzy zajmują się treningiem dzieci i młodzieży, naprawdę widzę powrót do korzeni. Nawet na szkoleniach trenerów to się dzieje. Kiedyś coś robiło się na trzepaku albo na lekcjach WF-u, a teraz uczy się tego dzieciaków w ramach usługi. Mowa o takich rzeczach jak prawidłowa pompka czy przewrót, z którymi dzieci mają problemy. Ja dziś potrafię rozpoznać, kto wyszedł z dobrej akademii, a kto miał szkolenie w mniejszym ośrodku. Widać, że większe akademie zaczęły kłaść większy nacisk na naukę prawidłowych wzorców ruchowych.

A takie różnice da się jeszcze dostrzec w kadrze U-21, w której też trener pracował? Czy to już za późny etap? Nawiązuję do słów trenera Magiery, który zasugerował, że gdyby Piotr Samiec-Talar biegał inaczej, a zatem miał inny wzorzec ruchowy, mógłby być na radarze selekcjonera.

„Sami” faktycznie ma specyficzny wzór poruszania się po boisku, ale taki już ma. Jak go poznałem, w żartach trochę brałem go pod włos, chcąc pokazać, że od samego początku widzę jasno, nad czym powinien pracować. Dalej mamy fajną relację i czasami sobie z tego pożartujemy. Ale to nie jest tak, że jak wrzucimy go w inne ramy, on będzie wyglądał lepiej. Mam taki przykład od znajomego trenera, który pracował z jednym z najlepszych polskich bokserów. Tego boksera dostał bardzo późno, dopiero w dwudziestych latach jego życia. I ocenił jego technikę na fatalną, ale dysponował potężnym ciosem. Kto wie, czy gdyby spróbował go przestawić, ten bokser nie straciłby swoich zalet.

Wydaje mi się, że podobnie bywa z piłkarzami. Zresztą technika poruszania się piłkarzy ogólnie nie jest idealna. Mnóstwo jest w niej odchyłów, ale tak powinno być, bo piłka nożna to nie lekkoatletyka. To dwie różne dyscypliny charakteryzujące się innym środkiem ciężkości, kinematyką i tak dalej, co oczywiście nie znaczy, że pewnych rzeczy nie powinno się korygować. Z „Samim” pracujemy nad jego wzorcami, ale nie w tak inwazyjny sposób, żeby zmienić jego styl. Robimy to krok po kroku, powoli. Nie rzucimy wszystkiego i nie będziemy komuś kazać biegać prosto po linii. Drobne korekty trzeba wprowadzać w treningu z elementami piłkarskimi.

Codziennie mierzenie wagi, kary nawet za minimalną nadwyżkę – trener byłby fanem rozwiązania wprowadzonego przez trenera Bordalasa w Getafe? 

To zależy od polityki klubu i pierwszego trenera. Spotykałem się z różnymi rozwiązaniami i nie wiem, czy istnieje idealne. Jeśli klub jest wyrachowany i ma wręcz korporacyjne podejście, a trener je podziela, sztab też powinien. Natomiast jeśli mamy proaktywny, bardziej partnerski stosunek do piłkarza, będziemy z nim rozmawiać, zamiast go karać. To nowoczesna szkoła, ale czy lepsza? Trudno określić. Jedna i druga potrafi być skuteczna.

To jakby wprowadzić taką ostrą szkołę w Śląsku, jakiś zawodnik musiałby dołożyć trochę z wypłaty do szatniowej skarbonki?

Być może…

Chyba nie ma co owijać w bawełnę: macie proaktywne podejście do Erika Exposito, ale chyba mogliście sobie na to pozwolić, skoro tyle dał zespołowi.

