Wspinaczka na czas przypomina rosyjską ruletkę. Margines błędu jest minimalny, a wszystko rozstrzyga się w mgnieniu oka, skoro jeden bieg trwa 6-7 sekund. Start w LOTTO Pucharze Europy w Lublinie miał być największym testem dla naszej rekordzistki Oli Mirosław przed igrzyskami w Paryżu. Jej rodzinne miasto, blisko 600 kibiców na hali, oczy znajomych i najbliższych skierowane tylko na nią. I chociaż zdobyła nie złoto, a brązowy medal, to prawdopodobnie było to dla niej najcenniejsze przygotowanie przed letnim startem.
Aleksandra Mirosław jest jedną z największych nadziei medalowych na nadchodzących igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Jest tam tylko 14 miejsc dla najszybszych zawodniczek świata, a nasza reprezentantka z Lublina ma już zapewnione jedno z nich. Z większych, oficjalnych startów przed Paryżem liczy na dwie imprezy, a LOTTO Puchar Europy w Lublinie był jednym z nich. Całemu teamowi Mirosław bardzo zależało, aby sprowadzić takie zawody do jej rodzinnego miasta, spełnić marzenie o starcie w swoich stronach i zaprosić tam najszybszych zawodników Starego Kontynentu.
– Presji, która bardziej będzie odwzorowywać igrzyska olimpijskie, już nie stworzymy. Wszystkie oczy były zwrócone na Olę, ale to dobrze. Musimy przyzwyczajać się do presji, oczekiwań, bo w Paryżu łatwiej nie będzie. Na tym można tylko zyskać – uważa jej menedżer Jan Peńsko.
ROSYJSKA RULETKA
Odliczanie do igrzysk trwa, a my pojechaliśmy do Lublina na jedne z ważniejszych zawodów w sezonie olimpijskim. I trzeba przyznać, że były to fascynujące zawody do obserwacji przez swoją dynamikę, szybkość, konkurencyjność i nieobliczalność. Odliczanie, nerwy, a później błyskawiczny wyścig trwający od 5 do 7 sekund. Potrzeba perfekcji, aby jak najszybciej trafić w zegar i zatrzymać czas. A zaraz po wyścigu już nadchodzi kolejny. Trudno zebrać myśli, ciągle jesteśmy nastawiani na emocje, więc popołudnie ze wspinaczką na czas było wciągającym wydarzeniem. Widowiskowym do obserwowania, nawet znając podstawowe zasady, a nie specjalistyczne detale tego sportu. Nic dziwnego, że w Polsce wspinaczka cieszy się taką popularnością i zyskuje rozgłos nawet na hobbystycznym, amatorskim poziomie.
– Jak myślę o tej dyscyplinie, to naprawdę jest niewiele innych, gdzie tak bardzo uzależniasz się od malutkich detali. Trzeba uwielbiać to ryzyko, bo możesz przygotować się doskonale, a później decyduje jedno omsknięcie. To naprawdę jak rosyjska ruletka i wszystko dzieje się bardzo szybko. Ale to też magia tego sportu. Możesz być szybki, możesz być najlepiej przygotowany, możesz mieć kapitalną powtarzalność, a to nie zawsze gwarantuje zwycięstwo – mówił nam Peńsko.
POTRZEBA PERFEKCJI
Spiker zawodów również szedł w tę narrację, podkreślając magię tego sportu: wiemy, kto jest najlepszy, ale nie zawsze to najlepsi zakładają złoty medal. Nieobliczalność tych zawodów zobaczyliśmy również na Hali Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Jedna scenka ze wspinaczki mężczyzn: mieliśmy hiszpańsko-włoski ćwierćfinał, Erik Noya Cardona kontra Luca Robbiati, wyrównany pojedynek, obaj ruszyli, ale ten drugi potknął się już na starcie. Zawodnik z Barcelony mógł po prostu ruszyć do góry w dowolnym czasie, ale zachowując się fair play, też „spadł” na dół, aby powtórzyć rywalizację w uczciwych warunkach i rozumiejąc pech kolegi na pierwszych metrach. Obaj podeszli do biegu ponownie, ruszyli w świetnym tempie, byli na górze w tym samym, doskonałym czasie, zadecydowało 0,03 sekundy. Hiszpan miał 5.39 s, a Włoch 5.36 – i ten pierwszy pożegnał się z półfinałami i strefą medalową. Publika jednak niesamowicie doceniła jego charakter, grę sceniczną i chęć rywalizacji. To zdaje się najbardziej widowiskowa rywalizacja całego Pucharu Europy, chociaż Cardona bardzo na tym przegrał.
