Reklama

Pokolenie zdjętej klątwy. Wygrana z Legią to dla Widzewa zamknięcie pewnego etapu

Łukasz Grabowski

Autor:Łukasz Grabowski

12 marca 2024, 13:04 • 5 min czytania 23 komentarzy

Jedna czwarta kibiców zasiadających na trybunach stadionu Widzewa w trakcie meczu z Legią nie miała prawa pamiętać poprzedniego zwycięstwa RTS z warszawskim klubem. Żeby być precyzyjnym, dokładnie 3848 fanów, którzy oglądali na żywo to spotkanie, miało 25 lub mniej lat. To dokładnie 22 procent. Jeśli dorzucimy do tego lekko ponad tysiąc osób w przedziale 25-30, którzy, owszem, byli na świecie, gdy łodzianie poprzednio ogrywali Legię, ale byli zbyt młodzi, by cokolwiek z tego pamiętać, spokojnie dobijemy do 25 procent. 

Pokolenie zdjętej klątwy. Wygrana z Legią to dla Widzewa zamknięcie pewnego etapu

To cholernie dużo. 

To całe pokolenie kibiców, dla którego największym sukcesem klubu był awans do ekstraklasy. To pokolenie karmione opowieściami i skrótami meczów z lat 90-tych. O wielkim Widzewie, Lidze Mistrzów, wygranej z Legią w 1997. O tym, że Widzew gra do końca. Zawsze.

Pewnie skrót tamtego spotkania oglądali tyle razy, tyle razy o nim słyszeli, że podświadomie czuli się tak, jakby też zasiadali na trybunach stadionu przy Łazienkowskiej w 1997 roku i na własne oczy widzieli jak Andrej Michalczuk strzela gola na 3:2. 

Ale to były tylko projekcje. Rzeczywistość dla widzewiaków urodzonych w połowie lat 90-tych i później była bolesna i pełna porażek. Często kompromitujących – jak ta 0:6, kiedy gola z rzutu karnego strzelił Artur Boruc. Albo ta 1:5 w 1. kolejce feralnego dla RTS sezonu 2013/14, kiedy legioniści na własnym boisku upokorzyli łodzian, a jedynym piłkarzem, który nie odstawał poziomem od rywali był 20-letni Bartłomiej Pawłowski. 

Reklama

Gracz, bez którego pewnie nie udałoby się zmazać legijnej klątwy. Może nie został bohaterem niedzielnego meczu (ten tytuł wędruje do Frana Alvareza i Rafała Gikiewicza – w tej kolejności), ale mocno przyczynił się do wygranej. 

Dla Pawłowskiego to też było ważne zwycięstwo. I to nie tylko ze względu na porażkę sprzed 11 lat. To widzewiak z krwi i kości. Oddany klubowi, wspierający go przez cały czas.

Gdy w sezonie 2015/16 grał w Koronie, przeprowadzałem z nim krótki wywiad, lekko zahaczając o temat odbudowującego się wtedy w czwartej lidze RTS. Z krótkiego pytania zrobiła się dłuższa dyskusja, którą później kontynuowaliśmy po wyjściu z salki konferencyjnej. Kiedy Paweł Janczyk, ówczesny rzecznik Korony, usłyszał o czym rozmawiamy, zapytał: O co chodzi z tym Widzewem? Przecież to czwartoligowy klub. 

Pawłowski tylko się uśmiechnął i odpowiedział: Nie zrozumiesz. To uzależnia. 

I w jego przypadku takie stwierdzenie nie jest przesadą. Po latach wrócił na Piłsudskiego, godząc się na sporą obniżkę pensji, tylko po to, by pod koniec kariery pomóc klubowi wrócić do ekstraklasy. I bez niego ten powrót nie byłby możliwy, bo właściwie z miejsca stał się najważniejszym zawodnikiem ekipy Janusza Niedźwiedzia, a jego gol dający wygraną 1:0 w derbach, był jednym z najważniejszych w tamtym, zakończonym powrotem do najwyższej klasy rozgrywkowej, sezonie.

Dziś Pawłowski tylko potwierdza, że gra w Widzewie to dla niego coś więcej, niż praca. Patrząc na jego postawę w rundzie wiosennej widać, że kapitańska opaska na ramieniu nie jest dla niego pustym symbolem. Jest odpowiedzialnością. I tak właśnie wygląda w tym roku jego gra, odpowiedzialnie. Jest wszędzie tam, gdzie być powinien, nieco mniej niepotrzebnie drybluje, częściej rozgrywa, więcej widzi, więcej biega, więcej podpowiada. 

Reklama

I, podobnie jak fani Widzewa, w niedzielę odebrał nagrodę za cierpliwość i lata upokorzeń. 

Bo wygrana z Legią to dla łodzian coś więcej niż kolejne trzy punkty w ligowej tabeli. To zamknięcie pewnego czarnego etapu w historii klubu. Nieco ponad 20 lat temu czterokrotni mistrzowie Polski zaczęli zjazd po równi pochyłej. Owszem, czasem ten pociąg zawacał z kursu nad przepaść, ale to były krótkie momenty. Potem znów jakiś szalony motorniczy przestawiał wajchę i wagony z napisem RTS znów ruszały w stronę katastrofy. Kiedy ucieczka przed przeznaczeniem zakończyła się niepowodzeniem i trzeba było w 2015 roku rozpocząć mozolną odbudowę, Widzew powoli rósł, odhaczając kolejne punkty na liście tych, które trzeba zrealizować przed powrotem na właściwe miejsce.

Wygrana z Legią nie zaliczała się do tych niezbędnych, ale była punktem bonusowym. Symbolicznym. I w końcu udało się go zdobyć.

24 lata i ani dnia więcej – napisał na X prezes Widzewa Michał Rydz. I w tym okrzyku radości fanów RTS, po bramce na 1:0 dało się słyszeć nie tylko radość, ale też przede wszystkim ulgę. Że po 24 latach upokorzeń czarna seria dobiega końca.

Dla fanów RTS runda wiosenna na razie układa się bardzo dobrze. Terminarz na początku 2024 roku był trudny, ale zespół Daniela Myśliwca poradził sobie z nim na czwórkę z plusem, kupując sobie dzięki temu nieco spokoju. Tego w ligowej tabeli, bo udało się odskoczyć od strefy spadkowej i tego ze strony kibiców, bo zwycięstwa z ŁKS i Legią znacznie podniosły morale wymagających fanów RTS.

A czego, jak czego, ale spokoju czterokrotni mistrzowie Polski potrzebują. To wciąż zespół w przebudowie, układany na modłę trenera Myśliwca, który przejął rozpadającą się w rękach Janusza Niedźwiedzia drużynę i wyciągnął ją ze sporych tarapatów. O ile poprzedniemu trenerowi RTS trzeba oddać, że ogólnie wykonał przy Piłsudskiego kawał dobrej roboty, to moment na rozstanie zarząd klubu wybrał idealny. 41-letni szkoleniowiec nie miał zupełnie pomysłu na to, jak wyciągnąć zespół z kryzysu, a i w klubie zaczynali mieć go po prostu dosyć. By nie psuć ani jego reputacji, ani relacji jaką udało się stworzyć, trzeba było się rozejść. 

Dziś Widzew może nie zachwyca grą, ale widać postęp i wyniki najlepiej to pokazują. Teraz terminarz dla łodzian wydaje się być łaskawszy, ale to często bywa złudne. To dla Mysliwca i jego piłkarzy kolejny test, który muszą zaliczyć. Przy Piłsudskiego już mało kto pamięta czasy, kiedy zespół mógł sobie pozwolić na grę bez żadnej presji, a z taką sytuacją mamy do czynienia teraz. 

To też idealny moment dla trenera, by spokojnie budować zespół i rozwijać kolejne pomysły, które zamierza wdrożyć. Idylla w czerwonej części Łodzi nie będzie trwała długo, a w następnym sezonie znani z wysokich aspiracji fani Widzewa na pewno będą chcieli od swoich piłkarzy więcej i spokojne utrzymanie raczej nikogo nie zadowoli.

Na razie jednak wszyscy kibice RTS mają swoją chwilę szczęścia, na którą czekali 24 lata.

I nie ma się co dziwić, że dla nich gol Frana Alvareza będzie trafieniem sezonu.

Fot. Newspix

Jest zdania, że autobus służy do przemieszczania się z punktu A do punktu B, a nie parkowania go w polu karnym. Futbol to rozrywka i oglądanie meczu ma sprawiać przyjemność, a nie stanowić ucztę dla koneserów. Powyższy pogląd w ogóle nie przeszkadza mu w regularnym śledzeniu polskiej Ekstraklasy. Tam też zdarza się, że grają pięknie. A że wolniej niż w Premier League? Dopóki nie zmieni kanału, może udawać, że o tym nie wie. Po 10 latach w Przeglądzie Sportowym zrobił sobie roczną przerwę, by na piłkę spojrzeć z dawnym zachwytem. Urlop od pisania miał być dłuższy, ale głód klepania w klawiaturę okazał się silniejszy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Utrzymywanie fikcji. Zmarnowana okazja Lechii na kroczek do normalności

Michał Trela
1
Utrzymywanie fikcji. Zmarnowana okazja Lechii na kroczek do normalności

Ekstraklasa

Polecane

Utrzymywanie fikcji. Zmarnowana okazja Lechii na kroczek do normalności

Michał Trela
1
Utrzymywanie fikcji. Zmarnowana okazja Lechii na kroczek do normalności

Komentarze

23 komentarzy

Loading...