Gdyby ktoś chciał stworzyć „Latający Cyrk Monty Pythona” w wersji piłkarskiej i osadzić go w Polsce, polecamy mu zajęcie się Podbeskidziem. Kiedyś grali w Ekstraklasie, a teraz lecą do II ligi. Zatrudnili nowego prezesa, bo ten radził sobie w klubie jeździeckim. Prezesa, który myśli, że ma w drużynie… prezydenta Gruzji i który myli fizjoterapeutów. Teraz, zamiast ogrywać cholernie zdolnego chłopaka, którego mają, coraz bliżej gry w pierwszym składzie jest syn sponsora, o którym wszyscy wokół mówią, że to fajtłapa. A w klubie, przed gabinetem prezesa, ustawiają się kolejki ludzi, którzy nie dostają pensji. Brzmi jak scenariusz filmu, prawda? Tyle że, parafrazując zespół Myslovitz, „to nie jest film”.
Kilka tygodni temu napisaliśmy na Weszło duży reportaż, pokazujący, jak Podbeskidzie, którego spadek do II ligi jest niemal pewny, z drużyny występującej w Ekstraklasie stało się klubem-memem. Od tego czasu dochodzą do nas wiadomości o kolejnych sytuacjach, które dzieją się w Bielsku. Często ich głównym bohaterem jest urzędujący od grudnia ubiegłego roku prezes Krzysztof Przeradzki. Człowiek, który w naszym reportażu wypowiedział się tak: „Klubu piłkarskiego nie prowadziłem, natomiast to nie jest wielka różnica w stosunku do jakiegokolwiek innego klubu. Byłem prezesem Ludowego Klubu Jeździeckiego w Ochabach. Organizowałem wtedy m. in. Mistrzostwa Polski Południowej, co można porównać do piłkarskiego Pucharu Polski, Ekstraklasy, czy nawet imprez wyższych rangą. Dużo więcej trzeba było poczynić, by to wszystko zorganizować”.
Urocze, prawda?
Ma być wart kilka milionów euro
Teraz sytuacja rodem z kabaretu dotyczy bramkarzy. Zimą do zespołu z Arki Gdynia dołączył Kacper Krzepisz. W rundzie wiosennej rozegrał sześć spotkań. Niczym specjalnym się nie wyróżnił, niczego też spektakularnie nie zawalił. Po tym, jak Podbeskidzie po kompromitującym występie przegrało 23 kwietnia 0:2 u siebie z GKS-em Tychy, został jednak odsunięty od składu. W klubie tłumaczono to tym, że jest wypożyczony z Arki, będzie wracał do Gdyni, więc nie ma sensu na niego stawiać. Problem tylko w tym, że to… nieprawda. Krzepisz sam, za własne pieniądze, wykupił się, co trochę go kosztowało.
Dlatego w klubie doszło do dość kuriozalnej rozmowy bramkarza z trenerami pierwszej drużyny. Wyglądała mniej więcej tak:
– Dlaczego mam nie grać?
– Bo jesteś tylko wypożyczony z Arki. Mamy stawiać na naszych bramkarzy.
– Ale ja się wykupiłem.
– Jak to wykupiłeś? Naprawdę?
– Tak.
– No to my o tym nie wiedzieliśmy…
Mija kilka dni, Podbeskidzie 26 maja przegrało na wyjeździe 1:3 z Wisłą Kraków. W bramce stał w tym spotkaniu Patryk Procek, a drugim bramkarzem był Słowak Sebastian Zajac, rocznik 2007. Po porażce z Wisłą szanse klubu z Bielska-Białej na utrzymanie są czysto matematyczne, dlatego trener Jarosław Skrobacz (pracuje od początku marca tego roku) chciał w kolejnym spotkaniu, 3 maja, u siebie z Arką Gdynia, postawić na młodziutkiego Słowaka. I w klubie przez kilka dni wszyscy byli przekonani, że to on stanie między słupkami.
Sebastian Zajac to syn Richarda Zajaca, który był bramkarzem Podbeskidzia w latach 2010-2015, a od kilku lat pracuje w klubie. Zajac-junior to pierwszy bramkarz reprezentacji Słowacji do lat 17, która w nadchodzących mistrzostwach Europy, rozgrywanych na Cyprze (20 maja – 5 czerwca) jest w grupie C z Polską. Pytamy kilka osób o jego potencjał. Trzy odpowiedzi, które usłyszeliśmy:
„To największy talent, jaki widziałem od 10 lat”
„Ma olbrzymie możliwości, jest coraz lepszy”
„Za trzy, cztery lata może być wart z pięć milionów euro”
Gdy wydaje się, że 16-latek zadebiutuje, kilka dni przed meczem jeden z członków sztabu dostaje telefon od Przeradzkiego. Prezes oznajmia, że Zajac nie może stanąć między słupkami. W sztabie konsternacja. Przecież Podbeskidzie, ogrywając go w tak młodym wieku, gdy zaraz wystąpi w turnieju, oglądanym przez skautów silnych europejskich klubów, sprawiłoby, że w przyszłości może na nim jeszcze lepiej zarobić. Z drugiej strony – w Podbeskidziu przyzwyczaili się już, że nowy prezes nie jest ekspertem w pewnych kwestiach. – Próbowałem z nim kiedyś raz, drugi, trzeci porozmawiać poważnie o piłce. W końcu dałem sobie spokój, bo zrozumiałem, że ten człowiek po prostu nie ma o niej pojęcia. To tak, jakby ślepego o kolory pytać – mówi nam osoba z Podbeskidzia.
Zajac oczywiście z Arką (0:0) nie zagrał. W bramce stanął Procek, a rezerwowym bramkarzem był Krystian Wieczorek – prywatnie… syn jednego ze sponsorów klubu. Na początku byliśmy dalecy od jednoznacznego sugerowania, że 21-latek jest promowany tylko i wyłącznie z tego powodu. Przecież relacje rodzinne się w sporcie zdarzają, zresztą dotyczą one także Zajaca-bramkarza i Zajaca-trenera. Jednak informacje na temat Wieczorka, które do nas docierają, sprawiają, że to wszystko robi się dziwne i mało przejrzyste.
Natura ich uratowała
Najbardziej pozytywna opinia, którą usłyszeliśmy na temat Krystiana Wieczorka, brzmi: „Gra w IV-ligowych rezerwach. To taki normalny bramkarz na poziom IV ligi”. Pozostałe brzmią mniej więcej tak: „Jego problemem jest to, że skrajnie nie potrafi bronić. A w przypadku bramkarza to chyba dość duży problem, prawda?”.
Krystian Wieczorek
Krystian Wieczorek jest w Podbeskidziu od 2012 roku. Trafił do klubu jako 10-latek. Podbeskidzie od 2021 roku miało ośmiu różnych trenerów i jedną, jedyną szansę, w Pucharze Polski, dał mu tylko Mirosław Smyła. Był dwa razy wypożyczany do III ligi, gdzie nie byli nim zachwyceni. Rozegrał w tych dwóch drużynach w sumie ledwie sześć spotkań. Gdy trafił do Stomilu Olsztyn, już po dwóch dniach treningów trenerzy ustalili: „Nie wystawiamy tego chłopaka nawet w sparingu, bo strach się bać, co odwali”. Kiedy Wieczorek miał urodziny, drużyna Podbeskidzia w prezencie kupiła mu… dwukilogramową hantlę. Wymowa była jasna: „Weź się za siebie, młody, poćwicz coś”.
Ważny piłkarz Podbeskidzia kiedyś na treningu nie wytrzymał i krzyknął do Wieczorka: „Ty, kurwa, myślisz, że jak twój stary jest sponsorem klubu, to wszystko możesz?”. Ojcem Krystiana jest Tomasz Wieczorek. To właściciel Grupy Tobi, działającej w transporcie. Jego firma od lat wozi piłkarzy Podbeskidzia na mecze i nierzadko to właśnie szef, pan Tomasz, zasiada za kierownicą. Od osób z klubu słyszymy, że podczas takich podróży głównie zachwala talent syna.
Pod koniec ubiegłego roku podczas jazdy na sparing Wieczorek – senior długo perorował ówczesnemu trenerowi, Dariuszowi Marcowi, jak świetnym bramkarzem jest jego syn. Niedługo później szkoleniowiec nagle postanowił, że wystawi Krystiana Wieczorka w meczu z Motorem Lublin. Zaprezentował to na odprawie, wszyscy piłkarze zdziwieni. Spotkanie miało się odbyć 3 grudnia, ale ze względu na intensywne opady śniegu zostało przełożone.
Głos z klubu: – Natura postanowiła nas uratować.
Niedługo później Marzec ląduje na dywaniku u szefów klubu. Wszyscy pukają się w czoło. Pytają go: „Dlaczego tak bardzo chciałeś wystawić Wieczorka?”.
Szukamy informacji na temat Tomasza Wieczorka i robi się ciekawie. Okazuje się, że Tomasz Wiesław Wieczorek jest szefem firmy GOLDEN EYE. To agencja menedżerska, z którą związani byli niektórzy piłkarze Podbeskidzia. Działa w niej również Bartłomiej Konieczny, były zawodnik „Górali”, który niedawno wypowiedział się publicznie, że Krystian powinien dostać szansę. Wieczorek – senior wspierał też przed niedawnymi wyborami samorządowymi Jarosława Klimaszewskiego, który zwyciężył w drugiej turze i wciąż będzie prezydentem miasta. Miasta, które ma 2/3 udziałów w Podbeskidziu i którego wiceprezydent, prawa ręka Klimaszewskiego, jest szefem rady nadzorczej Podbeskidzia.
1 maja rezerwy Podbeskidzia, które prowadzą w tabeli IV ligi grupy śląskiej, mierzyły się u siebie z Orłem Łękawica. W pierwszym składzie Wieczorek-junior, na ławce Zajac. Gospodarze wygrali 6:2, a nas zaciekawił taki oto fragment relacji tekstowej: „61. minuta. Zawodnik LKS-u oddaje strzał w środek bramki, ale piłka przechodzi Wieczorkowi pomiędzy rękami. Duży błąd bramkarza Podbeskidzia i Orzeł strzela bramkę kontaktową. Jest 4:1”.
Nie piszemy tego wszystkiego, żeby Krystianowi Wieczorkowi dokopać. Po prostu pozbieraliśmy w całość fakty, a chłopakowi nawet współczujemy, bo mamy wrażenie, że tata robi mu trochę krzywdę. A że ktoś nie ma wielkiego talentu do tego, co robi? Takie coś zdarza się wszędzie, w każdej branży.
Trudne pytania na konferencji
Sprawą bramkarzy Podbeskidzia zainteresowały się już lokalne media. Piotr Grygierczyk to dziennikarz serwisu „To My Górale”, ogląda na żywo większość spotkań pierwszej i drugiej drużyny. Na konferencji prasowej po meczu z Arką najpierw spytał Skrobacza, dlaczego odsunięty od gry został Krzepisz. Trener Podbeskidzia odpowiada, że jakieś decyzje trzeba podejmować i zaczyna tłumaczyć, że w jego drużynie nie wykreował się bramkarz numer jeden. Mówi, że w kadrze jest Procek, później wymienia Wieczorka i stwierdza: „On jest tu od lat i nie dostał jeszcze szansy. Możliwe, że w jakimś meczu się na niego zdecydujemy”.
Grygierczyk nie daje za wygraną. Pyta, dlaczego Zajac nie wystąpił w meczu z Arką, choć miał. Skrobacz mu przerywa i mówi: „Pierwsze słyszę, że Zajac był planowany do gry”. A kiedy dziennikarz wspomina, że Wieczorek to syn sponsora klubu, lekko zdenerwowany szkoleniowiec mówi: „Ale co to ma za znaczenie? Wie pan, ja się wam dziwię niekiedy, bo jesteście ludźmi stąd i Krystian jest w tej kadrze od lat. To powie mi pan, że brali go do tej kadry tylko dlatego, że tata jest sponsorem?”.
Skrobaczowi też na swój sposób współczujemy. To dobry trener w realiach I ligi i świetny w realiach II ligi, który podczas tej konferencji znalazł się w trudnej sytuacji i wybrnął z niej nie najgorzej. Współczujemy mu też, że nie ma w klubie odpowiedniego merytorycznego wsparcia w osobie prezesa. Podejście Przeradzkiego do piłki i jego znajomość realiów dobrze obrazują trzy historie. Pierwszą opowiedział Konieczny, w rozmowie z „Przeglądem Sportowym Onet”. Podczas jednego ze spotkań osób decyzyjnych prezes miał stwierdzić, że w trzech najbliższych meczach Podbeskidzie zdobędzie minimum dziewięć punktów. Tak, jakby dało się trochę więcej.
Krzysztof Przeradzki, prezes Podbeskidzia
Przeradzki nie jest też orłem, jeśli chodzi o znajomość pracowników klubu. Po objęciu stanowiska najpierw zamknął się w gabinecie z dyrektor finansową i długo rozmawiali, a później zaczął zwalniać ludzi. Kiedy wpadł na pomysł, by rozstać się z fizjoterapeutą rezerw, pomylił się i wywalił z roboty fizjoterapeutę pierwszego zespołu. Ten zszokowany poszedł do trenera Marca, zrobiło się zamieszanie i został przywrócony do pracy. Dopiero po jakimś czasie zwolniono właściwego człowieka.
Kiedy Przeradzki pozbywał się trenera zespołu rezerw, tłumaczył tę decyzję w klubie tym, że w drugim zespole mieli być ogrywani juniorzy, tymczasem grał tam Saakaszwili.
Panie prezesie: w Podbeskidziu grał Giorgi Merebaszwili, a Saakaszwili to były prezydent Gruzji, który sprawował tam władzę przez 10 lat. Długo, więc może dlatego tak utkwił panu w pamięci.
Ale nie będziemy się już znęcać nad prezesem Przeradzkim, bo ma w tej chwili większe problemy. Na przykład musi wymyślić, co począć w sytuacji, gdy nie zapłacił dotąd za marzec niektórym pracownikom Podbeskidzia, nie będącym na umowie o pracę, i część z nich poważnie rozważa pójście do sądu.
Nie zdziwimy się, jeśli 13 maja w meczu ligowym z Miedzią Legnica w bramce stanie Wieczorek.
Tylko Podbeskidzia w tym wszystkim jest nam, tak po ludzku, żal…
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ TEKSTÓW Z KATEGORII WESZŁO EXTRA: