Reklama

Motor Lublin w Ekstraklasie po 32 latach! Gdynia znów we łzach [REPORTAŻ]

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

02 czerwca 2024, 20:22 • 10 min czytania 231 komentarzy

Ostatnie tygodnie stanowiły dla kibiców Arki Gdynia nieprawdopodobny rollercoaster emocji. „Żółto-niebiescy” byli o włos od bezpośredniego awansu do Ekstraklasy, potem się od niego na własne życzenie oddalili, by w barażach – gdy wszystko wydawało się już niemalże stracone, a zespół sprawiał wrażenie zdruzgotanego pasmem niepowodzeń – po raz kolejny odwrócić losy sezonu i raz jeszcze przybliżyć się do upragnionej elity. A to wszystko po to, by w samej końcówce finałowego starcia z Motorem… wypuścić prowadzenie z rąk i ostatecznie utonąć we łzach. Tymczasem ekipa z Lublina może świętować – awans do 1. ligi jej nie wystarczył i w przyszłym sezonie zobaczymy ją w najwyższej klasie rozgrywkowej!

Motor Lublin w Ekstraklasie po 32 latach! Gdynia znów we łzach [REPORTAŻ]

Rany, ależ to była huśtawka nastrojów.

Pozwólcie zatem, że to wszystko na spokojnie podsumujemy.

Pełna koncentracja Arki

Walka Arki Gdynia o awans do Ekstraklasy długo nie zapowiadała się na szczególnie zaciętą. „Żółto-niebiescy” przez znaczną część sezonu 2023/24 plasowali się na miejscach premiowanych bezpośrednią promocją do najwyższej klasy rozgrywkowej i wydawało się kwestią czasu, gdy uda im się przyklepać upragniony powrót do elity. Ale postawienie kropki nad i przerosło ekipę z Gdyni. I trudno nawet powiedzieć, dlaczego. Może zadecydowały kontuzje ważnych zawodników, może zmęczenie całego zespołu, a może kruchy mental? Próżno zgadywać. Jedno jest pewne – Arka wpadła w spiralę tarapatów. Zaczęła seryjnie tracić punktu w lidze, w dramatycznych okolicznościach poległa w derbach Trójmiasta, a na koniec oberwała również przed własną publicznością od GKS-u Katowice.

W efekcie katowiczanie wskoczyli na drugie miejsce w stawce, podczas gdy „żółto-niebiescy” znowu stanęli przed koniecznością rywalizowania w barażach. Co tu dużo mówić, zespół Wojciecha Łobodzińskiego sprawiał wrażenie kompletnie rozbitego.

Reklama

Wielka radość w Gdyni! Tylko że… to nie Arka świętowała awans [REPORTAŻ]

Trener Łobodziński po klęsce z Gieksą próbował budować pozytywny przekaz, choć nie przychodziło mu to z łatwością. – Nie będę mówił o absencjach, bo wszystko zostało już powiedziane. Powiem tylko, że… to jeszcze nie koniec. Ja wiem, że wszyscy są teraz rozgoryczeni, my też. Ale ja, jako trener, nie mogę sobie pozwolić na to, by teraz się załamywać. Nie mogę dopuścić, by zespół siadł mentalnie. To są trudne momenty, ale zrobię wszystko co w mojej mocy i oddam całe serce dla drużyny i dla chłopaków, żeby awans do Ekstraklasy stał się faktem. Oczywiście jest to dla nas trudne zadanie, ale zrobimy wszystko, by wygrać dwa mecze barażowe – zaznaczył. – Cechą najlepszych jest wyciągać wnioski i walczyć, dopóki jest szansa. Pamiętamy, że przed nami dwa mecze barażowe u siebie. Teraz ciężko wśród kibiców o optymizm, ale bardzo proszę o kolejną szansę dla drużyny. Zdobyliśmy 62 punkty, pracowaliśmy na to cały sezon, a teraz w końcówce rozgrywek mamy problem. To jest moje zadanie na kilka najbliższych dni, aby pozbierać zespół.

Apel Łobodzińskiego o zaufanie brzmiał dość śmiesznie, jeśli zestawić go z wulgarną „rozmową motywacyjną”, jaką kibole Arki urządzili zawodnikom przed starciem z GKS-em. A jednak żółto-niebiescy zdołali podźwignąć się z kolan i w półfinale baraży zwyciężyli 4:2 z Odrą Opole. Nie pogrążyła ich nawet bramka na 0:1. Wręcz przeciwnie, zareagowali na nią w najlepszy możliwy sposób.

W sercach kibiców Arki ponownie zagościł więc optymizm. Bilety na finał baraży rozeszły się jak świeże bułeczki – po niespełna dobie od otwarcia internetowych kas, „żółto-niebiescy” ogłosili wyprzedaż wszystkich dostępnych wejściówek. Środowisko skupione wokół gdyńskiego klubu ewidentnie odzyskało wiarę w sukces i odpędziło od siebie myśl o tym, że na Arce ciąży klątwa barażowej niemocy.

Reklama

Troszeczkę zmieniliśmy podejście do treningu. Nastąpiło to po mojej z konsultacji z psychologiem. To żaden wstyd. Za jego radą aktywności były bardziej integracyjne. Wydaje mi się, że też mogło to mieć wpływ, chociaż nie wiem do końca, co siedzi w głowach piłkarzy, ale poszedłem za tą radą i trochę zmieniłem trening – przyznał Łobodziński, cytowany przez portal „Trójmiasto.pl”. – Bardzo dużo zrobiliśmy, aby przygotować się do tego meczu. Dziękuję prezesowi Marcinowi Gruchale za to, że umożliwił nam wyjazd na krótkie zgrupowanie do Gniewina. Mieliśmy pełną kontrolę nad piłkarzami. Nie uważam, że wcześniej robili coś złego, ale bardzo mocno chcieliśmy mieć wpływ na regenerację, odżywianie i na integrację mentalną. Było bardzo dużo rozmów, wspólnych posiłków. Uważam, że to był klucz do tego, że w meczu z Odrą wyglądaliśmy bardzo dobrze. Wyjątkowo czułem mega moc i to nawet przy niekorzystnym wyniku. Dawno nie widziałem takich piłkarzy. Od rozgrzewki byli totalnie skupieni, zero rozkojarzeń.

Kiedy byliśmy na stadionie przy ulicy Olimpijskiej przy okazji starcia Arki z GKS-em Katowice, przed startem spotkania kibice głównie narzekali. A to na formę zespołu, a to na nieznośną skłonność Arki do potykania się na ostatniej prostej, a to na błędy sędziów. Natomiast przed meczem z Motorem Lublin dominowała już pozytywna narracja. Czasami w futbolu jedno zwycięstwo może zmienić naprawdę wiele.

Nabuzowany Motor

Z drugiej strony, przedstawiciele Motoru Lublin także mieli mnóstwo powodów do optymizmu. Klub zdołał się bowiem otrząsnąć po rozstaniu z trenerem Goncalo Feio i – już pod wodzą Mateusza Stolarskiego – zakończył ligowe zmagania na miejscu gwarantującym udział w barażach, co dla beniaminka 1. ligi jest na dobrą sprawę sukcesem samym w sobie. Ale apetyt, jak to ma w zwyczaju, urósł w miarę jedzenia. Ekipa z Lublina czuła się mocna, a triumf po serii rzutów karnych nad Górnikiem Łęczna dodał jej jeszcze więcej animuszu.

Bez wątpienia nikt w Motorze nie obawiał się wyjazdu do Gdyni. Lublinianie uznali, że to ich czas. Że cokolwiek się w ich klubie ostatnio nie wydarzy, jakikolwiek wstrząs nie dotknie ich zespołu, to w ostatecznym rozrachunku tak Motor kończy z tarczą.

Chcieli kuć żelazo póki gorące.

Motor w wielkim finale barażu o Ekstraklasę. „Oni już byli. Teraz pora na nas!” [REPORTAŻ]

Niesamowite jest to, co zrobił z tą drużyną Goncalo Feio. To świetny trener, który jak mało kto potrafi wiele wycisnąć z danej grupy ludzi. Teraz prowadzi nas Mateusz Stolarski, który jest jeszcze młodszy i może nie ma aż takich umiejętności, ale cechuje go podobna pasja do piłki. Mamy też kilku naprawdę dobrych piłkarzy, tu przede wszystkim wymieniłbym Michała Króla i Piotra Ceglarza. Dlatego wierzę w awans do Ekstraklasy – opowiadał nam jeden z kibiców Motoru przed pierwszym meczem barażowym.

Nastroje tonował jednak związany z Motorem dziennikarz, Tomasz Jasina. – Szanse Motoru z Arką? 50 na 50. Ktoś powie, że to taki slogan, ale w tym przypadku szanse naprawdę są równe. Arka to piłkarsko bardzo dojrzały zespół. Byłem w tym sezonie na meczu obu drużyn w Lublinie. Zakończył się remisem 2:2, ale to drużyna z Gdyni prezentowała większą piłkarską dojrzałość. Pamiętajmy, że mecz barażowy jest takim trochę odrębnym bytem. Tu decyduje bardzo wiele spraw, też kwestie fizyczne. Arka dość pewnie wygrała 4:2 z Odrą Opole, podczas gdy Motor ma w nogach 120 minut z Górnikiem Łęczna i musi jeszcze jechać do Gdyni. To nie jest podróż na drugi koniec świata, ale pod względem fizycznym nieznaczną przewagę może mieć Arka.

Z kolei bramkarz Kacper Rosa, cytowany przez Polskie Radio Lublin, zaapelował tylko o to, by nie oglądać się na rywali. Jego zdaniem Motor powinien walczyć o awans na własnych warunkach, co zresztą dobitnie pokazuje, jak pewni siebie są gracze z Lublina. – Musimy skupić się na sobie, na tym co gramy i wykonywać swoje zadania najlepiej jak potrafimy. I wierzyć. To by była piękna historia na film. Bardzo się cieszę, że w tym uczestniczę. Wierzę, że wygramy ten finał – podsumował golkiper Motoru.

Kuriozalny gol i ogromny błąd VAR-u

Jak to jednak często w futbolu bywa – boisko brutalnie zweryfikowało odważne zapowiedzi.

Jeśli chodzi o gospodarzy, to oni faktycznie wyglądali na podbudowanych mentalnie. Niósł ich zresztą fantastyczny doping 13-tysięcznej publiczności. Znów możemy się tutaj odwołać do meczu z GKS-em Katowice. Wtedy na stadion przy ulicy Olimpijskiej również przybyła duża widownia, ale nie przełożyło się to wcale na nie wiadomo jak magiczną atmosferę. Bywały nawet takie fragmenty spotkania, gdy grupie fanów gości udawało się zagłuszyć liczniejszych gdynian. Natomiast w drugiej połowie, gdy Arka nie była w stanie sklecić chociaż jednej składnej akcji, niektóre z nieudanych zagrań „żółto-niebieskich” kwitowały gwizdy. Dzisiejsze spotkanie to jednak zupełnie inna historia. Trybuny ewidentnie napędzały Arkę, inspirowały ją. Nawet jeśli nie do konstruowania koronkowych akcji w ofensywie, to przynajmniej do nieustannej walki o odzyskanie futbolówki. Widać było, że gospodarze są gotowi, by wyszarpać Motorowi awans z gardła.

Podopieczni Wojciecha Łobodzińskiego zagęścili środkową strefę boiska i skutecznie uniemożliwili Motorowi to, w czym zespół z Lublina czuje się na ogół znakomicie – szybkie wymiany podań na małej przestrzeni. Goście kompletnie nie potrafili sobie z tym poradzić. Wyglądało to trochę tak, jak gdyby kompletnie nie mieli pomysłu na to, w jaki sposób odgryźć się Arce. Poza wrzutkami ze stojącej piłki, ale także i one nie robiły wielkiego wrażenia na defensorach „żółto-niebieskich”, którzy nie odpuszczali krycia we własnej szesnastce.

A jak gdyby tego było mało, goście strzelili sobie jeszcze sami gola na 0:1. Nie potrafimy bowiem inaczej opisać tego, co wydarzyło się w 13. minucie gry. Formalnie strzelcem jest wprawdzie Olaf Kobacki, ale tak naprawdę to trafienie należałoby zapisać na wspólne konto Kamila Kruka i Kacpra Rosy, którzy z trudnych do ustalenia przyczyn zaczęli się nagle przewracać na piłce we własnym polu bramkowym. Serio, aż takie kiksy rzadko się widuje nawet na meczach okręgówki. Natomiast odstawienie czegoś takiego w meczu o awans do Ekstraklasy to już czysty kryminał. Nie ma usprawiedliwienia dla tak rażących błędów technicznych.

No ale dobrze, skoro już się pośmialiśmy z graczy Motoru, to musimy porozmawiać o faktach. A fakty są takie, że ten gol… nie powinien zostać uznany. Widać bowiem na stopklatkach, że Kobacki minimalnie pospieszył się z wbiegnięciem w pole karne ekipy z Lublina. Do analogicznej sytuacji doszło kilka tygodni temu w pucharowym starciu Widzewa Łódź z Wisłą Kraków.

VAR miał obowiązek tu interweniować, ale Tomasz Musiał przespał sprawę. I mało brakowało, a wypaczyłby wynik meczu.

Sensacyjny zwrot akcji

Dlaczego „mało brakowało”? Ano dlatego, że na Motor jednobramkowe prowadzenie nie wystarczy. Zespół z Lublina już wiele razy udowadniał, że potrafi wychodzić z wielkich opresji i dzisiaj dowiódł tego ponownie. Wprawdzie Arka miała po przerwie co najmniej kilka okazji, by dobić przyjezdnych, ale brakowało jej skuteczności w kontratakach. Mówimy wręcz o skrajnych przypadkach podbramkowego partactwa – dość powiedzieć, że jeden z graczy „żółto-niebieskich”, zamiast skierować futbolówkę do pustej bramki, to… w ogóle w nią nie trafił. A tymczasem Motor rósł z każdą minutą. Łapał odpowiedni rytm, przyspieszał grę w swoim stylu.

Karmił się tym, że przeciwnik ewidentnie słabnie, a w dodatku brak mu instynktu killera. Aż wreszcie goście ukąsili. W 87. minucie spotkania Bartosz Wolski przepięknym strzałem z rzutu wolnego skierował piłkę do siatki i mecz zaczął się od nowa.

Zaczął i… skończył zarazem.

Arka po utracie gola popadła bowiem w całkowitą rozsypkę. Po prostu rozpadła się jako zespół, rozpadła w drobny mak. Rozpędzeni podopieczni Mateusza Stolarskiego nie mogli zaś z tego nie skorzystać i już po paru chwilach prowadzili 2:1. Fani gospodarzy po raz pierwszy tego dnia umilkli. W pierwszym odruchu nie potrafili się nawet wściec. Na trybunach zapanowała całkowita konsternacja, osłupienie. Nawet jak na standardy Arki, porażka w takich okolicznościach to wyjątkowe – wybaczcie sformułowanie – frajerstwo.

***

Kibice Motoru świętowali wraz z zawodnikami awans jeszcze długo po końcowym gwizdku sędziego Szymona Marciniaka. Arkowcy zostali natomiast przywołani „do płota” i zmuszeni do oddania koszulek rozjuszonym kibolom. Oby na tym pseudo-rozliczenia dobiegły końca. Choć i tak trudno nam sobie wyobrazić, by Arka miała się po czymś takim w najbliższym czasie otrząsnąć.

No po prostu nie dało się być jeszcze bliżej awansu i jednocześnie go nie wywalczyć.

„NIEZNISZCZALNI” – śpiewali o sobie fani Motoru. Słusznie, doskonale to określenie do nich pasuje, biorąc pod uwagę, ilu efektownych comebacków już dokonali. Natomiast Arka jest – żeby ując to najdelikatniej, jak tylko możliwe – całkowitym Motoru przeciwieństwem.

ARKA GDYNIA 1:2 MOTOR LUBLIN

O. Kobacki 13′ – B. Wolski 87′, M.J. Ndiaye 90+3′

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl / własne

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

231 komentarzy

Loading...