Kiedy trafiał do UFC, z miejsca zrobił fenomenalne wrażenie. Wydawało się, że ma przed sobą wielką przyszłość, ale jego przygoda w słynnej amerykańskiej organizacji to istny rollercoaster. Dziś, choć nadal nie można skreślać Michała Oleksiejczuka, stanie on przed ogromnym wyzwaniem, jakim jest walka z Kevinem Hollandem. Jak właściwie przebiegała kariera Polaka. W jaki sposób zapracował na szacunek Dany White’a? Co poróżniło go z trenerem Mirosławem Oknińskim. I wreszcie – jaką ma przed sobą przyszłość?
Michał Oleksiejczuk. Czy stać go na sukces w UFC?
Utalentowany amator z Górnika
Świat sportów walki wielokrotnie przyjmował w swojej historii spokrewnionych ze sobą – bliżej lub dalej – zawodników. Dużo emocji wśród kibiców wzbudzają przede wszystkim bracia. Najsłynniejsi w boksie Witalij i Władimir Kliczkowie zapracowali na rozpoznawalność na całym globie, podobnie zresztą jak bijący się w zawodach MMA Fedor oraz Aleksandr Emelianenkowie. Nick Diaz ciągle porównywany był z kolei do młodszego Nate’a, a nazwisko Nogueira kojarzyło się zarówno z Rodrigo, jak i Rogerio. W Polsce coraz więcej mówi się natomiast o Oleksiejczukach – Cezarym i Michale.
Obaj swoje kariery zaczynali jako reprezentanci Górnika Łęczna. Klub z rodzinnej miejscowości wspierał ich na amatorskich galach, w tym m.in. ALMMA. Tam znacznie częściej występował starszy z braci, Michał. Urodzony w lutym 1995 roku zawodnik pierwsze oficjalne walki w klatce toczył zaraz po ukończeniu pełnoletności. Już wtedy wykazywał bardzo duży potencjał, zaledwie w samym 2013 zwyciężając aż dziewięciokrotnie.
Naturalnym krokiem było w takim wypadku przejście na zawodowstwo. Co ciekawe, Michał Oleksiejczuk nadal jednak występował w pojedynkach amatorskich. W 2014 roku musiał dorzucić do swojego rekordu aż trzy porażki, ale słynący z bezkompromisowości chłopak z Łęcznej niezbyt się tym przejmował, podpisując następne walki. Kolejne lata były już bardzo owocne. Mocno bijący i zaliczający zwycięstwo za zwycięstwem łęcznianin toczył starcia na galach uznanych w Polsce organizacji: FEN i TFL. Dobre występy zaliczał pod skrzydłami Mirosława Oknińskiego, trenera i założyciela wspomnianej ALMMA i PLMMA, który przygotowywał do walk m.in. Łukasza Jurkowskiego, Krzysztofa Jotkę czy Mariusza Pudzianowskiego.
Współpraca układała się coraz lepiej, a utalentowany Oleksiejczuk wywalczył to, co jest marzeniem każdego polskiego zawodnika – bilet do UFC. Słynna amerykańska organizacja to przepustka do sławy i wielkich pieniędzy, ale często bywa również prawdziwą drogą przez ciernie. Tak też było w przypadku Michała i jego kariery w Stanach Zjednoczonych, choć początek tej przygody zwiastował wejście z przytupem Polaka do legendarnej federacji.
Problem dopingu jak bumerang
Oleksiejczuk został rzucony przez Danę White’a na głęboką wodę. Debiut zaplanowano na odbywającą się w Las Vegas galę UFC 219. Tam czekał na zawodnika z Łęcznej obiecujący Khalil Rountree. Faworyt miał jednak bardzo problemów z Polakiem, który bez kompleksów nacierał na swojego rywala, ale też przyjmował sporo ciosów. Ostatecznie sędziowie wypunktowali walkę na korzyść Michała, wskazując go jako jednogłośnego zwycięzcę. I kiedy wydawało się, że starszy z braci Oleksiejczuków zaliczył wymarzone wejście do UFC, nadeszły wyniki kontroli antydopingowej.
