Reklama

„Co za badziew!” Dokąd idzie Podbeskidzie? [REPORTAŻ]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

02 kwietnia 2024, 14:29 • 32 min czytania 12 komentarzy

Lider drużyny, który musiał odejść, bo wstawił się za kolegami, ale przy okazji wulgarnie odezwał się do szefa. Prezes, który myśli, że rozumie futbol, bo zajmował się klubem jeździeckim. Ale nie rozumie. Pracownik, który w ciągu godziny dwa razy słyszał, że nie jedzie na obóz do Turcji i dwa razy, że jednak jedzie. Trener, kreujący się na pracoholika, a w środowisku uważany za marionetkę. Piłkarze porównani do frajerów. Były reprezentant Polski, który bardzo chciał pomóc, ale został nagle zwolniony. Tak wyglądają realia Podbeskidzia Bielsko-Biała, które jest blisko spadku do II ligi. Na Weszło opisujemy kulisy i sytuacje, które doprowadziły do największego kryzysu od lat.

„Co za badziew!” Dokąd idzie Podbeskidzie? [REPORTAŻ]

Ta sytuacja szybko stała się memem. W meczu z GKS-em w Katowicach Matej Senić najpierw kopnął nogą rywala. Była 23. minuta, sędzia podyktował rzut karny dla gospodarzy. Arkadiusz Jędrych nie wykorzystał go, piłkę odbił bramkarz. Ruszyło do niej kilku zawodników i Senić wpadł z impetem w rywala. Efekt? Kolejny karny, a Senić obejrzał drugą żółtą kartkę w ciągu trzech minut i wyleciał z boiska. Podbeskidzie chwilę później straciło pierwszego gola, ostatecznie przegrało 0:5. Klęska. Dominowały komentarze, że ta kuriozalna, rzadko spotykana sytuacja to symbol tego, co od pewnego czasu dzieje się w klubie z Bielska-Białej. A dzieje się sporo, niektóre sytuacje przypominają sceny z filmów Stanisława Barei. Na skutek tego zespół, który miał walczyć o baraże i któremu wciąż marzy się gra w Ekstraklasie, jest blisko spadku do II ligi.

Dlaczego Janota musiał odejść?

Michał Janota swój ostatni mecz dla Podbeskidzia rozegrał 7 października ubiegłego roku. Spotkanie ze Stalą Rzeszów, przegrane u siebie 0:1. Gdy trafiał pod Klimczok w 2021 roku, miał być liderem zespołu. W sezonie 2021/2022 zespół zajął dziewiąte miejsce na koniec rozgrywek, w kolejnym był siódmy i otarł się o baraże. Dopiero w obecnym sezonie wszystko zaczęło się psuć.

Osoba z klubu: – W realiach I ligi to znakomity zawodnik. Został kapitanem, miał wiele cech, które pozwalały mu ciągnąć drużynę. Michał jest też jednak osobą, która szczerze wypowiada swoje zdanie. I przez to ma problemy.

Drugi z naszych rozmówców: – Michał to kawał gracza. Na boisku kozak. A jako człowiek? Gdy ktoś nastąpi mu na odcisk, to z nikim się nie pieści.

Reklama

Po meczu ze Stalą na stadionie zrobiło się nerwowo. Kibice Podbeskidzia zaczęli wyzywać piłkarzy. Skupili się na Janocie, krzycząc, że kapitan do niczego się nie nadaje. Prowadzący wówczas zespół Grzegorz Mokry oraz jest sztab zeszli do szatni. Zostawili zawodników samych z wściekłymi fanami. Janota się zdenerwował i zaczął przemowę do kibiców. „Kurwa, na chuj przychodzisz na nasze mecze?! Żeby nas tylko wyzywać?! Nie będziesz obrażał mnie, jego i jego, nie będziesz nam cisnął, że się, kurwa, nie nadajemy! Wiesz, ile go to kosztowało? Wiesz?! Całe dzieciństwo poświęcone piłce! Myślisz, że to jest takie proste. Myślisz, że my mamy wyjebane. Jeżeli przychodzisz tu tylko po to, by nas jebać, jeszcze podczas meczu, i wyzywać od kurew, to nie przychodź. Po prostu. Mnie to nie deprymuje, ale wychowanek waszego klubu może mieć przez to splątane nogi. Ja jako kapitan tej drużyny nie chcę cię na stadionie! Obiecuję wam poprawę, damy z siebie wszystko, ale nie wyzywajcie nas!” – krzyczał do kibiców, koncentrując się głównie na jednym z nich.

Głos z Podbeskidzia: – Zajebiście im wtedy odpowiedział, naprawdę. Ale Michał był też wściekły, że wszystko znów spada na niego.

Michał Janota w barwach Podbeskidzia 

Minęło kilka dni i doszło do spotkania w klubie. Trener, cały sztab, pion sportowy, który tworzyli Sławomir Cienciała i Marek Sokołowski, oraz ówczesny prezes Bogdan Kłys (pełnił tę funkcję w latach 2018-2023), dobrze odbierany przez większość zawodników. Byli też piłkarze. Kłys poinformował wszystkich, że postanowił zamrozić połowę pensji do momentu poprawy wyników.

Uczestnik tamtego spotkania: – Nie wiem, czy to była jego decyzja, czy kogoś wyżej. Po jego słowach zapadła cisza, którą przerwał Michał.

Reklama

– Ale zaraz, zaraz. Jak ty możesz to robić? Co to, kurwa, jest? – zaczął Janota.
– Tak, jak mówiłem. Ucinam pensje do odwołania – odpowiedział prezes.
– Ale co? Wszystkim? I co to znaczy: „do odwołania?”. Poza tym, prezesie, co z boiskiem? Przecież ono jest do niczego. Chcecie nam zabrać pieniądze, a sami nic dla nas nie robicie – kontynuował Janota.

Kłys odpowiedział krótko: – Daj mi, Michał, spokój.

Janocie szczególnie nie podobała się mowa ciała Kłysa. Prezes stał bokiem, zachowywał się, jakby jak najszybciej chciał wyjść i nie był zainteresowany uczciwą rozmową. Pomocnik w końcu nie wytrzymał i użył wulgaryzmów bezpośrednio w odniesieniu do Kłysa.

– Kurwa, nie mogę już tego znieść. Co za chory klub, co za badziew. Nie ma tego, tamtego i oczywiście nic nie da się zrobić. Tak nie da się zrobić dobrej piłki. A wy tu stoicie i się nie odzywacie. Niebawem będziecie grali za darmo – rzucił jeszcze w stronę kolegów i członków sztabu, po czym sam trzasnął drzwiami.

Osoba znająca realia Podbeskidzia: – Michał z jednej strony zachował się wtedy jak charakterny lider, ale z drugiej w niewybredny sposób i bez szacunku potraktował prezesa. Musiały być konsekwencje.

