Tomasz Rząsa zapowiadający walkę na trzech frontach i snujący opowieści o nieustannym monitorowaniu rynku trenerskiego, tak na wszelki wypadek. Piotr Rutkowski zachwycający się transferem Gholizadeha i przekonujący o apetycie na trofea. Mariusz Rumak mówiący, że dla jego zespołu nawet remis będzie pomyłką… Cholera, naprawdę rzadko się zdarza, by medialna narracja aż tak rozjechała się z rzeczywistością, jak miało to miejsce w tym sezonie w Lechu Poznań. Przedstawiciele wielkopolskiej ekipy długo starali się udawać, że mają wszystko pod kontrolą, lecz efekty są opłakane – „Kolejorz” kończy rozgrywki poza miejscami gwarantującymi udział w kolejnej odsłonie europejskich pucharów. Postanowiliśmy zatem przypomnieć kilka wypowiedzi przedstawicieli Lecha, które zdecydowanie najgorszej się zestarzały.
Wybraliśmy siedem cytatów, choć na upartego można było dołożyć do wyliczanki nawet drugie tyle.
***
„Czujemy się tak samo mocni, a może i mocniejsi niż rok temu. Z tak jakościową kadrą chcemy walczyć o mistrzostwo, puchar i w europejskich pucharach”
Tomasz Rząsa na łamach Weszło w lipcu 2023 roku
Przed startem sezonu 2023/24 dyrektor sportowy „Kolejorza” prężył muskuły. I – jak się wydawało – miał ku temu powody. Kadra Lecha rzeczywiście wyglądała na papierze na silną, zespół był świeżo po fantastycznej przygodzie w europejskich rozgrywkach. Rzeczywistość okazała się jednak wyjątkowo brutalna dla Tomasza Rząsy i jego śmiałych prognoz. Już latem poznańska ekipa wyłożyła się w europejskich pucharach, przegrywając dwumecz ze Spartakiem Trnawa. A potem było tylko gorzej – rozczarowująca runda jesienna, jeszcze gorsza wiosenna. Porażka w Pucharze Polski i całkowita klęska w Ekstraklasie, gdzie Lech, jako się rzekło, nie zdołał sobie zapewnić udziału w kolejnej odsłonie rozgrywek międzynarodowych, mimo że jego główni ligowi konkurenci także pogrążyli się w rozmaitych problemach.
Zamiast sukcesu na wszystkich frontach – wszędzie klapa.
No nie da się mocniej przestrzelić z przedsezonowymi zapowiedziami. Choć…
„Po ostatnich sukcesach w Lidze Konferencji nasze apetyty wzrosły, chcemy ponownie grać w fazie grupowej. I chcemy łączyć dobrą grę w pucharach z dobrą grą w Ekstraklasie. […] Zależy nam na zdobywaniu trofeów. To jest najtrwalsza i namacalna wartość, jej ci nikt nie odbierze. Uważam, że mamy silny i jakościowy zespół gotowy do walki o trofea”
Piotr Rutkowski na łamach „Przeglądu Sportowego” w lipcu 2023 roku
… prezes zarządu „Kolejorza” rzucił w tym względzie dyrektorowi sportowemu poważne wyzwanie. Piotr Rutkowski również przekonywał latem minionego roku, że Lech ma apetyt na trofea i dalsze znakomite występy w Europie. A już kilka miesięcy później ci sami ludzie zadecydowali przecież, że po rozstaniu z Johnem van den Bromem nie ma co się spieszyć z poszukiwaniami nowego trenera i lepiej postawić – niejako na przeczekanie – na będącego akurat pod ręką Mariusza Rumaka.
A zatem – w deklaracjach głód trofeów, a w praktyce zatrudnienie Rumaka. I to w momencie, gdy do zgarnięcia było wciąż mistrzostwo oraz Puchar Polski. Coś tu się nie spina, no chyba że szefowie ekipy ze stolicy Wielkopolski rzeczywiście uznali, iż Rumak zagwarantuje drużynie sukcesy.
Pytanie tylko, na jakiej podstawie doszli do tego wniosku?