W organizmie Polaka wykryto klomifen, werdykt anulowano, a samego zawodnika zawieszono na rok. Takie odwrócenie sytuacji nie załamało jednak Michała, choć początkowo miał on problemy z zaakceptowaniem rezultatów badań, zapewniając, że nigdy nie brał niedozwolonych środków wspomagających. Zamiast szukać wymówek, podjął wtedy współpracę ze wspomnianym trenerem Oknińskim, który zaczął przygotowywać go do kolejnych pojedynków dla amerykańskiej organizacji. Oleksiejczuk pojawił się wreszcie na karcie w UFC Fight Night 146. I nie był na niej jedynym Polakiem – jako główną walkę wieczoru ustanowione było bowiem starcie Jana Błachowicza z Thiago Santosem.
W przeciwieństwie do „Cieszyńskiego Księcia”, ręka Michała powędrowała tego dnia do góry. O nim też zaczęły rozpisywać się media, do czego przyczynił się efektowny nokaut w premierowej odsłonie konfrontacji. Rywal Polaka, Gian Villante, przyjął bowiem jedno z najczystszych i najmocniejszych uderzeń na wątrobę, jakie widzieli do tej pory kibice MMA. Do dziś Oleksiejczuk słynie zresztą z bardzo silnego ciosu, co potwierdza jego wieloletni partner sparingowy, obecnie walczący w KSW Konrad Rusiński: – Największa siła Michała to pięści. W stójce jest niezwykle groźny, ciągle wywiera presję. Sparingi z nim to naprawdę ogromne wyzwanie, w każdej rundzie przez całych pięć minut zawsze jest absolutny „ogień”. Ma z czego uderzyć, jego ciosy dużo ważą i czuć to nawet na treningach w dużych rękawicach bokserskich – ocenia swojego kolegę Rusiński.
Oleksiejczuk nie zamierzał zwalniać tempa, na kolejnej gali UFC równie widowiskowo kończąc Gadzhimurada Antigulova – także w pierwszej rundzie. Mocny powrót po rocznej absencji sprawił, że łęcznianina zestawiano z coraz groźniejszymi przeciwnikami. A Michał wcale się tego nie obawiał, wręcz przeciwnie – jest dobrze znany z przyjmowania propozycji walk, w których zdecydowanie nie jest faworytem.
– Po dwóch zwycięstwach dostał naprawdę solidnych rywali. Ovince Saint Preux, wcześniej stawiający opór choćby Jonowi Jonesowi, był niezwykle silny fizycznie i wyjaśniły to zresztą potem kontrole antydopingowe, na których wpadł dwukrotnie. Pierwszy raz tuż po walce z Michałem, jednak werdyktu już nie zmieniono, choć dla mnie to oczywiste, że brał doping właśnie do tego starcia. Z kolei Jimmy Crute, z którym pojedynek odbył się w Nowej Zelandii, też w mojej ocenie stosował niedozwolone środki. Wydawał się wtedy dwukrotnie większy od Michała, ale nie był testowany pod kątem zabronionych substancji. Widocznie UFC miało plan, by jako lokalny bohater mógł bez problemu odnieść zwycięstwo – ocenia po latach pierwsze porażki Oleksiejczuka w UFC jego ówczesny trener, Mirosław Okniński.
Polak mógł tym samym czuć się nieco rozczarowany, a problematyczny doping nadal przewijał się w jego karierze, choć już w kontekście rywali. Ci byli natomiast bardzo mocni i wcale nie zmieniało się to wraz z kolejnymi zestawieniami na galach amerykańskiej organizacji.
