Reklama

Za rogiem wielki sukces, za kulisami walka o wpływy. W Stuttgarcie jak zawsze jest wesoło

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

06 kwietnia 2024, 08:26 • 16 min czytania 1 komentarz

„Po całym tym gównie, ruszamy w podróż” – śpiewają kibice VfB Stuttgart, nie mogąc się doczekać powrotu swojego ukochanego klubu do europejskich pucharów. Ekipa „Szwabów” plasuje się obecnie na trzecim miejscu w tabeli Bundesligi, z niewielką stratą do drugiego w stawce Bayernu Monachium i dość bezpieczną przewagą nad RB Lipsk, które okupuje piątą pozycję. Podopieczni Sebastiana Hoenessa, choć nieco przyćmieni przez niesamowite wyczyny Bayeru Leverkusen, naprawdę imponują formą w tym sezonie. Ale to jeszcze nie oznacza, że zespół ze Stuttgartu ma już za sobą okres wpadek i organizacyjnych zawirowań. Za kulisami trwa bowiem w VfB zajadła walka o wpływy.

Za rogiem wielki sukces, za kulisami walka o wpływy. W Stuttgarcie jak zawsze jest wesoło

Między innymi dlatego ultrasi nie koncentrują się w pełni na wspieraniu zawodników Stuttgartu, ale uderzają też z coraz większą zajadłością we władze klubu, a także w inwestorów z Porsche, których podejrzewają o niecne intencje.

Zwrot w stronę wychowanków

VfB Stuttgart to klub tradycyjnie mocny i znaczący na niemieckiej mapie piłkarskiej. W 1978 roku „Szwaby” powróciły do najwyższej klasy rozgrywkowej po krótkim pobycie na jej zapleczu i od tego czasu zaliczały się – oczywiście z przerwami, choć niekoniecznie długimi – do ligowej czołówki.

W sezonie 1983/84 udało się Stuttgartowi sięgnąć po pierwsze w erze Bundesligi mistrzostwo kraju. W drużynie aż roiło się wówczas od dużych postaci niemieckiego futbolu. Karl Allgower, Peter Reichert, Guido Buchwald, Gunther Schafer, Karlheinz Förster… Wielkie nazwiska można wyliczać długo. Kiedy do Stuttgartu przyjeżdżał Bayern czy HSV, na trybunach Neckarstadionu zasiadało nawet około 70 tysięcy widzów, tak wielką popularnością cieszył się w tamtych latach zespół. Kolejne mistrzostwo udało się natomiast zdobyć w sezonie 1991/92, gdy szkoleniowcem klubu był kontrowersyjny Christoph Daum. Stuttgart wydarł wówczas rywalom tytuł w dramatycznych okolicznościach, triumfując w ostatniej kolejce nad Bayerem Leverkusen po trafieniu wspomnianego już Buchwalda w 86. minucie gry. Równoległe potknięcie bezpośrednich ligowych konkurentów sprawiły, że mistrzowska patera przypadła właśnie „Szwabom”.

Sukcesu nie udało się jednak spożytkować w Champions League.

Reklama

Narozrabiał nie kto inny, jak właśnie wzmiankowany Daum, który popełnił katastrofalną w skutkach pomyłkę w trakcie eliminacji do Ligi Mistrzów 1992/93. Pisaliśmy na Weszło: „Jego Stuttgart wygrał pierwszy mecz z Leeds United aż 3:0 przed własną publicznością, by w rewanżu zebrać po głowie aż 1:4. Zasada goli wyjazdowych premiowałaby jednak w takich okolicznościach niemiecką drużynę. Gdyby nie to, że jej trener… złamał zasady rozgrywek. Dokonał nielegalnej zmiany, która sprawiła, że Stuttgart miał jednocześnie czterech obcokrajowców na boisku, co było w tamtym czasie nielegalne w Champions League. UEFA wlepiła drużynie Dauma walkowera i zadecydowała o zorganizowaniu trzeciego, dodatkowego meczu. Na neutralnym terenie Leeds wygrało 2:1 i sen Stuttgartu o wielkiej europejskiej przygodzie został brutalnie przerwany. Nieznające litości angielskie media przechrzciły potem nieszczęsnego szkoleniowca, nazywając go: Christoph Dumb”.

