1998 rok, Old Trafford, Liga Mistrzów. Witold Bendkowski, obrońca ŁKS-u, zostaje okrutnie wkręcony w ziemię. Upada na murawę i patrzy, jak chwilę później piłka wpada do siatki. “Cholerny Walijczyk” stęka pod nosem. Jest zły, bo cień szansy na awans do dalszej fazy eliminacji znacząco się wymknął, ale czuje też ogromny respekt. Jego kolega z zespołu, Ariel Jakubowski, wtedy siedzący na ławce, podziela podobne wrażenie, tyle że z większą mocą. Z jednej strony wali pięścią w murawę, a z drugiej myśli “Wow, ten gość jest jeszcze lepszy niż w telewizji”. Kiedyś przez kilka miesięcy kupował angielskie czasopisma, żeby złożyć dwumetrowy plakat z jego podobizną – zachwyt nie może dziwić. Jako młody chłopiec na widok idola budził się z dumą, a tamtego dnia w Anglii… pobiegł z pytaniem o jego koszulkę. Dosłownie: oko kamery zarejestrowało, jak biegnie po ostatnim gwizdku, nie zważając, że w szatni będzie później obiektem żartów.
Zauroczony swoim idolem, pchnięty przez chłopięcą pasję, Ariel największego marzenia jednak nie spełnił. Obiecanej koszulki z numerem 11 próżno szukać po 25 latach w jego garderobie, a uczucie do “Messiego z Walii”, które towarzyszyło mu w dwumeczu z Manchesterem United, teraz pozostaje jedynie wspomnieniem. Naturalnie nadgryzł je ząb czasu, ale swoje zrobiły również wydarzenia, po których Ariel i setki tysięcy mu podobnych pewnego dnia popatrzyło na plakat w swoim pokoju z nieskrywanym obrzydzeniem.
Ryan Giggs przestał być już piłkarzem, którego chcieliby podziwiać i naśladować najmłodsi. Stał się rodzinnym zdrajcą, niewiernym mężem, obrzydliwym kłamcą, mężczyzną oskarżanym o przemoc wobec kobiet i playboyem, którego Walijczyk najwyraźniej przez dekady skrywał pod powłoką dystyngowanego i cichego faceta.
Ryan Giggs – niedoszły rycerz w zbroi ubłoconej po uszy
Przez prawie całą karierę Giggs nie dawał pożywki angielskim brukowcom. Na Wyspach miał tak dobrą prasę, że w 2007 roku z rąk królowej Elżbiety II przyjął nawet Order Imperium Brytyjskiego. Mało tego. Sam Alex Ferguson, który w latach 90. stworzył Ryana Giggsa dla Manchesteru United, na potrzeby biografii Walijczyka napisał: – Jego nazwisko jest okryte glorią, jego reputacja jest niepodważalna, pozostaje idolem dla milionów ludzi na całym świecie, a zebrane przez niego puchary i inne trofea wystarczyłyby do zapełnienia całego szeregu gablot. Natomiast jest jeszcze jedna rzecz, którą powinna się wydarzyć. Wierzę, że to tak naprawdę kwestia czasu. Jak bardzo byłbym zaszczycony, gdybym mógł na tablicy ze składem napisać słowa: Sir Ryan Giggs.
To był rok przed wydarzeniami, które nieodwracalnie wstrząsnęły pomnikiem Giggsa na całym świecie. W 2011 roku, trzy lata przed zawieszeniem butów na kołek, każdy kibic “Czerwonych Diabłów” musiał przeżyć niezły rollercoaster. Bo najpierw w lutym okrzyknięto Giggsa piłkarzem wszech czasów Manchesteru United, a w maju odkryto romans, w którym zdradzał… dwie kobiety na raz. Nie dość, że własną żonę, to jeszcze małżonkę swojego brata, Rhodriego. Liczba trofeów i klubowych zaszczytów na koncie nie miała tutaj większego znaczenia – tak zaczął się początek końca nieskazitelnego wizerunku jednego z najlepszych graczy w historii Premier League. I to w przeddzień pamiętnego finału Ligi Mistrzów z Barceloną.
To była bomba. Porównywalna z tą, jaką spuścili dziennikarze pod domem rodziny Beckhamów, kiedy Davidowi zarzucano zdradę Victorii. Różnica polegała jednak na tym, że Anglik przeżywał wtedy swój szczyt popularności w Europie i prędzej kojarzył się z łatką casanovy z racji swojego usposobienia. A Giggs? Skąd, totalne przeciwieństwo. Człowiek spoza salonów zamykający prywatność w czterech ścianach. Facet spokojny, dla gazet wręcz nudny. Niewykluczone, że właśnie dlatego nikt nie wpadł na pomysł, żeby szanowanej i pomnikowej postaci przypisać ośmioletni związek z własną szwagierką. Wyłącznie dla seksu, dla zwierzęcej przyjemności, bez wstydu, tuż przed nosem żony, brata i dzieci.
Gdyby nie śledztwo kibiców na podstawie cenzurowanych doniesień prasy o “romansie żonatego piłkarza Premier League”, z czasem przeobrażonych w mocne nagłówki o związku Giggsa z Imogen Thomas, modelką z “Big Brothera”, czyny Walijczyka mogłyby nie ujrzeć światła dziennego. Zazdrosna szwagierka żyłaby w spokoju, że rywalizuje tylko z żoną szwagra, takie to przecież proste. Nie poszłaby na skargę do dziennikarzy i nie uruchomiłaby czegoś więcej niż medialnej lawiny. Z drugiej strony, jak zasugerował brat Ryana, najpewniej prędzej czy później prawda o piłkarzu wyszłaby na jaw. – Kiedy wychodził na miasto, można było mieć pewność, że skończy w łóżku z jakąś kobietą – przyznał Rhodri, jeszcze nie wiedząc, że sławny członek rodziny będzie nie tylko rozbijał małżeństwa, ale też bliżej nieokreślone przedmioty na ciele przyszłych kochanek.
Zanim jednak postępki Ryana przeobraziły się także w rękoczyny, po kilku kolejnych latach doszczętnie upadły jego relację z żoną, Stacey Giggs, jakby afera z 2011 roku nie była wystarczająca. Stacey odkryła, że jej partner flirtuje z kelnerkami w swojej restauracji i właśnie to miało przelać czarę goryczy. Doprowadzić do ostatecznego rozpadu chorego związku, a chorego tym bardziej, że po latach Giggs przyznał się do wielokrotnego oszukiwania byłej żony. Natomiast Natasha, szwagierka, opowiedziała prasie o usuniętej ciąży z Ryanem. Jakby tego było mało, angielscy dziennikarze donosili w 2016 roku o seksoholizmie piłkarza Manchesteru United, który Stacey chciała pomóc wyleczyć. Oczywiście na marne, bo jej małżonek był zepsuty do szpiku kości. W oczach już nie tylko kibiców piłki nożnej stał się zwyczajną szumowiną.
Więcej zdrad niż mistrzostw Anglii. Odrażająca twarz “Messiego z Walii”
W 2022 roku, w trakcie procesu sądowego, Ryan usłyszał: “Człowieku, zdradzałeś mnie przynajmniej z dwunastoma kobietami, nie jesteś wart jednej łzy”. To słowa Kate Greville, byłej partnerki Walijczyka, która razem z siostrą oskarżyła go o przemoc domową. To dalsza, kluczowa część historii obyczajowej, która najmocniej podkopała pozycję legendy Manchesteru United w świecie futbolu. A zaczęła się jeszcze w chwili, gdy Giggs szykował się na wyjątkowy, jedyny taki w swoim życiu wyjazd. Nie, nie chodziło o weekendową wycieczkę z jedną z kochanek, żoną krykiecisty, którą wówczas oczarował. Walijczyk miał przed sobą realną wizję pojechania na mistrzostwa Europy. W roli zawodnika nigdy nie zagrał na żadnym wielkim turnieju, a w roli selekcjonera, gdyby nie afera z Greville, mógłby tego dokonać.
Zamiast opracowywać taktykę na mecze EURO 2020, konsultował z prawnikiem, co powiedzieć, żeby znowu nie trafić do aresztu. Za pierwszym razem, gdy Greville zgłosiła policji akt przemocy, udało mu się wyjść za kaucją, ale było przecież pewne, że sprawa nie ucichnie. Co prawda to nie ten sam kaliber zarzutów, jak przy Benjaminie Mendym, Gylfim Sigurdssonie czy Danim Alvesie, a więc nie ma mowy o gwałtach, ale przypadku Giggsa nie dało się obronić moralnie. Nawet jeśli ktoś miał wątpliwości wobec wątku przemocy domowej, która nie mogła być wydumana, wszystko kręciło się wokół zdrad. A naprawdę trudno zaufać komuś, kto w tak zatrważającej liczbie się ich dopuścił.
– Nie byłem wierny żadnej swojej partnerce – wypalił przed sądem Walijczyk, spychając na bok oskarżenia, że m.in. rzucał torbą w głowę Kate Greville, kontrolował ją, wyładowywał złość, a później, jakby nigdy nic, chciał seksu. Przyznawał w ten sposób niebezpośrednio, że jest nie tylko oszustem, ale też chorym człowiekiem. Pomoc prokuratora nie była potrzebna, żeby na podstawie relacji męsko-damskich, w ramach głosu zdrowej części społeczeństwa, tak zasądzić.
Miejsce nie dla każdego oszusta jest jednak za kratkami i tak też było w historii Ryana Giggsa. Mimo to, nie da się przejść obojętnie obok efektów jego działań trwających właściwie przez dwie dekady. Tak, to zapewne około 20 lat pełnych oszustw, jeśli liczyć od początku romansu ze szwagierką, ale skumulowane dopiero w poprzednim dziesięcioleciu. To one zakopały wspomnienia o geniuszu piłkarskim razem z wrażeniem, że Giggs był niezłym selekcjonerem, dopóki nie poprosił o usunięcie z federacji. Najpierw na dłuższą chwilę zniknął z pierwszego szeregu w 2020 roku, będąc jedną nogą na EURO 2020, a potem na stałe zastąpił go Robert Page, obecny selekcjoner reprezentacji Walii. Podczas gdy jednemu się powodzi, drugi przy każdej okazji, gdy tylko wychyla głowę z własnej posesji, zbiera zasłużone cięgi za przeszłość.
Zawsze w cieniu najlepszych, a w końcu również w cieniu własnych grzechów
“My mamy swojego Leo Messiego, nazywa się Ryan Giggs!” wybrzmiewał kiedyś pewien transparent dumnych kibiców na Old Trafford. Niektórzy uważali go nawet za najlepszego piłkarza w historii klubu, ale większość nie dawała ponieść się emocjom, zgodnie przyznając, że Walijczyk zawsze był w czyimś cieniu. Choć Giggs na tle innych legend mógł wyróżniać się wybitną lewą nogą i wiernością do barw, która z czasem przyniosła mu aż 13 mistrzostw Anglii, pierwsze skrzypce grali Eric Cantona, David Beckham czy Cristiano Ronaldo. Nawet gdy skrzydłowy Manchesteru United przez lata otrzymywał mnóstwo pierwszorzędnych epitetów, także z zagranicznej prasy, takich jak “Gandalf europejskich pucharów”, rzadko był traktowany jako nr 1. Mógł wręcz poczuć się jak Neymar w Barcelonie – wybitny piłkarz na miarę “Złotej Piłki”, ale nie tak kochany przez fanów jak analogicznie Messi. Owszem, mimo wycofanego stylu bycia Giggs miał w sobie genialną iskrę szaleństwa, która wielokrotnie pomagała mu na boisku. Ale im bliżej końca kariery, tym bardziej było klarowne, że jej granice sięgają tam, gdzie mają efekt zupełnie odwrotny.
Wydawać by się mogło, że skoro futbol lubi postacie tragiczne i nie zawsze odwraca się od tych, którzy w życiu czynili również zło, Giggs nie straci miejsca w galerii sław. Że tak jak George Best jest wspominany z nostalgią, Diego Maradona czy Silvio Berlusconi wręcz z uwielbieniem, a z polskiego podwórka Andrzej Iwan, mimo trapiących go demonów, z sympatią, tak też druga twarz Giggsa zostanie mu szybko zapomniana i nie wpłynie znacząco na odbiór opinii publicznej. Zasadnicza różnica jest jedna – w przeciwieństwie do Walijczyka żaden z wymienionych nie zakładał maski i nie udawał, że jest kimś innym. Jak Best robił wypad na miasto, każdy od Manchesteru po Londyn wiedział, że jego noc nie skończy się przy akompaniamencie pojedynczej butelki whisky i dwóch kobiet. Best nie musiał uciekać przed cieniem kłamstw, jaki wyhodował Ryan Giggs za własnymi plecami.
Fragment książki Besta: „Nie umierajcie tak jak ja”
Tak jak jeszcze na boisku Walijczyk żył w cieniu najlepszych, tak też po karierze stanął przed brutalną rzeczywistością. Został legendą ze skazą, której wstydzą się w telewizji czy nawet w dokumentach, jak pokazała netflixowa produkcja Davida Beckhama, gdzie postać Walijczyka praktycznie nie istnieje. Wcale nie będzie kochany jak inni wielcy, mimo wad. Zawsze będzie chodził po świecie jako “były kapitalny piłkarz” z dopiskiem “ale skurwiel”. O ile afera ze zdradzaniem żony sprzed kilkunastu lat nie była ciosem kładącym na deski, bo Giggs w latach 2013-2016 był członkiem sztabu Manchesteru United, a w 2018 roku został selekcjonerem reprezentacji Walii, historia z Kate Greville była dla niego drugą żółtą kartką i w konsekwencji czerwoną. A więc taką, jakiej w karierze piłkarskiej nigdy nie otrzymał, co idealnie wpasowywało się w narrację angielskich brukowców, że agresję 50-latek musiał wyładowywać gdzieś indziej.
Po prostu “były piłkarz”. I syn, którego mógłby wstydzić się nawet Alex Ferguson
Danny Wilson był dobrym rugbystą. Miał utalentowanego syna, którego namaścił do bycia reprezentantem Anglii. Nie był tylko pewien, czy w rugby, czy futbolu, dopóki dorastający dzieciak sam nie wziął spraw w swoje ręce. Zrobił to jednak w szerszym zakresie, niż Danny mógł pierwotnie sądzić. W pewnym momencie ojciec został wręcz wymazany. Syn uznał go za łajdaka, którego nazwiska nie warto nosić. Zaczął przyznawać się jedynie do matki, nie chciał być wytykany na ulicy i tak, zamiast być Ryanem Wilsonem, stał się Giggsem. Jakby w próbie oderwania od wszystkiego, co łączyło go z perfidnym postępowaniem ojca polegającym na… zdradzaniu żony. Tylko że – jak pokazała przyszłość – w próbie zupełnie nieudanej. Ryan nie poszedł w jego ślady. On go przebił o kilka długości. Przy okazji kolejnych afer gazety na Wyspach nie szczędziły mu analiz, czy niewierność może być dziedziczna.