Zwycięstwa równie głośne, co rozstanie z trenerem
Podczas gdy większość zawodników MMA, szczególnie tych bijących się już w UFC, bardzo dokładnie planuje swoje kariery, Michał Oleksiejczuk nie należy do grona osób kalkulujących i płochliwych. Za to jest zresztą przez Danę White’a ceniony. Popularny „Husarz” bez strachu przyjął kolejne propozycje pojedynków, stając naprzeciwko najpierw Modestasa Bukauskasa, a następnie niepokonanego wówczas Shamila Gamzatova. Dagestańczyk zdawał się sporym wyzwaniem dla Polaka, ale ten rozprawił się z nim już w pierwszej rundzie, powalając rywala potężnym podbródkowym.
Co ciekawe, zwycięski Oleksiejczuk znów nie przyniósł szczęścia swojemu rodakowi, Janowi Błachowiczowi. „Cieszyński Książę” przegrał na UFC 267 w walce wieczoru z Gloverem Teixeirą w pamiętnym starciu o pas mistrza wagi półciężkiej, podczas gdy Michał świętował tamtego dnia największy w dotychczasowej karierze triumf.
Wraz z sukcesami przyszło też zakończenie współpracy z trenerem Oknińskim. I było ono naprawdę głośne, a obie strony nie szczędziły gorzkich słów na swój temat. W konflikcie uczestniczył też młodszy z Oleksiejczuków, Cezary, który odszedł z Akademii Sportów Walki Wilanów wraz z bratem. Michał w późniejszych wywiadach podkreślał, że nie podobała mu się ogólna wizja i uwagi trenera, z kolei Okniński widzi też trochę inne podłoże rozstania.
– Nasze drogi się rozeszły, trochę się pokłóciliśmy o to, że po zwycięstwach dziękował swojemu sztabowi, menedżerowi, a mnie nie. A to przecież ja przygotowywałem go przez 3 miesiące do walki, wspominany przez Michała trener boksu pojawił się dopiero na 2 ostatnie tygodnie obozu. Nie mówię, że nie wykonał on swojej pracy, czy że źle to zrobił, po prostu ja byłem wtedy głównym trenerem i czułem, że należy mi się więcej uznania. W międzyczasie pojawiły się też problemy z Cezarym. Ćwiczył ze mną do walki, a potem Michał stwierdził, że to on będzie ustalał dalszy plan, co było dla mnie dość zaskakujące. Wcześniej bowiem prosił mnie, żebym to ja prowadził jego brata, bo on się z nim nie dogaduje – wyjaśnia właściciel Akademii Sportów Walki Wilanów.
W całej sytuacji przebijać zaczęła się nazwa Oleksiejczuk Team. Michał zaczął bowiem na własną rękę kompletować zespół, dobierając według swoich preferencji zarówno trenerów, jak i partnerów sparingowych, a także miejsca, w których przygotowywał się do kolejnych pojedynków. Chcąc zostać sterem, żeglarzem i okrętem, udzielał również wsparcia swojemu bratu, Cezaremu. Ostatecznie trafił do uznanego w Polsce klubu Ankos MMA, gdzie rozpoczął współpracę z Andrzejem Kościelskim. Również i tam jednak nie zagościł na dłużej, a jego sztabem stał się właśnie trzon uformowanej samodzielnie grupy Oleksiejczuk Team.
Rollercoaster w UFC
Rok 2022 i pierwsza walka po efektownym zwycięstwie nad Gamzatovem, to kolejna porażka, którą Michał musiał dopisać do swojego rekordu. Tym razem lepszy okazał się Dustin Jacoby, wysoki i silny Amerykanin z doświadczeniem w UFC. Zaprocentowało ono w pojedynku z Polakiem, choć ten nie dał się znokautować, a starcie trwało pełen dystans. Sędziowie jednogłośnie punktowali na korzyść przeciwnika, przez co Oleksiejczuk został pokonany piąty raz w swojej zawodowej karierze.
