Zaczęło się bardzo dobrze dla Czerwonych Diabłów. Alejnadro Garnacho wyskoczył spomiędzy obrońców, minął bramkarza, trafił do siatki. Szybko zrobiło się mniej przyjemnie. Sędziowie zauważyli w tej akcji spalonego i gola nie uznali. A Liverpool przeszedł do ataku i zaczął okrutnie cisnąć biedną defensywę Manchesteru United. A na koniec nawet nie wygrał, bo piłka nożna to jednak głupi sport.
Bardzo głupi, bo oglądasz pierwszą połowę takiego meczu i czujesz, że jedni tu grają w piłkę, a drudzy nie. Potem patrzysz na rezultat i pukasz się w głowę.
– Kto tu kogo zdominował? – pytasz na głos. Do przerwy odpowiedź była prosta.
Podopieczni Jurgena Kloppa pierwsze sygnały swojej dominacji wysyłali za sprawą Dominika Szoboszlaia. Węgier najpierw spartolił doskonałą okazję sam na sam, później nie najlepiej poradził sobie w kolejnej i w jeszcze następnej. Choć sam wygenerował tylko tymi trzema strzałami 0,8 mitycznego xG, to gol nie był mu dziś dany. Zresztą nie tylko jemu.
Manchester United – Liverpool 2:2. Milion strzałów, (nie)milion goli
The Reds w ogóle nie byli dziś zbyt skuteczni. Defensywa gospodarzy prezentowała się w najlepszym wypadku tak sobie, a piłkarze Kloppa jak już dochodzili do okazji strzeleckich, to przeważnie obijali kibiców za bramką Andre Onany. W końcu coś tam trafili, ale przy tylu próbach, to każdy głupi znalazłby wreszcie drogę do siatki. Czerwone Diabły powinny schodzić na przerwę ze stratą kilku goli, a ostatecznie przegrywały jedynie 0:1.
Piłkarze z Manchesteru nie zasłużyli w tym meczu na nic więcej niż niski wymiar kary. United musieli dalej być w szoku po dotkliwej porażce z Chelsea, bo inaczej nie da się wytłumaczyć tej beznadziei. Wiele ich zagrań bardziej przypominało nieme slapstickowe komedie niż zachowania piłkarzy grających na co dzień w Premier League, ale rozgrzeszymy podopiecznych Erika ten Haga – na tle Liverpoolu wielu prezentuje się poniżej krytyki.
Nawet jeśli tenże Liverpool ma problem z trafieniem między słupki i też zasługuje na kilka słów krytyki. Szczególnie za grę tuż po zmianie stron.
Panie Jarellu, nie…
Podstawowy problem gości już nazwaliśmy – chodzi o nieskuteczność. Tę strzelecką niemoc podlał szczyptą niepewności całkiem jeszcze młody Jarell Quansah. Stoper The Reds to osoba, której zawdzięczamy w tym meczu nie byle jakie emocje. Zamiast liczyć kolejne nieudane próby jego kolegów, zastanawialiśmy się, czy ci w ogóle zdołają dziś wywieźć z Old Trafford chociaż punkt.
Wszystko dzięki wymyślnemu podaniu Quansaha do Bruno Fernandesa. W trampkarzach takie zagrania określa się mianem „kryminału”. Lekko, wszerz boiska, z głową skierowaną ku ziemi – to się nigdy nie udaje. Chyba że celem Anglika była asysta przy golu rywali. To akurat wyszło mu całkiem nieźle.
W⚽️⚽️⚽️W
Koszmarny błąd Liverpoolu! I kosmiczny strzał Bruno Fernandesa z koła środkowego!
5⃣0⃣. gol w Premier League pic.twitter.com/yPXDgkuC13
— Viaplay Sport Polska (@viaplaysportpl) April 7, 2024
Piękny, bo katastrofa może być piękna, gol Fernandesa był pierwszym celnym strzałem Czerwonych Diabłów w tym meczu. Pierwszym przepisowym, bo Garnacho uderzał ze spalonego. Ale nie ostatnim godnym zapamiętania.
Niewykorzystane okazje lubią coś tam coś tam
Kobbie Mainoo przyfasolił dziś na 2:1 i rozwścieczył Jurgena Kloppa. Pewnie dlatego, że Manchester United nie zagrał dziś kunktatorsko i nie wypunktował słabości rywali. Nie zrealizował swojej wymyślnej taktyki na to spotkanie. Nie zagrał zgodnie z planem.
Liczenie na piłkarskie cuda nie jest żadnym planem. Mainoo oddał dziś strzał, z którym nic nie mogli zrobić obrońcy The Reds i z którym nie poradziłby sobie żaden bramkarz. Podjął decyzję, naszła, sieknął i brawo.
A Liverpool podgonił jeszcze wynik, ale ogólnie miał cela jak baba z wesela. I jak najbardziej zasłużenie osuwa się w tabeli za plecy Arsenalu.
Manchester United – Liverpool 2:2
Fernandes 50′, Mainoo 67′ – Diaz 23′ Salah 84′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Whisky Probierza, Góralski gnębiący Vadisa. Pamiętne starcia Legii z Jagiellonią
- Wojna, ukrywanie się w bunkrze, techno i „Dragon Ball”. Nietuzinkowe życie Marca Guala
- Zjazd Rakowa
- Pobije czy nie pobije? Harry Kane na tropie rekordu Roberta Lewandowskiego
- Jak Ralf Rangnick tchnął życie w Austriaków i w… siebie
- Największa porażka Bogdana Wenty [REPORTAŻ]
Fot. Newspix