Reklama

Trela: Radomiak 2023/2024, czyli zespół, który trudno polubić

Michał Trela

Autor:Michał Trela

25 kwietnia 2024, 10:02 • 12 min czytania 31 komentarzy

Niedawne słowa Macieja Kędziorka o trudności ze zmobilizowaniem zespołu na granie w niedzielę o 12.30 z ŁKS-em były wysoce alarmujące. Ostatnie mecze tej drużyny pokazały, że diagnoza była trafna i dotyczy właściwie całego sezonu. W Radomiu zbudowali zespół, który, gdy chce, to potrafi. Ale nie potrafi w deszczowe popołudnia w Stoke. Z perspektywy neutralnego obserwatora Ekstraklasy to irytujące. Bo regularnie pozostawia wrażenie, że tych gości stać na więcej.

Trela: Radomiak 2023/2024, czyli zespół, który trudno polubić

Jakby przyjrzeć się dobrze, ostatnie lata w historii Radomiaka to pasmo imponujących, choć niespektakularnych sukcesów. Klub, który przez kilkadziesiąt lat istnienia najwyższej ligi przewinął się przez nią tylko epizodycznie, jeszcze przedwczoraj tułał się po prowincji, a wczoraj wzbudzał politowanie nieudolnymi próbami wydostania się z II ligi, dziś niepostrzeżenie został zwyczajnym elementem ekstraklasowego krajobrazu. Owszem, może jeszcze w pierwszym sezonie jego nazwa „nie brzmiała” postronnemu kibicowi. Kojarzyła się z najmniej atrakcyjnymi terminami rozgrywania ligi. Porażka z nim, niezależnie od realnej siły zespołu, powodowała oburzenie kibiców, lekko obrażonych już samym graniem z Radomiakiem w jednej lidze. Powiedzieć, że klub z Radomia to dziś już marka, byłoby jeszcze grubą przesadą. Ale solidna firma jak najbardziej.

To nie będzie laurka, ale na razie kontynuujmy wyliczankę. W pierwszym sezonie miejsce w górnej połowie tabeli, mimo że zarówno wcześniejsze, jak i późniejsze przypadki pokazują, że beniaminkom jest w elicie bardzo trudno. Tym trudniej, jeśli są beniaminkami niemal absolutnymi, wszak ten jeden sezon z połowy lat 80. nie mógł się przekuć w jakieś solidne fundamenty ponad trzy dekady później. W drugim sezonie spokojne utrzymanie, mimo zatrudnienia trenera, który na ekstraklasowym rynku ani nie miał wyrobionej renomy, ani nawet nie uchodził za obiecującego. W trzecim też, mimo wszystko, spokojny byt. Jakieś ryzyko spadku Radomiaka oczywiście jeszcze istnieje, ale Piotr Klimek wycenia je na Twitterze na trochę ponad półtora procenta. Można więc zakładać, że i trzeci uda się radomianom przetrwać. Każde miejsce powyżej piętnastego będzie oznaczało jeden z trzech najlepszych sezonów w historii klubu. A powyżej dziesiątego, które wciąż jest jak najbardziej osiągalne, jeden z dwóch najlepszych. Od awansu do Ekstraklasy Radomiak tylko przez jedną kolejkę, półtora roku temu na samym początku sezonu, był w strefie spadkowej. Mało który klub może to o sobie powiedzieć.

Sukcesy Radomiaka ostatnich lat to jednak nie tylko suche miejsca w tabelkach. To stadion, na który po latach trudności udało się wreszcie powrócić, z widokami na dobudowanie brakujących dwóch trybun szybciej niż doszło do tego w Zabrzu. To frekwencja przewyższająca siedem i pół tysiąca widzów, oznaczająca wypełnienie stadionu średnio w 89 procentach, co jest czołowym wynikiem w Polsce. To regularne zarabianie na transferach, mimo absolutnego braku kontaktu z europejskimi pucharami, braku sukcesów sportowych w skali kraju, całkowitego braku historii sprzedażowej i prężnie działającej akademii. 1,7 miliona euro w tym sezonie, półtora w poprzednim to może nie wyniki, którymi można zawstydzić Legię czy Lecha albo nawet Górnik Zabrze, ale wciąż znacznie lepsze niż większości polskich klubów. A przecież Alberta Posiadałę, Pedro Henrique, Mauridesa, Karola Angielskiego czy Ediego Semedo równie dobrze mogło mieć kilka innych klubów. Przecież nie jest tak, że w Radomiu płacą lepiej niż gdziekolwiek indziej.

TRANSFEROWE SUKCESY

Tu jeszcze raz warto wrócić do wyników sportowych: ugruntowanie pozycji w Ekstraklasie odbyło się, mimo jednoczesnego sprzedawania najlepszych piłkarzy co sezon, albo wręcz co rundę. W poprzednich latach nie brakowało klubów, które znalazły kogoś ciekawego, ale gdy go sprzedawały w połowie sezonu, wkrótce potem spadały z ligi. W Radomiaku udaje się stwarzać zalążki pewnej sztafety, co jest widoczne zwłaszcza w ataku: Angielski – Maurides – Henrique, przed nim i po nim Rocha. Do nazwisk czy przydomków nie ma co się przywiązywać, ale powoli można zakładać, że przynajmniej jeden-dwóch z przywożonych do Radomia co rundę obcokrajowców będzie prezentował niezły ligowy poziom. Do tego raz na jakiś czas Radomiak potrafi zafundować jakiś zupełnie nieoczywisty hit. Przed rokiem było nim ściągnięcie do Polski trenera z nie tak odległą przeszłością w La Liga, minionej zimy wypożyczenie z Tottenhamu światowej klasy talentu na swojej pozycji. To naprawdę nie będzie laurka, ale nie sposób pewnych rzeczy nie zauważać.

Reklama

Jednocześnie jednak można odnieść wrażenie, że na Radomiaka zaczyna czyhać kilka niebezpieczeństw. Oczywiście są to tzw. problemy pierwszego świata, ale ten klub też już do niego należy, więc paliwo doceniania tego, ile przeszedł w trakcie trwania kariery Leandro Rossiego, raczej prędzej niż później się wyczerpie. Na początku, nawet jeśli nie czuło się z Radomiakiem żadnej emocjonalnej więzi, łatwo było zrozumieć, dlaczego tamtejsze otoczenie ją czuje. Trener, który wywalczył dwa awanse, wszędzie byłby bohaterem. Kapitan, który spędził w klubie dwanaście lat i zaczynał jeszcze w III lidze, także. Zżyci z drużyną i dający się lubić piłkarze jak Dawid Abramowicz czy Mateusz Cichocki. Twardziele jak Damian Jakubik czy Raphael Rossi. Było widać klarowny kręgosłup, z którym chciało się utożsamiać. Nawet jeśli dość szybko po awansie w szatni zaroiło się od Portugalczyków i Brazylijczyków, ta drużyna wtedy jeszcze raczej nie miała ich twarzy. Dziś, mimo że wiele z wymienianych postaci wciąż tam gra, już coraz częściej ma.

Kolejni trenerzy mieli zapewnić niezbędny kolejny krok w rozwoju zespołu, czyli odejście od bazowania na charakterze, zaangażowaniu bez piłki, kontratakach, pressingu i stałych fragmentach gry, czyli futbolu typowego beniaminka, w kierunku większej liczby rozwiązań z piłką przy nodze. Mariusz Lewandowski w podobnie budowanej szatni (miejscowi zabezpieczający tyły, południowi artyści czarujący z przodu) funkcjonował przez większość kariery piłkarskiej, a w trakcie pierwszego pobytu w Bruk-Becie Termalice Nieciecza dał się poznać jako trener myślący raczej ofensywnie, więc, mimo jego chłodnego przyjęcia w Radomiu, można było myśleć, że może mu się udać. Zadanie go jednak przerosło. Spróbowano więc z kimś ze znacznie głośniejszym nazwiskiem. Ale trener Galca szybko stracił zapał do pracy w Radomiu, co po jego drużynie zbyt często (mecze z Rakowem i Garbarnią!) było widać.

Zatrudnienie pod koniec zeszłego roku Macieja Kędziorka można było odbierać jako próbę wyciągnięcia wniosków z poprzednich zmian. Spróbowano ponownie trenera młodego pokolenia, ale chyba warsztatowego ocenianego lepiej od krajowych poprzedników. Postawiono na kogoś, kto ofensywnie myślącym południowcom wpoi jednak trochę więcej założeń taktycznych i zespołowego myślenia. Na kogoś, kto dopiero musi wyrobić sobie nazwisko, ale jednocześnie kilka wcześniejszych lat spędził, pracując w Ekstraklasie i to klubach z wysokiej półki.

DRUŻYNA ROZBITA NA DWIE CZĘŚCI

Nie przez przypadek nowy trener od pierwszych dni powtarzał o potrzebie poprawienia organizacji gry zespołu i jego funkcjonowania bez piłki. Do Radomiaka z piłką rzadko można mieć większe zastrzeżenia. Roi się tam od zawodników, którzy dobrze czują się, rozgrywając. Problem jednak w tym, że Radomiak zbyt często w trakcie meczów rozpadał się na dwa zespoły: atakujący i broniący, między którymi brakowało połączenia, asekuracji, poczucia jedności. Ci z przodu, gdy trzeba pomóc tym z tyłu, angażowali się często maksymalnie na pół gwizdka. Minięcie pierwszej linii pressingu nieraz skutkuje zyskaniem połaci przestrzeni i zostawieniem za sobą połowy drużyny rywala.

To w dużej mierze z tego wynika koszmarna huśtawka fundowana przez radomian w tym sezonie. Oczywiście, że stabilność nie jest cechą żadnego zespołu Ekstraklasy, ale w Radomiaku występują potężne wahnięcia w poszczególnych meczach. To raczej nie jest zespół wpadający w długie dołki i przeciągające się kryzysy, co widać w tabeli, w której zespół przez większość sezonu porusza się między siódmym a jedenastym miejscem. A jednak z pewną regularnością zdarzają mu się występy absolutnie poniżej krytyki.

Reklama

Choć nie są przecież kandydatami do spadku, choć można ich uznać za solidnego średniaka, już trzy razy w tym sezonie przegrywali przynajmniej czterema bramkami, a czterokrotnie przynajmniej trzema. Dla porównania spadający z ligi z hukiem ŁKS tylko dwa razy przegrał czterema bramkami lub więcej, Ruchowi zdarzyło się to tylko raz. Na wynik Radomiaka oczywiście wpłynęły absurdalnie często oglądane wiosną czerwone kartki, ale one też same się nie wyciągnęły. Były wynikiem frustracji, błędów, nonszalancji, spóźnienia. Poza tym nawet grając w dziesiątkę, da się zagrać tak, by Cracovia czy Pogoń nie zamieniały meczów ligowych w treningi strzeleckie. Trzeba tylko włożyć znacznie więcej zaangażowania w grę bez piłki. A w tym właśnie cały problem.

W efekcie w Radomiu powstała drużyna, której nikt nie nazwie zakałą Ekstraklasy, nikt nie będzie jawnie życzył jej spadku, albo zgrzytał zębami, gdy jej mecz zostanie pokazany w porze największej oglądalności. Ale jednocześnie, jeśli nie jest się jej kibicem, trudno czuć do niej sympatię. Ekscytować się jej meczami, grą, historią, którą pisze, albo przynajmniej doceniać postęp, jakiego dokonuje. Wiele klubów w lidze toczy swoje prywatne walki, w które można się zaangażować, nie będąc nawet emocjonalnie związanym z danym miejscem. Widzew Łódź starający się zadowolić wymagające trybuny i krok po kroku przybliżać się do dawnego blasku. Jan Urban i Lukas Podolski próbujący wysadzić w powietrze stęchły układ zastany w Zabrzu. Ruch Chorzów, bijącym po oczach poczuciem wielkości próbujący zwrócić na siebie uwagę i wywalczyć lepszą przyszłość. Puszcza Niepołomice jako wioska Galów tydzień w tydzień próbująca wszelkimi sposobami odeprzeć ataki imperium. Pogoń Szczecin próbująca wsadzić do gabloty pierwsze trofeum. I na ich tle Radomiak, ze swoimi zdolnymi, ale leniwymi południowcami, piłkarzami na dobrą pogodę, którzy, gdy chcą, to potrafią, ale nie potrafiliby w zimne, deszczowe popołudnie w Stoke (z jedenastu meczów z drużynami, które w tabeli są pod nim, wygrał dwa). Trudno się w takiej drużynie zakochać, trudno ją nawet polubić.

Ostatnie występy Radomiaka, następujące po wygranej z Rakowem Częstochowa, prawdopodobnie pozostaną bez poważniejszych konsekwencji, ale jednocześnie wywołują jakiś żenujący posmak. Bo ten ŁKS niby już by nie musiał, ale jednak się stara, próbuje, robi, co może. Trener Marcin Matysiak nazywa to patetycznie „walką o szacunek”. Jak zwał, tak zwał. Najważniejsze, że włączając mecze ŁKS-u, nie ma dziś wątpliwości, że piłkarzom wynik nie jest obojętny. W starciu z Koroną jasne było, że to gospodarze będą chcieli bardziej, bo to oni potrzebują punktów jak tlenu. Zbyt ewidentnie biło jednak po oczach, że kielczanie ten ważny przecież także dla radomskich fanów mecz wygrali tym, że w każdy pojedynek wchodzili z pełnym zaangażowaniem, że wszystkie przebitki padały w ten sposób ich łupem, że harowali w asekuracji, podczas gdy radomscy gracze ustawiali się tam, gdzie mają, jakby na alibi. Stali tak, żeby trener się nie przyczepił, że nie nadążyli za akcją, ale tak, żeby się za bardzo nie spocić.

STABILNOŚĆ SOLIDNYCH LIGOWCÓW

Stabilność Radomiakowi nadają na razie solidni ligowcy, których nikt już stamtąd nie kupi, a którzy na poziomie Ekstraklasy udowodnili przydatność: Abramowicz, Rossi, Cichocki, który teraz ustępuje miejsca Luce Vuskoviciowi, ale gdy już ten ruszy podbijać świat, będzie można na niego liczyć, Jakubik, Grzesik, czyli w zdecydowanej większości gracze defensywni. Ale też nieodwracalnie dojrzali. Zespół z województwa mazowieckiego wystawia w tym sezonie najstarszą drużynę w lidze, ze średnią wieku powyżej 27,5 roku. Klub, pozyskując pożądanych na rynku, a jeszcze nie bardzo starych Grzesika i Rafała Wolskiego, pokazał zeszłego lata z jednej strony rosnący status także u krajowych piłkarzy, a z drugiej, że też zdaje sobie sprawę, iż kadry nie można opierać wyłącznie na spieniężanych do pół roku młodych południowcach na zakrętach karier. Projekt będzie stabilny tylko wtedy, gdy niezależnie od sprzedawanych co rundę wyróżniających się piłkarzy, uda się zachować solidny i powtarzalny kręgosłup.

Obecny sezon pokazuje, że w najbliższym okienku też trzeba będzie pójść w tym kierunku i to być może bardziej zdecydowanie. Radomiak potrafi nieźle pozyskiwać graczy z kręgów portugalskojęzycznych, ale z polskim rynkiem idzie mu przeciętnie. Ani Wolski, ani Grzesik nie wywarli takiego wpływu na zespół, jaki wywierali odpowiednio na Wisłę Płock i Wartę Poznań, ale i tak razem z Mateuszem Grzybkiem, wziętym z Bruk-Betu Termaliki Nieciecza, a potem sprzedanym do Zagłębia Lubin, zaliczają się do bardziej udanych ruchów. Poprzednie lata to też jednak transfery Daniela Łukasika, Dariusza Pawłowskiego, Michała Feliksa, czy kilku młodzieżowców, z których wybił się tylko bramkarz Posiadała.

Po sprzedaży Henrique, Ediego Semedo czy Posiadały trudno powiedzieć, który z zawodników Radomiaka rozgrywa naprawdę dobry sezon. Każdy z nich miewa momenty, weterani raczej nie schodzą poniżej pewnego poziomu, ale całościowo można jednak mówić o pewnym marazmie. Pewnie są w lidze kluby wywołujące podobnie mało dreszczy emocji u postronnych obserwatorów, ale Radomiak, w przeciwieństwie do Cracovii, Zagłębia czy Piasta jednak przeżywa najlepsze lata w historii. A zamiast entuzjazmu i zaangażowania, niebezpiecznie często widać u jego zawodników mowę ciała kojarzoną tradycyjnie raczej z sytymi kotami z Lubina.

SYGNAŁ ALARMOWY

Być może to jeszcze przedwczesne obawy, być może to letarg wywołany wcześnie osiągniętym względnym spokojem w tabeli, ale słowa Macieja Kędziorka sprzed meczu z ŁKS-em zabrzęczały jak syrena alarmowa. Jeśli trener sam mówi o swojej drużynie, jeszcze zanim wyszła na boisko, że trudniej ją zmotywować na mecz z ŁKS-em w niedzielę o 12.30 niż na mecz z mistrzem Polski w piątkowy wieczór, to sygnał, że nie dzieje się dobrze. Po pierwsze dlatego, że zawodnicy na tyle obrośli w piórka, że trudno im się zmobilizować na mecz Ekstraklasy, o ile nie podoba mi się termin rozgrywania meczu i rywal, a po drugie dlatego, że trener, który to zauważa, ale nie potrafi zwalczyć tego w zarodku, przyznaje się, że nie ma przełożenia na zespół. Zwłaszcza że zarówno przeciwko ŁKS-owi, jak i tydzień później przeciwko Koronie, było widać, że diagnoza została postawiona trafnie.

PIERWIASTEK MARZYCIELSTWA

Bez jasno wytyczonego celu, jaki ma być kolejny krok w rozwoju tego projektu, co władze klubu chcą osiągnąć, gdzie dojść, może narastać dysonans między kibicami, którzy nasycają się już obecnością w Ekstraklasie i chcieliby czegoś więcej, a działaczami, którym spokojne trwanie w lidze i zarabianie na transferach doskonale pasuje. Przez lata opowieścią, która napędzała Radomiak była chęć powstania z kolan i powrotu do Ekstraklasy. Poprzedni sezon służył ustabilizowaniu miejsca w lidze i pokazaniu, że bez Dariusza Banasika i kilku sprzedanych zawodników wciąż Radomiakowi nic nie grozi.

Ten miał być rokiem powrotu na własny stadion i zrobienia kroku do przodu. Przecież to, że jako kandydat do rozbicia czołowej czwórki, obok Piasta Gliwice i Zagłębia Lubin najczęściej wskazywany był właśnie Radomiak, nie wzięło się znikąd. W tym sensie miejsce, w którym się znajduje, a przede wszystkim sposób, w jaki rozegrał ten sezon, należy uznać za pewne rozczarowanie. Nie jakąś kompletną katastrofę, jeśli nie skończy się spadkiem, ale pierwsze rozgrywki w historii Radomiaka w Ekstraklasie, po których można mieć poczucie, że zespół było stać na więcej, tylko rywale bardziej tego pragnęli. A takie poczucie dla kibica każdej drużyny na dłuższą metę jest frustrujące. Nie ma wątpliwości, że za sterami klubu stoją ludzie, którzy znają się zarówno na piłce, jak i na zarabianiu pieniędzy, co jest dobrym połączeniem. Odrobina pierwiastka kibicowskiego, trochę ognia, zapału, chęci zaryzykowania w celu zdobycia kolejnych szczytów by jednak temu projektowi nie zaszkodziła.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Michał Trela
0
Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Michał Trela
0
Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Komentarze

31 komentarzy

Loading...