Rekord zawodnika z Łęcznej w UFC to jednak rollercoaster, który po zjeździe kierował się znowu ku górze. Zresztą wagonik z Michałem stał się lżejszy – biorąc pod uwagę swoją dotychczasową historię w amerykańskiej federacji – postanowił on bowiem zrzucić wagę i wrócić do kategorii średniej. Jak sam mówił w wywiadach, czuł się w niej naturalniej, zwiększył też intensywność treningów, które odbywał już pod okiem wspomnianego Kościelskiego w klubie Ankos MMA. Przyniosło to oczekiwane rezultaty, bo z Samem Alveyem Polak prezentował się bardzo świeżo i znokautował go w spektakularny sposób w pierwszej rundzie.
Oleksiejczuk znalazł się na fali wznoszącej. Podbudowany efektownym zwycięstwem, przystąpił do walki z Codym Brundage’em nieco ponad 4 miesiące po rozprawieniu się z Alveyem. Amerykanin był kolejnym zawodnikiem, który musiał się zmierzyć z ogromną siłą ciosów Michała – tym razem jednak padały one w parterze. Widowiskowe ground and pound zrobiło wrażenie na kibicach i ekspertach, dzięki czemu Polaka nagrodzono bonusem za występ wieczoru. I kiedy wydawało się, że rollercoaster zmienia się w płaską autostradę ze zwycięstwami, Oleksiejczuk znowu zaliczył w UFC porażkę.
Jak przystało na Brazylijczyka, Caio Borralho, czyli nowy rywal, był fantastycznym parterowcem. Nadzieje polskich kibiców rozbudziła pierwsza runda konfrontacji, w której „Husarz” dobrze radził sobie w ulubionej stójce. Zabrakło mu jednak nieco świeżości w drugiej odsłonie starcia. Zabójcza okazała się pozycja zza pleców i duszenie, które umiejętnie wpiął Borralho, gdy tylko Oleksiejczuk zostawił mu na to trochę miejsca.
Znów wysoko na horyzoncie pojawił się pielęgnowany przez braci projekt własnego zespołu. Sztab i grono partnerów sparingowych były nieustannie powiększane, a Michał według autorskiego planu zaczął przygotowania do następnego wyzwania w UFC. Organizacja kierowana przez Danę White’a doskonale zdaje sobie sprawę z niezłomności i braku strachu u łęcznianina, stąd zestawienie z potężnym Chidim Njokuanim.
Dysponujący zasięgiem aż 203 cm Amerykanin był poważnym sprawdzianem dla Michała. „Husarz” musiał się zmierzyć z tym, co stanowiło jego największy atut – bardzo silnymi pięściami. Rywal to ponadto doskonały kickbokser, o czym Polak przekonał się w pierwszej rundzie. Po jednym z wysokich kopnięć Oleksiejczuk był już podłączony, ale zdołał utrzymać się na nogach. Co więcej, ruszył na przeciwnika w swoim stylu, przyspieszając w stójce. Ciosy zaczęły trafiać Njokuaniego, który odczuwał je na tyle mocno, by spróbować przejścia do parteru.
Michał nie tylko obronił się przed tym atakiem, ale zdołał jeszcze sam obalić Amerykanina, by kompletnie zdewastować go uderzeniami z góry. Zwycięstwo przez efektowne ground and pound przyniosło Oleksiejczukowi następny tytuł walki wieczoru i zasłużony bonus finansowy.
A rollercoaster znowu kierował się do góry.
Przełomowa walka z Pereirą
Na kolejnym wzniesieniu przygody Polaka z UFC czekał Michel Pereira. Brazylijczyk uznawany jest za utalentowanego grapplera, ale też silnego, atletycznie zbudowanego i przede wszystkim doświadczonego zawodnika. „Husarz”, mimo renomy przeciwnika, coraz mocniej wierzył w powodzenie projektu pod tytułem Oleksiejczuk Team, organizując samodzielnie w kameralnych warunkach obóz przygotowawczy. Nieco inne spojrzenie ma na to Mirosław Okniński, który zwraca uwagę na brak stałego, głównego trenera mającego określony plan na przygotowanie Polaka do następnych walk w USA.