Tak czy owak, przez Stuttgart regularnie przewijali się naprawdę klasowi zawodnicy. Od Juergena Klinsmanna poczynając, przez Matthiasa Sammera czy Fritza Waltera, po Frediego Bobicia, Krasimira Bałykowa i Giovane Elbera. Gwiazd w zespole zdecydowanie nie brakowało. Tę ostatnią trójkę określano nawet jako: „das Magische Dreieck”. „Magiczny Trójkąt”. Z wynikami w drugiej połowie lat 90. było jednak różnie, a często po prostu rozczarowująco, dlatego w 2000 roku z pozycji prezesa klubu ustąpił Gerhard Mayer-Vorfelder – miłośnik futbolu, działacz DFB i polityk Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, którzy rządził w Stuttgarcie od ćwierćwiecza. Poprowadził zespół nie tylko do dwóch tytułów mistrzowskich oraz triumfu w Pucharze Niemiec, ale również do dwóch występów w finałach europejskich pucharów. W 1989 roku ekipa „Szwabów” musiała jednak uznać wyższość Diego Maradony i jego Napoli w finale Pucharu UEFA, a dziewięć lat później – tym razem w starciu decydującym o losach Pucharu Zdobywców Pucharów – lepsza okazała się londyńska Chelsea, której zwycięstwo zapewnił Gianfranco Zola.

Gerhard Mayer-Vorfelder w towarzystwie Seppa Blattera i Franza Beckenbauera

W 2000 roku klub we władanie objął Manfred Haas i z miejsca stanął przed trudnym zadaniem. Z jednej strony – fani narzekali na kiepskie wyniki sportowe, które należało natychmiast podreperować, by uspokoić nastroje. Z drugiej – prawdziwe utrapienie stanowiły pozostawione przez poprzedniego prezesa długi, których trzeba było się jak najprędzej pozbyć, by klub się po prostu nie zawalił pod ciężarem własnych zobowiązań. Haas zaczął więc od czyszczenia budżetu, lecz początkowo szło mu to jak po grudzie. Poprzednia ekipa zawarła bowiem mnóstwo niekorzystnych dla VfB kontraktów, a sowicie opłacani zawodnicy ani myśleli iść z klubem na ugodę. Co gorsza, potężne obciążenie stanowiły w dużej mierze umowy graczy, którzy nie gwarantowali wystarczająco wysokiej jakości na boisku.

Dlatego Haas postanowił radykalnie zmienić dotychczasowy finansowy model funkcjonowania klubu. Założył spółkę inwestycyjną, zapewniającą stowarzyszeniu dopływ kapitału. Okazało się to niezłym pomysłem. Już w styczniu 2002 roku klub pozwolił sobie nawet na pobicie dotychczasowego rekordu transferowego. Do Stuttgartu za 7,5 miliona euro trafił portugalski obrońca, Fernando Meira. Transakcję sfinansowali akcjonariusze spółki – działacze, sponsorzy i mecenasi klubu.

Reklama

„Pieniądze będą zwracane wraz z odsetkami. Innymi słowy – klub nie zaciąga już kolejnych długów w bankach, tylko wobec spółki. Jednocześnie spółka ta w stu procentach zależna jest od klubu”

Rolf Rüssmann, dyrektor sportowy Stuttgartu, na łamach „Die Welt”

Od strony sportowej za wyciąganie zespołu z tarapatów w latach 1999–2001 odpowiadał natomiast Ralf Rangnick, przed laty skaut i trener młodzieży w VfB. Niemiec summa summarum zbyt długo na stanowisku szkoleniowca nie wytrzymał, ale i tak nadał zespołowi odpowiedni kierunek rozwoju, odważnie opierając drużynę na tak zwanych „młodych wilczkach”. Swoje szanse otrzymali u niego Timo Hildebrand, Aleksandr Hleb, Christian Tiffert czy Andreas Hinkel, a wkrótce dołączył do nich także Kevin Kuranyi. Następnie drużynę przejął Felix Magath i już w 2003 roku Stuttgart, zbudowany wokół piłkarzy, którym ledwo co stuknęła dwudziestka, zajął drugie miejsce w Bundeslidze. Kolejne lata były niemal równie udane, aż wreszcie w sezonie 2006/07 klub – już z Arminem Vehem u steru – powrócił na ligowy tron. Najlepszym piłkarzem rozgrywek został wybrany Mario Gomez, zaledwie 21-letni wychowanek VfB. Można więc powiedzieć, że klub ze stolicy Badenii-Wirtembergii osiągnął stan bliski doskonałości. Nie dość, że znowu święcił triumfy, to jeszcze w oparciu o graczy z wielkim potencjałem. Czegóż chcieć więcej?

