Reklama

W St. Pauli wreszcie chodzi także o futbol. Historyczna zmiana warty w Hamburgu

Michał Trela

Autor:Michał Trela

16 maja 2024, 09:41 • 10 min czytania 16 komentarzy

Mają czterysta fanklubów, rozsianych od Stanów Zjednoczonych po Indie. Ponad 40 tysięcy kibiców opłaca co roku ich składki członkowskie. Są znani z wszelkich akcji społecznych i przyciągania na trybuny lewicującej młodzieży z całego świata. Tak poza tym prowadzą też klub piłkarski, który właśnie awansował do Bundesligi. W St. Pauli po latach przypomnieli, że skrót FC w nazwie klubu jednak zobowiązuje.

W St. Pauli wreszcie chodzi także o futbol. Historyczna zmiana warty w Hamburgu

Opowiedzieć o pozasportowej aktywności FC St. Pauli. Opisać, jak w latach 80. lewicująca młodzież okupowała opuszczone budynki przy Hafenstrasse. Wspomnieć, że Doc Mabuse, wokalista hamburskiego zespołu punkrockowego, obecnie kibic Altony 93, bo St. Pauli stało się zbyt modne, w drodze na stadion Millerntor zerwał ze straganu czarną flagę z trupią czaszką, która stała się rozpoznawalnym na całym świecie symbolem. Poinformować o społecznym zaangażowaniu piłkarzy oraz członków klubu. O ratowaniu pszczół, kontrowersyjnych flagach z wizerunkiem Che Guevary, wspieraniu uchodźców, puszczaniu ze stadionowych głośników alternatywnej muzyki, reklamowaniu Fritz-Coli i sprzedawaniu gadżetów wyprodukowanych z dbałością o ekologię. Przedstawić jawnie lewicowe nastawienie władz klubu, starcia z fanami nastawionymi prawicowo i napisać, że klub funkcjonuje w dzielnicy czerwonych latarń, która kiedyś Beatlesów zamieniła z chłopców w mężczyzn. Na koniec narazić się na zarzuty o bycie lewakiem oraz przeciwne, że społeczne zaangażowanie klubu zostało opisane bez wystarczającego zachwytu. Dość. Tego typu tekstów o FC St. Pauli było już mnóstwo. Właściwie wszystkie teksty o FC St. Pauli o tym właśnie traktują. Spróbujmy inaczej.

Szalona popularność, jaką FC St. Pauli zaczęło osiągać od połowy lat 80. i status klubu kultowego niezależnie od tego, co na boisku, z jednej strony stał się dla niego błogosławieństwem, z drugiej przekleństwem. Z jednej strony pozwala na coś przynależnego zwykle klubom jedynie z najwyższej półki, czyli budowanie własnej marki w oderwaniu od sukcesów sportowych, osiąganie międzynarodowej popularności, rozprzestrzenianie gadżetów i nadawanie rozgłosu wszelkiej aktywności oraz przyciąganie przez to sponsorów. Z drugiej powoduje zachwianie proporcji. Sytuacja, w której w wizycie na stadionie chodzi o coś więcej niż tylko mecz, jest pożądana przez wszystkich piłkarskich marketingowców świata. Ale sytuacja, w której chodzi o wszystko inne niż mecz i w której futbol schodzi w klubie piłkarskim na dalszy plan, jest już niebezpieczna. I to właśnie z nią zmagało się w ostatniej dekadzie środowisko zgromadzone wokół St. Pauli.

Klub z jednej strony cieszył się mocą przyciągania ludzi, którzy mają coś do zamanifestowania i ogłoszenia światu. Ale chciał też dobrze grać w piłkę. Frekwencja na stadionie zwykle dopisywała, kręcąc się w okolicach kompletu, czyli ponad 29 tysięcy miejsc. Atmosfera nigdy nie zawodziła, czyniąc Millerntor jedną z najgorętszych aren w Niemczech, zwłaszcza dzięki wsparciu z ulokowanej wzdłuż boiska mieszczącej 10 tysięcy osób trybuny z wyłącznie miejscami stojącymi dostępnymi za dwanaście euro. Było tak niezależnie od wyników, od rywala, od tego, czy drużyna akurat walczyła o utrzymanie, czy biła się o awans. Tak, jakby była to sprawa całkowicie drugorzędna.

BOISKO TEŻ MA ZNACZENIE

Może i była. Ale w klubie stopniowo zaczął wygrywać nurt, że jedno nie powinno wykluczać drugiego. Że głos St. Pauli tym bardziej będzie słyszalny i tym bardziej brany pod uwagę, na im większych arenach będzie grało samo St. Pauli. Łatwo jest głosić hasła w duchu against modern football, jeśli funkcjonuje się na jego peryferiach. Trudniej promować kluby zarządzane przez ich członków, oparte na partnerstwie i demokracji, jeśli jest się częścią wielomilionowego biznesu, w którym rządzą prawa dżungli. W części środowiska St. Pauli narastała w poprzednich latach rzadko widywana w tym klubie chęć osiągnięcia sukcesu sportowego. Przypomnienia, że o piłkę nożną też, mimo wszystko, tu chodzi.

Reklama

Nikt jednak nie mówił o awansie do Bundesligi, gdy w trakcie mundialu w Katarze powierzał drużynę 29-letniemu Fabianowi Huerzelerowi, drugiemu wśród najmłodszych trenerów w historii tego szczebla rozgrywek, który dopiero odbierał licencję UEFA Pro. Zespół akurat miał za sobą kolejną fatalną rundę. Zimował tuż nad strefą spadkową, mając tylko punkt przewagi nad ostatnim miejscem. Po drużynie, która pół roku wcześniej do samego końca rywalizowała z Schalke i Werderem o awans do baraży, zostały zgliszcza. To zresztą częsty problem St. Pauli. Zespół był w ostatnich latach absolutnie niezdolny do rozegrania dwóch równych rund. Jeśli jesienią był najgorszy w lidze, w ciemno można było zakładać, że wiosną będzie najlepszy. Jeśli akurat był najlepszy, znaczyło to, że właśnie zbliża się zapaść.

Debiutujący na tym poziomie trener błyskawicznie znalazł się na wozie. Urodzony w Stanach Zjednoczonych z ojca Szwajcara i matki Niemki obywatel świata, który przez Houston i Fryburg jako dziecko dotarł do Monachium, by szkolić się przez lata w akademii Bayernu, na dzień dobry pobił wszelkie rekordy. Wygrywając dziesięć pierwszych meczów w zawodzie, pobił ponad 30-letni rekord 2. Bundesligi. Drużyna z okolic strefy spadkowej zaczęła się przesuwać w stronę strefy barażowej.

NOWY NAGELSMANN

Dziennikarze lokalnych mediów pielgrzymowali po kilkaset kilometrów do prowincjonalnego Pipinsried w Bawarii, by opisywać trenerskie początki „nowego Nagelsmanna”, który klub z 600-osobowej wioski wprowadził kilka lat wcześniej do IV ligi, sprawiając, że zawitały tam rezerwy Bayernu, a nawet pierwsza drużyna TSV 1860 Monachium. Odgrzebywano stare cytaty Emrego Cana, aktualnego finalisty Ligi Mistrzów, który grał w akademii z Huerzelerem i wieszczył mu trenerską karierę. Wspominano, że w drużynach, w których grali m.in. David Alaba czy Pierre-Emile Hoejbjerg, to on był kapitanem. Ale to wciąż znaczyło niewiele. Świetny start nie wystarczył do awansu. Jedna dobra runda zdarzyła się już niejednemu trenerowi St. Pauli.

Mimo obiecujących początków nikt nie formułował więc promocji do Bundesligi jako celu na nowy sezon. W być może najsilniej obsadzonej 2. Bundeslidze wszech czasów, St. Pauli wciąż miało prawo czuć się, może nie jak parweniusz, ale na pewno nie jak krezus. W towarzystwie Herthy Berlin, Schalke 04, Hamburgera SV, Hannoveru 96, Norymbergi, Fortuny Duesseldorf czy Kaiserslautern jego marka wcale nie biła po oczach najmocniej. W tabeli wszech czasów Bundesligi hamburski klub wyprzedzają także Karlsruher S.C., Eintracht Brunszwik czy Hansa Rostock. Pod względem wydatków na płace St. Pauli jest w środku stawki, mając do dyspozycji mniej więcej połowę tego, co Schalke czy HSV. Pod żadnym więc względem jego awans nie był sprawą naturalną.

TRIUMF ODWAGI

Zamiast więc pisać o pozasportowych aspektach działalności klubu, warto zauważyć, że jego awans w tym roku to część szerszego trendu w niemieckim futbolu, w którym molochy z wielkimi tradycjami, rozpolitykowane i tęskniące do dawnej wielkości, coraz częściej ustępują mniejszym i skromniejszym klubom z klarownym pomysłem na siebie. Przed rokiem świat niemieckiej piłki zachwycał się historią FC Heidenheim i jego trenera Franka Schmidta, któremu właśnie stuknęła 17. rocznica pracy w tym samym miejscu i który w tym sezonie spokojnie utrzymał absolutnego beniaminka w Bundeslidze. Dziś można się zachwycać odwagą działaczy St. Pauli, którzy w chwili zagrożenia spadkiem zdecydowali się postawić na zdolnego 29-latka. I odwagą trenera, który w takiej sytuacji zaproponował drużynie ofensywny styl, oparty na krótkich podaniach i zmianach rytmu, bo za mocno w młodości przesiąkł genem Bayernu Monachium, by grać futbol inny niż oparty na dominacji. Znów w niemieckim futbolu okazuje się, że pomysł na klub i konsekwentne realizowanie go to lepsza droga do sukcesu niż samo posiadanie większych pieniędzy i dłuższych tradycji.

Reklama

Awans St. Pauli oraz równoległa pierwsza w historii promocja do elity Holsteinu Kilonia – w Bundeslidze nie grał nigdy klub z kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn – sprawiają, że przyszły sezon zapowiada się jeszcze bardziej nietypowo niż w ostatnich latach. Kibic wychowany w latach 90., który od tego czasu utracił zainteresowanie futbolem, gdyby rzucił dziś okiem na możliwe zestawy par przyszłego sezonu, nigdy nie wpadłby, że mecze Hoffenheim – Heidenheim, FSV Mainz – FC Augsburg, RB Lipsk – Holstein Kilonia, Union Berlin – FC St. Pauli, Bayer Leverkusen – VfL Wolfsburg to zestaw bundesligowy, a Hertha – HSV, Schalke – FC Koeln, Kaiserlsautern – FC Nuernberg i Hannover 96 – Fortuna Duesseldorf to 2. Bundesliga. Za samą markę klubu i liczbę kibiców w trzeciej dekadzie XXI wieku nie można już sobie jednak kupić miejsca w Bundeslidze. Jeśli nie ma się za sobą pieniędzy z wielkiego koncernu w stylu Volkswagena, Bayeru czy Red Bulla, trzeba mieć swoją drogę. FC St. Pauli z Huerzelerem ją znalazło. Po trzynastu latach z rzędu w 2. Bundeslidze, szósty raz w historii awansowało do elity.

HAMBURSKI ŚWIAT NA GŁOWIE

Tym razem wiąże się z tym wydarzenie historyczne i jednocześnie symboliczne. Rok po tym, jak bezprecedensowa zmiana hierarchii nastąpiła w Berlinie i będący wiecznie w cieniu Union został jedynym przedstawicielem stolicy w elicie, także w drugiej wśród największych niemieckich metropolii świat stanął na głowie. Od spadku HSV w 2018 roku przez sześć kolejnych sezonów oba hamburskie kluby rywalizowały w jednej lidze, ożywiając uśpioną przez lata lokalną rywalizację. Nigdy jednak nie zdarzyło się, by ten mniejszy skończył sezon nad większym. Gdy St. Pauli było piąte, HSV kończyło na trzecim. Gdy Hamburg lądował na czwartym miejscu, jego sąsiad tułał się w środku tabeli. W nielicznych sezonach obecności w Bundeslidze St. Pauli też nigdy nie wyprzedziło wielkiego HSV, być może dlatego, że zwykle spadało po zaledwie roku. W tym roku po raz pierwszy w historii w hierarchii niemieckiego futbolu to FC St. Pauli będzie najlepszym klubem z Hamburga. A w przyszłym to za jego sprawą do miasta wróci po latach I-ligowy futbol. Dla HSV, który stracił już szanse na awans i w tym sezonie nie zagra nawet w barażach, co oznacza siódmy z rzędu sezon na II-ligowym wygnaniu, to kolejny w ostatnich latach policzek.

Oke Gottlich, od 2014 roku zarządzający FC St. Pauli, właśnie to chciał osiągnąć. Pokazać, że da się być rozpoznawalną na całym świecie marką, klubem zaangażowanym społecznie, nie bez powodu określanym mianem kultowego i jednocześnie osiągać sukcesy sportowe. Zdaniem prezydenta klubu, wcześniej jego kibica, a potem dziennikarza, który zrobił karierę jako producent muzyczny – futbol na najwyższym światowym poziomie znajduje się na rozdrożu. Pozostaje branżą – jak to ujął „The Athletic” – w której rządzą ludzie mający dużo pieniędzy i dużo władzy. W której nikt nie pyta, skąd pochodzą środki i w której transparentność nie istnieje.

Szczególnie w Niemczech, gdzie zasada 50+1 ciągle funkcjonuje, ale co jakiś czas wraca dyskusja o tym, czy nie hamuje potencjału Bundesligi, przykłady, że da się w takich realiach odnieść sukces sportowy, są konieczne. Sezon, w którym Borussia Dortmund wchodzi do finału Ligi Mistrzów, a FC St. Pauli awansuje do Bundesligi, kilka lat po tym, jak Eintracht Frankfurt wygrał Ligę Europy, to woda na młyn dla zwolenników obecnie obowiązującego modelu własnościowego niemieckich klubów. Gottlich, głosząc na spotkaniach DFL, spółki zarządzającej dwiema najwyższymi ligami w Niemczech, że futbol powinien być bardziej transparentny, bardziej otwarty na kibiców i uważniej śledzący przepływy pieniężne, będzie bardziej wiarygodny, zarządzając organizacją grającą w Bundeslidze, a nie tułającą się w ogonie drugiego szczebla. Sukces sportowy jest potrzebny, by pokazać, że FC St. Pauli to nie tyle styl życia, ile przykład innej drogi w obrębie zawodowego futbolu w ligach top 5.

Istnieje jednak oczywiście możliwość, że skończy się jak zwykle. Gdy St. Pauli poprzednio grało w Bundeslidze, nic nie zapowiadało katastrofy. Wygrywając po ponad trzech dekadach derby z Hamburgerem SV, usadowiło się na bezpiecznym dwunastym miejscu. Następnie przegrało jedenaście z ostatnich dwunastu meczów i z hukiem spadło z ligi, by zagrzebać się w 2. Bundeslidze na ponad dekadę, dłużej niż jakikolwiek inny klub w tym okresie. Skoro doświadczenia II-ligowe St. Pauli zbierało przez trzynaście lat z rzędu, skoro trzy ostatnie sezony kończyło w czołowej piątce, jego sukces można określić jako zasłużony. Ale w tym sportowa hossa rzadko trwa dłużej niż mgnienie oka. W XXI wieku klub spędził w elicie tylko dwa sezony, oba kończąc na ostatnim miejscu. Ostatni raz zakończył Bundesligę wyżej niż na samym końcu w 1996 roku, gdy jego obecny trener miał trzy lata. A jego najdłuższy pobyt wśród najlepszych trwał raptem trzy lata. Sukcesy sukcesami, ale ewentualny status czerwonej latarni klubu akurat z tej dzielnicy aż tak nie będzie więc uwierał.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kevin Blackwell: Od piłkarzy trzeba wymagać więcej. W Polsce trenerzy się tego boją [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Kevin Blackwell: Od piłkarzy trzeba wymagać więcej. W Polsce trenerzy się tego boją [WYWIAD]
Francja

Media: Griezmann może trafić do MLS. Trwają negocjacje

Patryk Stec
0
Media: Griezmann może trafić do MLS. Trwają negocjacje
Francja

Brazylijska legenda została okradziona w Paryżu. Pół miliona euro straty

Damian Popilowski
10
Brazylijska legenda została okradziona w Paryżu. Pół miliona euro straty

Niemcy

Ekstraklasa

Kevin Blackwell: Od piłkarzy trzeba wymagać więcej. W Polsce trenerzy się tego boją [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Kevin Blackwell: Od piłkarzy trzeba wymagać więcej. W Polsce trenerzy się tego boją [WYWIAD]
Francja

Media: Griezmann może trafić do MLS. Trwają negocjacje

Patryk Stec
0
Media: Griezmann może trafić do MLS. Trwają negocjacje
Francja

Brazylijska legenda została okradziona w Paryżu. Pół miliona euro straty

Damian Popilowski
10
Brazylijska legenda została okradziona w Paryżu. Pół miliona euro straty

Komentarze

16 komentarzy

Loading...