– Mimo tego potencjału, jakim niewątpliwie dysponuje Michał, to wszystko trzeba odpowiednio poprowadzić. Musi się tym zająć ktoś, kto się zna na rzeczy. Nie zrobią tego koledzy, którzy stoją wokół, poklepując po plecach i przytakując. Do tego potrzebny jest doświadczony trener z konkretną koncepcją. Sam zawodnik też powinien przede wszystkim umieć słuchać, przyjmować wskazówki. I przy naszej współpracy to słuchanie wychodziło Michałowi na dobre. Gdy to ja byłem w narożniku, jego przeciwnicy nie mogli sobie z nim poradzić w stójce, bo wiedziałem, jak go przygotować i jak wykorzystać jego potencjał. Bez takiego wsparcia widać, że traci on swoje atuty – mówi Okniński.
W krytycznym tonie na temat obozu przygotowawczego przed walką z Pereirą wypowiedział się też mistrz wagi półśredniej KSW, Adrian Bartosiński. Podkreślał w wywiadach wartość długotrwałej relacji z jednym, głównym trenerem, prowadzącym zawodnika w sposób kompleksowy.
Ale – jak mawia znane przysłowie – mądry Polak po szkodzie. Wypowiedzi te padały już po pojedynku z Brazylijczykiem i kto wie, czy pojawiłyby się także po zwycięstwie nad kolejnym rywalem w UFC. To jednak nie nastąpiło, a sam Oleksiejczuk nie zaprezentował się w walce z Pereirą zbyt dobrze. Przeciwnik trafiał piekielnie mocne uderzenia na korpus, by ostatecznie osłabionego Polaka poddać przez duszenie zza pleców. Wszystko to wydarzyło się dokładnie minutę po rozpoczęciu walki. Porażka w takim stylu wzbudziła wiele emocji w Polsce, a także szereg komentarzy właśnie na temat charakterystyki treningów „Husarza”.
Oleksiejczuk poddany przez Pereirę. Fot. Newspix
Brał w nich udział również Konrad Rusiński, który uważa, że to po prostu niefortunne potknięcie w karierze Oleksiejczuka, a ten szybko wróci na właściwe tory w UFC, niezależnie od specyfiki obozów przygotowawczych. – Michał z każdej walki wyciąga wnioski, co zresztą widać gołym okiem. Każda porażka dużo go uczy, dzięki czemu w kolejnych pojedynkach prezentuje się zawsze lepiej. Starcie z Pereirą było po prostu bardzo trudne, bo Brazylijczyk nie dość, że jest świetnym zawodnikiem, to jeszcze w ostatnim czasie był rozpędzony. Niełatwo walczy się ponadto przeciwko tak mocnym fizycznie rywalom, a Pereira dysponuje naprawdę ogromną siłą – dodaje partner sparingowy Michała Oleksiejczuka.
Trudno tym samym jednoznacznie oceniać pojedynek z Brazylijczykiem. Co natomiast jest pewne, to że kariera Polaka w UFC znowu znalazła się na zakręcie. Czy przyszłość i niezależność przyniosą wreszcie wjazd na szczyt w pełnym emocji rollercoasterze?
Potencjał na mistrza
Michał Oleksiejczuk ma ogromny głód zwycięstw. Ambicja pomaga mu w przezwyciężeniu trudnych momentów w karierze – przede wszystkim porażek, których w UFC zaliczył już pięć. Ostatnia, jak sam przyznał, bolała mocno. Ale nie na tyle, by porzucić marzenia związane z odniesieniem wielkiego sukcesu w Stanach Zjednoczonych. Przeszkoda w postaci Kevina Hollanda będzie bardzo trudna do pokonania i choć „Husarz” nie jest w tym pojedynku stawiany przez ekspertów w roli faworyta, to jednak podkreślają oni, że Oleksiejczuka nigdy nie można skreślać.
