Gra tak, że kibic Górnika wysłał mu niedawno wiadomość: „Co ty jesz, że jesteś tak szybki?”. Lawrence Ennali strzela gole po asystach Lukasa Podolskiego, który namówił go na transfer do Zabrza. W rozmowie z Weszło niemiecki skrzydłowy opowiada o genezie swojej niezwykłej szybkości, rodzicach-sportowcach i o tym, jak w słynnym niemieckim klubie sprawiono, że piłka nożna przestała go cieszyć. Ennali opisuje nam też, w jakich okolicznościach w Niemczech doświadczył rasizmu ze strony… kibiców swojego klubu. – Nazwali mnie czarnuchem i krzyczeli: „Wypierdalaj do Hannoveru!” – wspomina.
Jakub Radomski: Trafiłeś do Górnika latem ubiegłego roku z trzeciej ligi niemieckiej. Występowałeś w Rot-Weiss Essen i, jak mówił mi niemiecki dziennikarz, przeszedłeś tam drogę od zawodnika, który był idolem kibiców, do gracza, który często był wygwizdywany. Z czego to wynikało?
Lawrence Ennali, skrzydłowy Górnika Zabrze: Po wypożyczeniu z Hannoveru do Rot-Weiss miałem dobry start. Pierwszą bramkę zdobyłem w meczu z Duisburgiem, a to jedne z większych derbów w Niemczech. Wszystko zaczęło się dobrze – czułem zaufanie od trenera, swobodę na boisku i radość kibiców. Ale później kolejne rzeczy się psuły. Zacząłem czytać i przejmować się tym, co pojawiało się w mediach. W mojej głowie było zbyt wiele myśli. Musiałem też poddać się operacji wycięcia migdałków, po której byłem osłabiony i na boisku czułem się jak trup. Schudłem 4 kg, straciłem wytrzymałość i wypadłem ze składu przez słabszą dyspozycję. A kiedy wróciłem, wydarzyła się sytuacja z rasizmem, w dodatku ze strony własnych kibiców.
Opowiesz o niej?
To był mecz regionalnego pucharu, przeciwko 1. FC Bocholt. Doszło do dogrywki, było 1:1. W pewnym momencie usłyszałem z trybun, że część kibiców Essen nazywa mnie „czarnuchem” i krzyczy: – Wypierdalaj do Hannoveru!. Wtedy w głowie byłem już skończony. Do końca dogrywki zostało 10 minut, jakoś na chwilę wyrzuciłem to z głowy i skupiłem się na grze. Później rzuty karne. Zostałem wybrany jako jeden z pięciu. Podszedłem do piłki, na szczęście udało mi się myśleć głównie o tym, by posłać piłkę do bramki. Trafiłem. Ale gdy wygraliśmy serię karnych, a sędzia zagwizdał koniec spotkania, cała adrenalina puściła. Jeszcze na boisku zacząłem płakać. Przeżyłem szok, mówiłem do siebie: – Boże, co tu się właśnie wydarzyło?. Podeszli do mnie też wstrząśnięci tą sytuacją koledzy z drużyny i wspólnie poszliśmy do szatni.
Szczerze? Nie chciałem już więcej grać dla Essen, ale jakoś się przemogłem i nawet rozegrałem kilka dobrych meczów. Część kibiców pisała wtedy do mnie, że kochają mnie i jestem potrzebny w ich zespole. Ale byli też tacy, którzy okazywali, że ciągle mają ze mną problem. Wiesz, jak to jest – hejterzy są z reguły głośniejsi, niż ci, którzy chwalą.
Jest lato ubiegłego roku. Skąd, poza Górnikiem, miałeś jeszcze oferty?
Z klubów 2. Bundesligi, z Holandii, ale czułem, że Polska może być najlepszą opcją. Byłem na wakacjach, gdy zadzwonił do mnie Lukas Podolski, który wcześniej kontaktował się z moim agentem. Gdy taki gość, który wygrywał mistrzostwo świata z reprezentacją Niemiec, dzwoni osobiście do ciebie, to coś wyjątkowego. „Poldi” przekonywał mnie, że Górnik gra w najwyższej polskiej lidze, stojącej na niezłym poziomie, w której można zostać idolem trybun i wypromować się do lepszych rozgrywek.
Lawrence Ennali w meczu z Ruchem Chorzów (2:1)
Jakim człowiekiem jest Podolski?
Pomocnym. I śmiesznym. Gdy przebywa się z nim w szatni, trzeba mieć do siebie dystans. Sporo dystansu. Kilka dni temu, na treningu, Japończyk z naszej drużyny, Soichiro Kozuki, parę razy upadał na murawę. „Poldi” tylko wszedł do szatni po zajęciach i rozkręcił szyderę: – Człowieku, ty dzisiaj tylko leżałeś i płakałeś. Wszyscy się śmieją, Kozuki się nie obraził. Wie, jaki jest „Poldi”. Na boisku natomiast znakomicie współpracuje mi się z Podolskim. Asystował mi przy golu z Jagiellonią Białystok (2:1 dla Górnika – przyp. red.) i przy bramce w meczu Pucharu Polski z GKS-em Katowice (wygrana Górnika 4:0 – przyp. red.). On ma bardzo silną lewą nogę, a ja mam szybkość. Może to idealne połączenie, by w Ekstraklasie niszczyć rywali?
