Małe skocznie to podstawa szkolenia dzieci. Na obiektach HS 10 czy HS 15 swoje kariery rozpoczynali wszyscy wielcy skoczkowie, nikt przecież od razu nie szedł na Wielką Krokiew. W Chochołowie takie mniejsze obiekty mają dwa. Miejscowy KS Chochołów może dzięki temu wychowywać przyszłych mistrzów, w czym pomagają też takie inicjatywy jak „Projekt na medal”, realizowany wspólnie z Bankiem Gospodarstwa Krajowego.
Skoczyć, a potem zmoczyć nogi
Leżą tuż nad Czarnym Dunajcem. Dosłownie. Młodzi skoczkowie po treningu czy zawodach w ciepłych miesiącach – co zresztą widzieliśmy na własne oczy – chętnie schodzą drogą jakieś 30, może 40 metrów, żeby zamoczyć nogi w czystej i chłodnej wodzie. Urokliwe położenie skoczni w Chochołowie to ich niewątpliwa zaleta – nad rzeką, jakby „wklejone” w zbocze góry i otoczone lasem.
Gdy się je widzi, po prostu chce się tam przyjść, obejrzeć, może nawet oddać kilka skoków. W końcu łatwiej trenować, kiedy robi się to w ładnym otoczeniu.
Trenować można tam zresztą nie tylko skoki narciarskie, ale też biegi i kombinację norweską, na wyznaczonych do tego celu trasach. Latem organizowane są też biegi, ale już standardowe, nie na nartach, a w formule przełajowej. To zresztą od początku była część planów na obiekty, jaką mieli w Chochołowie.
Miejscowy KS chciał bowiem nawiązać do tradycji, a ta chochołowska związana jest w dużej mierze z kombinatorami norweskimi, z tej małej miejscowości pochodziło w końcu kilku polskich olimpijczyków w tej właśnie dyscyplinie.
– Chodzi nam głównie o to, aby dzieci miały możliwość pobiegać i skakać na nartach, spróbować jak wyglądają te sporty. Przez to mamy możliwość wyłowić te najlepsze dzieci, by wziąć je do klubu KS Chochołów i dać możliwość profesjonalnego treningu – mówiła Joanna Kil, która niedawno wygrała Puchar Kontynentalny w kombinacji, a w Chochołowie jest nie tylko zawodniczką, ale i trenerką.
Aby dzieci miały gdzie trenować, kluczowa była budowa skoczni. Trasy biegowe – choćby zupełnie podstawowe – da się bowiem zorganizować nawet gdzieś w terenie. Na skocznie trzeba jednak mieć plan. W Chochołowie dobrze pamiętali, że taką skocznię kiedyś mieli, ba, do dziś można oglądać jej metalową konstrukcję. Tyle że ta niszczeje, nikt z niej bowiem nie korzysta. Teraz – bo nie musi, są nowe obiekty. Ale wcześniej żal było patrzeć na to, że skocznia wyrasta ponad wzgórze, ale nikt w Chochołowie nie skacze.
Zmieniło się to w 2018 roku.
Odskocznia od komputera
Pomysł na budowę nowych skoczni w Chochołowie powstał właściwie w momencie, gdy reaktywowano miejscowy klub, czyli gdzieś w 2009 roku. Kolejnych osiem zim musiało jednak upłynąć, zanim od zamysłu udało się przejść do realizacji. Na budowę dwóch obiektów (HS16 i HS30) wydano sześć milionów złotych, z czego niemal połowa pochodziła z dofinansowania Ministerstwa Sportu i Turystyki.
Budowa został uznana za istotną między innymi dlatego, że w okolicy trudno było o podobne kompleksy. A w Chochołowie wszyscy podeszli do tego całościowo – nie tylko postawiono skocznie, ale od razu dostosowano do nich okoliczną infrastrukturę, zadbano o narciarstwo biegowe i zaangażowano partnerów, choćby Bank Gospodarstwa Krajowego w „Projekt na medal”.
Samorządowcy i przedstawiciele klubu właściwie od razu zaczęli snuć też plany i o innych skoczniach. Mówiło się o HS 50, trwały też rozmowy o postawieniu jednego z najmniejszych obiektów w Polsce, przeznaczonego dla dzieci.