– Przede wszystkim Michał nie będzie miał na sobie żadnej dodatkowej presji. Do walki wskakuje praktycznie z marszu, po porażce, co zresztą nie ma dla niego większego znaczenia, bo zawsze jest głodny wyzwań i przede wszystkim zwycięstw. Na pewno chce zrobić to, czego mimo założeń nie zrobił z Pereirą. Znam go już od dłuższego czasu i widzę, jak bardzo jest zaangażowany w treningi, w rozwój, ile wkłada w to, by nie stać w miejscu. W UFC go nie oszczędzają, jego droga jest wyboista, ciągle musi się mierzyć z naprawdę mocnymi rywalami. Michał zresztą nie wybiera w przeciwnikach, nie kalkuluje – walczy z tym, kogo proponuje mu organizacja, za co należy mu się duży szacunek – mówi Konrad Rusiński.
Walka z Hollandem będzie na pewno jednym z największych sprawdzianów w dotychczasowej karierze Oleksiejczuka. O jego szansach i dalszej karierze w pochlebnych słowach wypowiada się również były już trener, Mirosław Okniński. Mimo gorzkiego rozstania, właściciel Akademii Sportów Walki Wilanów wciąż widzi w Michale ogromne możliwości, które mogą pozwolić mu wspiąć się na szczyt rankingu amerykańskiej organizacji.
– Ma ogromny potencjał. Ponadto dysponuje mentalnością zwycięzcy i jest w dobrym wieku, ma przecież 29 lat. To wszystko sprawia, że widzę go jeszcze jako mistrza UFC. Jest super zawodnikiem i po prostu fajnym gościem, dobrze nam się razem współpracowało, do pewnego czasu świetnie się dogadywaliśmy. Może trochę zbyt pewnie się poczuł po zwycięstwach, szczególnie wtedy, gdy on wygrywał, a Janek Błachowicz przegrywał. Wracał wtedy do Polski i wszyscy wokół go chwalili, a on wierzył, że najlepiej jest w stanie przygotować się do wszystkiego po swojemu. Moim zdaniem z pewnością ma potencjał na bycie numerem jeden w UFC, ale potrzebuje stabilnego i doświadczonego głównego trenera – zaznacza Okniński.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Wtóruje mu Konrad Rusiński: – Wierzę, że jego prime dopiero nadejdzie. Nie ukrywam, że bardzo chciałbym zobaczyć go z pasem UFC. Michał jest w takim wieku, że może osiągnąć jeszcze bardzo dużo, wystarczy dla przykładu spojrzeć choćby na karierę Jana Błachowicza – dodaje zawodnik KSW.
Oleksiejczuk niejednokrotnie udowadniał, że zbyt wczesne skreślanie go może być brzemienne w skutkach. Rzucany na pożarcie od pierwszej walki w UFC, Polak wciąż ma czas, by przede wszystkim znaleźć się w rankingu najlepszej piętnastki wagi średniej słynnej federacji. Dzisiejszy pojedynek to doskonały moment, by kolejny raz skierować karierę na właściwe tory. Taki plan będzie miał też z pewnością Holland, który do walki z Oleksiejczukiem przystąpi po dwóch porażkach.
Jednak to Michał słynie z niesamowitej ambicji, waleczności, determinacji i szybkiej regeneracji – zarówno psychicznej, jak i fizycznej – po każdym niepowodzeniu. Charakter może poprowadzić go do zwycięstwa w starciu z Kevinem Hollandem, ale niewątpliwie przydadzą się też słynne mocne pięści Polaka. Będzie musiał zarazem uważać na ciosy rywala, który również potrafi powalić jednym uderzeniem.
Brzmi to tym samym jak prosta recepta na spektakularne, pełne emocji widowisko w Newark, które dla polskich fanów MMA może dodatkowo skończyć się bardzo miłą niespodzianką.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O MMA: