Kibice Arsenalu z pewnością zerkali dziś z wielkimi nadziejami na starcie Fulham z Manchesterem City, licząc rzecz jasna na potknięcie „Obywateli”, które powiększyłoby szanse „Kanonierów” na upragnione mistrzostwo Anglii. Nic takiego się jednak nie stało. Podopieczni Pepa Guardioli bez większych trudności wypunktowali ekipę „The Cottagers” i pewnym krokiem zmierzają po kolejny sukces w Premier League. Zespół z Manchesteru pozwolił sobie dziś najwyżej na parę minut słabości – poza tym, w pełni dominował nad rywalami.
Spacyfikowane Fulham
Pierwsze minuty dzisiejszego spotkania były całkiem obiecujące. W tym sensie, że zwiastowały naprawdę wyrównane widowisko. Fulham zaczęło z impetem – bardzo ambitnie, ofensywnie. Gospodarze zdołali nawet na moment zepchnąć ekipę Manchesteru City to dość głębokiej obrony. Problem w tym, że londyńczycy byli w stanie prowadzić grę zaledwie przez kilka chwil. „Obywatele” dość szybko ich bowiem spacyfikowali, odebrali inicjatywę i przejęli pełną kontrolę nad spotkaniem. Potwierdzili to zresztą otwierającym trafieniem już w 13. minucie rywalizacji, gdy kapitalną akcję skrzydłem przeprowadził Josko Gvardiol. Chorwat pomknął w bocznym sektorze boiska niczym rasowy skrzydłowy, rozegrał futbolówkę na jeden kontakt z Kevinem De Bruyne i spuentował całą akcję perfekcyjnym uderzeniem.
Cóż, to jest właśnie największa siła podopiecznych Pepa Guardioli – nigdy nie wiadomo, który z nich w danych spotkaniu zanotuje przebłysk geniuszu. Spodziewamy się rzecz jasna efektownych akcji po Fodenie, De Bruyne, Haalandzie czy Silvie, ale równie dobrze oczarować może właśnie ktoś taki jak Gvardiol.
Utrata bramki ewidentnie odebrała gospodarzom animusz.
Wystarczy powiedzieć, że przed przerwą Fulham summa summarum nie oddało ani jednego strzału na bramkę strzeżoną przez Edersona. Londyńczykom nie pomogły nawet drobne kłopoty kadrowe w drużynie przyjezdnej – Guardiola już w 22. minucie był zmuszony do dokonania pierwszej korekty w składzie, gdy kontuzji nabawił się Nathan Ake. Dla przebiegu gry, jako się rzekło, nie miało to jednak większego znaczenia. Mistrzowie Anglii po prostu nie pozwalali Fulham na kreowanie jakiegokolwiek zagrożenia w okolicach własnego pola karnego. Bezlitośnie ich zdominowali. Choć trzeba dla pełnej jasności zaznaczyć, że Manchester także miał pewne kłopoty z tworzeniem sobie takich naprawdę dogodnych, czystych sytuacji strzeleckich. Stąd zaledwie jednobramkowa przewaga przed przerwą.
Pełen spokój faworytów
Druga odsłona spotkania zaczęła się bardzo podobnie do pierwszej. Fulham znowu spróbowało zaskoczyć faworytów mocnym startem – sporo zamieszania narobił przede wszystkim Adama Traore, który zmienił niewidocznego przed przerwą Williana i natychmiast zabrał się do rozrywania defensywy Manchesteru dynamicznymi szarżami. Tylko że „Obywatele” po raz kolejny szybciutko ugasili ofensywne zapędy gospodarzy w najlepszy możliwy sposób – bramką. W 59. minucie spotkania na listę strzelców wpisał się Foden. Jak gdyby tego było mało, zaraz potem City dorzuciło też trzeciego gola – raz jeszcze do siatki trafił Gvardiol, który tym razem bardzo przytomnie zachował się w polu karnym, dopadając do futbolówki dośrodkowanej po krótkim rozegraniu rzutu rożnego. Inna sprawa, że w tej sytuacji lepiej mógł się chyba zachować Bernd Leno. Niemiecki bramkarz nie miał zbyt wiele czasu na złożenie się do interwencji, to fakt ale i strzał Gvardiola był przecież dość powolny.
Tak czy owak, wraz z trzecim trafieniem dla City mecz tak naprawdę się zakończył. Fulham nie zrobiło dosłownie nic, by odmienić przebieg spotkania i przynajmniej napsuć przyjezdnym trochę krwi w końcówce. Z kronikarskiego obowiązku należy jednak odnotować, że „Obywatele” dobili jeszcze londyńczyków czwartym trafieniem w doliczonym czasie gry. Drugą żółtą kartkę za przewinienie obejrzał Issa Diop, a rzut karny na bramkę zamienił Julian Alvarez.
W sumie trochę szkoda, że Argentyńczyk nie oddał jedenastki Gvardiolowi.
***
A zatem City po 36 rozegranych spotkaniach w Premier League ma na swoim koncie 85 punktów – o dwa oczka więcej od Arsenalu. „Kanonierzy” spróbują rzecz jasna powrócić na fotel lidera jutro, lecz będą do tego potrzebowali triumfu nad Manchesterem United na Old Trafford. Jednak nawet ewentualna wygrana londyńskiej ekipy może zdać się na niewiele, jeżeli „Obywatele” we wtorek pokonają na wyjeździe Tottenham w zaległym meczu 34. kolejki. Co tu dużo gadać – w tej chwili wszystko wskazuje na to, że Arsenal znowu będzie musiał obejść się smakiem. Manchester nie wygląda na zespół, który może wypuścić mistrzostwo ze swych szponów.
FULHAM 0:4 MANCHESTER CITY
J. Gvardiol 13′ 71′, P. Foden 71′, J. Alvarez 90+7′
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Mateusz Mak: Od razu mówiłem w Katowicach, że jeszcze chcę wrócić do Ekstraklasy
- Koniec Oktawiana Moraru w Radomiaku. Klub szuka nowego dyrektora sportowego
- Niels Frederiksen – trener skrojony pod upodobania władz Lecha, niekoniecznie pod pragnienia kibiców
fot. NewsPix.pl