Właśnie, zmierzono ci już w polskiej lidze prędkość powyżej 35 km/h. Skąd bierze się ten twój atut?
Trochę z tego, że jako dziecko łączyłem granie w piłkę z bieganiem krótkich dystansów. Biegałem w klubie, zajęcia odbywały się raz w tygodniu. Pamiętam, że najlepszy byłem na 800 m, ale radziłem sobie też na 100 m. Myślę, że to pozwala mi dzisiaj wykonywać w jednym meczu sporo sprintów. Lubiłem biegać, ale to piłka nożna zawsze była dla mnie priorytetem i największym marzeniem.
Jest w Ekstraklasie ktoś równie szybki, jak ty?
Prawy obrońca Piasta Gliwice, na którego nie tak dawno grałem.
Arkadiusz Pyrka.
Tak, imponował mi. Bardzo dynamiczny zawodnik. Fajnie, gdyby była jeszcze kiedyś okazja się pościgać.
A najlepszy zawodnik, przeciwko któremu grałeś dotąd w Polsce?
Kapitan Jagiellonii Białystok, Taras Romanczuk. Podobał mi się spokój, jaki zachowywał na murawie. Widać też było u niego duże doświadczenie. Dzięki temu wszystko przychodziło mu bardzo łatwo. Lubię też oglądać Kristoffera Velde z Lecha Poznań, bo mądrze rozwiązuje boiskowe sytuacje.
Jak porównałbyś w ogóle poziom Ekstraklasy do niemieckiej 2. Bundesligi, w której, jako zawodnik Hannoveru, rozegrałeś osiem spotkań?
Widzę w Polsce trzy zespoły, które są na poziomie pierwszej Bundesligi. To Legia Warszawa, Lech i Raków Częstochowa. One mogłyby tam grać, choć byłyby w drugiej części tabeli. Cała reszta Ekstraklasy to już poziom 2. Bundesligi.
Wiesz, kim jest Łukasz Piszczek?
Oczywiście.
Macie pewną cechę wspólną. On, gdy trafił do Niemiec i był zawodnikiem berlińskiej Herthy, został przekwalifikowany z napastnika czy skrzydłowego na prawego obrońcę i okazało się, że jest znakomity na tej pozycji.
U mnie było trochę inaczej. Zaczynałem w ataku i na skrzydle. Kiedy miałem 12 lat, trener drużyny Herthy U-13 stwierdził, że wystawi mnie raz na lewej obronie, a raz na prawej. Wyszło to bardzo dobrze i po przenosinach do Viktorii Berlin przez jakiś czas dalej byłem prawym obrońcą. Ale nie okazałem się widocznie drugim Piszczkiem, bo gdy miałem 15 lat i występowałem w drużynie do lat 17, znów zająłem pozycję na skrzydle. I tak już zostało. Moimi idolami też byli skrzydłowi. Na początku uwielbiałem Neymara, a teraz Viniciusa Juniora. To jest niesamowite, jak ten drugi zachowuje się pod bramką rywala. I jak łatwo przychodzą mu gole czy asysty.
A jak w ogóle zaczęła się twoja przygoda z piłką?
Bardzo wcześnie. Miałem cztery lata i zaczynałem w skromnym, wiejskim klubie, bo wtedy przez kilka lat nie mieszkaliśmy z rodziną w Berlinie, tylko pod Norymbergą. Moi bliscy opowiadają, że od urodzenia miałem obsesję kopania wszystkiego, co popadło i szybko uczyłem się nowych rzeczy. Podobno już mając siedem miesięcy, zacząłem chodzić i wszyscy wokół byli w szoku. Sport był bardzo obecny w mojej rodzinie, bo mama grała w tenisa, pływała i była piłkarką, a tata boksował. Ojciec w ogóle był trochę szalonym człowiekiem. Kiedy miałem 10 lat, wróciliśmy rodziną do Berlina i zacząłem trenować w Herthcie.
Hertha to klub, z którym masz różne skojarzenia, prawda?
Gdy grałem dla niej w drużynie U-14, usłyszałem, że jestem za mały, za chudy i brakuje mi siły. Wcześniej rywalizowałem ze starszymi graczami, a tu nagle słyszę takie słowa i jednocześnie każą mi zostać na kolejny rok w tej samej grupie i ćwiczyć z rówieśnikami. No i z tym samym trenerem, u którego przestałem grać.
To nie miało sensu, dlatego powiedziałem „nie”. Na szczęście zgłosiła się wtedy Viktoria. Niby mniejszy z berlińskich klubów, ale przenosiny do niego okazały się jedną z ważniejszych decyzji w mojej karierze. Pod koniec pobytu w Herthcie zapomniałem, że piłka nożna może być piękną grą i dawać przyjemność. W Viktorii na szczęście trafiłem na trenera, który obdarzył mnie zaufaniem.
Załapałem się też do reprezentacji Berlina. W Niemczech jest taki zwyczaj, że młodzi zawodnicy ze stołecznych klubów tworzą jedną drużynę, która rywalizuje z rówieśnikami z innych części Niemiec. Pojechałem na turniej, poszło mi nieźle. Tam dostrzegli mnie skauci Schalke 04 i zaprosili na testy, które przeszedłem. Gdy powiedzieli, że chcą mnie u siebie, nie wahałem się długo, bo Schalke to naprawdę duży klub, który od lat potrafi też szkolić.
Najlepszy piłkarz, z którym razem grałeś z Niemczech?
Malick Thiaw, byliśmy razem w Schalke. Zasłużenie jest dzisiaj graczem Milanu. A drugi to Lazar Samardzić, który też gra we Włoszech, tyle że w Udinese.
A najlepszy przeciwko któremu tam grałeś?
Youssoufa Moukoko, zdecydowanie. Też czasy Schalke i mecze z Borussią Dortmund. Ten gość jest z rocznika 2004, dwa lata młodszy ode mnie, a gdy mierzyliśmy się z nim, był jak gepard, najszybszy i najsilniejszy. Nawet ja nie byłem w stanie go dogonić.
Sezon 2021/2022 spędziłeś w Hannoverze i rozegrałeś wtedy osiem spotkań w 2. Bundeslidze. Dlaczego nie więcej?
Trafiłem do pierwszego zespołu z drużyny U-19. Wszystko działo się szybko. Debiut z Dynamem Drezno, trener mi ufał, na meczu rodzina i przyjaciele. Wydawało się, że wszystko będzie w porządku. Trener pierwszego zespołu uznał jednak, że mógłbym być lepiej przygotowany na poziom 2. Bundesligi i stwierdził, że będę grał więcej w drużynie rezerw, żebym złapał właściwy rytm. Efekt był taki, że w październiku i listopadzie rozgrywałem mecz za meczem, na różnych szczeblach, praktycznie bez przerwy. Byłem też wtedy młodym zawodnikiem, który na pewne wyzwania może po prostu nie był gotowy.
Ennali, po strzeleniu gola w meczu z Jagiellonią Białystok (2:1)
Rozmawiając z tobą, mam coraz większe wrażenie, że jesteś typem piłkarza, który prezentuje się najlepiej, gdy czuje się gdzieś ważny, a jednocześnie dostaje przestrzeń dla siebie.
Coś w tym jest. Na boisku muszę czuć się wolny, a jeśli ktoś mnie blokuje, tracę wiarę w siebie. Po przyjeździe do Polski przez jakiś czas czułem się źle. Wszystko było nowe, brakowało mi najbliższych. Cały świat tak jakby mówił mi, że nie jestem stąd i ten problem przekładał się też na to, jak wyglądałem w drużynie. Ale teraz jest już super. Kibice Górnika chyba mnie polubili. Dostaję sporo wiadomości. Ktoś napisał, że stałem się jego idolem, a inna osoba spytała: „Co ty jesz, że jesteś tak szybki?” (śmiech).
A to, co nasi fani robią na trybunach, jest rewelacyjne. To szaleńcy. Atmosfery w meczu z Lechem Poznań (0-0 – przyp. red.) nie da się opisać słowami. Choć muszę przyznać, że bardzo podobało mi się też na stadionie Widzewa Łódź. Mały obiekt, a bardzo głośny. Trybuny blisko boiska, tak jak lubię. Rozglądasz się, a wokół wszystko na czerwono. Tam również był klimat.
W Polsce masz ze sobą dwa koty.
Jeden to Nacho, bo kiedy się urodził, miał wielkie uszy. Wyglądały jak Nachosy, serio. A drugi – Chelsea – musiał zostać nazwany piłkarsko. Jako dziecko uwielbiałem Barcelonę, ale jeszcze bardziej fascynuje mnie Chelsea. Najlepiej wspominam zespół, w którym grali Didier Drogba, Victor Moses i John Obi Mikel. Gdyby dziś Chelsea grała z Barceloną, kibicowałbym drużynie z Londynu.
Ennali i jego kot, Chelsea (fot. Jakub Radomski)
Kto wygra w poniedziałek – wy czy Legia?
W tabeli jesteśmy bardzo blisko siebie. Na pewno Górnik ma argumenty, by wygrać. W ostatnich tygodniach mamy świetne momenty w ataku, a nasza obrona jest niesamowita. Musimy tylko zachować spokój: nie nakręcać się, ani nie nakładać na siebie presji myślą o ewentualnych europejskich pucharach. To jest nasz czas, nasz moment i w poniedziałek postaramy się to pokazać.
Fot. Dariusz Hermiersz / Michał Chwieduk (Newspix.pl)
WIĘCEJ O GÓRNIKU ZABRZE NA WESZŁO: