Reklama

Kuśtykający głos BVB. Legenda Norberta Dickela [REPORTAŻ]

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

01 czerwca 2024, 13:46 • 11 min czytania 7 komentarzy

Norbert Dickel za Borussię Dortmund oddał kolana. Tylko przy nim Patrick Owomoyela mógł wpaść na pomysł naśladowania sposobu mówienia Adolfa Hitlera. W radiu BVB komentowali razem mecz i byłemu reprezentantowi Niemiec udzielił się swawolny ton słynnego „Nobby’ego”, który jest najsłynniejszym spikerem stadionowym w Niemczech i dobrym duchem klubu z Westfalenstadion. Mówią, że od trzydziestu lat Dickelowi wolno tu wszystko. 

Kuśtykający głos BVB. Legenda Norberta Dickela [REPORTAŻ]

Rozczarowanie w oczach Eliasa i Mii robi się irytujące. Natrafiam na nich pod Signal Iduna Park, na której pierwszy raz zasiedli na początku sezonu 2007/08, gdy ostatnie mecze w Bundeslidze rozgrywał Euzebiusz Smolarek, a debiutanckie Jakub Błaszczykowski. Są parą, poznali się w kołyskach, przyjaźnili się ich rodzice, po których odziedziczyli miłość do BVB. Dziwią się teraz nienaturalnie i ostentacyjnie, że nie poznałem rzekomo przechodzącej obok nas legendy Borussii. 

Przyjechałeś tylko na pożegnanie Reusa?

Nawet nie byłem na tym meczu z Darmstadt…

Spokojnie, w Borusseum na pewno porobiłeś zdjęcia wszystkim pamiątkom po Lewym, Kubie i Piszczu.

Reklama

Powiedźcie tylko jedną rzecz i spadam: kto to był?

Legenda nad legendy! Nobby Dickel!

Nie wiem, czy tak było naprawdę, czy może coś im się przewidziało, czy to zwykła fantazja umysłu, który wchłonął całe godziny opowieści o „legendzie nad legendy”, ale siwy gość pod Westfalenstadion lekko kuśtykał. A jeśli tak istotnie było, to na pewno był Dickel.

Kolana rzucone na stos

Borussia Dortmund osiem razy wygrywała mistrzostwo Niemiec, pięć razy sięgała po DFB-Pokal, w 1997 roku triumfowała nawet w Lidze Mistrzów. Uli Hesse, jeden z najsłynniejszych niemieckich dziennikarzy sportowych, autor książki „Siła Żółtej Ściany”, aktualnie piszący dla kultowego magazynu „11Freunde”, przekonuje jednak, że najważniejszymi meczami w dziejach BVB były baraże o utrzymanie w Bundeslidze z 1986 roku. Po trzech spotkaniach cudem udało się pokonać Fortunę Köln, co w różnych rolach obserwowali późniejsi „święci” klubu: Lars Ricken jako chłopiec do podawania piłek, Hans-Joachim Watzke jako student na trybunach, Michael Zorc jako piłkarz na boisku. Borussia nie spadła z ligi, a niesieni euforią kibice ukonstytuowali wówczas styl dopingu, który rozsławił ich na całą Europę.

W takich okolicznościach do Dortmundu przyjeżdżał Norbert Dickel. Wcześniejsze trzy lata spędził w FC Köln. Udało mu się nawet wystąpić przez kilka minut w finale Pucharu UEFA z Realem Madryt. Przeważnie był tam rezerwowym, przegrywającym rywalizację ze sławniejszym Klausem Allofsem i grywającym z nim w duecie Pierre Littbarskim. Sam w „Die Welt” opowiadał, że nie miał za grosz talentu, był drewnianym naturszczykiem, który do dwudziestego trzeciego roku życia amatorskie kopanie w Sportfreunde Siegen łączył ze służbą w wojsku.

Reklama

Gdy pierwszy raz zobaczył go Hannes Löhr, szkoleniowiec Kolonii, stwierdził: „Ten gość nie ma przypadkiem brata? Kogo wy w ogóle mi przysłaliście?”. Dickel roztropnie już za młodu dokonał jednak prostej kalkulacji: gole uratują karierę. FC Köln to były za wysokie progi, ale w odratowanej Borussii rozstrzelał się na dobre. W sezonie 1986/1987 trafił aż dwadzieścia razy.

