Reklama

Śląsk nie narobił w galoty i ma już co najmniej srebrny medal!

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

18 maja 2024, 19:48 • 4 min czytania 112 komentarzy

Czy Śląsk Wrocław nie narobi w galoty? Oto pytanie, z jakim zasiedliśmy do pierwszego z sobotnich meczów o mistrzostwo Polski. Odpowiedź brzmi: nie narobił. Podopieczni Jacka Magiery zrobili swoje, zagrali cierpliwie i przekonująco, zgarnęli trzy punkty, przeskoczyli Jagiellonię (ta zaczyna swój mecz o 20:00) i czekają na rozwój wydarzeń. I cokolwiek się wydarzy jeszcze w tym sezonie, mają już w kieszeni co najmniej srebrny medal.

Śląsk nie narobił w galoty i ma już co najmniej srebrny medal!

Jeśli ktoś mógł dziś przeszkodzić Śląskowi Wrocław, to głównie sam Śląsk Wrocław. Patrzysz na Radomiaka i jego formę, wypełniony stadion i cały kontekst meczu, myślisz sobie – całkiem łatwe zadanie na drodze do wymarzonego złotego medalu w sezonie 23/24. Ale potem przypominasz sobie, że znajdujemy się w Ekstraklasie, a więc jeśli ktoś może wyłożyć się na prostej przeszkodzie kilka metrów przed metą, to najpewniej to zrobi.

Nie tym razem. Śląsk dźwignął mentalnie swoje zadanie i teraz to Jagiellonia musi się napocić, żeby wrócić przed ostatnią serią gier na pierwsze miejsce. – My drużyna cierpliwa, dlatego jesteśmy tam gdzie jesteśmy – mówił nieco pokracznie gramatycznie, ale jakże prawdziwie w przerwie Yehor Macenko. W ten sposób oddał całą esencję tego, jak zagrał dziś WKS. Chodzi rzecz jasna o słowo „cierpliwość”

Można było rzucić się na Radomiaka jak na padlinę i wjechać na niego od pierwszych minut. Można było też stracić głowę w dowolnym momencie tego spotkania. Nie raz i nie dwa widzieliśmy w podobnych sytuacjach drużyny zestresowane lub przemotywowane. A Śląsk rozgrywał swojego rywala z dużym spokojem i wyrachowaniem, jakby doskonale wiedział, że prędzej czy później dobierze mu się do skóry, trzeba tylko poczekać na odpowiedni moment. Ekipa z Wrocławia od początku miała delikatną inicjatywę, kontrolowała wydarzenia, nie narzucała sobie wysokiego tempa.

I ta strategia się opłaciła. Wszystko, co dobre, zaczynało się dziś od Petra Schwarza. Przy golu na 1:0, który padł jeszcze przed zejściem do szatni na przerwę, znakomicie wypatrzył Samca-Talara, posłał ku niemu przeszywającą wrzutkę, a ten nie podpalił się szukając strzału z trudnej pozycji, a oddał futbolówkę do wspomnianego już Macenki, który otworzył wynik strzelając do pustaka. Siłą WKS-u przy tej akcji jak i w całym sezonie okazał się kolektyw. Czech zagrał jeszcze dwie inne świetne piłki do kolegów, może też dopisać sobie asystę przy golu Nahuela, ale przy tym trafieniu podanie nie miało akurat żadnego znaczenia. 

Reklama

Hiszpański zawodnik argentyńskiego pochodzenia odpalił bowiem niesamowitą bombę. NIE-SA-MO-WI-TĄ. Taki gol w takim momencie? Panie Nahuel – czapki z głów! Nie wiemy, co musiałby zrobić bramkarz, żeby to wyjąć – chyba nic, prawdopodobnie nie było to możliwe. Strzał fantastycznie odkręcał się od bramki i przekroczył linię po odbiciu się od słupka. To po prostu trzeba zobaczyć.

Nie chcemy umniejszać Śląskowi, bo naprawdę uniósł ciężar tego meczu, ale Radomiak wyglądał dziś naprawdę bledziutko. Leszczyński w zasadzie nie musi wchodzić po tym spotkaniu pod prysznic, po stronie celnych strzałów zespołu z Radomia widnieje bowiem okrągłe zero. Było groźnie, kiedy Cichocki ustrzelił poprzeczkę (zamieszanie wynikło po rzucie z autu) albo gdy Wolski dostał na głowę świetną wrzutkę i uderzył, jakby nigdy tego elementu gry nie trenował, ale to naprawdę niewiele.

Nawet po golu Nahuela na 2:0, kiedy już Radomiak nie miał czego bronić, nie potrafił w żaden sposób zagrozić. Nie pomógł w tym Jakubik, który dostał podwójną żółtą kartkę – najpierw za faul, a później za ironiczne komentowanie oklaskami decyzji sędziego o napomnieniu. Można uważać, że Bartosz Frankowski traci głowę w takich sytuacjach, ale niech Jakubik ma pretensje tylko do siebie, bo nikt nie kazał mu pokazywać całemu stadionowi, że nie zgadza się z werdyktem rozjemcy. Drużyna Kędziorka nie grała dziś o pietruszkę, tak naprawdę może jeszcze spaść z ligi. Jeżeli za tydzień przegra z Widzewem, a Korona wygra w Poznaniu, obudzi się na zapleczu Ekstraklasy. Tym bardziej dziwimy się, że dziś zaprezentowała się tak apatycznie. 

Ale to nie problem Śląska. Dla niego ten sezon jest fantastyczny, cokolwiek się wydarzy.

Reklama

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

112 komentarzy

Loading...