Reklama

Czy wyścig ślimaków w Ekstraklasie zwiastuje blamaż w Europie?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

13 kwietnia 2024, 10:40 • 8 min czytania 30 komentarzy

Jakkolwiek zakończy się tegoroczna rywalizacja o mistrzostwo Polski, jedno jest właściwie pewne już teraz – przyszły triumfator Ekstraklasy nie będzie mógł się poszczycić zbyt imponującym dorobkiem punktowym. Mamy bowiem do czynienia w czołówce z pierwszym od paru lat wyścigiem ślimaków. A to oczywiście powoduje niepokój w kontekście kolejnej edycji europejskich pucharów. Czy słabi – w sensie liczby zgromadzonych punktów – medaliści oznaczają jednak z automatu słabych reprezentantów polskiej ligi w na arenie międzynarodowej?

Czy wyścig ślimaków w Ekstraklasie zwiastuje blamaż w Europie?

Postanowiliśmy sprawdzić, jak to wyglądało w przeszłości.

Wyścig ślimaków, choć nie rekordowy

Przede wszystkim wypada sobie zadać pytanie – czy aby na pewno czołówka w bieżącym sezonie spisuje się aż tak strasznie słabo? Odpowiedź, wbrew pozorom, nie jest taka oczywista. Jeśli zestawimy dokonania ekip walczących o mistrzowski tytuł w bieżącej kampanii ligowej z rezultatami wykręcanymi przez kandydatów do pierwszego miejsca w tabeli w paru poprzednich latach, no to rzeczywiście – tegoroczni pretendenci do tytułu wypadają w takim porównaniu nad wyraz nędznie. Dość powiedzieć, że w sezonie 2022/23 Raków Częstochowa po 27 seriach spotkań miał na swoim koncie aż 62 oczka, natomiast Legia Warszawa w sezonie 2020/21 na tym etapie rozgrywek mogła się już pochwalić 64 punktami w dorobku. Z kolei w sezonie 2021/22 zajmujący wtedy trzecie miejsce w stawce Lech Poznań na dystansie 27 kolejek zgromadził 55 punktów. Obecnie taki wynik gwarantowałby “Kolejorzowi” pozycję lidera niezależnie od tego, co się wydarzy w Ekstraklasie w ten weekend.

Mamy więc do czynienia z ewidentnym spowolnieniem w czołówce. Po części oczywiście wynikającym z tego, że do walki o najwyższe cele dołączyły dwie ekipy, po których się tego kompletnie nie spodziewano – Jagiellonia Białystok oraz Śląsk Wrocław. A druga strona tego medalu jest taka, że dotychczasowi potentaci – przede wszystkim Raków Częstochowa i Lech Poznań – zauważalnie zredukowali prędkość. To samo można zresztą powiedzieć o Pogoni Szczecin i Legii Warszawa.

Jeśli jednak zerkniemy w przeszłość trochę głębiej, to zaraz się okaże, że rywalizacja o mistrzostwo w bieżących rozgrywkach nie toczy się wcale rekordowo powolnym tempem, przynajmniej jak na polskie realia. Spójrzmy choćby na sezon 2019/20, gdy złote medale padły finalnie łupem zawodników warszawskiej Legii. Po 27 kolejkach “Wojskowi” mieli na swoim koncie 54 punkty – niewiele więcej, niż w tym momencie Jagiellonia. Natomiast grupa pościgowa spisywała się wówczas nieco słabiej. Drugie miejsce w tabeli zajmował bowiem Piast Gliwice (46 punktów), trzeci był Śląsk Wrocław (43 punkty), a czwarta – Cracovia (42 punkty). Jeszcze bardziej skrajny przypadek to sezon 2014/15, kiedy ani jednemu zespołowi nie udało się przekroczyć bariery 50 zdobytych punktów po 27 meczach w lidze. Jagiellonii Białystok do stania na najniższym stopniu podium wystarczały wtedy 42 punkty – tyle samo, ile obecnie ma siódmy w tabeli Górnik Zabrze.

Reklama

Oczywiście trzeba tu postawić zastrzeżenie, że w 2015 roku walka o tytuł rozstrzygnęła się w ramach grupy mistrzowskiej, po podziale punktów. To wpływało na przebieg rozgrywek, na długofalowe kalkulacje czynione przez poszczególnych szkoleniowców. No ale w takim razie sięgnijmy jeszcze dalej, bo do sezonu 2010/11, kiedy liderującej po 27 kolejkach Wiśle Kraków zaledwie 53 punkty wystarczały do posiadania… dziesięciu oczek przewagi nad wiceliderem. “Biała Gwiazda” właśnie w 27. serii spotkań przypieczętowała wówczas mistrzowski tytuł dzięki triumfowi 1:0 nad Cracovią. Tymczasem dziś Jagiellonia, punktująca niemal dokładnie w takim samym tempie, nie może być nawet pewna zakończenia ligowej kampanii na podium, a jej przewaga nad Śląskiem Wrocław wynosi zaledwie dwa punkty.