– Powinienem być najbardziej dumnym tatą na świecie dzięki temu, co osiągnął, ale ja się go po prostu wstydzę. Nie potrafię nawet zmusić się, żeby użyć jego imienia. Nazywam go “byłym piłkarzem” – przyznał Danny Wilson w 2018 roku, kiedy jego syna mianowano selekcjonerem. Z jednej strony należałoby powiedzieć, że przyganiał kocioł garnkowi, z drugiej: niejeden człowiek na świecie, nawet z bliższego otoczenia Giggsa, mógł powiedzieć coś podobnego. Nie jest bowiem przypadkiem, że w Galerii Sław Premier League nie ma nazwiska piłkarza, który w barwach Manchesteru United rozegrał prawie tysiąc spotkań. Znajdziemy tam Alana Shearera, Thierry’ego Henry’ego, Erica Cantonę, Roya Keane’a, Franka Lamparda, Dennisa Bergkampa, Stevena Gerrarda, Davida Beckhama, Wayne’a Rooneya, Patricka Vieirę, Vincenta Kompany’ego, Sergio Aguero, Didiera Drogbę, Petera Schmeichela, Paula Scholesa, Iana Wrighta, Petra Cecha, Tony’ego Adamsa, Rio Ferdinanda i Ashley Cole’a w obecności sir Alexa Fergusona i Arsene’a Wengera.
Ale nie Giggsa.
Ranking najlepszych trenerów w historii futbolu (TOP 10)
Nawet sam Alex Ferguson mógłby wstydzić się obecności człowieka, którego ponad 30 lat temu doglądał jako niewinnego, nastoletniego nicponia z akademii. Najpierw przecierał oczy ze zdumienia na widok jego umiejętności, a później przez długi czas niezwykle szanował jako przykładnego męża i ojca. Widział w nim wzór dla młodych zawodników i w dodatku nazwał piłkarzem klasy światowej, co nie jest dla niego zwyczajem, skoro wyróżnił w ten sposób tylko trzech innych “Czerwonych Diabłów”: Cantonę, Scholesa i Ronaldo. Jakże więc musiał się zdziwić, szczególnie rok po słowach o tytule rycerskim, kiedy Giggs splamił swój honor. I jak tym bardziej po kolejnych dziesięciu latach, gdy to pojęcie całkowicie wypadło z jego słownika, zostając zastąpionym mokrą, brudną i cuchnącą szmatą. Nawet jeśli sir Ferguson bronił go w sądzie, Giggs nie zdradził tylko brata, żony i licznych partnerek. Nieświadomie wbił nóż w serce także poczciwemu starcowi, który dałby sobie uciąć za niego rękę. Dziś, zgodnie ze słowami Cezarego Pazury z filmu “Chłopaki nie płaczą”, tej ręki już by nie miał.
Ryan Giggs, mimo że w lutym został potajemnie wdrożony do czwartoligowego Salford City jako dyrektor sportowy (jest współudziałowcem klubu), nie ma już na świecie nienaruszonego pomnika. W jednym nie ma ręki, w innym nogi, gdzie indziej oderwali mu głowę, a mogliby jeszcze coś innego, gdyby tylko jego przyrodzenie było wyrzeźbione jak u greckich bogów. Na szczęście dla Walijczyka nie żyjemy w starożytnych czasach, wtedy krzywdy cielesne byłyby dosłowne, ale i tak poniósł karę większą niż pewnie sobie wyobrażał. Tak jak wyrugował ojca, tak też na własne życzenie został wyrugowany z piłkarskich salonów. Pytanie, na jak długo, a pewne jest jedno: Giggs rycerzem nigdy nie będzie. Ani na białym koniu, ani w lśniącej zbroi. Prędzej przy okrągłym stole usiadłby Sancho Pansa na ośle.
WIĘCEJ WALIJSKICH WĄTKÓW PRZED FINAŁEM BARAŻY:
- Zestawiają go z Leninem, nazywają księciem. Paul Mullin – od anonima do idola Walii
- Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?
- Wygrał walkę z chłoniakiem, teraz czas na Polskę. Nowe życie Davida Brooksa
- Wielki żal, brzydkie gesty i miliony skradzionych funtów. Historia Marka Aizlewooda
Fot. Newspix