Reklama

Marcin Tybura jeszcze walczy o spełnienie marzeń. Polak poddał Taia Tuivasę

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

17 marca 2024, 04:04 • 4 min czytania 2 komentarze

Przy okazji promocji walki z Taiem Tuivasą (15-7) Marcin Tybura (25-8) mówił, że zostało mu nieco paliwa w baku. I że chciałby za kilka lat odejść na emeryturę z mistrzostwem w CV. Czy mu się to uda? Wątpliwe, ale starciem z Australijczykiem pokazał, że chce jeszcze o taki sukces powalczyć. I za to należą mu się brawa. Podobnie jak za naprawdę ładne poddanie, którym zapewnił sobie zwycięstwo.

Marcin Tybura jeszcze walczy o spełnienie marzeń. Polak poddał Taia Tuivasę

Był – zresztą nie tak dawno temu – moment, gdy wydawało się, że Tybura może przedrzeć się nawet do walki o pas. Po kiepskich początkach w UFC (cztery wygrane i pięć porażek w pierwszych dziewięciu walkach), Polak nagle się przebudził. Kolejne trzy starcia wygrał decyzjami, potem dwukrotnie rozbijał przeciwników w parterze, swojej najmocniejszej płaszczyźnie. Porażka z Aleksandrem Wołkowem po decyzji jeszcze tak wiele nie zmieniała, tym bardziej, że szybko nadeszła poprawka – wygrane Alexandrem Romanovem i Błagojem Imanowem (w obu przypadkach decyzjami, w pierwszym niejednogłośną).

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Ale potem Tyburę w ledwie 73 sekundy rozbił Tom Aspinall (od tamtego czasu zdążył zostać aktualnym tymczasowym mistrzem UFC), który pokazał, że Marcin czego jak czego, ale przesadnie mocnej głowy, to jednak nie ma.

Wydawało się, że to koniec jakichkolwiek marzeń o wielkich walkach. Ale Tybura po ośmiu miesiącach od tamtego pojedynku dostał szansę na odkupienie. I to podwójną. Bo często wysuwany jest wobec niego zarzut, że jest fighterem po prostu nudnym. Dziś jednak w klatce naprzeciw niego stanął Tai Tuivasa, czyli gość, którego powszechnie uważa się za jednego z bardziej widowiskowych ciężkich. A przy tym zawodnik, który bardzo potrzebował przełamania – przegrał bowiem ostatnie trzy walki i z niemal szczytu rankingu wagi ciężkiej zleciał na dziewiąte miejsce. A że Tybura był w nim przed tym starciem dziesiąty, to było to zestawienie pod tym względem wręcz idealne.

Reklama

I widać było, że obaj bardzo chcą zwyciężyć. Tuivasa szybko rzucił się do przodu, trafił kilkoma ciosami, w tym łokciem z krótkiego zamachu (jedną z groźniejszych broni w swoim arsenale), którym rozciął skórę Tybury na czole. Polak zalał się lekko krwią, ale nie spanikował. Wytrzymał początkowy napór rywala, potem sam ruszył do ofensywy i w znakomitym stylu sprowadził Australijczyka do parteru. A tam już w pełni dominował. Najpierw dobrze zajął pozycję z góry i kilkoma mocnymi ciosami napoczął rywala, który jednak nie padł po takim naporze. Ale popełnił błąd, z którego skrzętnie skorzystał Polak. Tybura założył duszenie, ale mimo tego Tai długo nie odklepywał. W końcu jednak zaczął tracić przytomność. Do akcji wkroczył więc sędzia i zakończył starcie w pierwszej rundzie, po 4 minutach i 8 sekundach walki.

– Był twardy. Uderzałem go mocno, a on się nie poddawał. Udało mu się obrócić w parterze, przez co musiałem poszukać czegoś innego, wyszło poddanie. Dusiłem go długo, nie poddawał się. Słyszałem jego ciężki oddech, widziałem, że zmienia się kolor jego skóry – mówił Tybura po walce, w rozmowie z Michaelem Bispingiem. Został też zapytany o to, z kim chciałby się zmierzyć w następnej walce. – Chcę tylko udowodnić wszystkim, że potrafię rywalizować z zawodnikami z TOP 10. Każdy z pierwszej dziesiątki byłby dla mnie świetny.

Na ogłoszenie rywala Tybura trochę poczeka, pewnie wiele będzie zależało od tego, jak ułożą się zestawienia na szczycie UFC. Patrząc jednak to, kto w rankingu wagi ciężkiej zajmuje miejsca przed Polakiem (który z pewnością podskoczy o co najmniej jedną pozycję), spodziewać można się starć z kimś z dwójki Sergiej Spiwak (aktualnie 8., walczyli ze sobą na początku 2020 roku, po decyzji wygrał Tybura) i Jailton Almeida (7.). Chyba że w UFC pomyślą o rewanżu Tybury z Wołkowem (6.), który przecież ostatnio też pokonał Tuivasę.

Spiwak i Wołkow nie walczyli od zeszłego roku i nie mają na ten moment ustalonych pojedynków. Z kolei Almeida tydzień temu przegrał z Curtisem Blaydesem, czyli rankingową piątką, zdaje się więc całkiem sensownym i potencjalnie realnym rywalem dla Polaka. Do przywoływanego przez samego Tyburę pasa jest Polakowi, oczywiście, bardzo daleko. Ale nikt mu przecież nie zabroni marzyć. Zwłaszcza, że dziś zrobił mały kroczek w kierunku szczytów kategorii ciężkiej.

Reklama

Pytanie czy za nim pójdą kolejne.

Fot. FB/Marcin Tybura

Czytaj też:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

MMA

Komentarze

2 komentarze

Loading...