źródło danych: 90minut.pl

150 punktów – tyle udało się zebrać ekstraklasowemu TOP3 – Jadze, Śląskowi i Lechowi – przez 27 kolejek sezonu 2023/24. Jako się rzekło, jest to wynik marny, ale na przestrzeni ostatnich dwudziestu sezonów obserwowaliśmy aż sześć przypadków gdy czołówka w analogicznym momencie sezonu punktowała jeszcze wolniej.

Wyścig żółwi a europejskie puchary

Przyjmijmy zatem na potrzeby naszej luźnej analizy, że możemy mówić o wyścigu ślimaków w przypadku, gdy trzy najlepsze ekipy w Ekstraklasie punktują ze średnią nieprzekraczającą 1,85 na mecz. Czy wyłonieni w takich okolicznościach pucharowicze dają sobie później radę w Europie?

Reklama

A może – eurowpierdol jest gwarantowany?

Jeśli chodzi o omawiane sezony, pierwszy tego rodzaju przypadek wydarzył się we wspomnianym już 2011 roku. Ostatnie jak dotąd mistrzostwo kraju w swoich dziejach wywalczyła wówczas Wisła Kraków, na drugim miejscu w tabeli znalazł się Śląsk Wrocław, trzecia pozycja (plus Puchar Polski) przypadła Legii Warszawa, a na czwartej lokacie ligowe zmagania zakończyła Jagiellonia Białystok. I już mamy pierwszy dowód na to, że ślimacza prędkość rywalizacji o mistrzostwo nie musi wcale zwiastować kompromitacji w rozgrywkach międzynarodowych. Co się bowiem wydarzyło w sezonie 2011/12? Wiśle nie udało się wprawdzie wedrzeć do upragnionej Ligi Mistrzów, ale później dotarła ona do 1/16 finału Ligi Europy. Również Legia zdołała wyjść z grupy w LE. Śląsk poległ w kwalifikacjach, ale nie bez walki – pozostawił w pokonanym polu Dundee United oraz Lokomotiw Sofia. Tylko Jagiellonia zupełnie nawaliła, zbierając po głowie od Irtyszu Pawłodar.

Teraz weźmy pod lupę ligową kampanię 2011/12, ponieważ wtedy również czołówka nie zgromadziła zbyt imponującej liczby punktów. Tytuł zgarnął Śląsk Wrocław, wicemistrzostwo przypadło Ruchowi Chorzów, trzecie miejsce zajęła ponownie Legia Warszawa (znowu z Pucharem Polski), a czwarty był Lech Poznań. Tym razem jednak pozytywnego zaskoczenia w Europie nie było. Śląsk został zdemolowany w eliminacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy (pamiętne 4:10 z dwumeczu z Hannoverem), Ruch przerżnął 0:7 w dwumeczu z Viktorią Pilzno, a Lech nie sprostał sztokholmskiemu AIK-owi. Legia z kolei poległa w konfrontacji z Rosenborgiem.

W sezonie 2014/15 późniejsi pucharowicze – Lech Poznań, Legia Warszawa, Jagiellonia Białystok oraz Śląsk Wrocław – znowu zapewnili sobie bilet do Europy w nieszczególnie imponującym stylu, nie przekraczając średnio 1,85 punktu na mecz. Ale w pucharach nie wyglądało to jednak najgorzej. “Kolejorz”, choć pogrążył się w kryzysie, dotarł do fazy grupowej Ligi Europy. To samo udało się Legii Warszawa. Niestety “Jaga” znów się nie popisała, tym razem w konfrontacji z Omonią Nikozja, no a Śląsk zgodnie z przewidywaniami nie sprostał IFK Goteborg. Podsumowując – bez szału, ale i bez katastrofy. Ciekawe, że to już drugi przypadek, gdy “podwójny” sezon polskich klubów w fazie grupowej europejskich rozgrywek nastąpił bezpośrednio po pełnym potknięć wyścigu o mistrzostwo kraju.

Jan Urban i Jakub Błaszczykowski przed meczem Fiorentina – Lech w Lidze Europy 2015/16

Sezon 2015/16 także upłynął pod znakiem wahań formy w czołówce. Ostatecznie stanęło na mistrzostwie i pucharze dla Legii, a za jej plecami rozgrywki zakończyły ekipy Piasta Gliwice, Zagłębia Lubin oraz Cracovii. “Wojskowi” w kolejnej odsłonie europejskich zmagań zdołali jednak osiągnąć jeden z największych sukcesów w swej najnowszej historii – awansowali do fazy grupowej Champions League, a później zdołali jeszcze przeskoczyć do 1/16 finału Ligi Europy. Natomiast reszta towarzystwa nie popisała się w Europie – Piast zebrał manto na wejściu od IFK Goteborg, a Cracovię powiozła Shkendija Tetowo. Kompromitacji uniknęło Zagłębie, któremu udało się nawet wyrzucić za burtę LE renomowanego oponenta, Partizan Belgrad, no ale “Miedziowi” także nie przebrnęli eliminacji.