To też nie jest tak, że zawodnik przybiera na wadze celowo, nie pracuje na treningach czy robi na złość trenerom. Ludzie mają różną wiedzę, indywidualne genetyczne predyspozycje, zestaw nawyków czy problemy metaboliczne. Nadwyżka kilogramów nie oznacza, że ktoś ma niesportowy tryb życia. Jednym trudniej utrzymać wagę, a drugim zdecydowanie łatwiej. Znam takich zawodników, którzy jadą na wakacje, nadal jedzą dużo, ale do klubu przyjeżdżają lżejsi z mniejszą masą mięśniową. A inni robią to samo i mają 4-5 kilo więcej.

Łukasz Bejger mógłby być tym przeciwnym przykładem. Pamiętam, jak mi opowiadał, że trudno mu zbudować masę mięśniową, choćby nie wiadomo, ile jadł. A tydzień-dwa bez pilnowania diety i waga od razu spadała.

Zdarza się, że chcemy, żeby jakiś zawodnik przybrał na wadze, ale niedowaga jest tak samo trudna do zwalczenia jak nadwaga i warto o tym pamiętać. A że to są ludzie, do każdego trzeba podejść indywidualnie. Oni mają zestaw problemów, z którymi trzeba im pomóc, a nie za nie karać. To moje podejście. Podejście bardziej ludzkie.

Kto jest w Śląsku najsilniejszy, a kto najszybszy?

Wśród najsilniejszych mamy kilku kandydatów. Na pewno Mateusz Żukowski jest bardzo silny, a do tego bardzo szybki. Ma super predyspozycje…

Ale gorzej u niego z grą w piłkę, a to, nie ukrywajmy, jest w tym sporcie najważniejsze.

Pomagamy mu, żeby każdy element był na wysokim poziomie. To samo tyczy się Patryka Klimali, który jest pracusiem i na siłowni spędza bardzo dużo czasu. Ogółem wydaje mi się, że mamy bardzo pracowity zespół. Kiedy przyszedłem do Śląska, zbudowało mnie to i powiedziałem o tym chłopakom. Etyka praca jest tutaj na wysokim poziomie, a my jako trenerzy staramy się im pomóc, nie wprowadzając nie wiadomo jakiego reżimu treningowego. Choćby teraz, w przerwie na kadrę, zaczęliśmy budowę nowej siłowni. Chcemy, żeby ten klub stawał się coraz bardziej profesjonalny. Kiedy byliśmy w Salzburgu zagrać mecz towarzyski, byłem pod dużym wrażeniem, jak tam wygląda ich infrastruktura. Patrząc na nią, o pewnych rzeczach w Polsce można by co najwyżej zamarzyć, ale wierzę, że z czasem uda nam się tworzyć w polskim futbolu zaplecza na miarę wiedzy, jaką mamy jako trenerzy. Pod tym kątem nie mamy się czego wstydzić względem fachowców z Europy. Problem jest tylko z dostępnymi narzędziami.

A Wisła Płock? Fajnie biegaliście według statystyk, ale spadliście z ligi. Bardzo łatwo podważyć waszą pracę przy motoryce.

Tak jak wspomniałem przy kadrze, to nie zawsze jest jedyny czynnik, który determinuje wynik. Taka jest prawda, a akurat w Wiśle Płock było dużo problemów nie tylko związanych z boiskiem…

Czyli z ręką na sercu może trener powiedzieć, że do spadku Wisły nie dołożył się aspekt przygotowania fizycznego?

Nie mogę tego powiedzieć, bo zawsze będziemy mieli do czynienia z synergią. Wydaje mi się jednak, że zawodnicy mieli w głowach myśl, że jesteśmy chociaż nieźle przygotowani fizycznie. Próbowaliśmy na tym bazować, ale nie udało się. Na pewno nigdy nie miałem sygnału od zawodników czy klubu, że coś jest źle robione, a pracowałem tam przez kilka lat. Wręcz zbudowaliśmy fajne fundamenty, z których niektórzy zawodnicy nadal korzystają, grając na wyższej intensywności. Mamy w miarę czyste sumienie jako trenerzy od motoryki.

Jest możliwe dzisiaj stworzenie zespołu na poziomie Ekstraklasy, który miałby słabe przygotowanie motoryczne, ale broniłby się jakością piłkarską?

To trzeba rozpatrywać w kategorii możliwości danych zawodników. Każdy z nich ma indywidualne predyspozycje. Uważam, że jako trenerzy pracujący na tym poziomie jesteśmy głównie od optymalizowania. Owszem, musimy wymagać i próbować podnosić czyiś sufit, ale raz, że to nie zawsze będzie możliwe, dwa: nie da się tego zrobić w cztery tygodnie okresu przygotowawczego. Dopiero po sezonie-dwóch można oceniać naszą pracę nad motoryką piłkarzy. W krótszej perspektywie pracujemy z dnia na dzień i dbamy o to, żeby zawodnicy byli do dyspozycji trenera. Zdrowi, bez kontuzji, mogący wybiegać cały mecz.

Po to są kamizelki, markery, GPS-y, żeby kontrolować, kto jest w optymalnej formie na dzień meczowy. Nie powinno być tak, że ktoś będzie wtedy wolniejszy niż zwykle. Nie powinien być zajechany i mniej wytrzymały. Tym się głównie zajmujemy, a to, czy zespół przebiegnie 120, czy 130 km, jest kwestią długofalowych zmian. Nie będziemy nagle od kogoś, kto całą karierę robił 10 km na mecz, wymagać, żeby wybiegał 12 tylko dlatego, żeby pomnożyć ten wynik przez 10 i dobić do 120. Wspomniany wcześniej Bartek Slisz jest takim piłkarzem, który niezależnie od formy wybiega swoją normę powyżej 11 km.

Czyli nie ma co oceniać trenerów od przygotowania motorycznego po jednym okresie przygotowawczym, tak?

Moim zdaniem nie.

A po dwóch?

Zależy, jak zmienia się skład. W Płocku miałem zawodników, którzy pracowali ze mną przez całe cztery lata. Na tyle ich poznałem, że wiedziałem, czego się spodziewać i jaki krok zrobili do przodu. Tyczyło się to nawet starszych zawodników, ale do tego trzeba czasu. Niewiele zdolności motorycznych da się poprawić przez cztery tygodnie. Taka jest prawda.

A przygotowywanie zespołu na konkretną fazę sezonu, na przykład okres dopiero po kilkunastu kolejkach, to mit? Czy coś w tym jednak jest, że trenerzy liczą się z ciężkimi nogami piłkarzy na początku, by po kilku miesiącach powiedzieć „patrzcie, odpalili, tak miało być”?

Powiem tak: to nie musi być mit. Zależy jakiej periodyzacji trenerzy używają w danym klubie. Periodyzacja to sposób układania treningu po to, żeby kiedyś zaprocentował, ale większość nowoczesnej szkoły trenerów przygotowania fizycznego pracuje już w podobny sposób. Każdy chce trafić z formą na pierwszą kolejkę, a potem podtrzymywać poziom. Może są nadal przypadki trenerów, którzy celują inaczej, ale to nie jest takie proste. Kiedy mamy braki, na pewno chcemy wcisnąć więcej w okres przygotowawczy, a to rzeczywiście może skutkować obniżoną formą w pierwszy kolejkach. Ale nie jest czystym zamiarem, tylko bardziej wypadkową czegoś innego.

Brak odpowiedniej prewencji i regeneracji może zaprzepaścić nawet najlepsze przygotowanie fizyczne? Skoro nawet Robert Lewandowski, wzór pod tym względem, mówi, że czasami brakuje mu czasu na dobry sen i odnowę między meczami co trzy dni, trudno się nad tym nie zastanowić.

Niestety tak jest i wchodzimy w sferę edukowania zawodników, co mogą zrobić, żeby sobie pomóc, a mowa o naprawdę prozaicznych rzeczach. Możesz mi uwierzyć, że po awansie w Walii duża część zawodników po to, by szybciej się zregenerować, bezpośrednio po meczu w szatni siedziała w wannie z lodem. To nie jest tak, że chłopcy poszli imprezować, tylko większość wiedziała, że zaraz ma mecz ligowy w sobotę. Tak wygląda właściwy poziom świadomości, który nie u każdego jest taki sam, dlatego musimy im podpowiadać, co lepiej zrobić, żeby być gotowym do gry za kilka dni. Na świecie pojawiają się wyniki nowych badań naukowych i reagujemy na nie.

Jakie na przykład?

Są choćby badania, które mówią, że po treningu siłowym nie należy wchodzić do zimnej wody, co piłkarze uwielbiają. To opóźnia efekt adaptacyjny, a zdarzało się, że widziałem piłkarzy po takim treningu w zimnej wodzie. Wtedy podchodzę i tłumaczę w prostych słowach, jak to wygląda – co może zyskać, a co stracić.

Ktoś może powiedzieć „trenerze, ja to 10 lat robię, jest mi z tym dobrze”.

I tu wychodzi mądrość trenera, moja w tym przypadku, żeby go uświadomić albo zrozumieć podejście. Bo jeśli ktoś robił tak przez całą karierę, przekażę mu jakieś nowinki, ale nie będę wyciągał z wody, bo się do nich nie stosuje. Wyszedłbym na zarozumialca, gdybym próbował udowodnić, że jestem mądrzejszy od piłkarza, bo przeczytałem o jakichś badaniach, a on nie. Dlatego jestem fanem edukacji, a kto i co zrobi z otrzymaną wiedzą, będzie jego odpowiedzialnością. Nie jestem trenerem, który chodziłby wokół piłkarzy z kijem.

Kontuzje ACL-a, przygotowanie fizyczne a intensywność rozgrywania meczów – widzi trener w dzisiejszej piłce korelację, która doprowadza do rekordowej liczby cięższych kontuzji? Kilka miesięcy temu napisałem o tym duży tekst, próbując odpowiedzieć na pytanie, co jest tak naprawdę sednem problemu. I skłaniałbym się ku temu, że kalendarz sam w sobie nim nie jest, a prędzej zaniedbywanie pracy nad mięśniami, które obudowują stawy. Mniej czasu poświęca się na trening siłowy, mięśnie szybciej się przemęczają i wiele więzadeł pada bez kontaktu z przeciwnikiem.

Mam ten tekst w zakładkach i w końcu muszę go przeczytać! Zgadzam się, że istnieje korelacja. W dużej mierze chodzi o przemęczony układ nerwowy. Kiedy jest zmęczony, oczywiście reaguje wolniej. Skurcz mięśni, który powinien zabezpieczyć ACL-a przed zerwaniem, włącza się później, niż powinien. Mówimy o cienkiej granicy milisekund, ale to w zupełności wystarcza, żeby doszło do kontuzji. Wydaje mi się, że to są niestety dzisiaj koszty zawodowego, a wręcz komercyjnego uprawiania sportu. Meczów jest dużo, nie ma co ukrywać. Dla mnie pod tym względem było ciekawe, żeby zobaczyć, z jakimi wymaganiami mierzą się reprezentanci. Po meczu z Walią większość z nich od razu się spakowała i pojechała do swoich klubów. Nawet nie chodzi o to, że nie mieli czasu na świętowanie, tylko na odpoczynek.

Taki Przemek Frankowski w piątek miał mecz derbowy, a jeszcze w tym samym tygodniu, na ostatnią chwilę przed meczem barażowym, był stawiany na nogi przez fizjoterapeutów. I w Lens musi wyjść do gry, bo w klubie nie zrozumieją, że skoro grał we wtorek, czemu miałby nie grać w piątek? Te wyzwania rzutujące na zdrowie są ogromne. A im więcej grasz, tym mniej trenujesz. Są dowody na to, że im silniejsze mięśnie uda, tym mniejsza ryzyko zerwania ACL-a. Ale jeśli grasz, rzadko chodzisz na siłownię i problemy się zapętlają. Dlatego coraz ciekawsze są doniesienia o klubach z najlepszych lig grających w europejskich pucharach, które dosłownie bezpośrednio po meczu zarządzają trening na siłowni. To jedyny dzień w tygodniu, kiedy mogą porządnie popracować siłowo. Skoro piłkarze już są zmęczeni, trenerzy wychodzą z założenia, że mogą zmęczyć się jeszcze bardziej. Tak starają się wychodzić naprzeciw pladze kontuzji, bo kiedy indziej brakuje czasu na prewencję. Mówię o takich doniesieniach celowo, bo może w Polsce ktoś to wyciągnie i się zainspiruje. Moim zdaniem ma to sens przy gęstym terminarzu.

Kiedyś u piłkarzy bardzo silne uda to był standard, wspominając choćby przykład Zbigniewa Bońka, który zorientował się dopiero kilka lat temu, że ma zerwane więzadło od prawie 50 lat.

Nie mam danych i nie chcę kategoryzować, ale raczej możemy przyznać, że kiedyś wymagania względem piłkarzy były inne.

Teraz jest więcej skrętów ciała, skoków pressingowych…

Dokładnie. W samej Premier League wzrosła liczba sprintów o kilkadziesiąt procent na przestrzeni tylko ostatnich kilkunastu lat. To świadczy o tym, jak gra się zdynamizowała. Doszło pięć zmian, wbrew pozorom mniej pracuje się wydolnościowo i piłkarz bardziej zaczął przypominać sprintera. Jeśli nie masz siły, w 70. minucie możemy cię zmienić. Jeśli jesteś wolny, masz więcej problemów od 1. minuty. Oczywiście na kilku pozycjach można to przykryć umiejętnościami, ale jeśli jesteś wolnym skrzydłowym, za długo na topowym poziomie raczej nie pograsz.

A dostrzegł trener jakieś negatywne efekty postpandemiczne? Od zamrożenia futbolu minęło już kilka lat, ale może pojawiły się w tym temacie jakieś nowe wnioski.

Są przypadki straszniejsze niż większość, więc wpływu pandemii nie można bagatelizować. Myślę jednak, że większość piłkarzy, odzwierciedlająca też część społeczeństwa, przeszła okres pandemii suchą stopą. Mówimy o kilku latach, więc można powiedzieć, że w perspektywie długofalowej. Jasne, że część miała problemy neurologiczne czy kardiologiczne, ale wśród piłkarzy, jakich miałem, tylko jednego pandemia mocniej przetrzepała, bo oberwało jego serce. Taki przypadek oddawał jednak tylko niewielki procent ludzi, którzy mocniej ucierpieli. Ja sam przechodziłem covid trzy razy, ale nie czuję dzisiaj, że przez to jest ze mną coś nie tak. Z kolei ktoś mógł przejść chorobę raz i mieć jakieś powikłania. Staram się patrzeć na to pozytywnie, bo pandemia wiele nas nauczyła. Powstało wiele badań naukowych i rozwinęliśmy się w nauce sportowej, która na pewno pomoże nam w przyszłości.

Różnie kluby sobie wtedy radziły. Paradoksalnie to był okres, w którym było bardzo dużo czasu na trening siłowy i zadbanie o prewencję.

Dobrze to pamiętam. Moja kawalerka w Płocku zamieniła się w siłownię. W klubie mocno postawiliśmy na trening indywidualny, każdy zawodnik dostał np. rower, obciążenia czy skakanki. Trenowaliśmy sumiennie, a ja sam prowadziłem osiem treningów dziennie, bo dzieliliśmy się na mniejsze grupy na Skype. I nie leżałem, tylko też trenowałem. Byłem w naprawdę dobrej formie.

Medal na Euro 2024 z reprezentacją Polski czy mistrzostwo Polski ze Śląskiem Wrocław?

Wolę nie wybierać. Mam nadzieję na obie rzeczy.

ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

5 komentarzy

Loading...