Według naszych informacji, Janota trzykrotnie później dzwonił do Kłysa. Panowie rozmawiali, piłkarz przepraszał za swoje zachowanie. Tłumaczył, że górę wzięły emocje. – Wiecie, jak ze mną jest. Jak się zagotuję, to mówię bardzo szczerze, ale ja naprawdę szanuję go jako człowieka – mówił kolegom z szatni o Kłysie. Prowadzący wtedy jeszcze drużynę Mokry nie chciał wyrzucenia Janoty. Piłkarz otrzymał jednak pismo, w którym zarzucano mu, że nie przykładał się do spotkań i olewał Podbeskidzie.

Głos z klubu: – Zarzucanie mu, że się opieprza na boisku, było absurdalne. Ktoś wpadł po prostu na pomysł, że wykorzysta całe zamieszanie do wywalenia Michała.

Janota tłumaczył działaczom: – Mogę przyznać, że odezwałem się nieodpowiednio do prezesa, ale nie podpiszę czegoś takiego.

Sprawa na pewnym poziomie ogólności wyciekła do mediów, co też nie spodobało się w szatni. Ostatecznie Janota musiał odejść. Dziś Podbeskidziu bardzo brakuje na boisku takiego piłkarza.

Nasz rozmówca: – Janota to kapitalny zawodnik, ale trochę nie na polskie granie i polskie środowisko piłkarskie, które potrafi zniszczyć każdego.

Prezes Kłys nie chce wypowiadać się do mojego tekstu i odpowiedzieć na szereg pytań, nie tylko o sprawę Janoty, ale też ogólnych na temat klubu. – Gdybym zabrał głos, byłoby to kopanie leżącego – mówi nam tylko.

Nowy prezes, a w klubie kabaret

W Podbeskidziu dwie trzecie udziałów ma miasto, a 35% biznesmen Edward Łukosz. Najważniejsze decyzje dotyczące funkcjonowania klubu podejmuje Rada Nadzorcza, której przewodniczącym jest Piotr Kucia, jeden z wiceprezydentów Bielska-Białej. Były mikołajki, 6 grudnia ubiegłego roku, gdy Rada Nadzorcza podjęła decyzję o odwołaniu Kłysa. Powodem miały być kwestie sportowe, ale i wyniki finansowe: zadłużenie według bilansu w połowie 2023 roku wynosiło ponad 6 milionów złotych. Poinformowano też, że nowym prezesem klubu zostanie Krzysztof Przeradzki. „Kto to jest?” – pytali siebie zaskoczeni pracownicy. Prawie nikt Przeradzkiego nie kojarzył, niektórzy wiedzieli tylko, że ktoś taki działa w Bielsku jako biznesmen, w branży nieruchomości. Ludzie z klubu dziwili się też, że w internecie nie może było znaleźć jego zdjęcia.

Później zdziwili się jeszcze bardziej, gdy odbyli pierwsze spotkania z nowym prezesem. Ale po kolei. Przez pierwsze dwa tygodnie Przeradzki siedział głównie w gabinecie. Przychodziła do niego ówczesna dyrektor finansowa, której nie ma już w klubie (nie dogadywała się z nim) i przedstawiała dokumenty. Prezes zaczął zwalniać ludzi, którzy mieli umowę o pracę i jednocześnie nie wydawali mu się niezbędni, co w ten sposób komentowaliśmy na Weszło. Niedługo później doszło do spotkania prezesa z pracownikami działu marketingu, który w Podbeskidziu jest wyjątkowo kreatywny i skuteczny jak na realia I ligi.

Przeradzki zaproponował im radykalną zmianę formy zatrudnienia, polegającą na tym, że od tamtej pory ludzie mieli funkcjonować bez stałej pensji, wyłącznie z prowizji za pozyskanie sponsorów. Czyli jeśli przyciągniesz do klubu kogoś za 100 tys. złotych, to masz z tego 10%. 10 tysięcy.

– Czyli jeżeli pracownik by nikogo nie ściągnął, nie zarobiłby nic? – pytamy jednego z naszych rozmówców.
– Dokładnie tak. Bo dzięki temu prezes nie płaciłby za bezczynne siedzenie – słyszymy.

Przeradzki rzucił też wtedy słowa o tym, że pracownicy mają wykazywać, ile zużyli światła w biurze oraz mają dokładnie rozliczać się, co do grosza, z benzyny. To drugie doprowadziło zresztą do absurdalnej sytuacji. Rzecznik klubu, Piotr Kubica, przed zbliżającym się meczem wyjazdowym dostał informację z sekretariatu, że na spotkanie może pojechać tylko jedno auto z ekipą medialną oraz dyrektorem sportowym. Uznał, że fotoreporter oraz osoby nagrywające materiały wideo nie wykonają swojej pracy z domu, a on jest w stanie, dlatego podczas meczu pracował sprzed telewizora.

Prezes Podbeskidzia Krzysztof Przeradzki 

Niedługo po tamtym spotkaniu z prezesem jego absurdalne kulisy opisał w serwisie bielsko.biala.pl znany lokalny dziennikarz Bartłomiej Kawalec. Efekt? Przeradzki po publikacji organizuje kolejne spotkanie.

Pracownicy słyszą: – Panowie, hehehe. Ja sobie żartowałem. Nie będzie żadnych zwolnień. Wy się po prostu nie znacie na żartach.

Kubica słyszy: – Jak to pan się nie zmieścił do samochodu? Trzeba było przyjść do mnie i powiedzieć, że chce pan jechać na mecz. Przecież bym się zgodził.

Osoba z klubu: – Prezes nie ma w klubie swoich ludzi. Są tylko osoby, które starają się być lojalne wobec niego, z różnych powodów. To taki człowiek, że jeśli jesteś mu potrzebny, to jesteś przyjacielem. A jeżeli nie jesteś, to ciebie nie ma. Po prostu.

Prezes Przeradzki na początku marca tego roku, po bezbramkowym remisie z Zagłębiem Sosnowiec, miał powiedzieć w klubie:
– Nie wierzę w to, że utrzymamy tu I ligę. Mamy za słabych piłkarzy.

Z Przeradzkim spotkałem się w jego gabinecie kilkanaście dni temu. To był jego pierwszy oficjalny wywiad w roli prezesa Podbeskidzia. Wydawał się trochę zestresowany, a na pewno uważał na słowa. Na początku dostałem do podpisania kartkę, gdzie zobowiązywałem się, pod groźbą paragrafów dotyczących prawa prasowego, do wysłania wypowiedzi do autoryzacji. Dziwny zwyczaj, pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło, ale w porządku. Podpisałem.

Prezes nie chciał być sam. Otoczył się dyrektorem akademii oraz rzecznikiem prasowym, którzy uważnie słuchają. Zaczynamy rozmawiać.

