Radomiak z matematycznego punktu widzenia jest w lidze w zasadzie bezpieczny, ale to właśnie dzięki niemu gra o utrzymanie w Ekstraklasie nabiera jeszcze rumieńców. Zieloni pozwolili już zapunktować Puszczy, dali się ograć ŁKS-owi, a teraz komplet zgarnęła z nim Korona. Szczodrość godna pochwały!
Przed spotkaniem obydwie strony więcej czasu poświęciły na gadkę o cechach wolicjonalnych, zaangażowaniu oraz wyjątkowej randze meczu w Kielcach. Dziwić się temu nie można. Raz, że tego typu konflikty, lokalne animozje, zawsze dokładają emocji. Dwa, że Korona w zasadzie nie ma już spotkań, do których przystąpi bez tobołka wypełnionego presją, stresem i dodatkowymi nerwami.
Tak wygląda codzienność ekipy walczącej o życie.
Korona zresztą w takich sytuacjach czuje się jak ryba w wodzie. O ligowy byt tłucze się regularnie, a doświadczenie procentuje i przekłada się na jazdę na tyłkach, odpowiedzialność oraz – przede wszystkim – zwycięstwa, które pozwalają wygrzebać się z trudnej sytuacji. Deklaracje Radomiaka, że będzie on zespołem równie zdeterminowanym i nieustępliwym, nie przekonywały rozczarowanych kibiców nawet przed meczem.
Na murawie ich przeczucia tylko się potwierdziły.
Warchoły kontra Scyzory. Skąd się wzięła „Święta Wojna” Radomia z Kielcami?
Korona Kielce – Radomiak Radom 4:0
W ekstraklasowej “Świętej Wojnie” Radomiak jeszcze nie wygrał. Teraz zebrał w łeb po raz trzeci (do tego doliczmy remis) i pod wieloma względami jest to dzień świstaka. Zwykle – wyłączmy niechlubną kopaninę za Leszka Ojrzyńskiego – te spotkania wyglądają bowiem podobnie: Korona zasuwa, przeważa, wrzuca, strzela bramki, generalnie sprawia, że Kielce mają całkiem sporo powodów do uśmiechu.
Radomianie w tym czasie klną jakby byli na światowym zlocie szewców, zastanawiają się nad tym, czy egzotyczni zawodnicy w ogóle załapali, jaka jest stawka spotkania i wymieniają tych, którzy na pewno tego nie wiedzą, więc czym prędzej należy się ich pozbyć.
Cóż, po 0:4 na terenie odwiecznego rywala taka wyliczanka będzie wyjątkowo długa. I nie ma w tym grama przypadku.
W Kielcach nie składają broni
Korona waliła dziś w Radomiaka jak w bęben, grała, jakby zbierała punkty na dokładnie przeciwnym biegunie tabeli. Nie można powiedzieć, że goście wyręczyli Koronę, strzelając bramkę samobójczą – to tylko końcówka akcji. Wcześniej gospodarze w prosty sposób obnażyli truchtaczy pokroju Luisa Machado i Jardela, którzy na grę w obronie krzywią się jak Drake na memach.
Bramka numer dwa też nie była tak przypadkowa, jak wskazywałoby wspomnienie o tym, że padła po interwencji bramkarza i odbiciu się piłki od Michała Kaputa – kontratak był świetny, Danny Trejo na łut szczęścia zapracował.
Trzeci gol to znów efekt świadomości Korony, która wygrała drugą piłkę w kluczowej strefie boiska, następnie mądrze ją zaadresowała, a następnie skorzystała z gapiostwa obrońców. Że Kobylak odbił pod nogi Jewgienija Szykawki? Didaskalia.
Numeru cztery przesadnie zgłębiać nie trzeba, stały fragment gry jak wyjęty z segregatora Tomasza Tułacza.
W teorii Korona nawet po tym meczu może być w strefie spadkowej, wystarczy, że Puszcza Niepołomice wygra swój mecz. W praktyce kielczanie zagrali tak, że Żubry mogą już drżeć, bo nawet ich korzystny wynik nie sprawi, że za tydzień, w bezpośredniej konfrontacji, będzie faworytem.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Miał być przełom, wyszło jak zawsze. Zagłębie Lubin straciło kolejny sezon
- Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”
- Zarząd PZPN za nami, decyzji o młodzieżowcu brak. Odpowiedź poznamy w maju
- Matysiak: Nie tylko piłkarze mogą być dziećmi akademii, trenerzy również [WYWIAD]
fot. Newspix