Trzeba się cofnąć do lat 40. minionego stulecia, by odkopać ostatni sezon hiszpańskiej ekstraklasy, w którym FC Barcelona nie była najwyżej sklasyfikowanym katalońskim zespołem w stawce. Wiele wskazuje jednak na to, że w tym sezonie „Blaugrana” przynajmniej na rok utraci status regionalnego dominatora. Podopieczni Xaviego przegrali dziś bowiem 2:4 z Gironą w meczu na szczycie LaLigi i osunęli się na trzecie miejsce w tabeli. Dzięki temu triumfowi Girona zapewniła sobie udział w kolejnej edycji Champions League, a przy okazji pozwoliła Realowi Madryt na oficjalne rozpoczęcie fety po odzyskaniu mistrzowskiego tytułu. No gorzej się to chyba dla Barcelony ułożyć nie mogło.
Fajerwerki od początku
Kto by się spodziewał przed startem rozgrywek, że w maju właśnie starcie Girony z Barceloną będzie miało kluczowe znaczenie w kontekście rywalizacji o wicemistrzostwo kraju? Wprawdzie podopieczni Michela już dawno przypieczętowali status największej rewelacji tej kampanii ligowej w hiszpańskiej ekstraklasie, ale wiadomo – apetyt rośnie w miarę jedzenia i trudno w pełni zadowolić się trzecim miejscem w tabeli, gdy wciąż istnieje realna szansa na drugą lokatę. Trzeba zresztą pamiętać, że w grudniu Girona zatriumfowała 4:2 na Camp Nou, więc nie było żadnych powodów, by ekipa z Estadi Montilivi miała dziś nie celować w komplet punktów przed własną publicznością. W tym sezonie Gironę po prostu stać na rzucanie na łopatki nawet oponentów na poziomie Barcelony. Zwłaszcza u siebie, gdzie „biało-czerwoni” punktują naprawdę znakomicie. 13 zwycięstw, 2 remisy, 1 porażka – tak wyglądał ich domowy bilans przed dzisiejszym starciem z „Blaugraną”.
Przyjezdni szybko jednak dowiedli, że mają zamiar zrobić dziś wszystko, by ten bilans Gironie popsuć. Efekt był taki, że już po trzech minutach Barcelona znajdowała się na prowadzeniu, a jej akcję znakomicie wykończył – tu niespodzianka – Andreas Christensen. W późniejszej fazie meczu wyszło zresztą na jaw, że odważne wypady Duńczyka w okolice pola karnego Girony były częścią planu taktycznego na ten mecz, bo Christensen regularnie szukał sobie dogodnych pozycji do oddania strzału.
Gospodarzom udało się jednak odpowiedzieć wyrównującym trafieniem w trybie ekspresowym, bo już po minucie zdobycie bramki świętował Artem Dovbyk, celujący w tym sezonie w tytuł króla strzelców LaLigi. Ukraiński snajper znakomicie zachował się w polu karnym Barcelony, wygrywając walkę o górną piłkę z Pauem Cubarsim. Młodziutki stoper notuje fenomenalne wejście do pierwszego zespołu „Blaugrany”, ale dzisiaj akurat odebrał od Dovbyka twardą lekcję futbolu. Napastnik Girony w paru sytuacjach pokazał nastolatkowi, że jeszcze mnóstwo pracy przed nim, zwłaszcza jeśli chodzi o grę bez piłki i czysto fizyczne starcia.
Po tak emocjonującym początku spotkania, czekaliśmy na kolejne fajerwerki. I nie rozczarowaliśmy się, ponieważ gracze Girony i Barcelony urządzili sobie dzisiaj na Estadi Montilivi klasyczną wymianę ciosów. Bez przerwy robiło się gorąco a to w jednym, a to w drugim polu karnym. Konkretniejsi w swoich ofensywnych poczynaniach zdawali się jednak być goście, zwłaszcza przed przerwą. I znalazło to odzwierciedlenie w kolejnej zmianie wyniku. W samej końcówce pierwszej połowy odważnie szarżujący Lamine Yamal wywalczył rzut karny, a jedenastkę na gola zamienił Robert Lewandowski, ścigający w klasyfikacji strzelców Dovbyka.
Inna sprawa, że Ukrainiec – poza bramką – imponował dzisiaj również w fizycznych konfrontacjach z defensorami, podczas gdy „Lewego” długimi momentami w ogóle nie było widać na boisku. Nie może dziwić, że w 80 minucie Xavi zdecydował się zdjąć niemrawego Polaka z murawy. To był bezbarwny występ.
Wejście smoka
Mogło się wydawać, że gol do szatni dodał Barcelonie pewności siebie. Przyjezdni rozpoczęli bowiem drugą odsłonę spotkania znakomicie, spychając Gironę do defensywy i drastycznie redukując jej ofensywne możliwości. Co tu dużo gadać, pachniało raczej kolejnymi golami dla „Blaugrany”, niż odpowiedzią ze strony gospodarzy. Wtedy jednak do akcji wkroczył szkoleniowiec Girony. W 64. minucie gry Michel dokonał dwóch korekt w składzie, posyłając w bój Yana Couto oraz Portu. No i efekty przyszły tak szybko, że – stawiamy na to każde pieniądze – nawet sam Michel się czegoś podobnego nie spodziewał.
Wpuszczony z ławki Portu po prostu znokautował Barcelonę. Rozszarpał jej defensywę na strzępy.
- 65. minuta – Portu strzela gola na 2:2 po przytomnej asyście Dovbyka (i kompromitującym błędzie Sergiego Roberto)
- 67. minuta – Portu asystuje przy bramce na 3:2 dla gospodarzy
- 74. minuta – Portu po raz drugi pokonuje bramkarza „Blaugrany” po pięknym strzale z pierwszej piłki
Jako się rzekło – nokaut.
𝐏𝐎𝐑𝐓𝐔! 𝐂𝐎 𝐙𝐀 𝐊𝐎𝐍𝐂𝐄𝐑𝐓 𝐙𝐌𝐈𝐄𝐍𝐍𝐈𝐊𝐀 𝐆𝐈𝐑𝐎𝐍𝐘!🤯🤯🤯
Dwa gole i asysta zaledwie 9 minut po wejściu na boisko!🔥🔥🔥 Girona prowadzi z Barceloną 4:2!
📺 Transmisja meczu w CANAL+ PREMIUM i CANAL+ online: https://t.co/uHk9FyKDRt pic.twitter.com/I6OVQVWJuE
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) May 4, 2024
Barcelona sprawiała wrażenie drużyny rażonej piorunem albo trafionej w głowę czymś bardzo ciężkim. Xavi próbował jeszcze ocucić swoich podopiecznych, dokonywał zmian, ale kompletnie nic to nie dało. Tak naprawdę to Girona była bliżej kolejnych trafień, a wspomniany Portu do i tak imponującego dorobku spokojnie mógł dopisać jeszcze ze dwie asysty, ale jego partnerom brakowało skuteczności. Biorąc pod uwagę końcowy rezultat, nie ma to jednak większego znaczenia. Girona tak czy siak zgarnęła bowiem trzy punkty i po raz drugi w tym sezonie udowodniła wyższość nad Barceloną w bezpośrednim starciu.
I dokonała tego, co wypada podkreślić, na swoich warunkach. Bez chowania się za podwójną gardą, bez kunktatorstwa. Gospodarze zagrali tak, jak lubią i potrafią – odważnie, z otwartą przyłbicą. I po prostu okazali się od Barcelony lepsi, choć przecież mecz nie układał im się wcale w sposób wymarzony od samego początku.
***
Do końca sezonu pozostały cztery kolejki, a przewaga Girony nad Barceloną wynosi w tej chwili jeden punkt. Niełatwo będzie obronić tak skromną zaliczkę, ale w przypadku podopiecznych Michela – wszystko jest w tym sezonie możliwe.
Niezależnie od przyszłych rozstrzygnięć, Girona może świętować. Dzisiaj to ona jest „Dumą Katalonii”.
GIRONA FC 4:2 FC BARCELONA
A. Dovbyk 4′, Portu 65′ 75′, M. Gutierrez 67′ – A. Christensen 3′, R. Lewandowski 45+1′
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Kraków kocha zwycięzców
- Żegnaj, ŁKS-ie. Na pewno było z tobą wesoło
- Pogoń Szczecin i pakt o pampersach
- Kwiatkowski: Nie wypaczyłem wyniku finału Pucharu Polski
fot. NewsPix.pl