Kiedy spojrzymy na czasy wśród kobiet, w całej rywalizacji najszybciej biegała właśnie Ola Mirosław: 6,65 sekundy w 1/8 finału, 6,55 s w ćwierćfinale, później 6,38 s w małym finale. Tendencja zwyżkowa i kapitalne tempo. Aby wam to uzmysłowić: zwyciężczyni w finale Franziska Ritter miała 6,84 sekundy. Polka pokazała, że jest zdecydowanie najszybsza, ale pomyliła się i poślizgnęła w półfinale, co dało jej „tylko” brązowy medal. Magia, ale też na swój sposób nieuczciwość tego sportu – aby być najlepszym, nie trzeba być najszybszym. Trzeba jednak być perfekcyjnym, nie mieć ani jednej gorszej chwili. Wyobrażamy sobie, co dzieje się w głowie sportowca, na którego nałożona jest taka presja, a nie może popełnić ani jednej skuchy w głównym konkursie, gdy wyścig trwa tylko kilka sekund.
Widzieliśmy to już w eliminacjach, gdy Ola Mirosław popełniła podobny błąd i później musiała być perfekcyjna w drugiej serii, aby dostać się do głównego konkursu. Nie zawiodła, zrobiła swoje, ale plątanina myśli i różnych scenariuszy musiała już uderzać do głowy, tym bardziej kiedy wszyscy bliscy, rodzina, znajomi, koledzy z Lublina zgromadzili się na hali.
SZTUKA PODNOSZENIA GŁOWY
– Nie patrzę na to jak na rozczarowanie, zrobiłam tego dnia tyle, ile mogłam, dałam z siebie maksa. Jest przegrana, ale to nie jest rozczarowanie, tylko kolejna lekcja, której muszę się nauczyć. To nie tak, że teraz siądę w domu i zaleję się łzami, bo skończył się dla mnie świat sportu i przeżyłam życiowy dramat. Po prostu podnoszę wysoko głowę i idę dalej – tłumaczyła nam Aleksandra Mirosław, u której widać efekty współpracy z psychologiem w ostatnim czasie.
Czymś innym jest gonienie najlepszych i wygrana z perspektywy kopciuszka, a czymś innym utrzymywanie się na szczycie pod presją, gdzie każdy twój gorszy dzień jest wytykany palcem. Wiedzą o tym wszystkie numery jeden. Przeżyła i przeżywa to Iga Świątek w tenisie, z tym samym w swojej dyscyplinie mierzy się Ola Mirosław, bo wszyscy wiedzą, że biega znacznie szybciej niż konkurentki i wykonała tytaniczną pracę, aby odjechać reszcie.
Tylko znowu: nie mamy wątpliwości, że zagwarantuje nam topowe czasy, ale czy będzie bezbłędna we wszystkich biegach w Paryżu? Pod tym względem Lublin naprawdę był dobrym przygotowaniem, bo wszystko kręciło się wokół niej w medialnym przekazie, oczekiwaniach publiki, a także wśród komentarzy ekspertów wspinaczki.
– Byłam bardzo podekscytowana startem w moim rodzinnym mieście. Sala była pełna, a wiem, że większość ludzi przyszła tutaj oglądać przede wszystkim mnie, bo jestem z Lublina. To dodatkowo ekscytuje. Myślę, że dostarczyłam wiele emocji i pokazałam, jaki czasem bywa sport. Cieszę się, że to wydarzyło się tutaj na Pucharze Europy w Lublinie, a nie za kilka miesięcy na igrzyskach w Paryżu. Będzie wiele wniosków z tego i jestem za to wdzięczna. W tamtym sezonie na mistrzostwach świata [również skończyła na trzecim miejscu – przyp. red.] też przypomniałam sobie, jaki sport jest nieobliczalny. To specyfika tej konkurencji, bo nie istnieje tutaj margines błędu – tłumaczyła nam Mirosław.
MISTRZOSTWA NIE OSIĄGA SIĘ NA ZAWODACH
To trzecie miejsce w Lublinie być może będzie przyczynkiem do przyszłego sukcesu i tak stara się na to patrzeć cały zespół Oli Mirosław. Emocjonalność tej dyscypliny jest porywająca, a tym bardziej da się to odczuć, współpracując tak blisko z trenerem i… mężem, bo w tych dwóch rolach odnajduje się Mateusz Mirosław.
– To wielki przywilej móc być tak blisko swojej partnerki w strefie zawodniczej i przeżywać z nią to wszystko. To prawda, że jest to wyjątkowa i specyficzna relacja, ale myślę, że dobrze się w tym odnajdujemy. Dzielimy razem wszystkie emocje i uczucia. Próbowaliśmy już różnych metod, jak w tym funkcjonować, ale wiemy, że nie da się oddzielić tej sfery prywatnej i zawodowej. Nie można tego unikać, nie można próbować postawić granicy, dlatego nie wychodzimy z tych ról. Kiedy przynosimy do domu sukces albo porażkę, jesteśmy w tym wszystkim bardzo mocno razem – opowiadał nam mąż i trener rekordzistki świata.
Perspektywa startów mocno się zmieniła, gdy Ola Mirosław stała się dominatorką w tej dyscyplinie i wszystkie światła reflektorów zostały skierowane na nią. Wzrosły oczekiwania, wzrosła presja, wzrosły też wymagania, a to zawsze dodatkowy element trudny do zarządzania przez zawodnika. Biegaczka z Lublina coraz mocniej jednak oswaja się z tą rzeczywistością, wiedząc że Paryż będzie punktem kulminacyjnym w jej karierze. Sprowadzenie Puchary Europy do własnego miasta naprawdę mogło być namiastką tego, co czeka nas latem we Francji.
– Nie ma łatwych startów, takie po prostu nie istnieją. Można być najszybszym, ale niestety jeden błąd i jesteśmy wyeliminowani. Zwłaszcza gdy odpadniemy od ściany. Zawsze nawet z wygranych startów staramy się z trenerem Mateuszem czerpać cenne lekcje i nauki. Doskonałość jest w pewnym sensie nieosiągalna i to też coś pięknego w tym sporcie. Ja przestałam dążyć do niej w zeszłym roku i zmieniłam myślenie. Cieszę się tym, co mam, jak daleko doszłam i uczę się na przyszłość. Pokochałam wspinaczkę za jej piękno, nieobliczalność, ale i brutalność. Też nie chcę wygrywać wszystkiego. Bycie najlepszym z takim zapasem czasowym sprawia, że niektórzy myślą, że to kwestia, aby tylko wyjść i pobiec. Ale kiedy ja zacznę tak myśleć, to już moment, kiedy najprawdopodobniej przegrałam. Mistrzostwa nie osiąga się na zawodach, tylko przygotowując się do zawodów. Głęboko w to wierzę. Ale mam już zdrowsze podejścia i chcę z tego korzystać, cieszyć się momentami, tworzyć historię i ciężko pracować na sukces – mówiła o swoich przemyśleniach Ola Mirosław.
Czasem zapominamy, jaki jest sport. To zdanie szczególnie zostanie z nami po LOTTO Pucharze Europy w Lublinie. Tego dnia śledząc z bliska przygotowania, emocje oraz starty polskiej rekordzistki zobaczyliśmy, jak piękna, ale zarazem bolesna bywa ta dyscyplina. Natomiast Ola ma rację: każdy wielki sukces potrzebuje mniejszych potknięć, bo nic nie daje cenniejszej nauki, niż czasem zatrzymanie się i zmiana perspektywy. Dla wielu brąz to byłoby spełnienie marzeń, dla niej to chwila do refleksji. Ale to tylko pokazuje wielkość, potencjał i oczekiwania jakie narosły wokół rekordzistki we wspinaczce na czas.
Fot. Newspix
Czytaj też: