Reklama

Jarosław Skrzyszowski: Na igrzyskach w Paryżu cel minimum Pii to wielki finał [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

04 czerwca 2024, 18:49 • 13 min czytania 9 komentarzy

Gdyby Pia na jakiś czas skoncentrowała się na płaskich 100 m, osiągałaby wyniki w okolicach 10,90 s, może nawet trochę lepsze – mówi nam Jarosław Skrzyszowski. Byłyby to rezultaty lepsze od rekordu Ewy Swobody. W dużej rozmowie z Weszło ojciec i trener Pii Skrzyszowskiej opowiada nam o swojej trenerskiej drodze i poznawaniu czołowych szkoleniowców świata, oraz o trudnym momencie córki, która najpierw miała drobny wypadek na siłowni, a później przez problem ze zdrowiem niezbyt wyraźnie widziała płotki. Dlatego, kiedy sięgnęła po pierwszy w karierze medal mistrzostw świata, zareagowała bardzo emocjonalnie.

Jarosław Skrzyszowski: Na igrzyskach w Paryżu cel minimum Pii to wielki finał [WYWIAD]

JAKUB RADOMSKI: Zacznę od wywiadu, którego Pia udzieliła Michałowi Chmielewskiemu w Glasgow, 3 marca, chwilę po wywalczeniu brązowego medalu halowych mistrzostw świata. Była bardzo emocjonalna, mówiła o trudnych dniach poprzedzających ten start i o łzach, których wiele wylała wcześniej, w Madrycie. Pan też mocno przeżywał jej występ?

JAROSŁAW SKRZYSZOWSKI (trener i ojciec Pii Skrzyszowskiej): Tak. Nie dziwię się reakcji córki, bo rzeczywiście spiętrzyło się trochę problemów. Po przygotowaniach Pia wyglądała bardzo dobrze i w Glasgow nawet mierzyliśmy w złoto. Spodziewaliśmy się, że córka powinna rozprawić się z rekordem Polski na 60 m przez płotki, należącym od 1980 roku do Zofii Bielczyk, wynoszącym 7,77 s. Ale sporo rzeczy nie wychodziło i zaczynał się wkradać pewien niepokój. Pia była usztywniona i chciała to zrobić na siłę, jakby miała w głowie myśl: „Nie no, jestem świetnie przygotowana, ale na zawodach tego nie widać”.

Madryt miał miejsce tydzień przed halowymi mistrzostwami świata. Na treningach było w porządku, a na zawodach Pia uzyskała 7,83 s. Czas może nie był taki zły, ale zajęła wtedy trzecie miejsce, przegrała z Nadine Visser. Okazało się też wtedy, że czołowe zawodniczki biegają na poziomie rekordu świata, więc musieliśmy trochę zrewidować nasze ambicje. Zresztą w Glasgow złota medalistka, Devynne Charlton z Bahamów, pobiegła najszybciej w historii. Ale wróćmy do Pii i do Madrytu. Ona rzeczywiście po tamtych zawodach popłakała się, z wściekłości. Powiedziała mi, że ma już dość. Tłumaczyłem jej, że problem nie leży w przygotowaniach. Na zajęciach mierzyliśmy z kolegą laserowo jej prędkość biegu i liczby pokazywały, że jest najlepiej przygotowana w życiu. Kłopot leżał w psychice, w sferze mentalnej. Przekonywałem ją, że powinna podejść do zawodów bardziej na zasadzie: „Ok, startuję i zobaczymy, co się wydarzy”, a nie: „Muszę być najszybsza, wszystko na siłę”.

Reklama

Ale po drodze, przed Glasgow, zdarzyły się jeszcze inne przykre rzeczy.

Zgadza się. Przed startem w Hiszpanii musiałem polecieć do USA i nie było mnie jakiś czas z córką. Ona wtedy ćwiczyła w siłowni i zrzuciła sobie odważnik, ważący 10 kg, na palec u nogi. Był cały czarny, baliśmy się, że jest złamany. Ale nie był, na szczęście. Pia musiała jednak brać środki przeciwbólowe i w Madrycie biegała jeszcze ze znieczuleniem. Po Madrycie natomiast córka złapała alergię. Taką, że łzy leciały jej same ze spuchniętych oczu i nie widziała płotków. Przylecieliśmy na mistrzostwa i trzeba było brać środki przeciwzapalne. Wkradło się ileś elementów, które zaburzyły przygotowania.

W Glasgow Pia w eliminacjach wystartowała luźno, żeby sobie pobiec, i uzyskała 7,80 s. Byłem pod wrażeniem. Myślę, że wtedy zeszło z niej to całe napięcie. Zrozumiała, że jest w stanie sporo osiągnąć, skoro uzyskała taki czas, biegnąc bardzo spokojnie, bez jakiejś szalonej walki. W półfinale było minimalnie lepiej, 7,78 s. Po biegu córka mówi do mnie: „Mógłbyś iść po fizjoterapeutę?”. Okazało się, że biegnąc w stronę wirażu, tak docisnęła staw skokowy, że lekko podkręciła stopę. „Nie martw się, tato. Choćby nie wiem, co się działo, pobiegnę w finale” – dodała. Pia czuła ból, ale w finale górę wzięła adrenalina. Uzyskała 7,79 s., co dało brązowy medal. To są te okoliczności, które sprawiły, że po biegu wiele się działo w jej głowie. Stąd ta radość, połączona z płaczem.

A jak pan przeżywał finał w Glasgow?

Po dwóch wcześniejszych biegach wiedziałem, że medal jest bardzo prawdopodobny. Ale nie byłem go pewny, płotki są specyficzne. Pia nie wystartowała najlepiej, ale w dalszej części dystansu poradziła sobie bardzo dobrze. Byłem szczęśliwy, bo mimo kłopotów, które panu opisałem, wywalczyła swój pierwszy medal na światowej imprezie.

Reklama

Pamiętam, jak już po biegu szedłem gdzieś i nagle ktoś dzwoni. Chyba redaktor Chmielewski z zaproszeniem do studia Telewizji Polskiej. Po drodze mijałem zawodników i trenerów z polskiej kadry, którzy mi gratulowali. Wyskoczyli do mnie Holendrzy, z którymi trenujemy na co dzień. To samo. Gratuluje mi też Szwajcar Laurent Meuwly, szef całej grupy, prowadzący m. in. słynną Femke Bol. Chwilę później mój kolega, trener z Austrii, którego bardzo cenię, też mówi bardzo miłe słowa. Wzruszyłem się wtedy, naprawdę. Zrozumiałem, że w naszym sporcie, mimo że najbardziej chcemy, by to nasz zawodnik wygrał, można mieć przyjaciół, którzy potrafią docenić, jak świetnie spisała się zawodniczka kolegi. Świat się zmienił, stał się otwarty. Urodziłem się za żelazną kurtyną i marzyłem kiedyś, żeby pojechać do tego wolnego świata, a teraz nagle znalazłem się w nim i wszyscy traktują mnie jak równego sobie. Nie obywatela drugiej kategorii, tylko kumpla, po prostu.

A gdy pan zaczynał swoją pracę trenerską, było trochę inaczej?

Nie znałem nikogo z zagranicy. Kiedyś biegałem, byłem sprinterem, ale żeby prowadzić córkę, musiałem z powrotem “wprowadzić” się do sportu. Szukałem kontaktów w Polsce. Czytałem, dokształcałem się, brałem udział w różnych kursach. Rozmawiałem z trenerami z naszego kraju na temat płotków. Brakuje jednak u nas wybitnych specjalistów w tym zakresie. Jednym z nich był Sławomir Nowak, do którego udałem się na początku. To człowiek, który doprowadził Grażynę Rabsztyn do rekordu świata. Prowadził też jej siostrę, Elżbietę, oraz wspominaną już Zofię Bielczyk. Płotkarką była jego pierwsza żona. Później był trenerem słynnego Wilsona Kipketera, który bił rekordy świata na 800 m. Chciałem, żeby Nowak swoim spojrzeniem na Pię upewnił mnie w tym, że coraz lepiej rozumiem płotki. To było mi niezwykle potrzebne i on bardzo w tym pomógł, choć nie odkrył przede mną jakichś cudownych zaklęć, magii.

Co panu powiedział?

Że Pia jest talentem, jakiego nigdy nie widział.

Duże słowa w jego ustach.

To prawda, przecież ten facet pracował z największymi gwiazdami. Gdy obserwowaliśmy wspólnie treningi Pii, zwracaliśmy uwagę na bardzo podobne elementy, które według nas mogłaby jeszcze trochę poprawić. Ale ciągle chciałem, by córka była lepsza i lepsza. Podczas igrzysk olimpijskich w Tokio zacząłem szukać kontaktów zagranicznych. Rozmawiałem z trenerami z USA i powstał już nawet plan wyjazdów do Stanów, ale w międzyczasie spotkałem Laurenta Meuwly’ego. Wiedziałem, że osiąga znakomite wyniki ze sprinterami oraz sprinterkami z Holandii. Że ma grupę biegową, w której pod jego okiem ćwiczy też Anna Kiełbasińska, która dzięki niemu po poważnej kontuzji doszła do życiowych wyników. Widziałem, jak ze Szwajcarki Ajli Del Ponte, która jako juniorka biegała płaskie 100 m w niewiele poniżej 12 sekund, zrobił zawodniczkę, która w 2021 roku uzyskała 10,90 s.

Wcześniej słuchałem jego wykładów w Internecie i już wtedy miałem w głowie, że patrzymy na bieganie w dość podobny sposób, choć on oczywiście ma dużo większe doświadczenie oraz sukcesy. Poza tym Laurent nie ma tajemnic. Jest bardzo otwarty – opowiada o tym, co robi, dlaczego i jak. Spotkaliśmy się, porozmawialiśmy i zdecydowałem, że chcemy z Pią dołączyć do jego grupy, w której pojawiły się też inne płotkarki, jak Nadine Visser. Dzięki temu, że ćwiczyliśmy z tą grupą w różnych miejscach, znam kilku trenerów ze światowego topu, którzy czasami piszą mi wiadomości w stylu: „Wiesz co, Jarek? Zwróć uwagę na ten szczegół u Pii”. Mam wrażenie, że moja trenerska edukacja przebiega w przyspieszonym tempie. Ona jest jak studia eksternistyczne: zamiast chodzić przez cztery lata, zrobiłem je w rok.

Jarosław-Pia-Skrzyszowscy-lekkoatletyka-2024

Niedawno był z nami na obozie Paul Brice. To Brytyjczyk, jeden z najlepszych biomechaników na świecie, który pracuje teraz dużo z Holendrami. On filmuje nasze treningi, robi specjalistyczne pomiary i podpowiada, co wygląda dobrze, a co nieco gorzej. Ten człowiek ma bazę danych, obejmującą różnych zawodników ze świata, i dzięki temu można porównać wyniki, które na podobnego typu treningach osiągają różne biegaczki. To bardzo pomaga.

Po brązowym medalu w Glasgow Pia wystartowała pierwszy raz na stadionie, na 100 m przez płotki w katarskiej Dausze, i od razu osiągnęła imponujący rezultat 12,53 s. To wynik, który w 2022 roku dał jej złoto mistrzostw Europy z Monachium, tylko o 0,02 s gorszy od jej rekordu życiowego. Można postawić tezę, że jest obecnie w życiowej formie?

Myślę, że tak. Pia zrobiła bardzo duży postęp, jest świetnie przygotowana motorycznie i gotowa do startów na najwyższym poziomie. Teraz trzeba to przełożyć na zawody. Pamiętajmy, że płotki mają to do siebie, że czasami trzeba kilka razy przebiec pod presją, w stresie, z mocnymi przeciwniczkami, dany dystans, żeby złapać automatyzm. Przed startem w Katarze udzielałem wywiadu Aleksandrowi Dzięciołowskiemu z TVP. Spytał, na jaki czas Pia jest gotowa na stadionie. Powiedziałem: „Powinna pobiec poniżej 12,60 s”. Nie pomyliłem się. Jeżeli wszystko będzie przebiegało dobrze, córka ma duże szanse, by w tym sezonie wreszcie pobić rekord Polski Grażyny Rabsztyn.

To świetny wynik, 12,36 s.

Wiem, ale to naprawdę możliwe. Pia oczywiście nie będzie tak biegała w każdym starcie, ale jest w stanie ustabilizować się na poziomie 12,40-12,45 s. Gdyby tak się stało, byłbym bardzo zadowolony.

Wie pan, w którym roku po raz ostatni Europejka przebiegła ten dystans poniżej 12,40 s?

Pewnie jakaś Bułgarka…

Rosjanka Ludmiła Narożilenko, w 1992 roku, w Sewilli. Uzyskała 12,26 s. Podaję to, żeby zobrazować, o jak szybkim bieganiu w tej chwili mówimy.

Ta pani ma dość ciekawą i niezbyt chlubną biografię. Została później Szwedką, nazywała się Ludmiła Engquist, i kilka razy w karierze zdyskwalifikowano ją za doping. W pewnym momencie przestała trenować płotki, przerzuciła się na bobsleje, w których też chciała wiele osiągnąć. Ale tutaj również okazało się, że brała niedozwolone środki.

Przed nami mistrzostwa Europy w Rzymie. Jak bardzo realne jest powtórzenie przez Pię wyniku z Monachium?

Mówi pan o zwycięstwie, czy czasie 12,53 s?

O jednym i drugim.

Myślę, że łatwiej będzie poprawić ten rezultat, niż zwyciężyć. Poziom europejskich płotków poszedł do góry. Mamy Szwajcarkę Ditaji Kambundji, która złamała już w tym sezonie 12,50 s. Szybka jest też Francuzka Cyrena Samba-Mayela, a do tego dochodzą jeszcze Brytyjka Cindy Sember i Nadine Visser, która na treningach bywa ostatnio bardzo szybka. Do złota w Rzymie będzie najprawdopodobniej pretendowała ta piątka i wszystko będzie mogło się zdarzyć.

A jaki jest realny cel na igrzyska w Paryżu?

Finał to dla nas cel minimum.

A maksimum?

Więcej, niż wywalczenia złota nie da się osiągnąć (śmiech).

Pamiętam, jak zszokowało mnie, że na mistrzostwach świata w Eugene w 2022 roku, żeby stanąć na podium, trzeba było pobiec w czasie 12,23 s albo poniżej. Kosmiczny poziom, choć tam w finale wiał zbyt sprzyjający wiatr.

Piekielnie szybki bieg, to prawda. Tobi Amusan uzyskała genialne 12,06 s, jednak nie mogli jej tego uznać. Ale zawody są zawodom nierówne. W ubiegłym roku w mistrzostwach świata w Budapeszcie do złota wystarczył czas 12,43 s, a 12,46 s dawało brąz. Dlatego podium igrzysk nie jest nierealne.

Podczas poprzednich igrzysk, w Tokio, Pia też reagowała emocjonalnie po swoim starcie. Pamiętam jej płacz i wielki zawód, kiedy nie awansowała do finału. Ona bywa czasami nieco zbyt ambitna?

Ona nie popłakała się wtedy dlatego, że cechuje ją za duża ambicja. Pia po prostu wiedziała, że źle pobiegła. W eliminacjach uzyskała 12,75 s, to był wtedy jej rekord życiowy. W półfinale miała pecha, bo było kilka falstartów. Kiedy rywalka popełniła pierwszy, Pia dobrze wybiegła z bloków. Później była już usztywniona, robiła to źle. Trochę zezłościły ją te kolejne falstarty. W tamtym wywiadzie płakała, bo zdała sobie sprawę, że nie pokazała tego, na co była wówczas przygotowana. Pia już w Tokio mogła uzyskać czas w granicach 12,60 s – 12,65 s.

Który bieg córki był najbliższy ideału?

Jako pierwszy przychodzi mi do głowy ten z Monachium, który dał mistrzostwo Europy. Technicznie było co prawda trochę rzeczy do poprawienia, ale sposób, w jaki córka rozegrała to wszystko, był kapitalny. Ona była wyjątkowo pewna siebie przed startem. Już na pierwszym płotku prowadziła, a z każdym kolejnym wyglądała coraz lepiej. Jej wiara w zwycięstwo rosła i zakończyło się złotym medalem.

Jest pan perfekcjonistą? Pytam, bo mam trochę takie wrażenie. Widzę, że w każdym starcie Pii, nawet bardzo dobrym, doszukuje się pan czegoś, co mogła zrobić lepiej.

To jest moja zawodniczka, ale też moja córka, dlatego biorę za nią szczególną odpowiedzialność i nie mogę pozwolić sobie na niedbalstwo. Taki jestem, ale nie nazwałbym tego perfekcjonizmem. Ja też nie podchodzę do lekkoatletyki, do startów Pii, śmiertelnie poważnie. Oczywiście, są dla mnie bardzo ważne, ale my potrafimy żartować, jeżeli coś nie wychodzi. Nie wszystko też musi być u nas dopięte na ostatni guzik.

A to, że czasami mówię o bardzo dobrych wynikach bez jakiejś euforii, wynika ze świadomości, że stać nas na więcej. Cieszę się, że Pia się poprawia, osiąga coraz lepsze rezultaty, jednak wiem, że to jeszcze nie jest sufit, do którego może dobić. Kiedy będę wiedział, że więcej nie da się zrobić, wtedy pewnie powiem: „Udało się. Zrealizowaliśmy to, co mogliśmy, w 100 procentach”. Na razie jeszcze tego nie zrobiliśmy.

Łączenie roli ojca i trenera jest trudne?

Nie jest. Choć często dostaję to pytanie, wielu rodziców mówi mi: „Szacunek, ja bym tak nie potrafił”. Mam trzy córki i lubimy spędzać czas w swoim towarzystwie. Oczywiście, każda z nich dużą część własnego świata ma w sferach, gdzie nie chcą, by rodzice zaglądali, ale jest też spory obszar, do którego nas dopuszczają i czują się z nami dobrze. Trening z Pią to część naszego wspólnego życia. To uzupełnienie czegoś, co robimy dobrze. Być może jest w tym wszystkim więcej emocji, niż w innych sytuacjach córka-ojciec, bo dochodzą: rywalizacja, marzenia, porażki, kontuzje. Ale ja myślę, że mi jest łatwiej ją prowadzić, właśnie dlatego, że jest moją córką. My mamy podobny charakter, lubimy zbliżone rzeczy. Podobnych rzeczy też nie lubimy. To pomaga.

Pia i Jarosław Skrzyszowscy w 2021 roku

Czego nie lubicie?

Sytuacji, w których ludzie nie wykorzystują potencjału, jaki został im dany. Wyobraźmy sobie człowieka, który jest niezwykle utalentowanym, młodym sportowcem. Może być w tej sferze wybitny, a jednocześnie wiadomo, że nie ma szans, by zostać wirtuozem skrzypiec czy neurochirurgii. Dlatego powinien skupiać się na sporcie, ale tego nie robi, lekceważy swój potencjał i nie wykorzystuje go. Ostatecznie kończy karierę, będąc na przeciętnym poziomie. I później, po iluś latach, siedzi przed telewizorem, ogląda zawody lekkoatletyczne i mówi: „O, ja z nimi biegałem. I byłbym nawet od nich lepszy, gdyby mi się chciało. Ale mi się nie chciało”. Takie podejście jest dla mnie i dla Pii irytujące.

Grażyna Rabsztyn powiedziała kiedyś o Pii: „Ona ma przewagę nade mną, bo jest szybka. Ja musiałam ciężko trenować, by wypracować taką szybkość. Pia ma to wrodzone”. Powiedziała prawdę, choć my tę szybkość musieliśmy też wypracować. Pia jest niezwykle utalentowana i nie można tego zmarnować. W 2022 roku w greckiej Kalamacie córka przebiegła płaskie 100 m w 11,12 s. To wynik, który w 2016 roku dał Ewie Swobodzie wicemistrzostwo świata juniorek.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

To będzie trochę hipotetycznie pytanie, ale – do jakiego wyniku mogłaby dojść Pia, gdyby, powiedzmy, że przez sezon, skoncentrowała się na płaskiej „setce”?

Zacznę od tego, że tak utalentowanej sprinterki, jak Swoboda, nigdy w Polsce nie było. Ma niesamowite możliwości i dobrze, że zaczyna dojrzewać oraz je wykorzystywać. A co do Pii, myślę, że biegałaby w okolicach 10,90 s, może nawet ciut szybciej.

Czyli szybciej niż do tej pory Swoboda.

Tak, ale to też nie jest takie proste. Ktoś może oglądać lekkoatletykę i dziwić się, dlaczego jakaś zawodniczka nie biega na płotkach szybciej od tych, które są od niej wolniejsze na płaskim. Pamiętajmy, że płotki zabierają jeden bardzo istotny element w sprincie – długość kroku. Weźmy Usaina Bolta: wysoki facet, który nigdy nie miał niesamowitego rytmu, byli goście, którzy szybciej przebierali nogami. Bolt wygrywał, bo przy niższym rytmie biegł dłuższym krokiem, po prostu. Płotki ograniczają długość kroku, wszystkie zawodniczki mają ją podobną, więc trzeba rywalizować rytmem. Dlatego to skomplikowane. Zadał pan ciekawe pytanie, ale my nie planujemy takiego eksperymentu.

ROZMAWIAŁ
JAKUB RADOMSKI

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Lekkoatletyka

Komentarze

9 komentarzy

Loading...