Reklama

„Lech powinien mieć dzisiaj kilkanaście punktów przewagi nad wiceliderem”

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

11 maja 2024, 10:40 • 9 min czytania 11 komentarzy

Lech ma podobno swoją filozofię. Ciągle się tam spotykają, organizują zebrania. Naradzają się. Tylko że z tych wszystkich spotkań, narad i grzecznych rozmówek niewiele wychodzi pożytecznych efektów. Owszem, raz na jakiś czas Lechowi udaje się zanotować lepszy sezon, ale jak tak sobie podsumujemy ostatnią – dajmy na to – dekadę, to generalnie widzimy cały czas te same schematy i te same błędy. Jak już jest trochę lepiej i wszyscy myślą, że teraz na pewno ten stan się utrzyma, to raptem przychodzi kolejne szokujące rozczarowanie. Tak jak w tym roku – opowiada nam Ryszard Rybak, zawodnik Lecha Poznań w drugiej połowie lat 80. Z byłym piłkarzem „Kolejorza” omawiamy ostatnie potknięcia drużyny ze stolicy Wielkopolski w kontekście niedzielnego starcia poznaniaków z Legią Warszawa.

„Lech powinien mieć dzisiaj kilkanaście punktów przewagi nad wiceliderem”

Mistrzostwo Polski dla Lecha Poznań – wierzy pan jeszcze w taki scenariusz?

Dopóki szansa jest, trzeba próbować i walczyć, aczkolwiek uczciwie muszę powiedzieć, że to, co w ostatnich meczach Lech pokazuje, zmniejszyło mój optymizm do minimum. Ale, jako że sam uprawiałem zawodowo sport, to zawsze wierzę do końca.

W sumie w tym sezonie rywalizacja o tytuł toczy się w takim tempie, że wszystko może się jeszcze wydarzyć.

Powiem uczciwie, że kiedy Lech odpadał bardzo wcześnie z europejskich pucharów, mając kadrę przygotowaną do gry na trzech frontach, to pomyślałem sobie: no, fajny był ten poprzedni sezon w Europie, w tym roku niestety szybko odpadli, ale mówi się trudno – przynajmniej będą walczyć o dublet. Tak sobie to naiwnie wyobrażałem. Natomiast życie pokazało zupełnie coś innego. W normalnych warunkach Lech powinien mieć dzisiaj, nie wiem, kilkanaście punktów przewagi na drugą drużyną w tabeli, bo jego główni konkurenci – mam tu na myśli Raków i Legię – byli uwikłani jesienią w rywalizację w europejskich pucharach. Lech z tą kadrą, z tym materiałem ludzkim, po prostu miał obowiązek tę przewagę nad Rakowem i Legią wykorzystać. Oczywiście zawsze się zdarza, że wyskoczy też inna drużyna – w tym roku jest to Jagiellonia, która gra powyżej oczekiwań, no i Śląsk, choć to zespół o określonej marce. Ale to żadne usprawiedliwienie.

Reklama

Powtarzam – w normalnych warunkach Lech powinien już odliczać godziny do wygranej w Ekstraklasie. Nawet nie mówię, że bardzo dobrze grający Lech. Po prostu solidny Lech. Tak się jednak nie stało i powodów tego stanu rzeczy jest kilka. Nie chodzi tylko o trenera.

Piłkarzy Lecha określa się dziś w mediach społecznościowych „sytymi, tłustymi kotami”. Podpisuje się pan pod tym?

Trochę tak, choć uważam, że podstawowym problemem były nieudane transfery. Nie wiem, czy chociaż jeden zawodnik spośród tych, którzy trafili do klubu latem poprzedniego roku, spełnił oczekiwania. Każdy zawodzi, mniej lub bardziej. A to oznacza, że zawiedli też ludzie odpowiedzialni za te zakupy. Tak trzeba uczciwie powiedzieć. Jak się ściąga pięciu piłkarzy, to zawsze jest pewien margines błędu – jeden może nie wypalić, czasami nawet dwóch. Ale nie wszystkich pięciu! To jest kompletna katastrofa, a już historia z Alim Gholizadehem to prawdziwe mistrzostwo świata. Ściągnięto najdroższego gracza w historii klubu, który przez cały rok nie występuje. Przecież to się w głowie nie mieści. Czy ktoś sobie wyobraża, że Bayern Monachium kupuje Harry’ego Kane’a i komunikuje kibicom: „a teraz zaczekajcie rok, aż on zacznie grać”? To jest po prostu coś nieprawdopodobnego, co się wydarzyło z transferami w Lechu Poznań. Kto tego Gholizadeha ściągnął? Kto go polecił? Jak można kupić zawodnika, o którym z góry wiadomo, że nie jest gotowy do gry? No, ale przecież kto bogatemu zabroni…

Sądzi pan, że ktoś powinien odpowiedzieć utratą posady za te transferowe pomyłki i w ogóle niezbyt udany sezon? Często wskazuje się na Tomasza Rząsę, dyrektora sportowego „Kolejorza”, jako jednego z głównych winowajców.