„Dzika Młodzież”. Tak niemieckie media zwykły określać mistrzowski Stuttgart.

Dziadostwo Schalke, „Dzika Młodzież”, feta wszech czasów – mistrzowski sezon VfB Stuttgart

– Nasi wychowankowie zdecydowanie byli największymi beneficjentami finansowego kryzysu ligi – przyznał „BILD-owi” Thomas Albeck, dawniej jeden z dyrektorów akademii Stuttgartu. Upadek grupy KirchMedia, płacącej przecież krocie za prawa do transmitowania Bundesligi, zmusił działaczy wielu klubów do odważniejszego postawienia na wychowanków. Na początku XXI wieku „Szwaby” stały się liderem tego procesu. – Przez osiemnaście miesięcy nie było środków na dokonywanie transferów gotówkowych i nagle tacy piłkarze jak Hildebrand, Hinkel czy Kuranyi stali się najlepszą opcją do załatania braków. Po dwóch latach znaleźliśmy się z tymi chłopakami w Lidze Mistrzów. Wraz z upływem lat kolejne kluby zdały sobie sprawę, że inwestycja w młodzież po prostu się opłaca.

Do pełni szczęścia zabrakło tylko zdobycia podwójnej korony, ale w finale Pucharu Niemiec 2006/07 roku lepsza okazała się niespodziewanie Norymberga. Z drugiej strony, potem kibice Stuttgartu pewnie wiele by dali za tego rodzaju zmartwienia. Ostatnie mistrzostwo na ulicach miasta świętowało przeszło ćwierć miliona fanów.

Niekończące się kłopoty

Znakomity system szkolenia stał się wizytówką Stuttgartu. Przez Neckarstadion przewinęli się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat między innymi Antonio Rüdiger, Sami Khedira, Timo Werner, Serdar Tasci, Sebastian Rudy, Ermin Bičakčić, Christian Gentner, Sven Ulreich, Daniel Didavi czy Andreas Beck. I wielu innych graczy, którzy porobili co najmniej przyzwoite kariery – czy to w niemieckiej ekstraklasie, czy to na jej zapleczu lub w którejś z niżej notowanych lig europejskich. Tylko że umiejętne promowanie utalentowanych zawodników szybko przestało współgrać z walką o najwyższe cele w Bundeslidze. Po mistrzostwie VfB wpadło w spiralę niekończących się zawirowań – raz kończyło ligowe zmagania w czołówce, by zaraz potem z niej wylecieć i martwić się o utrzymanie. Klubem wstrząsały też konflikty. Działacze użerali się między sobą, a niekiedy wstępowali też na wojenną ścieżkę z kibicami. Do tego podjęto sporo fatalnych decyzji w kwestii stanowiska trenera.

W 2016 roku „Szwaby” w końcu skapitulowały i zanotowały spadek z Bundesligi. Wróciły do niej szybko, bo awans na ulicach Stuttgartu świętowano już rok później, lecz euforia nie potrwała zbyt długo, ponieważ w sezonie 2018/19 doszło do kolejnej degradacji. Szczęście w nieszczęściu, że naprawa szkód ponownie potrwała tylko rok, ale obserwatorzy niemieckiej sceny piłkarskiej i tak zachodzili w głowę, jak można aż na taką skalę marnować tkwiący w Stuttgarcie potencjał.

Remedium na niekończące się problemy „Szwabów” miało znaleźć nowe szefostwo.

