Jeśli Lech Poznań nie wygrałby dziś z Pogonią, prawdopodobnie pozbawiłby się szans na mistrzostwo Polski (choć matematycznie wciąż by je rzecz jasna miał). Ale wygrał. Pokazał, że nawet i on raz na kilka tygodni potrafi zagrać jak poważna drużyna zainteresowana poważnymi celami. Jeśli białostoczanie stracą punkty w Warszawie (mecz od 17:30), to w kontekście „Kolejorza” zrobi się naprawdę ciekawie. Jak ciekawie? Na ten moment poznaniacy tracą do drużyny z Podlasia trzy punkty. Mają ich 48. Jaga – 51. Panie i panowie – Lech wciąż jest w grze.
To oczywiste, że kibicom z Poznania kamień spadł z serca. Ale już nie chodzi wyłącznie o ostatnią formę ich zespołu (a ta była mocno średnia), ale też o ostatnie mecze mistrzów Polski 21/22 z drużyną ze Szczecina. Jens Gustafsson rozgrywał swoje piąte spotkanie z Lechem i było to dopiero pierwsze, które zakończył bez zwycięstwa lub remisu. Zwłaszcza starcia obu ekip z tego sezonu są dla „Kolejorza” bolesne – Pogoń najpierw opędzlowała go przecież 5:0, by później wyrzucić za burtę Pucharu Polski.
Skoro już przypominamy mecz pucharowy, to początek dzisiejszego wyglądał trochę jak tamta konfrontacja – obie drużyny prezentowały w nim raczej wyrachowanie i rozwagę. Na nasze szczęście taki stan rzeczy długo nie potrwał – panowie w miarę szybko się rozkręcili i już do końca meczu nie obniżyli lotów. Niby wpadła tylko jedna bramka, ale ten fakt nie mówi nam wszystkiego o obrazie tego spotkania. Oglądaliśmy bowiem bardzo dobre ligowe granie, od którego ciężko było się oderwać. A to w przypadku Ekstraklasy naprawdę nie jest regułą.
Prawdziwego nosa miał Mariusz Rumak, który dokonał całkiem nieoczywistego wyboru – za taki mamy pozostawienie na boisku Mikaela Ishaka. Coś nam się zdaje, że gdyby na trybunach rozdać ankietę z pytaniem: „Który z lechitów jest dziś najgorszy?”, to lekko ośmiu na dziesięciu respondentów wskazałoby właśnie na asyryjskiego Szweda. Kapitan Lecha już ze Stalą wszedł na dwadzieścia minut, dziś znalazł się w podstawie, no ale nie szło mu kompletnie i Rumak postanowił wprowadzić Szymczaka, zostawiając przy tym na boisku Ishaka (zszedł Velde), tenże odpłacił się w najlepszy z możliwych sposobów – wykończył akcję obrońców swojego zespołu (wrzucał Pereira, zgrywał Salamon).
Indywidualnie lechici nieszczególnie się dziś wyróżniali. Trochę w cieniu był Velde, choć w pierwszej połowie wypracował ciekawą akcję Czerwińskiemu. To w ogóle było trochę komiczne w pierwszej odsłonie gry, ale z obu stron najwięcej zagrożenia było ze strony prawych obrońców. Ten z Poznania miał groźny strzał z ostrego kąta, ten ze Szczecina wyszedł oko w oko z bramkarzem (piękną piłkę wypieścił mu Kurzawa!), lecz zabrakło mu precyzji przy wykończeniu. To także po strzale Wahlqvista piłkę z linii musiał wybijać Salamon.
Z naprawdę fajnej strony pokazał się też Ba Loua – harował w defensywie, miał bardzo ciekawy strzał z woleja, który minimalnie minął słupek). Z graczy z pola najbardziej podobał nam się jednak Kurzawa. Jeszcze całkiem niedawno dyskutowaliśmy o zasadności gry tego chłopaka na boiskach Ekstraklasy w szeregach poważnej drużyny (za taką oczywiście mamy Pogoń), ale to już dawno nieaktualne. Świetne piłki zagrywał dziś 30-letni pomocnik – czy to długie, czy krótkie, czy po ziemi, czy górą. Gdyby tylko jego koledzy nie mieli tak wielkich problemów ze skutecznością…
Bo naprawdę – goście stworzyli sobie dzisiaj wystarczająco dużo sytuacji, żeby po raz kolejny utrzeć nosa Lechowi. Wspomnieliśmy już o dwóch okazjach Wahlqvista, ale zagrożenia było znacznie więcej – Borges miał czyściutką pozycję do główki po rzucie rożnym (ale wyglądał, jakby pierwszy raz uderzał w ten sposób), Gorgon wyłuskał piłkę w polu karnym Lecha (i strzelał Ulvestad, ale on też skiksował), wreszcie Grosicki posłał świetną wrzutkę do Gorgona, ale ten odpalił rakietę ziemia-powietrze.
To było naprawdę dobre granie w Poznaniu.
A zatem Lech wciąż jest w grze. Jeśli nie powalczy z Jagą o złoty medal (uczciwie – w tej formie nie ma czego szukać), to srebro jest przecież jak najbardziej do zaatakowania, zwłaszcza że Raków wygląda słabiutko, a Śląsk miał wczoraj problemy z bezbronną Wartą i generalnie wygląda nieprzekonująco. W poważnym wyścigu „Kolejorz” już dawno byłby w tyle, ale to przecież nie jego wina, że bierze udział w zmaganiach żółwi.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- W mękach, w bólach, ale udało się: Śląsk wygrał ze słabiutką Wartą
- Sędzia Arys tak się nudził, że z kolegami wymyślił karnego dla Widzewa
- Wojna, ukrywanie się w bunkrze, techno i „Dragon Ball”. Nietuzinkowe życie Marca Guala
Fot. newspix.pl