To jest tak, że Lech ma podobno swoją filozofię. Ciągle się tam spotykają, organizują zebrania. Naradzają się. Tylko że z tych wszystkich spotkań, narad i grzecznych rozmówek niewiele wychodzi pożytecznych efektów. Owszem, raz na jakiś czas Lechowi udaje się zanotować lepszy sezon, ale jak tak sobie podsumujemy ostatnią – dajmy na to – dekadę, to generalnie widzimy cały czas te same schematy i te same błędy. Jak już jest trochę lepiej i wszyscy myślą, że teraz na pewno ten stan się utrzyma, to raptem przychodzi kolejne szokujące rozczarowanie. Tak jak w tym roku. Trudno mi to wyjaśnić, ale osoby zarządzające klubem powinny w końcu uderzyć się w pierś, bo jak długo ci ludzie, 30-40 tysięcy kibiców przychodzących na stadion, mogą znosić te ciągłe, powtarzające się błędy.

Reklama

Ile winy za kiepską postawę Lecha w ostatnim czasie ponosi Mariusz Rumak?

Bez wątpienia też część winy spada na jego konto, bo ja powiem tak – reguły gry w piłkę nożną są bardzo proste. Skoro za zwycięstwo przyznaje się trzy punkty, a za remis jeden punkt, to nie można ciągle grać zachowawczo i zadowalać się remisami. Trzeba ryzykować, bo to się po prostu bardziej opłaca. Van den Brom akurat często grał dość ryzykowanie, niekiedy nawet z tym przesadzał, ale przynajmniej mieliśmy jesienią taki mecz jak zwycięstwo 4:1 z Rakowem Częstochowa. Żeby było jasne, ja pamiętam także o wpadkach – na przykład takie spotkanie z Jagiellonią, kiedy Lech prowadził 3:0, a ostatecznie zremisował 3:3. To była wtopa, ale chociaż mogliśmy obejrzeć jakieś widowisko. A za Rumaka? Ja się cieszę, że Lech traci mniej bramek, tylko co mi po tym, skoro sam nie umie tych goli zdobywać? Przykro mi, ale za kadencji Rumaka gra Lecha w ofensywie wygląda fatalnie. Takie są fakty. Przypominam sobie fajne 45 minut z Jagiellonią zaraz po przerwie zimowej. Może kilka lepszych minut z Zagłębiem Lubin. Ale jak się popatrzy na całą rundę, no to naprawdę – szkoda gadać.

Weźmy na przykład mecz z Rakowem, z którym walczymy w czołówce. Mieliśmy ten super wynik, 4:1 u siebie. Jedziemy do nich i dostajemy tam 0:4. No ludzie! Przecież w ten sposób tracimy też przewagę w bezpośredniej rywalizacji z Rakowem, bo przy równej liczbie punktów oni mają od nas lepszy bilans spotkań. To są niedopuszczalne rzeczy. Zespół tej klasy, o takich ambicjach, nie może pojechać do jednego z największych rywali w lidze i dostać tam czwórki, kiedy oznacza to roztrwonienie takiej dużej zaliczki z pierwszego starcia. Jak oni nie są w stanie nawet czegoś takiego uciągnąć, to kto za to wszystko odpowiada? Trener stoi na czele drużyny, musi wziąć na siebie tę odpowiedzialność. Ja podejrzewam, że Rumakowi się wydawało, że jak trochę poprawi grę w defensywie, to zespół z przodu sam zaskoczy. No a to się okazało, że Lech faktycznie zaczął trochę lepiej bronić, ale kosztem kompletnej katastrofy w ataku. Nie da się tego inaczej nazwać.

Myśli pan, że zwolnienie van den Broma – skoro jego następcą został właśnie Rumak – było błędem?

Pewnie w klubie kalkulowali w ten sposób, że za dużo jest w grze Lecha tego, co ja nazywam holenderskim myśleniem. Takiego luzu taktycznego. Holendrzy mają takie trochę zarozumiałe podejście do gry. „Skupiamy się tylko na sobie, nic nas nie obchodzi przeciwnik, nie będziemy go rozpracowywać, tylko narzucimy swoje warunki i to wystarczy”. W klubie uznali, że Rumak wstrząśnie zespołem i ten luz zlikwiduje, ale życie nie jest takie proste. W normalnych warunkach Rumak już ze trzy kolejki temu powinien odejść, żeby można było podjąć próbę uratowania tego sezonu. Tylko że władze Lecha nie chcą się przyznać do tego, że zrobiły babola. Gdyby musieli drugi raz zwalniać trenera w trakcie sezonu, to byłby dowód na ich wielką wpadkę w zarządzaniu. I dlatego ten Rumak trwa. Takie jest moje odczucie.

Czyli sądzi pan, że Rumaka należało pożegnać już parę tygodni temu?