W grudniu 2019 roku prezesem VfB został ekscentryczny Claus Vogt; dyrektorem zarządzającym – świetne znany miejscowej publiczności Thomas Hitzlsperger; posadę dyrektora sportowego objął Sven Mislintat, piłkarski idealista i jeden z architektów sukcesu Borussii Dortmund za kadencji Juergena Kloppa; natomiast nowym trenerem został Pellegrino Matarazzo – ambitny amerykański szkoleniowiec włoskiego pochodzenia, znany z zamiłowania do brawurowego, ofensywnego futbolu. Ta ekipa na nowo tchnęła optymizm w całe środowisko skupione wokół drużyny „Szwabów”, co opisywaliśmy na naszych łamach: „Powrót do elity zajął zaledwie rok. W tym czasie bardzo dużo się zmieniło – wyjściowa jedenastka wyraźnie odmłodniała, zmniejszono liczbę trzydziestolatków o połowę, a sportowo zespół dał radę, utrzymując się przez cały sezon (oprócz dwóch pierwszych kolejek) na miejscu dającym awans do Bundesligi. W Stuttgarcie narodziły się też nowe gwiazdy. Sasa Kalajdzić był porównywany do Mario Gomeza, Silas Wamangituka brylował na skrzydle, Gregor Kobel zamurował bramkę, Atakan Karazor stał się solidnym wzmocnieniem środka pola, a Orel Mangala okazał się świetnym dryblerem. Wszyscy otrzymali szansę w podstawowym składzie w 2019 roku, natychmiast ją wykorzystując. Awansowali do Bundesligi. Do tego VfB grało przyjemnie dla oka, ponieważ Matarazzo nastawił zespół na ofensywę i intensywność, co zdało egzamin”.

„Nasza akademia straciła kontakt z pierwszą drużyną. Zbyt wielu naszych wychowanków nie zdążyło nawet zaistnieć w barwach VfB, a już znalazło się w innym klubie. Kibice mnie pytają, jak można było dopuścić do tego, że Serge Gnabry, choć urodził się w Stuttgarcie, karierę zawodową zaczął w Arsenalu, a teraz jest gwiazdą Bayernu. Te dwa organizmy – akademia i pierwszy zespół – powinny się nawzajem napędzać”

Thomas Hitzlsperger na łamach „The Guardian”

Jako beniaminek, Stuttgart poszedł za ciosem. Zachował swą ofensywną tożsamość i zajął solidne, dziewiąte miejsce w Bundeslidze. Nadal zarabiając krocie na transferach. Latem 2019 roku „Szwaby” zainkasowały przeszło 60 baniek za sprzedaż Benjamina Pavarda, Ozana Kabaka i Timo Baumgartla, a w trakcie kolejnych okienek transferowych do klubu wpłynęło dalszych 50 milionów za Gregora Kobela, Nicolása Gonzáleza czy Santiago Ascacíbara.

VfB Stuttgart – klub utopiony w błocie. Historia ostatnich afer i skandali

Stuttgart nie byłby jednak Stuttgartem, gdyby nie wpakował się w kolejną kabałę. Sezony spędzone poza Bundesligą, przebudowa stadionu, pandemia – wszystko to wpędziło drużynę w kłopoty finansowe, których nie udałoby się skutecznie załagodzić bez wyprzedaży kluczowych zawodników. Wkrótce na liście imponujących transakcji wychodzących znaleźli się więc również Sasa Kalajdzić, Wataru Endo, Konstantinos Mavropanos, Orel Mangala, Naouirou Ahamada czy Borna Sosa. Tylko że tego rodzaju polityka ponownie popchnęła „Szwabów” ku desperackiej walce o zachowanie miejsca w Bundeslidze. W sezonie 2021/22 podopieczni Matarazzo uplasowali się na piętnastej lokacie w tabeli – ostatniej gwarantującej bezpieczne utrzymanie. Rok później umknęli zaś kostusze po barażowym dwumeczu z Hamburgerem SV. W trakcie sezonu 2022/23 drużynę prowadziło w sumie aż czterech szkoleniowców – na prostą wyprowadził ją dopiero Sebastian Hoeneß.

Jak gdyby tego wszystkiego było mało, w Stuttgarcie doszło do kolejnej „wojny na górze”.

Mislintat odszedł jesienią 2022 roku i wylądował (na własną zgubę) w Ajaksie Amsterdam, Matarazzo – jako się rzekło – padł ofiarą kiepskich rezultatów, a Hitzlsperger wdał się w otwarty konflikt z prezesem Vogtem, no i ostatecznie on również opuścił klub. Spór tej dwójki przybrał zresztą dość żenujący przebieg – obaj panowie miesiącami obrzucali się łajnem w mediach i adresowali kolejnej listy otwarte do kibiców, gdzie zarzucali sobie nawzajem działanie na szkodę VfB. Rywalizację o władzę wygrał Vogt, ale sporym kosztem – zarząd klubu, który w 2019 roku zapracował na kredyt zaufania, utracił część wiarygodności.

Claus Vogt

Mogło się zatem wydawać, że przed Stuttgartem dalsze nieprzyjemności – być może jeszcze jeden spadek, powodujący finansowe cięcia i konieczność szybkiego zarobku na najlepszych zawodnikach? Cóż – nic bardziej mylnego. – Paradoksem problemów finansowych VfB było w ostatnich latach to, że klub funkcjonuje w otoczeniu, w którym problemy finansowe ma mało kto – pisał na naszych łamach Michał Trela. – Stuttgart to technologiczne centrum Niemiec. Mają tam siedziby liczne wielkie koncerny z branży IT oraz motoryzacyjnej. Do najbardziej znanych marek pochodzących z miasta należą Mercedes-Benz, Porsche czy Bosch. Według najnowszych wskaźników w tym szóstym pod względem liczby mieszkańców mieście w Niemczech zarabia się średnio najwięcej spośród wszystkich wielkich metropolii. Tak, jak było przez lata z Eintrachtem, niespecjalnie przekładało się to jednak na zamożność miejscowego klubu. Teraz może to jednak się zmienić, bo Stuttgartowi udało się zmieścić pod jednym dachem dwóch konkurujących ze sobą motoryzacyjnych gigantów. W poprzednich latach ważnym źródłem przychodów były dla klubu pieniądze z Mercedesa, którego logo widniało na koszulkach, który był sponsorem tytularnym stadionu i który wciąż ma 11 procent akcji. Teraz dopinana przez prawników jest sprzedaż dziesięciu procent akcji spółki firmie Porsche, której spółka córka przejęła też prawa do nazwy obiektu.

Giganci pod jednym dachem. Jak VfB Stuttgart próbuje stanąć na nogi

Transakcja ma sprawić, że w najbliższych miesiącach pojawi się w klubie stumilionowy zastrzyk gotówki. Nie ma ona zostać przeznaczona bezpośrednio na transfery, lecz posłużyć, by klub mocniej stanął na nogach. Spłata długów i inwestycje w infrastrukturę pośrednio powinny też jednak mieć spory wpływ na politykę sportową. Być może VfB wreszcie nie będzie musiało co roku wyprzedawać sreber rodowych, by zapewnić sobie funkcjonowanie w kolejnych miesiącach.

Spór w cieniu sukcesu

Pogłoski szybko znalazły potwierdzenie w faktach – Porsche rzeczywiście zainwestowało w ekipę „Szwabów”, otwierając przed nią nowe perspektywy. Choć nie obyło się bez kontrowersji, gdy przedstawiciele przedsiębiorstwa samochodowego wyrazili głośne niezadowolenie z faktu, że innym ważnym partnerem VfB – promującym się zresztą na froncie koszulek pierwszego zespołu – jest firma bukmacherska. Był to wyraźny sygnał, że Porsche nie będzie tylko cichym udziałowcem klubu.

Na tym dobre wieści się jednak nie skończyły. Wspomniany Sebastian Hoeness, trener ekipy VfB, nie ograniczył się bowiem wyłącznie do uratowania klubu przed powrotem na zaplecze Bundesligi. W bieżącym sezonie Stuttgart spisuje się naprawdę fenomenalnie i nie jest nazywany największą rewelacją rozgrywek wyłącznie dlatego, że jeszcze większą furorę robi w nich Bayer Leverkusen, będący na najlepszej drodze do wywalczenia mistrzostwa kraju. Przy całym jednak respekcie dla dokonań podopiecznych Xabiego Alonso, rezultaty wykręcane przez „Szwabów” także zasługują na szczególne uznanie. Zawodnicy Hoenessa są niepokonani w Bundeslidze od 27 stycznia, zajmują obecnie trzecie miejsce w tabeli i wciąż mogą marzyć o wicemistrzostwie Niemiec. Jeżeli uda im się uniknąć porażki w dzisiejszym wyjazdowym starciu z Borussią Dortmund, wyrosną już na murowanego kandydata do zajęcia miejsca premiowanego udziałem w kolejnej odsłonie Ligi Mistrzów.