– Jestem bielszczaninem, urodziłem się w tym mieście. Grałem kiedyś w piłkę, 48 lat temu, jako lewy łącznik. Zdobyliśmy wtedy nawet mistrzostwo Śląska juniorów, jako Beskid Bielsko. Zawsze byłem kibicem, najpierw BKS-u, a później Podbeskidzia, którego nie było jeszcze, gdy grałem w piłkę. Kiedy zaproponowano mi posadę prezesa, czułem, że trzeba się zgodzić – mówi Przeradzki.

A kiedy pytam go o to, jak doświadczenia w biznesie mogą mu się przydać w nowej roli, odpowiada: – Jestem w biznesie w zasadzie od 1983 roku. Zajmowałem się nie tylko nieruchomościami. Miałem styczność z całym przekrojem usług: od budownictwa, hoteli, które mieliśmy, przez pośrednictwo. Pracowałem też w państwowych spółkach. Mam duże doświadczenie, zebrane przez lata na kierowniczych stanowiskach. To doświadczenie obejmuje prowadzenie spółki. Klubu piłkarskiego nie prowadziłem, natomiast to nie jest wielka różnica w stosunku do jakiegokolwiek innego klubu. Byłem prezesem Ludowego Klubu Jeździeckiego w Ochabach. Organizowałem wtedy m. in. Mistrzostwa Polski Południowej, co można porównać do piłkarskiego Pucharu Polski, Ekstraklasy, czy nawet imprez wyższych rangą. Dużo więcej trzeba było poczynić, by to wszystko zorganizować. Dlatego klub piłkarski to nie jest jakiś wielki problem, poza tym trafiłem tutaj na dobrą załogę i ludzi oddanych temu klubowi.

Przewodniczący Rady Nadzorczej, wspominany już Piotr Kucia, to też ciekawa postać. Wiceprezydentem Bielska jest od 2019 roku. To absolwent Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, który wcześniej przez siedem lat był zastępcą komendanta wojewódzkiego policji w Katowicach. – Właściciele klubu szukali kandydata na prezesa. Nie było to łatwe. Głównie chodziło nam o aspekt finansowy, aby klub był trochę inaczej zarządzany pod tym kątem, bo było w tej kwestii niezbyt dobrze. Jeżeli chodzi o dorobek oraz doświadczenie pana Przeradzkiego w zarządzaniu instytucjami, trzeba powiedzieć, że pewne rzeczy osiągnął, prowadził różne firmy. Zaczynał z poziomu zerowego, a dziś dużo projektów zrealizował. Nie jest łatwo znaleźć na rynku osobę, która wejdzie od razu do klubu i postara się uporządkować, poprowadzić te finanse w lepszą stronę, niż to było do chwili obecnej. Na teraz, jeśli chodzi o kwestie finansowe, na których zależało wspólnikom, jego pracę przez pierwsze dwa, trzy miesiące oceniamy pozytywnie – tłumaczy Kucia.

Pytam też Kucię, jak ocenia rozmowę prezesa z pracownikami i czy miał wpływ na to, że Przeradzki po artykule Kawalca mocno złagodniał. – Nie wiem, czy to był konflikt, nieporozumienie, czy po prostu rozmowa, której towarzyszyły emocje. Na pewno nie byłem jej świadkiem i nie sterowałem nią. Grudzień był miesiącem bardzo ciężkim dla klubu. Wiele osób dbało o to, by klub dalej funkcjonował i to były ciężkie chwile. Jeżeli takie słowa padły z ust prezesa, nie powinny paść, ale z tego, co wiem, wszystko wewnątrz się powyjaśniało, każdy wie, jakie ma przydzielone zadania i atmosfera jest dobra. Rozmawiałem z kilkoma pracownikami, złych słów nie usłyszałem – mówi mi Kucia.

Piotr Kucia (w środku). Przewodniczący Rady Nadzorczej 

Ja słyszę od pracowników, że po tamtej sytuacji nie wiedzieli, co myśleć. Mieli rozdwojenie jaźni.

A jak całą tę sytuację ocenia Przeradzki? – Proszę pana, podstawą każdego zarządzania w spółkach jest cięcie kosztów. W naszym przypadku to przede wszystkim szukanie oszczędności wokół klubu. Chodzi o zmianę schematu zarządzania nim i kwestie kontrahentów. Głównie tu szukamy cięć. Natomiast musimy rozliczać wszystkie koszty funkcjonowania spółki, bez względu na to, jak powstają. Każdy musi być udokumentowany. Można powiedzieć, że Ministerstwo Finansów obliguje nas do rozliczania np. kosztów benzyny  innych kosztów bezpośrednich. Tak więc to nie jest tylko moje zarządzanie. Jeszcze jedno: na pewno nie kazałem gasić światła. Myślę, że ten redaktor był dużym żartownisiem, ale cieszę się, że dziennikarze mają poczucie humoru – komentuje w rozmowie z Weszło.

Osoba z klubu: – Wiele rzeczy trzeba było prezesowi tłumaczyć, zwłaszcza gdy w dziwny sposób szukał oszczędności. Był człowiek w klubie, który do ostatnich chwil nie wiedział, czy będzie mógł pojechać na zimowy obóz do Turcji. W końcu poleciał na zgrupowanie. Z mediów do Turcji wysłano tylko kamerę.

Drugi z rozmówców: – Pan Przeradzki ma doświadczenie w prowadzeniu różnych biznesów i to widać. Problem tylko jest taki, że nie ma pojęcia o piłce.

Dariusz Marzec, czyli Franciszek Smuda-bis

Kiedy Podbeskidzie rozpoczynało obecny, tak fatalny sezon, nowym trenerem zespołu był Grzegorz Mokry. Jego poprzednik, Dariusz Żuraw, zrezygnował z pracy, bo drużynie nie udało się awansować do Ekstraklasy. Mokry został zwolniony po 15 kolejkach, w których drużyna wygrała dwa mecze, siedem zremisowała i zanotowała sześć porażek. Niektórzy w klubie uważają dzisiaj, że to była pochopna decyzja. Nowym szkoleniowcem miał być Pavol Staňo, ale… nie został nim. Według naszych informacji, plan był taki: w niedzielę zwolnienie Mokrego, w poniedziałek prezentacja Stano. Słowak był już dogadany i czekał na ostateczny telefon. Wszystko jednak przeciągnęło się o kilka dni, Stano stracił cierpliwość i w środę, gdy do niego zadzwoniono, powiedział „nie”. W klubie słyszymy, że w podobny sposób w tym czasie potraktowano też dwóch uznanych szkoleniowców. Trzy osoby miały być przekonane, że obejmą Podbeskidzie, a ostatecznie klubu nie objął żaden z nich. Kabaret.

Coś trzeba było robić i prezes Kłys, który jeszcze wtedy sprawował funkcję, zdecydował się na trenera Dariusza Marca, którym interesował się zresztą już wcześniej. To była jego autorska decyzja, miała zapaść poza pionem sportowym, czyli Cienciałą i Sokołowskim. Część osób w klubie postanowiła zasięgnąć języka na temat nowego szkoleniowca. Po tym, co słyszeli, łapali się za głowę.

Opinia pierwsza: Niby awansował ze Stalą Mielec do ekstraklasy w sezonie 2019/2020, ale zawodnicy funkcjonowali tam wtedy samodzielnie, w zasadzie poza trenerem. To w ogóle szkoleniowiec, który często jest marionetką.

Opinia druga: To drugi Franciszek Smuda. Człowiek, który nie za bardzo rozumie, że od lat 90. piłka nożna poszła do przodu.

Opinia trzecia: Swoimi zachowaniami może rozwalić atmosferę w szatni.

Wszystko się potwierdziło.

W jednym z wywiadów trener Marzec opowiadał, że jest pracoholikiem, pracującym 12 godzin dziennie. Gdy stało się jasne, że przychodzi do Podbeskidzia, jeden z piłkarzy „Górali” dostał wiadomość od kolegi-zawodnika, którego wcześniej prowadził Marzec. Brzmiała: „Pracoholik? Haha. Mam ci wysłać jego zdjęcia z leżaka?”.

Już w pierwszym meczu Marzec dostał solidne lanie. Podbeskidzie przegrało 0:3 z Chrobrym Głogów. – Mateusz Wypych nie udźwignął tego spotkania – stwierdził po meczu szkoleniowiec na konferencji prasowej. Tyle że Wypych wcześniej nie grał przez całą rundę i sam był zaskoczony, że nagle znalazł się w pierwszym składzie. Więc jak miał udźwignąć? Podobnych sytuacji było sporo. Ze stopera Daniela Mikołajewskiego Marzec robił na siłę środkowego pomocnika, Słoweńca Jakę Kolenca (słyszymy od kilku osób, że to naprawdę niezły piłkarz) odesłał do rezerw. Gdy w zimowym okienku w drużynie pojawił się ściągnięty z drugiej ligi austriackiej Hiszpan Marco Siverio i strzelił gola w jednym ze sparingów, Marzec mlaskał z zachwytu: – Ale mamy grajka! Ale nastrzela nam goli!

Nadszedł mecz u siebie z Resovią, pierwszy na wiosnę. Podbeskidzie prowadziło 1:0 i miało rzut karny. Wyznaczony do wykonania jedenastki był Mikołajewski, a jako drugi Maksymilian Banaszewski. Obaj przebywali na boisku, ale Siverio sam ustawił sobie piłkę. Żaden nie zareagował. Hiszpan wziął rozbieg, strzelił, trafił w bramkarza. To wystarczyło, by zaczął być traktowany przez Marca jak piąte koło u wozu. Co z tego, że być może miał potencjał i gdyby dostał zaufanie, po pierwszym golu mógłby złapać luz i grałby dużo lepiej? Po jakimś czasie trafił do rezerw. Niedługo później agent Siverio dostał telefon z klubu. Wiadomość brzmiała mniej więcej tak: „Niech twój piłkarz weźmie sobie jeszcze kwietniową pensję, a później niech już szuka nowego klubu. Nie chcemy go tu”.

Dariusz Marzec podczas tegorocznego obozu w Turcji

„Ciekawa” była też relacja Marca z Samuelem Nnoshirim. Nigeryjczyk na początku poszedł u niego w odstawkę, aż nagle 24 lutego tego roku, w spotkaniu z Odrą Opole (1:2) dostał 20 minut. Podbeskidzie przegrywało, ale rywal grał w dziesiątkę. Trzeba było gonić wynik, atakować. Nnoshiri za każdym razem, gdy dostał piłkę, wdawał się w drybling i przeciwnik mu ją odbierał. Z jednej strony ciągle tracił piłkę, co mogło irytować, ale z drugiej – próbował coś zrobić, grał odważnie, gdy niektórym jego kolegom ewidentnie tego brakowało.

Marzec po meczu w mocnych słowach ocenił postawę Nigeryjczyka. – Zmianę z Samuelem nie boję się nazwać sabotażem. To, co zrobił, wchodząc na boisko… W tej chwili przesunąłem go do drugiej drużyny, nie będę czegoś takiego tolerował, że zawodnicy, którzy wchodzą, zamiast dać impuls, grają z przeciwnikiem – powiedział.

Głos z klubu: – Jeżeli wystarczają ci trzy mecze, by wypieprzyć kogoś do rezerw, to nie masz pojęcia o piłce. W klubie przez długi czas brakowało też wsparcia dla obcokrajowców. Jeden chłopak nie ogarniał kwestii podatków. Trzeba było mu pomagać. Mało kto ze sztabu angażował się, by z nimi rozmawiać, jakoś ich podnieść na duchu, też ze względu na barierę językową. Ci nasi zagraniczni piłkarze zagrali raz gorzej, a niedługo później słyszeli: „Spierdalaj do drugiej drużyny”.

Po spotkaniu z Odrą, mówiąc o całej drużynie, Marzec wypowiedział też te słowa, które ochoczo przytaczały media: – Powiedzieć, że jesteśmy frajerami to tak, jakby nic nie powiedzieć. Nie ma odpowiedzialności u niektórych zawodników, to się ciągnie już od jesieni.

Myślicie, że to jedyna tego typu wypowiedź Marca? A skąd. W „Kanale Sportowym” w styczniu tego roku, przed początkiem rundy, powiedział: – Niektórym zawodnikom brakuje trochę charakteru i umiejętności. Widzę zaangażowanie u młodszych zawodników i to mi się podoba, natomiast niektórzy zawodnicy, którzy są już dłużej w pierwszej drużynie, grają tak jakoś obojętnie.

Nasz rozmówca: – W przypadku tego trenera trudno mówić o jakimkolwiek warsztacie. Wiesz, na czym polega dziś piłka nożna? Na ograniczaniu przypadku do minimum. U nas ten przypadek był pozostawiony. Trener Marzec został w schemacie pracy ze swoich czasów zawodniczych. I te jego wypowiedzi. Nie o wszystkim wiedziały media. Zdarzyło się też kilka ataków furii. Jak masz się czuć, gdy walczysz o utrzymanie, a trener sprawia, że część zawodników czuje się jak gówno? Zwłaszcza młodsi gracze czuli się zastraszeni. Bali się, że jeżeli popełnią błąd, to zaraz będzie „suszarka”.

Kucia też wypowiada się krytycznie o metodach trenera Marca. – Uważam, że wypowiedzi pana trenera były bardzo niefortunne. Nawet fakt, że padły w chwilach emocjonalnych, nie tłumaczy takiego zachowania. Takie słowa nie pomagają, jeżeli chodzi o atmosferę i jedność w zespole. Nie dodają też ducha walki, żeby wynik sportowy był lepszy i żeby było widać serducho na boisku – mówi w rozmowie z Weszło przewodniczący Rady Nadzorczej.

– Marzec? To nieprzyjemny facet, no i rzeczywiście Smuda-bis. Jego wizja futbolu opierała się na kondycji oraz bieganiu, a dzisiaj to trochę mało – dodaje Kawalec, wspominany już dziennikarz serwisu bielsko.biala.pl.

Osoba znająca dobrze realia klubu: – Nauczono mnie, że w piłce nie można wytykać publicznie zawodnikom indywidualnych błędów. Takie rzeczy załatwia się w szatni. Cóż, trener Marzec postanowił iść inną ścieżką. A jeżeli chodzi o Nnoshiriego, to ujmę to tak: to był szkoleniowiec, który nie przepadał za obcokrajowcami. Myślę, że miał pewne kompleksy, związane z tym, że nie potrafi za wiele powiedzieć w języku angielskim.

Marzec opowiadał kiedyś piłkarzom Podbeskidzia o tym, jak pod koniec lat 90. jako piłkarz występował w Grecji. – Tam wszyscy musieli znać grecki, dlatego teraz w moich klubach będzie się mówiło po polsku – mówił z przekonaniem.

Według naszych informacji, kiedy Przeradzki pojawił się w klubie, słyszał z kilku źródeł, że zawodnicy nie cenią Marca i woleliby z nim dłużej nie współpracować. Prezesowi, dopiero wchodzącemu do świata piłki, podobała się jednak na swój sposób bezpośrednia postawa trenera, który potrafi w obecności mediów opieprzyć swojego zawodnika albo go w inny sposób ukarać. Jednak cierpliwość Przeradzkiego też nie była wieczna. Gdy „Górale” tylko zremisowali z Resovią w pierwszym meczu na wiosnę (tym, w którym Siverio samowolnie wykonał karnego), był wściekły i chciał od razu zwolnić Marca. Kamil Kosowski, ówczesny doradca zarządu do spraw sportowych, wytłumaczył mu jednak cierpliwie, że skoro trener dostał zimą sześciu nowych piłkarzy i pozostał w klubie na całą przerwę zimową oraz zgrupowanie w Turcji, wyrzucanie go po jednym spotkaniu nie należałoby do najrozsądniejszych.

Marzec ostatecznie poprowadził Podbeskidzie w sześciu spotkaniach ligowych, osiągając kompromitującą średnią 0,67 punktu na mecz. W klubie żartowano, że rok 2024 jest wyjątkowy, bo Marzec skończył się w lutym. Przegrany 1:2 mecz z Motorem Lublin w telewizji oglądał Marcin Brosz, który miał zostać nowym trenerem „Górali”. Nie został nim jednak, bo nagle wybrano kogoś innego.

Skąd my to znamy?

Dlaczego Kosowski i Kuźba stracili pracę?

W grudniu ubiegłego roku prezes Przeradzki doszedł do wniosku, że w Podbeskidziu trzeba zmienić pion sportowy. W miejsce Cienciały i Sokołowskiego zatrudnił Kamila Kosowskiego. Były reprezentant Polski został doradcą zarządu ds. sportowych. Zaproponował Przeradzkiemu, by dołączył do niego Marcin Kuźba i tak też się stało. Ten drugi został formalnie menedżerem ds. sportu.

– To ja zatrudniłem pana Kamila. Poprosiłem, aby mi pomógł w poprawie jakości drużyny. Był doradcą zarządu ds. sportowych. Na tyle, na ile mógł, pomagał mi w budowaniu silniejszej drużyny, ale miał też wiele innych zobowiązań i przy nowym schemacie działania nie mógł całkowicie nam się poświęcić. Zaznaczam, że pan Kosowski był doradcą, a nie pracownikiem klubu, natomiast pan Kuźba działał u nas jako skaut – precyzuje Przeradzki w rozmowie z Weszło.

Kosowski i Kuźba są kolegami. Grali razem w Wiśle Kraków, ale już wcześniej wychowywali się wspólnie w internacie. Ufają sobie i mają świadomość, co jest czyją mocną stroną. – Marcin ma obcykany rynek i świetne oko do piłkarzy, dlatego był pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy – mówi Kosowski. Według naszych informacji, obaj zarabiali mniej, niż poprzedni pion sportowy. Nie mieli w umowach okresu wypowiedzenia. Każdy zawodnik, którego polecali, był później weryfikowany przez trenera Marca, jego asystentów, przez prezesa i następnie pod względem finansowym. Często okazywało się, że Podbeskidzia na danego zawodnika po prostu nie stać. Natomiast ci, którzy zimą odeszli, zostali wskazani i skreśleni przez trenera Marca oraz jego sztab.

Marcin Kuźba i Kamil Kosowski podczas prezentacji 

Kosowski i Kuźba mieli dwa problemy. Pierwszy – bardzo mało czasu do przerwy zimowej. Drugi – po pewnym czasie okazało się, że możliwości finansowe, dotyczące transferów, są jednak trochę mniejsze, niż te początkowo zapowiadane. Nawet nie trochę, bo słyszymy, że niemal o połowę. Ale trudno, działali dalej. Sytuacja wyglądała w zasadzie tak, że środki na ściąganie zawodników trzeba było wygospodarować z pieniędzy z rozwiązania kontraktów. Nikt nie dołożył do tego większych pieniędzy.

Próbowali jednak w tych okolicznościach pozyskać ciekawych piłkarzy. Rozmawiali z Michałem Kucharczykiem, trwały negocjacje z agentem Michała Koja. W obu przypadkach rozbiło się o pieniądze. Rozważali pozyskanie Piotra Krawczyka i Roberta Dadoka. Widzieli potrzebę ściągnięcia skrzydłowego i napastnika, ale trener Marzec stwierdził, że te pozycje nie wymagają wzmocnień. Szkoleniowiec powiedział to Przeradzkiemu, a ten się ucieszył, bo nie trzeba było sięgać po więcej środków. Kosowski i Kuźba widzieli potrzebę postawienia na doświadczenie w bramce, na kogoś pokroju Dusana Kuciaka, ale Marzec uparł się, że chce Kacpra Krzepisza, z którym pracował w Arce Gdynia. Poparł go też trener bramkarzy. Krzepisz trafił do Bielska-Białej, ale z reguły przegrywał rywalizację z Patrykiem Prockiem, nie należącym do czołowych bramkarzy w lidze, i rozegrał jak dotąd tylko dwa spotkania o ligowe punkty.

– Żeby wszystko dopiąć finansowo, pożegnaliśmy zimą siedmiu piłkarzy, a pozyskaliśmy sześciu, czyli zrobiliśmy 13 transferów. Ściągnęliśmy sześciu graczy z mniej więcej 30, których w sumie proponowaliśmy. Żaden z nich nie podpisał dłuższej umowy niż do 31 maja. Podpisywaliśmy z nimi kontrakty w 30 dni, żeby byli z drużyną od początku zimowego obozu. Piłka nożna to nie fabryka i tego tak się nie robi, ale czas nas gonił – tłumaczy Kosowski.

Według naszych informacji, tylko Matej Senić podpisał kontrakt z zapisem o automatycznym przedłużeniu umowy w przypadku utrzymania w I lidze. Ustaliliśmy też, że kilku zawodników nie chciało w ogóle słyszeć o przenosinach do Podbeskidzia, nawet jakby zarabiali w Bielsku większe pieniądze, niż w swoich klubach.

Realia Podbeskidzia dobrze oddają kulisy jednego z transferów. Był zawodnik, którego chciano zaprosić na testy, tym bardziej, że za dwa dni odbywał się sparing. W klubie stwierdzono jednak, że brakuje pieniędzy na jego bilet i hotel. Gdy jednak jeden z „Górali” doznał kontuzji, znów odezwano się do tego piłkarza, który stwierdził, że skoro tak, to przyjeżdża podpisywać kontrakt, bez żadnych testów. I podpisał, na szczęście należy do zawodników, którzy spisują się nieźle.

Osoba z otoczenia klubu: – Słyszałem głosy, że Kosowski średnio przykłada się do pracy w Podbeskidziu, bo woli sobie pojechać na ryby, ale to bzdura. Najpierw cieszyłem się, że do Podbeskidzia przyszły osoby z takimi nazwiskami. Później widziałem, jak im zależało. Kosowski był zaangażowany w swoją misję, pomagał nam nawet w kwestiach, które nie do końca należały do jego kompetencji. A Kuźba to wyjątkowo pracowity człowiek. Poszedłem kiedyś do niego po jakąś błahostkę i słyszę: „Mam na radarze 180 zawodników. Dostaję już oczopląsu”. Wyglądał na zmęczonego, ale jednocześnie bardzo skupionego na celu.

Pod koniec grudnia, w przerwie zimowej, pion sportowy zaproponował, by nowym szkoleniowcem został Maciej Stolarczyk. Prezes Przeradzki jednak jeszcze wtedy w miarę ufał Marcowi, którego współpraca z działem sportowym przebiegała bez większych zgrzytów. Gdy go zwolnił, faworytem Kosowskiego i Kuźby był wspominany już Brosz. Szkoleniowiec był już w zasadzie gotowy, by przyjechać do Bielska i podpisać umowę. – Bardzo zależało mi na tym, żeby Marcin trafił do Bielska. Od dawna śledzę jego karierę i uważałem, że zatrudnienie go pozwalałoby mocniej wierzyć w utrzymanie zespołu – mówi Kosowski. Przeradzki nagle i niespodziewanie dla wielu osób postawił na Jarosława Skrobacza, który też był na liście Kosowskiego i Kuźby, ale niżej. Wszystko miało potoczyć się szybko, podczas przegranego spotkania z Motorem. Skrobacz pojawił się tego dnia w klubie i jego zatrudnienie ogłoszono niemal równo z zakończeniem meczu. Według naszych informacji, prowadzono jeszcze rozmowy z Arturem Skowronkiem, Dominikiem Nowakiem i Kazimierzem Moskalem.

Pytam prezesa Przeradzkiego, dlaczego postawił na trenera Skrobacza: – Zatrudnienie trenera Skrobacza było moją jednoosobową decyzją. Uznałem, że to najlepszy trener dla nas w tamtym momencie, spośród dostępnych na rynku. Spotkałem się i przeprowadziłem rozmowy z pięcioma szkoleniowcami. Te rozmowy były długie. Doszedłem po nich do wniosku, że dla naszego klubu, przy naszych możliwościach, to jedyny trener, który może nas uratować. Pan Skrobacz to też inteligentny człowiek, umiejący odnaleźć się w towarzystwie, wprowadzający przyjemną atmosferę w klubie i posiadający duże doświadczenie zawodowe – odpowiada Przeradzki.

Skrobacz poprowadził jak dotąd Podbeskidzie w czterech ligowych meczach. Wygrał w ostatniej kolejce, 2:1 z Bruk-Betem Termaliką, prowadzoną przez… Brosza. Ale wcześniej Podbeskidzie nie potrafiło ograć Zagłębia Sosnowiec (0:0), doznało klęski 0:5 w Katowicach, i, mimo niezłej gry, przegrało 1:2 ze zmierzającą do Ekstraklasy Lechią Gdańsk. – W meczu z Lechią zobaczyłem drużynę, która wyglądała najlepiej od paru miesięcy. I nie tylko ja to najwidoczniej zobaczyłem, bo ludzie, wychodząc z trybuny, gratulowali mi wspaniałego meczu. Nikt nie wspominał o wyniku, wszyscy stwierdzali, że życzą więcej takich spotkań. Takie słowa kibiców o czymś chyba świadczą – mówi nam Przeradzki.

Trener Skrobacz z piłkarzami po wygranym 2:1 meczu z Termaliką 

A Kawalec dodaje: – Przyjechał do nas rozpędzony lider, a ja zobaczyłem Podbeskidzie, które w końcu ma jakiś pomysł na mecz. Którego piłkarze wiedzą, co mają robić na boisku. To była pechowa porażka, bo Maksymilian Sitek nie wykorzystał setki przy remisie 1:1, a gole traciliśmy po wyjątkowo prostych błędach. Ale w mojej głowie pojawiła się myśl: „W końcu mamy trenera”.

Faktem jednak jest, że sytuacja klubu wciąż jest wyjątkowo trudna. Gdy powstaje ten tekst, Podbeskidzie znajduje się w strefie spadkowej, z czterema punktami straty do bezpiecznego miejsca. Zostało dziewięć kolejek. A, jak słyszymy, w przerwie zimowej w klubie dominował optymizm. Takie myślenie na zasadzie: „Resovię ogramy z 3:0, później wygramy kolejny mecz. Z Motorem może jakiś remis i będziemy uratowani”. Rzeczywistość okazała się inna.

Kosowski i Kuźba pozyskali zimą sześciu graczy. Wspominany już Senić grał w Zrinjskim Mostar. W fazie grupowej Ligi Konferencji Europy wybiegał w pierwszym składzie w meczach z Aston Villą, Legią Warszawa i Alkmaar. Pozyskanie takiego zawodnika przez polskiego pierwszoligowca to duży wyczyn, tym bardziej, że nie wymagało to sięgnięcia po wielkie środki. Inny Chorwat Marko Martinaga, gra nierówno, ale w klubie słyszymy, że ma spory potencjał. To on asystował Bartoszowi Bidzie przy wyrównującym golu z Termaliką w ostatniej kolejce. O Siverio i Krzepiszu już tutaj było. W defensywnych pomocników, Sylwestra Lusiusza i Adriana Małachowskiego, Kosowski i Kuźba bardzo wierzyli. Wydaje się, że obaj piłkarze u trenera Skrobacza raczej będą rezerwowymi, choć nie można powiedzieć, by bardzo zawodzili, gdy dostawali szanse.

Osoba z klubu: – Oceniam te ruchy jako średnie. Będę jednak bronił Kosowskiego i Kuźby, bo musieli z tym gonić, mieli mało czas, poza tym poruszali się w dużych ograniczeniach finansowych. Nie wiem, czy dało się wybrać tych piłkarzy znacząco lepiej.

Kosowski: – Moim zdaniem ściągnęliśmy do klubu dobrych piłkarzy, po prostu.

Był 1 marca, piątek, tuż po zakończeniu okna transferowego. Tego dnia Kosowski i Kuźba dowiedzieli się, że nie pracują już w Podbeskidziu. Rozmowa z prezesem była krótka. Przeradzki mówił osobom ze swojego otoczenia, że jest niezadowolony z zimowych transferów. – Miałem tego dnia spotkać się na treningu z trenerem Skrobaczem, któremu wcześniej zdążyłem przekazać swoje przemyślenia o drużynie. Cóż, najwidoczniej straciliśmy przydatność do użytku. Dziś mam do siebie trochę pretensji i żal o to, że w niektórych sytuacjach, gdy chodziło o piłkarzy do pozyskania, nie postawiłem się bardziej trenerowi Marcowi – stwierdza Kosowski.

W rozmowie z Weszło prezes Przeradzki podaje nieco inny powód zwolnienia Kosowskiego i Kuźby, niż ten, który przedstawiał nieoficjalnie w klubie. – Oceniam ich pracę bardzo dobrze, natomiast ona nie mogła być kontynuowana, bo nie byli w stanie poświęcić się tylko naszemu klubowi w nowym systemie organizacyjnym – stwierdził. Lokalnym mediom Przeradzki powie, że rozwiązał kontrakt z Kosowskim, bo ten nie miał po prostu czasu na Podbeskidzie. Kosowski: – Ja usłyszałem, że przyczyną zwolnienia są słabe według prezesa zimowe transfery.

Osoba z klubu: – Panie Kamilu, panie Marcinie! Jak świetnie, jesteście wspaniali! Zaraz was przedstawimy na oficjalnej konferencji. Mijają trzy miesiące i prezes zwalnia ich w ciszy, z dnia na dzień, po tym, jak to nie oni wybierali trenera. Tak to niestety wyglądało.

Kosowski: – Osoby, które nas zatrudniały, od początku znały naszą dyspozycyjność. Wiedziały o moich zobowiązaniach, jeśli chodzi o pracę, a Marcin był na pełnym etacie i zawsze któryś z nas przebywał na miejscu. Pracowaliśmy naprawdę ciężko, a Podbeskidziu życzę jak najlepiej. Ten zespół potrzebuje dobrego meczu, po którym piłkarze się odblokują. Od strony mentalnej oni w tej chwili pokazują na boisku połowę tego, co mają. Szkoda tylko, że nikt nie wytłumaczył nam dokładnie, dlaczego już tu nie pracujemy.

Po zwolnieniu Kosowskiego i Kuźby w klubie przyszło polecenie z góry, by nie wypuszczać w tej sprawie żadnego oficjalnego komunikatu. Dlaczego? Nie doczekano się odpowiedzi na to pytanie. O decyzji, zamiast strony internetowej, jako pierwszy poinformował serwis sportowebeskidy.pl.

Przeszłość i przyszłość

Podbeskidzie ma doświadczenie w wojenkach z dziennikarzami. W 2015 roku media ogólnopolskie pisały o sprawie Kawalca, któremu odebrano akredytacje na mecze. Powód? Krytyczne teksty o Wojciechu Boreckim, ówczesnym prezesie klubu, stawianie mało przyjemnych pytań. Bezpośrednią przyczyną miał być fakt, że dziennikarz próbował dowiedzieć się, jakiej wysokości stypendia fundowane przez miasto dostają piłkarze Podbeskidzia, a kiedy dostał w swoim mniemaniu niepełną odpowiedź, złożył skargę w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Gliwicach. To miało rozsierdzić Boreckiego i jego współpracowników. Akredytację Kawalcowi po pewnym czasie przywrócono. Znaczenie miał mieć fakt, że wstawili się za nim inni przedstawiciele mediów.

Doświadczenia z klubem ma też Michał Trela, dziś dziennikarz Canal Plus, współpracujący z Weszło. Trela pochodzi z Bielska i przez lata śledził z bliska losy Podbeskidzia. – Zarzucano mi, że miałem pisać książkę z Januszem Okrzesikiem, byłym już wtedy prezesem, w której miał opowiedzieć, jak robił awans. Sugerowano, że moje krytyczne teksty o Boreckim to takie podgryzanie go, bo chcę, żeby na to stanowisko wrócił Okrzesik. Rzeczywiście, był pomysł napisania takiej książki, spotykałem się z Okrzesikiem, ale od razu zaznaczyłem mu mój warunek, że ona nie może być elementem kampanii. Nie był w stanie mi tego obiecać, dlatego się z tego wycofałem. Zostało to jednak wykorzystane, by przedstawić w klubie, że jestem nieobiektywny. Był moment, gdy zawodnicy usłyszeli, że nie mogą ze mną rozmawiać – opowiada mi Trela.

Powyższe przykłady pomagają zrozumieć, dlaczego, gdy pytam moich rozmówców o największe problemy Podbeskidzia w szerszym kontekście czasowym, słyszę o braku cierpliwości i relacjach na styku sportu oraz polityki. W opowieściach często pojawia się osoba Łukasza Piworowicza. To były dyrektor sportowy Podbeskidzia, który trafił tutaj po pracy dla Rakowa Częstochowa i Piasta Gliwice. We wrześniu 2021 roku sylwetkę Piworowicza, który, co ciekawe, zaczynał od brydża i curlingu, przedstawił w tym tekście na Weszło Szymon Janczyk.

Osoba z klubu: – Łukasz znał się wyjątkowo na swojej robocie. Miał wielki talent do wyszukiwania zawodników. Jedynym zauważalnym minusem były u niego umiarkowanie dobre relacje interpersonalne. To introwertyk, cichy gość, z którym raczej nie pójdziesz na imprezę i nie napijesz się wódeczki.

Kawalec: – Piworowicz potrafił ściągnąć do Bielska, na drugi szczebel polskich rozgrywek, Ezequiela Bonifacio z argentyńskiej ekstraklasy. Chłop niedługo wcześniej rozgrywał mecz na wielkim stadionie River Plate. W duńskiej ekstraklasie wynalazł Jeppe Simonsena, który grał tutaj w zasadzie na każdej pozycji i wszędzie wyglądał bardzo dobrze. A Piworowicz ściągnął go za frytki. Kiedy w kwietniu 2022 roku zespół objął Mirosław Smyła, miał powiedzieć: „Rany, ja takiej kapeli to jeszcze nigdy nie trenowałem”. A ten człowiek wcześniej pracował w ekstraklasowej Koronie Kielce.

Ezequiel Bonifacio w barwach Podbeskidzia 

Piworowicza nie ma już jednak w klubie od dłuższego czasu. A czy po zwolnieniu Kosowskiego i Kuźby w Podbeskidziu jest jakikolwiek pion sportowy? Prezes Przeradzki przekonuje mnie, że tak, a tworzą go Kamil Binda oraz Michał Miąc.

Kawalec: – Wszystko dobrze, to są ludzie oddani klubowi, ale pełnią funkcje administracyjne. Jeden jest specjalistą do spraw administracji sportowej, a drugi dyrektorem działu administracji sportowej. Zajmują się kwestiami papierkowymi, a nie wyszukiwaniem piłkarzy.

Przeradzki ma jednak swoją wizję przyszłości Podbeskidzia pod tym względem, którą tak kreśli w rozmowie z Weszło: – Nasza nowa próba pozyskiwania zawodników zostanie częściowo oparta na kilku skautach, mieszkających poza granicami kraju. Niektórymi będą nasi byli zawodnicy. Podpiszemy z nimi umowy agencyjne. Chodzi o osoby m.in. ze Słowacji, Chorwacji, Hiszpanii. Z punktu widzenia ekonomicznego to będzie dla nas dużo lepsze. Już teraz trwają rozmowy z pięcioma takimi osobami. Ich nazwiska pojawią się na naszej stronie internetowej. Ci ludzie będą ponosić odpowiedzialność sportową za zawodników, których nam polecą. Chcę, by byli premiowani na podstawie tego, ile minut zagrał „ich” piłkarz, ile rozegrał spotkań, czy wystąpił w wygranym, czy przegranym meczu. Umowy tego typu są właśnie przygotowywane przez naszych prawników.

A jak ma wyglądać zespół w przyszłości? – W klubie działa nasza akademia, w której od drużyny U-6 po U-19 mamy prawie 400 zawodników. Mamy też 14 trenerów z odpowiednimi licencjami. Druga drużyna Podbeskidzia walczy o III ligę, juniorzy o dobre miejsce w tabeli. Chcemy, żeby przyszłość klubu opierała się na młodych chłopcach, którzy zaczynają teraz karierę. Pragniemy ją tworzyć tak, jak robią to w słowackiej Żylinie. Nasz długofalowy plan zakłada, że pierwszy zespół oparty jest w 65 procentach na naszych wychowankach i zawodnikach z okręgu bielskiego, a resztę stanowią przyjezdni. Na razie będziemy musieli iść trochę w jedną, trochę w drugą stronę, ale za 5-6 lat efekt akademii powinien być już trochę widoczny – dodaje Przeradzki.

Osoba z klubu: – Prezes ma całą masę pomysłów, tylko nie do końca rozumie, że one wymagają czasu. Z tą Żyliną było tak, że graliśmy z nimi sparing, zaciekawił się ich strukturami i teraz powtarza, że mamy zmierzać w ich stronę.

Pytanie tylko, jak będzie wyglądał najbliższy czas. Przez ostatnie lata miasto łożyło na Podbeskidzie ok. 5-6 milionów złotych rocznie, a od roku jest to ok. 8-9 milionów. Dotacje przyznawane są dwa razy w roku, beneficjentów jest kilkunastu, ale najwięcej dostaje właśnie Podbeskidzie. Zbliżające się wybory samorządowe najprawdopodobniej wygra obecny prezydent, Jarosław Klimaszewski, co nie powinno znacząco zmienić stosunku władz miejskich do drużyny. Tyle że ten stosunek nie jest już taki, jak dawniej.

Trela: – Wyczuwam w mieście pewne zmęczenie prowadzeniem klubu. Ostatnią osobą w miarę zdeterminowaną do zajmowania się Podbeskidziem był były prezydent, Jacek Krywult. W ostatnich czterech latach, zwłaszcza po spadku z Ekstraklasy, nie było kogoś, kto by to wszystko napędził, by spróbować awansować jeszcze raz. Wśród radnych pojawiają się głosy, że Podbeskidzie marnotrawi pieniądze albo że trzeba znaleźć inwestora. Tyle że ja nie widzę w mieście aktywnego poszukiwania kogoś takiego. Niby zawsze ktoś się kręci przy klubie, ale albo jest to jakaś szemrana postać, albo nie widać prawdziwej chęci sprzedaży. Nie umiem dzisiaj wskazać wpływowej osoby, która miałaby w sobie pęd, by postawić Podbeskidzie na nogi. Ten klub potrzebuje mecenasa, który zobaczy w tym sens.

Pytam Piotra Kucię, jak wygląda sytuacja z poszukiwaniem inwestorów.

– Rozmowy trwają ponad dwa lata, zmieniają się rozmówcy. W chwili obecnej nie ma wiążących decyzji, żeby lada dzień pojawił się nowy udziałowiec w klubie. Niemniej zabiegamy o to, aby ktoś taki przyszedł. Wtedy byłoby nam zdecydowanie łatwiej dbać o finanse tej spółki – odpowiada.

– A co w sytuacji, gdyby klub spadł do II ligi? Może pan uspokoić kibiców i stwierdzić, że miasto dalej będzie wspierać zespół? – dopytuję.

Kucia: – Miasto robi bardzo wiele dla tego klubu, żeby on dalej istniał i się rozwijał, również poprzez młodzież i akademie piłkarskie. Oczywiście, że miasto będzie dalej wspierać klub, nawet w przypadku spadku. Jest w końcu większościowym akcjonariuszem, więc trudno, by tego nie robiło. Mówię tutaj o formie, czyli spółce akcyjnej, ale trzeba powiedzieć też o kibicach, bo to klub, który jednoczy kibiców piłkarskich na całym Podbeskidziu. Dlatego miasto nie zaprzestanie wspierania drużyny.

Dla Podbeskidzia to największy kryzys sportowy od 22 lat. Ten zespół nigdy w swojej historii nie spadł z innej ligi, niż Ekstraklasa, a rozegrał w niej w sumie sześć sezonów. Raz było blisko, ale po barażach z Pelikanem Łowicz w sezonie 2005/2006 udało się nie spaść na trzeci poziom rozgrywek. Dlatego obecna sytuacja jest dla wielu zaangażowanych osób tak dramatyczna.

Na koniec Kosowski: – Mam wrażenie, że ktoś uznał, że ewentualny spadek Podbeskidzia ma mieć czyjąś twarz, najlepiej kogoś ze środowiska. Mam nadzieję, że do niego nie dojdzie. Podbeskidzie to marka, super stadion i sporo oddanych klubowi osób. Nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć. Może powiem tylko szczerze, że naprawdę bardzo mi zależało. I wydaje mi się, że nie wszystkim zależało tak bardzo, jak mnie…

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ TEKSTÓW Z CYKLU WESZŁO EXTRA:

 

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

12 komentarzy

Loading...