„Transfery to jeden z wielu obowiązków, na pewno nie jedyny. Choćby wybór trenera. Cały czas trzeba monitorować szkoleniowców, którzy pasują do naszej filozofii stylem gry czy podejściem do młodych. Żeby być przygotowanym na taką sytuację, jaka wydarzyła się rok temu – nagłe odejście pierwszego trenera”
Tomasz Rząsa na łamach Weszło w lipcu 2023 roku
Rzecz jest o tyle zabawna, że jeszcze latem 2023 roku Tomasz Rząsa chwalił się, iż na bieżąco monitoruje szkoleniowców, którzy potencjalnie mogą zostać w przyszłości zatrudnieni w Poznaniu. Twierdził, że chce być gotowy na nagłą konieczność pożegnania pierwszego trenera.
Tylko że jak przyszło co do czego, to Lech okazał się kompletnie nieprzygotowany do zastąpienia Johna van den Broma. A przecież trudno nawet w tym kontekście mówić o „nagłym” rozstaniu. Holender narozrabiał już w wakacje, odpadając z Ligi Konferencji Europy, co powinno przecież dać działaczom „Kolejorza” do myślenia. Ostatecznie udało mu się jednak przetrwać na stanowisku do końca rundy jesiennej, co tym bardziej ułatwiało sprawę, ponieważ jego następca nie musiał z marszu przystępować do rywalizacji w lidze, ale mógł rozpocząć pracę z zespołem od okresu przygotowawczego do rundy wiosennej. Jak gdyby tego wszystkiego było mało, koniec końców następcą Rumaka zostanie po zakończeniu sezonu Niels Frederiksen, który pół roku temu… był bez pracy. Lech zaznaczał zresztą, że przy wyborze szkoleniowca posiłkowano się przy Bułgarskiej wskazówkami zewnętrznych analityków. Rząsa został więc ze swoim „monitorowaniem” jak Himilsbach z angielskim.
„Nam równie mocno zależy, aby po zmianie trenera nastąpiła znaczna poprawa organizacja gry. […] Po pierwsze kreowanie okazji bramkowych. Powinno ich być znacznie więcej niż jesienią”
Tomasz Rząsa na łamach „Przeglądu Sportowego” w lutym 2024 roku
Czego oczekiwano od Mariusza Rumaka w rundzie wiosennej? Sam trener zapowiadał poprawki przede wszystkim w grze obronnej i próbę uwolnienia pełni potencjału, drzemiącego jakoby w poszczególnych zawodnikach. Ale warto przypomnieć, że Tomasz Rząsa uderzał zimą w nieco inne tony. Jego zdaniem kwestią priorytetową dla Rumaka miało być usprawnienie gry Lecha w ofensywie. Dyrektor oczekiwał, że „Kolejorz” zacznie kreować sobie więcej sytuacji bramkowych.
Skonfrontujmy to zatem z faktami.
Lech w Ekstraklasie (2023/24) za kadencji van den Broma:
- 19 meczów – 33 punkty – 9 zwycięstw, 6 remisów, 4 porażki – 1,74 punktu na mecz
- 32 gole strzelone (1,68 na mecz), 25 goli straconych (1,32 na mecz)
- 243 strzały (12,79 na mecz), 26,30 xG (1,38 na mecz)
Lech w Ekstraklasie (2023/24) za kadencji Rumaka:
- 14 meczów – 20 punktów – 5 zwycięstw, 5 remisów, 4 porażki – 1,43 punktu na mecz
- 14 goli strzelonych (1 na mecz), 14 goli straconych (1 na mecz)
- 163 strzały (11,64 na mecz), 17,06 xG (1,22 na mecz)
Jak widać – sprawy potoczyły się w dokładnie przeciwnym kierunku. Lech jeszcze bardziej spuścił z tonu w ofensywie. Za kadencji Rumaka rzadziej uderzał na bramkę i gorzej wypadał pod względem współczynnika spodziewanych goli. Honor należy jednak oddać szkoleniowcowi, któremu faktycznie udało się uszczelnić obronę, tak jak od początku zapowiadał. Aczkolwiek Rumak, w przeciwieństwie do van den Broma, miał przez całą rundę do dyspozycji Bartosza Salamona.
„Przed nami piętnaście meczów w Ekstraklasie i trzy spotkania w Pucharze Polski. Nie możemy pomylić się w żadnym meczu, musimy cały czas wygrywać. Remis będzie naszą pomyłką, piłkarze o tym wiedzą. Musimy być w formie na każdy mecz, na pierwszy w lutym i na ostatni w maju, nie możemy być w żadnym kryzysie. Przed nami aż osiemnaście finałów„
Mariusz Rumak podczas konferencji prasowej w styczniu 2024 roku
Inna sprawa, że Rumakowi również można wyciągnąć kilka wypowiedzi, które po czasie brzmią po prostu kuriozalnie. I nawet nie wspominamy w tej chwili o pamiętnym „wiosną zniszczymy wszystkich!”, bo trener przekonywał później w rozmowie z nami, że to hasło zostało wyciągnięte z kontekstu.
Przed inauguracją wiosennej części zmagań w Ekstraklasie zastanawialiśmy się jednak, czy Rumak wyciągnął wreszcie wnioski ze swoich dawnych pomyłek. Czy spuścił nieco z tonu, skoro nachalnie demonstrowana pewność siebie – zahaczająca nierzadko o czystą arogancję – w przeszłości tyle razy sprowadziła na niego zgubę. Szybko się okazało, że nic z tego. Rumak pozostał sobą – czyli trenerem, który podczas wywiadów czy konferencji prasowych uwielbia miotać na lewo i prawo zaczepnymi bądź brawurowymi komentarzami. Nakładać na siebie i zespół dodatkową presję. Tylko że takie medialne zagrywki trzeba później obronić postawą na boisku. Wyobrażacie sobie, że Jose Mourinho przylatuje do Wielkiej Brytanii, na pierwszej konferencji prasowej nazywa się: „The Special One”, a potem Chelsea pod jego wodzą punktuje na poziomie 1,43 na mecz? Wszyscy uznaliby go za wariata. Tymczasem Rumak właśnie coś podobnego zrobił.
Zapowiedział, że przed jego podopiecznymi osiemnaście finałów. Że nie ma mowy o jakimkolwiek kryzysie, że nawet remis będzie dla jego drużyny wpadką. I co? „Kolejorz” w rundzie wiosennej nie wygrał nawet połowy meczów w Ekstraklasie, prezentując fatalny futbol. A po drodze odpadł również z Pucharu Polski.
Wielopoziomowa katastrofa.
„Cieszymy się, że trener Mariusz Rumak przywiązuje dużą wagę do taktyki, że częściej nad tym pracujemy. Wiemy, co robić na boisku, poprawiamy się. John van den Brom wolał pracować nad czymś innym, a ja wolę poświęcać się sprawom taktycznym”
Afonso Sousa na łamach Weszło w styczniu 2024 roku
Ale skoro czepiamy się działaczy i trenera, to wypadałoby również poświęcić kilka chwil piłkarzom, bo paru z nich ochoczo wbijało szpilki Johnowi van den Bromowi, jednak pod wodzą nowego szkoleniowca jakoś żaden z nich nie rozwinął spektakularnie skrzydeł. Poza cytowanym powyżej Afonso Sousą, na krytyczne uwagi pod adresem Holendra pozwolił sobie na przykład Dino Hotić. – Był zbyt zrelaksowany. To trudne, by znaleźć odpowiedni balans między tymi stanami – złości i relaksu – ale uważam, że nasz poprzedni trener wprowadzał za dużo luzu. Czasem jest to dobre, ale czasem zupełnie nie – ocenił w rozmowie z portalem Goal.pl. Swoje trzy grosze dorzucił także Maksymilian Pingot w wywiadzie dla TVP Sport. – Nie chcę wypowiadać się źle o trenerze, bo był dobrym człowiekiem. Uważam jednak, że nie potrafił w stu procentach wykorzystać naszego potencjału. Jakość w tym zespole jest ogromna, ale drużyna nie grała tak, jak mogła.
Podsumujmy zatem z kronikarskiego obowiązku, że w przerwie między rundami Pingot wylądował na wypożyczeniu w Stali Mielec, Afonso Sousa wiosną spędził na boisku w sumie 417 minut, nękany kolejnymi kontuzjami, a Hotić uzbierał w Ekstraklasie 398 minut i też wyleciał na L4. Biorąc pod lupę cały sezon ligowy 2023/24 w wykonaniu Sousy oraz Hoticia, ich wspólny dorobek w klasyfikacji kanadyjskiej wynosi oszałamiające trzy punkty. Zero goli, trzy asysty.
„Chciałbym, aby Ali Gholizadeh swoją topową formę pokazywał w rundzie wiosennej. Na pewno będę cierpliwie czekał, aż nadrobi zaległości, choć oczywiście będzie do naszej dyspozycji jeszcze jesienią. Wiadomo jednak, że w pierwszych meczach nie będzie jeszcze robił różnicy, on potrzebuje czasu. Mogę potwierdzić, że to dla nas transfer rekordowy. Będzie więc dźwigał ten swój plecak, bo i ja wiele sobie po jego grze obiecuję. We wrześniu, w październiku będę z niego presję zdejmował, ale wiosną to już co innego – kolego, dajesz maksa. […] Od paru lat było tak, że mówiliśmy sobie, ech, ten Irańczyk Gholizadeh byłby fajnym skrzydłowym, ale nawet nie było co marzyć, on był poza naszym finansowym zasięgiem. […] I po niespełna trzech latach taki piłkarz jest w Lechu”
Piotr Rutkowski na łamach „Przeglądu Sportowego” w lipcu 2023 roku
A skoro już jesteśmy przy zawodnikach zmagających się z problemami zdrowotnymi, no to musimy się na moment zatrzymać przy bohaterze rekordowego transferu w historii „Kolejorza”. Ali Gholizadeh i jego poznańskie perypetie to tak naprawdę materiał na osobny artykuł. Z kolei podsumowanie występów Irańczyka na polskich boiskach spokojnie można zmieścić wewnątrz krótkiego akapitu, no bo Gholizadeh zbyt wielu meczów w barwach Lecha przecież nie uciułał. Jeśli chodzi o Ekstraklasę, uzbierało mu się ich jak dotąd dziesięć, plus dwa w Pucharze Polski. Łącznie – 684 minuty spędzone na murawie. Jeśli więc wierzyć w kwotę odstępnego, widniejącą na portalu Transfermarkt, to na ten moment działacze Lecha zapłacili jakieś 150 tysięcy euro za pojedynczy mecz w wykonaniu Gholizadeha. A przecież trzeba by do tego jeszcze doliczyć zarobki reprezentanta Iranu, które są naturalnie niemałe, bo faktycznie mówimy o graczu z relatywnie wysokiej półki.
28-latek był już zresztą kontuzjowany w momencie, gdy Lech podpisywał z nim umowę. Wtedy mogło się jednak jeszcze wydawać, że działacze „Kolejorza” wiedzą, co robią. Że mają pewność, iż Irańczyka uda się w miarę sprawnie przywrócić do najwyższej dyspozycji. Tylko że powrót skrzydłowego do regularnych treningów mocno się wydłużył. A potem Gholizadeh łapał kolejne urazy, aż wreszcie wiosną wypadł z gry na dobre po paru spotkaniach w wyjściowym składzie. Oczywiście wciąż nie można wykluczyć, że Irańczyk jeszcze w stolicy Wielkopolski odpali, lecz – delikatnie mówiąc – staje się to coraz mniej prawdopodobne.
Chyba pomału się wyjaśnia, dlaczego Gholizadeh po latach spędzonych w Belgii znalazł się w zasięgu polskiego klubu.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Pertkiewicz: Od rewanżu ze Śląskiem czułem, że mistrzostwo naprawdę jest możliwe
- Rok mistrza. Łukasz Różański stanie do pierwszej obrony pasa WBC
- Byli reprezentanci Polski pójdą w menedżerkę? Zdawali egzamin FIFA
- Idealna logistyka i gościnność. Odwiedzamy bazę Polski na Euro 2024
fot. FotoPyk / NewsPix.pl