Legendą został w 1989 roku. Hesse w „Sile Żółtej Ściany” pisze, że tamta drużyna BVB stanowiła „zalążek ekipy, którą Ottmar Hitzfeld miał wkrótce zaprowadzić na przyprawiający o zawrót głowy szczyt”, grali w niej młodzi Andreas Möller i Thomas Helmer, ulubieniec trybun Murdo MacLeod, uczący się manier i porzucający nawyki zepsutej gwiazdy Michael Rummenigge, a także Frank Mill, któremu w ataku partnerował Dickel. Nagle, po dwudziestu trzech latach bez trofeum, pojawiła się szansa na zdobycie Pucharu Niemiec.

Fragment „Siły Żółtej Ściany”: „Dwa dni po wygranym 2:0 półfinale ze Sttugartem najlepszy strzelec drużyny Norbert Dickel przeszedł operację kolana. Od sześciu tygodni nie zagrał ani meczu i jeszcze na trzy dni przed finałem nie mógł trenować z zespołem. W nocy przed meczem trener Horst Köppel obudził się o drugiej i zaczął chodzić tam i z powrotem po pokoju. Ostatecznie postanowił zaryzykować i od pierwszej minuty postawić na Dickela, a potem wrócił do łóżka. Nazajutrz naszły go jednak wątpliwości. Gdyby Dickel nie był w stanie zagrać na poziomie, prasa rozdarłaby go na strzępy. W końcu zmienił więc skład raz jeszcze: Dickel miał zacząć na ławce. Wtedy właśnie trzech przedstawicieli drużyny – Zorc, Helmer i bramkarz Wolfgang „Teddy” de Beer – poprosiło Köppela, by powrócił do pierwotnego planu. Nawet prezes klubu zabrał głos. Prawnik Gerd Niebaum również sądził, że Dickel jest tak bardzo potrzebny drużynie, że trzeba zaryzykować. W końcu Köppel dał się przekonać. Dickel wyszedł w pierwszej jedenastce, mimo problemów z kolanem i braków treningowych”.

Dickel nie był zdrowy. Kolano miał rozwalone, usztywnione, bolące przy każdym ruchu. Po latach powie, że na siłę postawiono go na nogi, przebrano w klubowy komplet meczowy i kazano grać. Bez cienia wyrzutu, nie oponował, finał był spełnieniem marzeń. Na stołecznym Stadionie Olimpijskim, na kilka miesięcy przed zburzeniem Muru Berlińskiego, strzelił Werderowi Brema dwa gole. Oba trafienia ładne, drugie zdobyte po strzale wolejem. Nic po nim nie było widać, niedługo potem rozkochani kibice BVB wymyślili przyśpiewkę, którą intonują od trzydziestu lat: „Norbert, Norbert, Norbert Dickel. Wszyscy go znamy jako bohatera z Berlina”.

Sprzedawca bębnów napędowych

Dickel triumfalny powrót wspomina okropnie. Nad dawnym NRD samoloty latać mogły tylko na wysokości tysiąca metrów, więc maszyną trzęsło i rzucało, a pijani albo skacowani piłkarze BVB wymiotowali pod siebie. Jemu samemu doskwierał narastający ból kolana, adrenalina już nie zakłamywała rzeczywistości, a w Dortmundzie czekały dziesiątki tysięcy kibiców, którzy bohaterów z Berlina chcieli nosić na rękach. Dickel słyszał od wszystkich wokół siebie: „Jutro będzie lepiej”.

To było kłamstwo.

Przez następne pół roku zagrał tylko sześć razy. W zimie nie był w stanie ani oddać strzału, ani przyjąć piłki wewnętrzną częścią stopy. W Düsseldorfie obiecano mu dziewięciomiesięczną rehabilitację, która rzekomo miała postawić go na nogi. Po żmudnej rekonwalescencji Dickel usłyszał jednak wyrok: „Przepraszamy, z kolanem już nic nie da się zrobić”. Miał dwadzieścia osiem lat.

Kuśtyka do dzisiaj.

Dziennikarz Uli Hesse mówi mi: – Naprawdę poświęcił kolana dla Borussii. W ostatnim pełnym sezonie strzelił piętnaście goli, a dwa lata wcześniej nawet dwadzieścia. Zdrowie się posypało, karierę skończył zdecydowanie przedwcześnie, był przecież przed trzydziestką. Paskudnie niesprawiedliwy scenariusz dla faceta, którego dopiero ochrzczono mianem bohatera finału Pucharu Niemiec. Dickel jest jednak cholernie obrotny, obdarzony magnetyzującą osobowością, dlatego z biegiem lat ta tragiczna w sumie historia zmieniła charakter na cudowną: bez niego nie było magii Signal Iduna Park.

Dickel postawił dom i skończyły mu się piłkarskie oszczędności. W rozmowie z Patrickiem Owomoyelą na youtubowym kanale BVB zdradzi po latach, że błyskawicznie rzucił się w wir pracy i został sprzedawcą odzieży sportowej, kuchenek i bębnów napędowych do przenośników taśmowych, o których ukuł sobie powtarzany do znudzenia żart: „Nawet nie wiem, co to jest, a i tak potrafiłem to opchnąć”. W 1992 roku władze Borussii złożyły mu propozycję nie do odrzucenia: przejęcie roli stadionowego spikera.

Hadaj z Dortmundu

Norbert Dickel w „11Freunde” mówił, że pierwszy mecz w roli spikera spektakularnie zawalił. Głos mu się łamał, gubił rytm, przy nazwiskach zdarzały się przejęzyczenia. W klubie uspokajano: „Na kuchenkach i bębnach też się nie znasz, a dałeś radę”. Wiedzieli, że zaklęta jest w nim dusza showmana. Wujka, przy stole trącającego cię łokciem, żeby opowiedzieć najbardziej żenujący żart, który jednak po drugim piwku zrobi się całkiem zabawny, a przy piątym będziecie razem rechotać z niego w najlepsze.

To spiker zdecydowanie w stylu Wojciecha Hadaja. „Żółta Ściana”, czyli trybuna południowa Signal Iduna Park, powstała zresztą we współczesnej formie za piłkarskich czasów popularnego „Nobby’ego”, zgrana i skomponowana jest z jego głosem, w absolutnym uwielbieniu nigdy i pod żadnym pozorem nie stara się go zakrzyczeć. Kibice wiedzą, że bez niego nie ma wyjątkowości stadionu Borussii Dortmund.

Gdy w 1995 roku, po Hillsborough i regulacjach UEFA, Westfalenstadion mieścił niecałe czterdzieści trzy tysiące miejsc, Dickel krzyczał, że na obiekcie zasiada pięćdziesiąt tysięcy więcej widzów, dodając ludzi, którzy zgromadzili się na rynku w Dortmundzie. Gdy w 1996 roku władze BVB otwierały nową trybunę, skład drużyny wyczytał z linii rozciągniętej pomiędzy dachami, nie zważając na nienaturalność całej sytuacji i własny lęk wysokości.

Uli Hesse opowiada też, że Dickel, jeszcze przed nadejściem XXI wieku i modą rozciągającą się na wszystkie stadiony Bundesligi, zaczął puszczać muzykę po golach strzelonych przez Borussię na Westfalenstadion. Najpierw był to „Piekielny galop” Offenbacha, następnie „Ole, hier kommt der BVB”. Czasami trzeba było samemu coś zanucić, więc „Nobby” nie tylko nagrał hit „Borussia, schenk uns die Schale”, ale też dla klubu stworzył duet z Karelem Gottem, najsłynniejszym czeskim muzykiem w historii, zwanym „Słowiańskim Sinatrą” albo „Presleyem Wełtawy”.

Hitler i inne przypadki

Carsten Cramer, dyrektor zarządzający w Borussii, przekonuje na stronie klubu, że Dickel to „szwajcarski scyzoryk”. – Spiker stadionowy to najmniejsza część mojej pracy – potwierdzał sam zainteresowany w „BVB total!”. Jego głos jest od lat refrenem Signal Iduna Park, towarzyszył bramkom Roberta Lewandowskiego, Kuby Błaszczykowskiego, Erlinga Halaanda czy Marco Reusa, ale „Nobby” prężnie działa też na innych frontach: kiedyś angażował się w sprzedaż i marketing, teraz robi wywiady z gwiazdami klubu, a od 1999 roku komentuje mecze w radiu BVB.

I to jest dopiero jazda.

Fragment „Siły Żółtej Ściany”: „BVB było pionierem tej formy relacjonowania meczów w Niemczech, wprowadzając ją już w kwietniu 1999 roku. Prezes Gerd Niebaum wybrał się na wakacje do Stanów Zjednoczonych i chciał po drugiej stronie Atlantyku śledzić mecz dortmundczyków z Bayernem. Poprosił więc swoich specjalistów od marketingu o udostępnienie meczu na klubowej stronie internetowej. Oszałamiająca liczba piętnastu tysięcy ludzi z pięćdziesięciu trzech krajów śledziła tamtą pierwszą internetową transmisję meczu piłkarskiego w Niemczech. Rzecz jasna, serwer szybko padł. W 2012 roku, gdy Borussia mierzyła się z Bayernem w finale Pucharu Niemiec na Stadionie Olimpijskim w Berlinie, internetowych transmisji radiowych słuchało dwieście tysięcy fanów BVB z całego świata. Wielu z nich mogło z pewnością śledzić mecz za pośrednictwem innych mediów, ale wybierali radio internetowe z powodu niewzruszenie stronniczego komentarza Dickela i redaktora programu meczowego Borisa Ruperta”.

Dickel i Rupert nie przejmowali się ramami, które narzucać mogłaby masowa publika. Mecze komentowali, jakby robili to dla kilku kumpli w barze. Tego drugiego zawiesiło w swoim czasie nawet DFB, bo podczas spotkania BVB z Bayerem Leverkusen nazwał sędziego „dupkiem”. Dickel kilka razy musiał za to zapłacić dotkliwą karę finansową, bo też przeginał pałę. Arbitra przykładowo przezywać potrafił od „ślepca”. Albo celowo przekręcał nazwiska piłkarzy rywali, żeby wychodziły z tego słowa o upupiającym znaczeniu.

Skandal wybuchł przede wszystkim w 2019 roku, kiedy z już wspominanym tu Patrickiem Owomoyelą, zatrudnionym w klubie byłym piłkarzem BVB, relacjonowali mecz towarzyski z Udinese. Kevina Lasagnę ciągle kojarzyli z włoskim daniem (ciekawe dlaczego?!), a Ignacio Pussetto przezywali od „prosecco”. Pewnie uszłoby im to na sucho, bo to klasyka materiału, gdyby nie fakt, że Owomoyela odpiął wrotki i… zaczął imitować sposób mówienia Adolfa Hitlera. – Ich poczucie humoru jest dla nas niezrozumiałe – napisała Borussia w przepraszającym oświadczeniu.

Dickel w roli radiowego sprawozdawcy miał też oczywiście momenty chwały. Ot, w 2013 roku wirusowo po internecie rozniósł się jego komentarz ze słynnego meczu przeciwko Maladze w Lidze Mistrzów. „Die Welt” określał go dwunastym zawodnikiem BVB.

– Jego komentarz to forma uroku niepowtarzalnego kibicowskiego folkloru czy zbyt często uderzanie w prymitywne tony? – pytam. 

Uli Hesse:Komentuje bardzo emocjonalnie. I jeszcze bardziej stronniczo. Przez wszystkie te lata radio BVB wiele razy zbierało olbrzymią i często zasłużoną krytykę, bo Dickel pozwalał sobie na zbyt dużo, zwyczajnie przeginał, tak to nazwijmy. Nawet w Dortmundzie opinie na temat jakości i sposobu jego komentarza są podzielone.

– Dickel jest legendą BVB?

Kibice śpiewają „Norbert, Norbert, Norbert Dickel. Wszyscy go znamy jako bohatera z Berlina”. Stał się legenda dzięki dubletowi w finale DFB-Pokal z 1989 roku, ale nawet gdy kibice głosowali na drużynę stulecia BVB, najlepszymi napastnikami wybrano Stephane Chapuisata, Lothara Emmericha i Manfreda Burgsmüllera, dla Dickela miejsca zabrakło.

Cierpisz, kochasz…

Dortmund jest przemysłowym miastem. Nudnym. Mało rozrywkowym. Nieprzypadkowo uważa się jednak, że najbardziej piłkarskim spośród wszystkich w Niemczech. Po wyjściu z dworca głównego od razu w oczy rzucają się dwa budynki: fikuśny architektonicznie gmach Muzeum Niemieckiej Piłki Nożnej i sklep z pamiątkami Borussii Dortmund. W tym drugim mówią mi od razu, żeby nie tracił ani chwili i przeszedł się spacerkiem pod Signal Iduna Park.

Tam dzieje się najwięcej.

I to cały czas.

Borussia akurat kończyła nieudany sezon w Bundeslidze. Pokonała 4:0 Darmstadt, a przy dwóch bramkach udział miał żegnający się z klubem po dwunastu latach Marco Reus, który na na kasie stadionowego baru na trybunie Gelbe Wand zawiesił kartkę z napisem: „Dziękuję za wszystko. Pożegnalne piwo na mój koszt. Wasz Marco”. Prawie dwadzieścia pięć tysięcy kibiców BVB mogło pić na jego koszt. Po wszystkim klub poinformował, że pomoże legendzie w uregulowaniu rachunku.

Głosem Reusa żegnał oczywiście Norbert Dickel.

W „Die Welt” powiedział kiedyś, że w Dortmundzie całe miasto „żyje, cierpi i kocha” w akompaniamencie do tego, jak żyje, cierpi i kocha BVB.

Czytaj więcej o niemieckiej piłce:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

7 komentarzy

Loading...