– Mam świadomość, że dużo ludzi chce skrzywdzić Lechię. Szczególnie Lechię, która się odbudowuje i zmierza do wygrania I ligi. Łatwo się strzela do ludzi sukcesu. Ale klub obrał swoją drogę i z niej nie schodzi. Mam nadzieję, że już po przyklepaniu awansu do Ekstraklasy nie będziemy odgrywali w niej roli statysty czy drżeli o ligowy byt. Znając plany właścicieli na przyszłość, jestem jednak o nią spokojny – mówi Szymon Grabowski, szkoleniowiec Lechii Gdańsk, która jest o malutki krok od powrotu na najwyższy szczebel rozgrywkowy w Polsce. Zapraszamy.
Gdy miał powstać serial o tym sezonie Lechii Gdańsk, a pana zatrudniono by jako reżysera, to jaka byłaby pierwsza scena?
Można byłoby zostawić pusty kadr.
Symboliczne.
Do momentu przyjścia pana Paolo Urfera nie było nic, więc ten pusty kadr mógłby utrzymywać się przez kilkanaście sekund. Później te obrazki stawałaby się coraz bardziej kolorowe, a kończyłoby się już na pełnej gamie barw. W międzyczasie było mnóstwo ważnych momentów. Chociażby mecz przeciwko Szachtarowi Donieck, który wyszedł w pierwszym garniturze i nagle okazało się, że gramy z nim jak równy z równym, uzyskując bardzo fajny wynik, do tego w naprawdę przekonującym stylu. Dla naszych młodych chłopaków to był znak, że stać ich na dużo.
Na początku myślał pan jednak, że nieźle się wkopał?
Nigdy nie chciałem się wykręcać czy wycofywać. Gdy było ciężko, zastanawiałem się, czy aby na pewno będzie dobrze, ale to tylko tyle. Na szczęście, sytuacja z brakiem właściciela była krótka, wszystko zostało wyjaśnione, wprowadzono porządek.
Nie obawiał się pan przyjścia do klubu Kevina Blackwella? Niby w Lechii objął funkcję dyrektorską, ale to wiekowy trener z wieloletnim doświadczeniem w Championship.
Kevin Blackwell wniósł dużą wartość dodaną dla naszego sztabu i całego klubu. Przede wszystkim jest trenerem, jego doświadczenie w tej materii jest niesamowite, bardzo dużo od niego czerpię, tak samo zawodnicy. Czy była obawa? Nie było, bo jeszcze przed jego przyjściem Paolo Urfer klarownie nakreślił mi całą sytuację. Oznajmił, że chce personalnie wzmocnić całą klubową strukturę. Nie miałem z tym żadnego problemu. I zadziałało, bo to bardzo pozytywna i wartościowa postać.
Nie ma przesady w tym, że jak Lechii źle idzie, to Blackwell pojawia się w szatni czy strefie technicznej, żeby trochę zespół zmotywować.
Nie ma w tym przesady, wszystko ma pod kontrolą, to nie są tylko sprawy sportowe. Bardzo rozsądnie podchodzi zarówno do dobrych momentów, jak i tych złych. W zaciszu gabinetu również daje mi bardzo dużo wskazówek, opartych o doświadczenie z Premier League.
Gdy latem w Lechii doszło do przewietrzenia szatni i gruntownej rewolucji, spodziewał się pan, że ten zaciąg zagranicznych piłkarzy okaże się tak plastycznym materiałem do zlepienia drużyny, która z hukiem rozniesie I ligę?
Po prostu cieszyłem się, że szatnia Lechii w końcu zaczęła przypominać poważną drużynę piłkarską. Później okazało się jeszcze, że składa się ona z bardzo dobrych zawodników. Tu ani zbyt pozytywne, ani przesadnie negatywne myślenie nie miało racji bytu. Skupialiśmy się na małych celach, pracy z tygodnia na tydzień, wielkich rozważań w głowie nie było.
Camilo Mena ma potencjał na zostanie gwiazdą Ekstraklasy? Wyróżnia się w I lidze, ale można mieć pewne wątpliwości, czy aby na pewno jest wart kwoty bliskiej pieniędzy wyłożonych przez Lecha na Aliego Gholizadeha, Raków na Johna Yeboaha czy Legię na Bartosza Slisza.
Uważam, że w kadrze Lechii Gdańsk już w tej chwili nie brakuje piłkarzy gotowych na Ekstraklasę. Takich, którzy w przyszłości będą mogli wejść na jeszcze wyższy poziom, z powodzeniem radzić sobie w Europie. To nie tylko Mena. Nie chcę rozmawiać o cenie, którą za niego zapłaciliśmy. Widzę jednak, jak rozwinął się pod kątem rozumienia gry i podejmowania boiskowych działań bez piłki przy nodze, ma w tej rundzie zdecydowanie lepsze liczby niż w poprzedniej.
Gdyby był pan właścicielem Lechii, wydałby pan na niego ponad 1,5 miliona euro?
Jeżeli byłbym bogaty, pewnie bym zapłacił.
To jasna deklaracja.
Jako trener cieszę się, że mam takiego zawodnika w drużynie. Nie zaprzątają mi głowy rzeczy, które są całkowicie poza mną.
Z talentami z Ameryki Południowej faktycznie najwięcej pracować trzeba w kwestiach taktycznych, żeby przeprogramować ich z radosnego latynoskiego futbolu na bardziej schematyczną piłkę europejską?
Dla Meny funkcjonowanie w ramach taktyki nie jest szczególnie problematyczne. Od początku, gdy tylko widzieliśmy u niego braki czy niedostatki, spotykaliśmy się z maksymalnie pokorną reakcją, dużo uwagi poświęcał słuchaniu, korygowaniu swoich błędów. Życzyłbym sobie, żeby każdy zawodnik w takim stopniu chciał się uczyć. Przy takim podejściu nie ma dla mnie znaczenia jego narodowość.
Mówił pan, że nie brakuje wam piłkarzy gotowych na Ekstraklasę. Z czyjego rozwoju jest pan najbardziej dumny?
To fascynujące, ale patrząc przez pryzmat całego sezonu, każdy z regularnie grających piłkarzy Lechii zrobił progres. Po kolei Maksym Chłań, Iwan Żelizko czy Tomas Bobcek. Dalej Kacper Sezonienko, który na „dziewiątce” udowadnia, że nie musi ograniczać się do ram bycia skrzydłowym. Starszy od nich Rifet Kapić, który rozgrywa sezon życia, stał się nie tylko naszym liderem, ale też jednym z lepszych piłkarzy tej ligi. Elias Olsson zaliczył niewyobrażalny skok jakościowy względem momentu, w którym do nas przychodził. Tak samo Andrei Chindris. Gołym okiem widać, że w Lechii wszyscy się rozwijają.
Łatwo chwalić Chłania czy Kapicia, bo to zawodnicy ofensywni i eksponowani. O takim Olssonie, młodzieżowym reprezentancie Szwecji, mówi się mniej, a to ciekawie: co go wyróżnia na tle I ligi?
Spokój. Coraz lepsza decyzyjność. I nieprzyjemny styl bronienia dla zawodników wchodzących z nim w pojedynki. Do tego gra bardzo czysto, złapał do tej pory zaledwie jedną żółtą kartkę.
Nie jest to więc Giorgio Chiellini, który podgryza i szczypie rywali.
Zupełnie nie ten typ. Ten jego szwedzki spokój jest fajnie odbierany przez szatnię. Cieszę się, że tak błyskawicznie wyrósł na jednego z liderów tej ligi.
Myśli pan sobie czasami, jak wkomponować do tej układanki Luisa Fernandeza? Przez większość sezonu zmagał się z kontuzją, skorzystali na tym inni ofensywni piłkarze, teraz trzeba będzie ich wszystkich pogodzić.
Bardzo fajnie, że pod nieobecność Luisa Fernandeza znaleźli się zawodnicy, którzy wzięli na siebie odpowiedzialność za strzelanie goli, asystowanie, kreowanie gry. Nie muszę myśleć, jak wkomponować go do zespołu, w zdrowiu i formie to jeden z najlepszych piłkarzy na tej pozycji w całej Polsce. Trzymamy za niego kciuki, mocno wierzę, że jak wejdzie w trening, to mocno zaakcentuje swój powrót do Ekstraklasy.
Kiedy zobaczymy w akcji Bohdana Viunnyka?
Plany są takie, żeby trenował z nami już normalnie w czasie letnich przygotowań do nowego sezonu. Wtedy już formalnie będzie piłkarzem Lechii.
Co sprawiło, że ta młodzież dowiozła w tym sezonie Ekstraklasę? Wielu spadkowiczów bezskutecznie próbowało odbić się od I ligi jak od trampoliny.
Pamiętajmy, że o awans może nie drżymy, nie kalkulujemy, nie oglądamy się nerwowo za siebie, ale Ekstraklasa jeszcze nie jest przyklepana.
Paweł Mogielnicki z 90minut.pl wyliczył, że szanse Lechii na bezpośredni awans wynoszą Lechia 99,9898%.
Nie chcemy tylko biernie śledzić końcówki sezonu, tylko mocno w niej zaistnieć. Jest dziewięć punktów do zdobycia. I dziewięć punktów chcemy zdobyć. Tak czy inaczej, jednej słusznej recepty na niezagrzebanie się w I lidze sprecyzować się nie da, ale niewątpliwą siłą naszych młodych chłopaków jest ich rozwój. Nie tylko piłkarski, mentalny również. W pewnych momentach trudno było się dźwignąć, trzeba było pokazać charakter. Dobrym przykładem grudniowy mecz z Motorem. Zastanawialiśmy się w sztabie, a nawet z właścicielami, jak to może zafunkcjonować, ale obrany przez nas kierunek był jasny: dobre treningi i sparingi z silnymi przeciwnikami, co miało przygotować nas do gry pod większa presją niż miało to miejsce wcześniej. Wydaje mi się, że zdaliśmy ten egzamin.
Myśli pan, że Lechia może być beniaminkiem, który nie będzie musiał przeprowadzać rewolucji kadrowej, żeby poradzić sobie w Ekstraklasie?
Mam nadzieję, że już po przyklepaniu awansu do Ekstraklasy nie będziemy odgrywali w niej roli statysty czy w ogóle drżeć o ligowy byt. Wiedząc, co właściciele chcą zrobić z Lechią, jestem bardzo spokojny.
Co ma pan na myśli?
Czy to będą aktualni zawodnicy, czy tacy, którzy do nas dołączą, mam pewność, że w Ekstraklasie będziemy silni, ciągle się rozwijający i nieuznający minimalizmu.
W czym pan pokłada nadzieję, że nie skończy jak Dariusz Banasik w Radomiaku czy Janusz Niedźwiedź w Widzewie? Obaj też w dobrych stylach zrobili awans w I lidze, z buta weszli do Ekstraklasy, ale po pogorszeniu wyników tracili pracę…
Nie myślę, co będzie za chwilę. Wiadomo, że praca trenera wiąże się z niemiłymi rzeczami: porażkami i zwolnieniami. Trzeba to zaakceptować, ale nie można się tym na zapas zamartwiać. Staram się jak najlepiej wykonywać swoją pracę. I, co za tym idzie, być jak najlepiej ocenianym przez właścicieli. Do tej pory wychodziło to bardzo dobrze. Nie zejdę z tej drogi. Mogą zdarzyć się różne okoliczności. Lepsze lub słabsze momenty. Na wszystko trzeba być przygotowanym. I zawsze robić wszystko, żeby na koniec nie mieć sobie nic do zarzucenia.
Jakim właścicielem jest Paolo Urfer?
To bardzo świadomy, inteligentny człowiek. Świetnie zna się na piłce, cechuje go wysoka kultura osobista, bardzo dobrze zarządza ludźmi i klubem. Przy tym wszystkim emanuje pozytywną energią. Dąży do rozwoju, sukcesu, jest to zaraźliwe. Cieszę się naszą każdą rozmową. Chłonę jego wiedzę. Myślę, że w Gdańsku zostanie bardzo dobrze zapamiętany.
Jak człowiek lata między Monako a Gdańskiem, to trudno, żeby nie zarażał pozytywną energią!
Dokładnie, choć myślę, że obiera jeszcze kilka innych kierunków, które kosztują go dużo nerwów, bo to nie jest wszystkie takie łatwe. Tej dobrej energii moglibyśmy sobie jako Polacy wszyscy życzyć i zazdrościć ludziom, którzy przez wzgląd na miejsce urodzenia doświadczają ciut więcej słońca.
Przejmuje się pan aferami wokół klubu? Zarzuty wystosowuje Adam Mandziara, czasami wracają kontrowersje wokół wschodnich powiązań Urfera, niedawno gorąco było wokół sprawozdania finansowego Valmiery, są też okresy z zaległościami w wypłatach…
Skupiam się na pozytywach, których też przecież nie brakuje. Nie interesują mnie insynuacje. W codziennej pracy opieram się na słowach Paolo Urfera, którego dobrze poznałem i który dla klubu już w tej chwili zrobił wiele pozytywnych rzeczy. Mam świadomość, że dużo ludzi chce skrzywdzić Lechię. Szczególnie Lechię, która się odbudowuje i zmierza w stronę Ekstraklasy. Łatwo się strzela do ludzi sukcesu. Klub jednak obrał swoją drogę i z niej nie schodzi.
ROZMAWIALI JAN MAZUREK, SZYMON JANCZYK, PRZEMYSŁAW MICHALAK
Czytaj więcej o I lidze:
- Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?
- Prezes nie płaci i myli ludzi. W bramce może stanąć syn sponsora. Witamy w Bielsku!
- Najważniejszy finał dopiero przed Wisłą
- Czy zmiany trenerów miały sens? Ranking i ocena roszad na pierwszoligowych ławkach
- Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?
- Bella ciao. Czy Miedź Legnica wciąż jest ciekawym projektem?
- Bayern, Chelsea i Stal Rzeszów. Jak pierwszoligowiec inwestuje w analizę danych?
- GKS Katowice ma 60 lat. „Od dwóch dekad jest stagnacja. Liczymy na odmianę”
- Od Realu Madryt do Znicza Pruszków. Czy Mariusz Misiura i jego pomysły podbiją Polskę?
Fot. Newspix