Kiedy Juan Munoz urwał się Matejowi Rodinowi i z gracją przelobował Vladana Kovacevicia, nadzieje Rakowa Częstochowa na obronę mistrzostwa Polski prysnęły już chyba ostatecznie. „Medaliki” stały się drużyną nudną, przewidywalną, nieskuteczną, pałującą dośrodkowaniami i pozbawioną werwy. Na nic ich 66% posiadania piłki, jeśli mecz z Zagłębiem kończą wynikiem 0:2.
Niewykluczone, że tak samo byłoby tydzień temu z Widzewem, gdyby po kwadransie gry czerwonej kartki nie dostał Marek Hanousek. To już jednak historia, wtedy o zwycięstwie gości zdecydowało huknięcie z dystansu Władysława Koczergina, teraz w Lubinie nic takiego nie miało miejsca. Raków był szokująco bezzębny. Symbolem jego gry forsowanie rozwiązania przeprowadzania akcji poprzez nogi wyraźnie utykającego Jean Carlosa pod sam koniec pierwszej połowy. Alternatywy dla prób podłączania wyraźnie zirytowanego takim stanem rzeczy Brazylijczyka po prostu nie było.
Kilka niezłych okazji zmarnował Ante Crnac, który mimo wiosennych przebłysków i niewątpliwego potencjału sprzedażowego wpisuje się w tej rundzie w profil, którego standardy wyznaczał przez lata Vladislavs Gutkovskis: liczby znośne, ale skłonność do niewykorzystywania sytuacji strzeleckich ponadprzeciętna. Przestrzelił też Erick Otieno, wcelować nie mogli się Stratos Svarnas i Bogdan Racovitan, przy jednej główce refleksem wykazał się Sokratis Dioudis.
Pomysłu w poczynaniach zespołu Dawida Szwargi nie było żadnego, to już śpiewka całego 2024 roku w ich wykonaniu. Dawid Drachal i Bartosz Nowak snuli się bez celu, a Ben Lederman i Giannis Papanikolaou szukali wahadeł, choć te nijak nie hulały.
Masakra.
Zagłębie długimi momentami ograniczało się do bronienia, ale potrafiło naprawdę zgrabnie zaatakować. Przodował w tym Kacper Chodyna. Mamy wrażenie, że jest ten chłopak w Ekstraklasie trochę niedoceniany. W tym sezonie ma już sześć goli i dziewięć asyst. Tych ostatnich powinien mieć nawet dziesięć, ale jego kapitalnego prostopadłego zagrania na bramkę zamienić nie potrafił Dawid Kurminowski. Wcześniej jednak 24-letni pomocnik sam pokonał Kovacevicia, finalizując tym samym wymianę krótkich, przemyślanych podań Damiana Dąbrowskiego i Tomasza Makowskiego.
W międzyczasie tych okazji było więcej, Mateusz Grzybek crossem na kilkadziesiąt metrów wypuścił Chodynę (zablokował go Jean Carlos), do strzału doszedł Mateusz Wdowiak, dobrą zmianę dał Tomasz Pieńko, a na koniec rezerwowy Juan Munoz wpakował pięknego loba po równie uroczym podaniu otwierającym Bartosza Kopacza. Po wszystkim szeroko uśmiechał się Waldemar Fornalik. Doceniamy, wspominamy, bo doprawdy rzadkie.
Po tym meczu Raków właściwie może przybić piątkę Zagłębiu, bo oba kluby umościły się w szarej strefie tabeli Ekstraklasy. Fakt, że „Miedziowym” nie grozi widmo zaskakującego i kompromitującego spadku, to raczej marne pocieszenie za rozczarowujący sezon, ale też nic szokującego, bo w tym klubie już tak jest, koniec i kropka. Fakt, że ustępujący powoli mistrz Polski będzie miał duże problemy, żeby zapewnić sobie lato w europejskich pucharach po wydaniu wielkich pieniędzy na wzmocnienia i pensje gwiazd pierwszego zespołu, jest już jednak pewną sensacją.
O mistrzostwie nie ma sensu się rozwodzić. Jagi nikt nie chce gonić. Ani Lech, który dostał w trąbę od Puszczy i Ruchu. Ani Górnik, który poległ 0:5 z Cracovią. Ani Pogoń, Legia czy Śląsk (od miesięcy słabiutki, teraz wyróżnił się, bo chociaż ograł spadający ŁKS). Ani, jak znowu się okazuje, Raków.
Serio, szkoda gadać.
Dwadzieścia dwa punkty mniej i o dwadzieścia trzy gole gorszy bilans bramkowy niż rok temu po takiej samej liczbie kolejek. Liczby są bezlitosne, brutalne i druzgocące. Raków jest słabszy niż był. I staje się coraz słabszy…
Czytaj więcej o polskiej piłce:
- Kraków kocha zwycięzców
- Żegnaj, ŁKS-ie. Na pewno było z tobą wesoło
- Pogoń Szczecin i pakt o pampersach
- Kwiatkowski: Nie wypaczyłem wyniku finału Pucharu Polski
Fot. Newspix