– Z inicjatywy klubu, już poza tą główną gminną inwestycją, będziemy starali się o wybudowanie obiektu dla maluchów. Na razie musimy jednak poczekać, zobaczyć czy będą do tego warunki terenowe, odpowiednia skarpa – twierdził wtedy Józef Zborowski, prezes KS Chochołów.
Z tych planów na razie nic nie wyszło, choć taka skocznia nadal może powstać. Gdyby była mniejsza niż HS 10 (czy też K 9), zostałaby zresztą najmniejszą profesjonalną skocznią w Polsce. Dziś to miano należy do obiektu w Wiśle-Centrum. – Dla dzieci, które tu mają swoich idoli: Adama Małysza czy Kamila Stocha, to jest patrzenie w przyszłość, to jest realizowanie marzeń. Jeżeli oni w telewizji widzą mistrza olimpijskiego, chcą tu być. To jest dla nich odskocznia od komputera i komórki, a uprawianie sportu jest wartością dodaną do ich życia – mówił Zborowski.
Na razie tym patrzeniem w przyszłość są dwa istniejące obiekty. Od 2018 roku działają prężnie, trenuje na nich spora grupa dzieciaków, odbywają się też regularne imprezy. Sami gościliśmy tam w lecie na Dniu Dziecka i zawodach z cyklu Orlen Cup KIDS. Te same zawody odbyły się tam również – kończąc zresztą cały cykl tych imprez w okresie zimowym – w czwartek, 28 marca.
Wyniki wskazują, że szkolenie dzieciaków na chochołowskich obiektach wygląda całkiem dobrze. No bo tak: w skokach narciarskich w rywalizacji chłopców (roczniki 2012-2013) wygrał Antoni Kidoń, a w rywalizacji dziewczynek trzecia była Emilia Antosz. Z kolei w kombinacji norweskiej zarówno Kidoń, jak i Antosz, zajęli drugie miejsca. Innymi słowy inwestycja w obiekty już zaczyna przynosić owoce.
„Takich skoczni powinno być więcej”
– Takich skoczni powinno być coraz więcej. To powoduje, że coraz więcej dzieciaków garnie się do sportu, a to cieszy. Jak byłem dzieckiem, jadąc do Zakopanego w wielu miejscowościach widziałem małe skocznie, nawet takie usypywane ze śniegu. Aby skoki narciarskie naprawdę się rozwijały, takich obiektów powinno być jak najwięcej, i to nie tylko w górach – mówił Adam Małysz przy okazji powstawania skoczni w Chochołowie (cytat za „Gazetą Wyborczą”).
Podobnie wypowiadał się w rozmowie z nami, gdy odwiedziliśmy go niedługo po tym, jak został wybrany na prezesa Polskiego Związku Narciarskiego. Mówił wówczas, że chciałby postawić skocznię nawet w Suwałkach, bo to przecież najzimniejszy region Polski, ale też dużych ośrodkach miejskich. Na obiekty HS 15 czy HS 20 miejsce znajdzie się w końcu właściwie wszędzie, a kto wie – może duży talent czeka w Warszawie czy Poznaniu? Nieoficjalnie wiemy też, że w związku mają plany na przemieszczanie się po kraju z mobilną skocznią narciarską. Tak, by każdy, kto chce, mógł spróbować skoków w rodzinnej miejscowości lub w jej pobliżu.
Wróćmy jednak do Chochołowa. Bo to nie tak, że skoro to Podhale i góry, to dzieciaki z tamtej okolicy miały gdzie trenować, a nowo powstałe skocznie okazały się jedynie kolejnym takim miejscem. Nie, w momencie gdy je stawiano… w okolicy nie działały właściwie żadne podobne obiekty. Nawet kompleks Średniej Krokwi w Zakopanem był wówczas przed remontem i systematycznie niszczał.
– Niestety nasze małe skocznie dla dzieci podupadły, poszły w zapomnienie, jak w wielu innych miejscach w Polsce, a przecież nasi wspaniali mistrzowie Adam Małysz i Kamil Stoch, stale powtarzają, że trzeba odbudowywać i uruchamiać małe skocznie dla dzieci, że nie można dać się uśpić sukcesom. Jako wójt uznałem, że nie można zaprzepaścić tych naszych tradycji, tego, co stworzyli nasi mistrzowie. Szczególnie dzisiaj sport jest potrzebny dzieciom jak nigdy – mówił przy okazji otwarcia obiektów w Chochołowie Józef Babicz, wójt gminy Czarny Dunajec.
CZYTAJ TEŻ: „PROJEKT NA MEDAL”, CZYLI JAK KS CHOCHOŁÓW SPŁACA KREDYT ZAUFANIA
Wraz z otwarciem obiektów w klubie wprowadzono program szkolenia dzieci i młodzieży. Chodziło szczególnie o aktywizację osób z obszarów wiejskich. To zresztą kolejna rzecz, na którą uwagę zwracał nam Małysz – nawet w Zakopanem większość skoczków w różnych grupach wiekowych pochodzi… spoza miasta, głównie okolicznych wsi. To tam garną się do sportu. W miastach, nawet takich wielkości Zakopanego, możliwości spędzenia czasu jest po prostu więcej, mnóstwo rzeczy odrywa od sportu.
Podobnie opowiada nam o tym Jakub Kot, były skoczek, dziś trener i ekspert telewizyjny:
– Takie skocznie są bardzo ważne w procesie kształcenia skoczków. Potrzebujemy takich obiektów. Nie sposób jednak postawić skocznię, by niszczała, musi iść za tym cały system. Osoba, która się tym zajmie, szkółka, sprzęt i tak dalej. Trzeba tym rozsądnie zarządzać. Chochołów ma świetną lokalizację. Blisko jest Zakopane, ale ościenne wioski: Chochołów, Witów, Dzianisz – tam jest dużo dzieci, które chcą skakać. Dzięki takim skoczniom mogą trenować. Ta piramida od dołu musi być jak najszersza.
Piramida? Buduje się
W Chochołowie dbają o to, by wspomniana przez Kota piramida miała solidne fundamenty. Jak wspominaliśmy: budowa skoczni była tak naprawdę częścią planu dotyczącego szkolenia dzieci i młodzieży z terenów wiejskich, a nie celem samym w sobie. Za jej sprawą klub chciał dążyć do postanowionego sobie celu nadrzędnego – czyli właśnie aktywizacji dzieci, zachęcenia ich do ruchu, a przy odrobinie szczęścia również wyłowieniu talentów i, kto wie, może wychowaniu przyszłego mistrza.
Jak na razie najlepszym skoczkiem w historii Chochołowa jest Robert Mateja. Kombinatorów na poziomie było kilku. Teraz pojawiła się Joanna Kil, reprezentująca barwy tamtejszego klubu. Potencjał w tej miejscowości i jej najbliższych okolicach jest więc na pewno, a dzięki temu, że skocznie istnieją, zdolne dzieciaki nie muszą dojeżdżać codziennie na treningi choćby do Zakopanego. Mają obiekty bliżej.
CZYTAJ TEŻ: JOANNA KIL: „JESTEM LEPSZĄ BIEGACZKĄ, ALE SKOKI DAJĄ MI ADRENALINĘ”
W dodatku w Chochołowie – dzięki współpracy z Bankiem Gospodarstwa Krajowego i „Projektem na medal” – część dzieci może trenować za darmo. Jak mówił nam Józef Zborowski:
– Stworzyliśmy piramidę, której podstawą zostało szkolenie dzieci i młodzieży. Przedsięwzięcie udało się zrealizować dzięki BGK, który zaczął wspierać ów projekt. A on już wydał swoje owoce w postaci pierwszych medali dla Klubu Sportowego Chochołów. Efekty są takie, że dziś nasz klub jest w polskiej czołówce w zawodach Orlen Cup w kategorii „Kids”. A jesteśmy najmłodszym klubem w kraju, powstaliśmy w 2009 roku. Zależy nam na piramidzie szkolenia, zaangażowaniu w nabór rodziców, sprawnym systemie identyfikacji talentów.
Prezes klubu podkreślał też, że w KS-ie trenuje około stu dzieciaków mających licencję klubową, a nawet dwie setki korzystają z treningów w ramach „Projektu na medal”. Kilka lat temu było ich nawet więcej, ale część odpłynęła w czasie pandemii. Niemniej, jak na tak młody klub, to i tak świetny wynik, pokazujący, ile mogą zdziałać obiekty postawione w dobrym miejscu.
I oby takich przykładów było tylko więcej.
Fot. Materiał własny