Ostatnie dwa przypadki to sezony 2017/18 i 2019/20, gdy ligowa topka nie wzniosła się nawet na poziom średniej 1,8 punktu na mecz.

W 2018 roku mistrzem została Legia, a za nią uplasowały się Jagiellonia, Lech oraz Górnik Zabrze. No i tutaj faktycznie dało się odczuć, że oddelegowaliśmy do europejskich pucharów dość przypadkowego mistrza, bo “Wojskowi” skompromitowali się w dwumeczu ze Spartakiem Trnawa. Z kolei Lech nie poradził sobie z Genk, a Górnik został zmiażdżony przez AS Trenczyn. Małą niespodziankę sprawiła zaś Jagiellonia, eliminując portugalskie Rio Ave, ale zaraz potem wyhamował ją Gent.

Natomiast latem 2020 roku w międzynarodowych rozgrywkach reprezentowały nas Legia, Lech, Piast oraz Cracovia (zdobywa Pucharu Polski, w lidze poza TOP4). Znów z dość żałosnym efektem, przynajmniej w trzech przypadkach. “Wojskowi” skompromitowali się bowiem w starciu z Omonią Nikozja, Piast został zmieciony z planszy przez Kopenhagę, a Cracovia przez Malmo FF. Pozytywnie zdołał jednak zaskoczyć “Kolejorz”. Podopieczni Dariusza Żurawia przeszli jak burza przez eliminacje do Ligi Europy, a zmagania w fazie grupowej zaczęli od pasjonującego starcia z Benficą. Potem zabrakło im jednak paliwa do rywalizacji na kilku frontach.

Nie ma reguły

Nie ma więc chyba powodu, by z góry zakładać, że przyszli pucharowicze skompromitują Ekstraklasę na międzynarodowej scenie. Niekiedy faktycznie takie ślimacze sezony w czołówce otwierały wrota do Europy przed klubami, które zupełnie nie były gotowe na rywalizację w pucharach. Ale już drużyny o ugruntowanej pozycji na krajowej scenie, z odpowiednią podbudową w postaci solidnego współczynnika UEFA, potrafiły pokazać się w europejskich rozgrywkach z zupełnie niezłej strony, nawet jeśli wcześniej w lidze niemiłosiernie męczyły bułę.

Wystarczy raz jeszcze podkreślić, że pierwszy i jak dotąd jedyny awans polskiego klubu do fazy grupowej Ligi Mistrzów w XXI wieku nastąpił akurat w momencie, gdy Legia Warszawa miała za sobą niezwykle trudną kampanię w lidze, naznaczoną przez zmianę szkoleniowca, i złapała rytm dopiero w połowie rundy zasadniczej.

Guilherme w meczu ze Sportingiem w Lidze Mistrzów 2016/17

Wszystko to oczywiście nie oznacza, że cieszymy się, iż mamy w Ekstraklasie znowu do czynienia z rywalizacją o tytuł, która składa się z nieustannych potknięć i kryzysów w ligowej topce. Emocji teoretycznie nie brakuje, bo o miejsca premiowane występem w europejskich pucharach będzie się biło – zapewne aż do ostatniej kolejki – aż sześć ekip, a niezłego zmieszania w tym temacie może jeszcze narobić Wisła Kraków, jeśli uda jej się sięgnąć po Puchar Polski i gwizdnąć ekstraklasowiczom sprzed nosa jeden pucharowy bilet. Wciąż jednak wydaje się nam, że korzystniejszą dla Ekstraklasy była sytuacja, gdy kwestię tytułu rozstrzygali między sobą naprawdę konkretni pretendenci do tronu: Raków Papszuna, Lech Skorży czy Pogoń Runjaica. Określenie tegorocznego mistrza kraju mianem “przypadkowego” byłoby oczywiście przesadą, ale niewątpliwie nie będzie to mistrz budzący równie wielki respekt, co wcześniej “Kolejorz” czy Raków.

Oby nie miało to przełożenia na europejskie puchary. Pomału przyzwyczajamy się już do tego, że przynajmniej przebrnięcie przez fazę grupową Ligi Konferencji znajduje się w zasięgu przedstawicieli Ekstraklasy. I nie chcielibyśmy od tego w żadnym wypadku odwykać.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
0
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Ekstraklasa

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
0
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

30 komentarzy

Loading...