Niebagatelne osiągnięcia dla zespołu, który dopiero co walczył w barażach o pozostanie w Bundeslidze.

W taktycznej układance Hoenessa wyjątkowo mocno błyszczą Deniz Undav, Serhou Guirassy oraz Maximilian Mittelstädt. Na komplementy zasłużyli również Hiroki Itō czy Chris Führich. Zresztą laurki można wystawiać wielu zawodnikom, bo styl gry preferowany przez Hoenessa jest stworzony do tego, by kreować nowych bohaterów. Stuttgart w sezonie 2023/24 stara się bowiem dominować nad rywalami w sposób zdecydowany, często grając na dużym ryzyku. Ma drugi najwyższy współczynnik spodziewanych goli w Bundeslidze (niższy tylko od Bayernu, lepszy nawet od Bayeru), wykonuje średnio prawie 50 podań progresywnych na mecz (trzeci wynik w lidze), jest bardzo konkretny pod bramką rywali (blisko 40% uderzeń to strzały w światło bramki), no i imponuje posiadaniem piłki. Jeśli chodzi o wykonane podania, znów – lepsze od VfB są tylko Bayer i Bayern. Nie ma więc ani grama przypadku w tym, jak wysoko w tabeli plasują się „Szwaby”.

Deniz Piłkarz Ulicy. Jak w wieku 27 lat Undav podbija Bundesligę i zadziwia Niemcy

Serhou Guirassy. Koszmar rywali i człowiek, który wyrównał rekord „Lewego”

Nie może zaskakiwać, że niedawno Hoeness przedłużył kontrakt ze Stuttgartem do 2027 roku. Była to zresztą swego rodzaju odpowiedź władz VfB na rosnące zainteresowanie Niemcem, którego media zza naszej zachodniej granicy wskazywały nawet jako potencjalnego następcę Thomasa Tuchela w Monachium. – Hoeness jest udoskonalaczem. Odkąd zawitał do Stuttgartu wiosną 2023 roku, wszyscy prowadzeni przezeń zawodnicy zrobili krok do przodu. Enzo Millot z niechlujnego młokosa stał się graczem robiącym różnicę w ofensywie. Atakan Karazor był prostym przecinakiem, a dziś gra rozważnie i znakomicie utrzymuje futbolówkę pod presją, niczym „szwabski Sergio Busquets”. Chris Führich niegdyś słynął z podejmowania złych wyborów na boisku, a obecnie jest piłkarzem międzynarodowego formatu, gra w kadrze – wylicza Simeon Kramer w materiale „Der Zeitungsverlag Waiblingen”. – Zatrudnienie i przedłużenie kontraktu z Hoenessem to zdecydowanie największy z dotychczasowych sukcesów Fabiana Wohlgemutha [który zastąpił Svena Mislintata w roli dyrektora sportowego VfB].

„Dzięki Sebastianowi Hoenessowi kibice Stuttgartu mogą rzeczywiście powiedzieć: nach all der Scheiße, auf die Reise (>>po całym tym gównie, ruszamy w podróż<<). I nie zapowiada się, by ta podróż miała się wkrótce skończyć”

Simeon Kramer na łamach „Der Zeitungsverlag Waiblingen”

Po raz ostatni Stuttgart zagrał w Lidze Mistrzów w sezonie 2009/10.

Czyli co – wreszcie koniec złych emocji? Pełna sielanka na MHPArena?

A gdzie tam! Na trybunach atmosfera jest gorąca nie tylko z uwagi na wyniki wykręcane przez podopiecznych Hoenessa. Kibice Stuttgartu kipią z wściekłości – nie podoba im się, że przewodniczącą rady nadzorczej w spółce akcyjnej została Tanja Gönner – znacząca postać w świecie wielkiego niemieckiego przemysłu, od lat działająca na styku biznesu i polityki. To ogromny cios w prezesa Clausa Vogta, który został najwyraźniej ograny w zakulisowej rozgrywce i zaczyna tracić kontrolę nad VfB. Tymczasem fani powołują się na ustne obietnice sprzed lat, gdy zapewniano ich, że prezes klubu (wybierany przez walne zgromadzenie) zawsze będzie łączył tę rolę z funkcją przewodniczącego rady nadzorczej. Chodzi oczywiście o to, by mógł on gwarantować poszanowanie dla słynnej reguły 50+1, którą znakomita większość niemieckich kibiców traktuje niczym świętość. Krótko mówiąc: sympatycy Stuttgartu chcą, by inwestorzy z Porsche czy Mercedesa byli narzędziem w rękach klubu, a teraz obawiają się, że to Stuttgart staje się narzędziem w rękach inwestorów. Vogt zaś podsyca emocje. Przekonuje na łamach „Kickera”, że to w pełni przemyślana akcja, wymierzona osobiście w niego. – Próbuje się usunąć mnie ze stanowiska – mówi. – Od początku swojej kadencji stawałem murem za członkami klubu, za naszym stowarzyszeniem, a co za tym idzie – za regułą 50+1. […] Wiem, że dla wielu osób w Stuttgarcie i poza nim moje podejście było jak drzazga w palcu.

– Obawiam się, że wpływ inwestorów na klub staje się zbyt duży – dodał Niemiec. Został za te słowa zrównany z ziemią na łamach „Stuttgarter Nachrichten” przez Alexandra Wehrlego, dyrektora generalnego klubu. – Claus spowodował wielkie szkody w ostatnich tygodniach. Działam w zawodowej piłce od przeszło dwudziestu lat, ale nigdy się nie spotkałem z sytuacją, by prezes tak dużego klubu samowolnie udzielał podobnych wywiadów. […] Przedstawiliśmy mu dwie opcje: jedna, w ramach której podążamy dalej razem z Porsche. Druga – bez Porsche. Ta druga nie oznaczała wcale upadku klubu. On sam podjął decyzję.

Bundesliga nie schodzi ze swojej drogi. Jak Niemcy uszczelniają regułę 50+1

Ultrasi także stracili cierpliwość do prezesa i żądają jego dymisji. Zdają sobie bowiem sprawę, że deal z Porsche od początku zakładał zmianę układu sił w spółce. „Członkowie klubu zostali sprzedani i zdradzeni” – głosił napis na jednym z transparentów. Przed tygodniem pierwszy kwadrans domowego starcia Stuttgartu z Heidenheim odbył się bez dopingu. Duża część kibiców przybyła na stadion w czarnych ubraniach, a ultrasi symbolicznie zadymili obiekt. Ciemne chmury nad VfB – znowu. A trzeba dodać, że fani Stuttgartu to grupa, z którą należy się liczyć. Klub ma około 85 tysięcy członków, na mecze u siebie przyciąga średnio 54 tysiące fanów, a na wyjazdy za ekipą „Szwabów” jeździ na ogół około pięciu tysięcy zapaleńców, choć rekordowo wielkie ekipy wyjazdowiczów liczą nawet około 15 tysięcy osób.

***

A zatem w Stuttgarcie sporo się zmieniło, ale sporo też pozostało po staremu. Na boisku od roku zgadza się właściwie wszystko, natomiast zakulisowe spory trwają w najlepsze i nie gasną nawet w obliczu zbliżającego się wielkimi krokami sukcesu, jakim będzie wielki powrót do europejskich pucharów.

Tam chyba nie może być za spokojnie.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Prezes Pogoni uderza w sędziów po porażce w finału Pucharu Polski. „Powinni przejść na emeryturę”

Bartek Wylęgała
9
Prezes Pogoni uderza w sędziów po porażce w finału Pucharu Polski. „Powinni przejść na emeryturę”

Niemcy

Piłka nożna

Prezes Pogoni uderza w sędziów po porażce w finału Pucharu Polski. „Powinni przejść na emeryturę”

Bartek Wylęgała
9
Prezes Pogoni uderza w sędziów po porażce w finału Pucharu Polski. „Powinni przejść na emeryturę”

Komentarze

1 komentarz

Loading...