Ja bym go pożegnał po fatalnym meczu z Puszczą. Żeby jeszcze dać zespołowi jakiś impuls. Może by się udało ugrać coś więcej w końcówce rozgrywek. Całe szczęście Lecha polega na tym, że trafia teraz na Legię, która jest w tej chwili równie słaba, albo i jeszcze słabsza. I może w starciu tych dwóch słabych drużyn – mówię „słabych” w kontekście tego, jaki jest potencjał obu klubów – uda się Lechowi zwyciężyć. A to jednak zawsze jest ważne spotkanie dla całej poznańskiej społeczności, dla kibiców. No bo ja przecież nie będę świętował tego, że udało się wymęczyć wygraną 3:2 z grającym w dziesiątkę ŁKS-em. To był obowiązek.

Nowym trenerem „Kolejorza” będzie prawdopodobnie Duńczyk Niels Frederiksen, choć niewątpliwie wiele osób w Poznaniu po cichutku liczyło na trzecie podejście Macieja Skorży. Pan też miał nadzieję na jego kolejną kadencję przy Bułgarskiej?

Wie pan, na pewno wszyscy sobie tego życzyli. Ale nie wiem, czy Skorży chciałoby się tutaj przyjść po raz trzeci. Ja to widzę tak, że on obrał teraz inny sposób funkcjonowania w zawodzie trenera. Przychodzi, wykonuje określoną misję, robi wynik i odchodzi. Tak było w Lechu, tak było w Japonii. Trzeba brać pod uwagę, że on pracuje bardzo intensywnie – wiele wymaga od innych, ale i od siebie. Zawsze angażuje się na sto procent. To jest taka filozofia, która gwarantuje mu sukcesy, ale też bardzo mocno wypala. Jesteś gdzieś rok czy dwa i potem potrzebujesz roku przerwy, żeby się od nowa naładować. Zwłaszcza po osiągnięciu jakiegoś sukcesu, kiedy następuje rozprężenie i trudno jest po raz kolejny rozpędzić się do takich samych obrotów jak wcześniej. Choć pewnie w Poznaniu wszyscy by się cieszyli, gdyby Skorża przyszedł do Lecha po raz trzeci. Ale ja nie sądzę, żeby on tu jeszcze kiedyś wrócił. Chce zostać zapamiętany przez pryzmat sukcesów, a te już tu osiągnął.

Jakie są dziś, pana zdaniem, największe problemy „Kolejorza”?

Wie pan co, ja nie rozumiem jednej prostej rzeczy. Lech ściąga środkowego obrońcę z Angers [Miha Blazić – przyp. red.], czyli z zespołu, który w każdym meczu z jego udziałem tracił bramki. Taki sobie, poprawny zawodnik. A wcześniej Lech oddaje Mateusza Skrzypczaka, ten trafia do pierwszego składu Jagiellonii Białystok, gra tam obecnie z całym zespołem najładniejszą piłkę w Polsce i może zostać mistrzem kraju. To proszę mi powiedzieć, kto coś takiego w Lechu wymyśla? To są rekordy świata w absurdalnych transferach. Ja wiem, że zaraz mi to wytłumaczą w Lechu, że inaczej się gra w Białymstoku, a inaczej w Poznaniu. Bzdura, to jest tylko nasze zarozumialstwo. A co, w Białymstoku nie ma prezesa z wymaganiami, nie ma kibiców z ambicjami? Tam też są oczekiwania i tam też jest presja. Nie umniejszajmy Jagiellonii. Po prostu mieliśmy chłopaka, który dla Lecha oddałby serce, był związany z tym klubem. I był gotowy do regularnej gry w pierwszym składzie. Ale woleliśmy go oddać i teraz wiele wskazuje na to, że to on wygra mistrzostwo Polski z Jagiellonią, a nie Lech ze swoimi wynalazkami. To są nieprawdopodobne posunięcia, których ja – chociaż się staram – to nie rozumiem. Ale nie wykluczam, że moja wiedza o piłce jest za mała.

Czego się pan spodziewa po występie Lecha w ligowym klasyku z Legią?

Jak sobie przypominam wiele ostatnich meczów Lecha z Legią, to one były prawie zawsze zapowiadane jako wielka piłkarska uczta, a potem kończyło się to ogromnym rozczarowaniem. Dlatego wielkich oczekiwań nie mam, najwyżej zostanę przyjemnie zaskoczony przez zawodników obu drużyn.

Jaki wynik pan typuje?

Lech wygra 2:1. Patrzę na zespół dość negatywnie, ale nie mogę postawić inaczej. Zawsze życzę Lechowi jak najlepiej.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl / FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Trzeba to przyznać: Sabalenka była w Nowym Jorku najlepsza na świecie

Kacper Marciniak
1
Trzeba to przyznać: Sabalenka była w Nowym Jorku najlepsza na świecie

Ekstraklasa

Polecane

Trzeba to przyznać: Sabalenka była w Nowym Jorku najlepsza na świecie

Kacper Marciniak
1
Trzeba to przyznać: Sabalenka była w Nowym Jorku najlepsza na świecie

Komentarze

11 komentarzy

Loading...