Jednym z naszych ulubionych kontekstów ligowej wiosny w jest cykl „jak Luka Vusković będzie wspominał Ekstraklasę, kiedy już zrobi międzynarodową karierę”. To seria, która ma potencjał na nieśmiertelne memy, do których będziemy wracać latami, ale dziś została przykryta przez wydarzenie, dzięki któremu siedemnastoletni Chorwat mógł poczuć się, jakby już biegał po boiskach Premier League. Mowa o golu Leonardo Rochy. Golu – nie bójmy się dużych słów – naprawdę zjawiskowym.
Kiedy dwumetrowiec składał się do tego strzału, ci bardziej pesymistyczni kibice radomskiego zespołu mogli wyobrażać sobie już ten gruchot łamanych kości, do którego mogłoby dojść przy kontakcie wieżowca z podłożem. Ale nie tym razem. Mimo że napastnik Radomiaka jest niegramotny w ruchach pod bramką rywala, to tym razem złożył się tak, że pojawiły się w jego kontekście porównania do Petera Croucha. Porównania zupełnie zasłużone – kapitalne były to nożyce, nie zapomnimy ich przez długie miesiące. Tak jak tydzień temu Zapolnik zapracował na gola, który jest mocną kandydaturą do trafienia sezonu, tak dziś Rochę trzeba postawić w tym samym rzędzie. Jeśli piłkarz zamierza w taki sposób bawić się w meczach Ekstraklasy, to szybko zapomnimy, że w zespole z województwa mazowieckiego był ktoś taki jak Pedro Henrique.
A więc to ten moment, w którym Luka Vusković mógł poczuć, że do gry w Tottenhamie, który wyłożył za niego prawie czternaście baniek, przyszło mu przysposabiać się w poważnej lidze. Gdy jednak zapomnimy o tych spektakularnych nożycach, zobaczymy, że za siedemnastolatkiem kolejna szkoła życia.
Po pierwsze – te „boiska Premier League” we wstępie były oczywiście metaforą. Przyszła gwiazda angielskich muraw dowiedziała się dziś, że piłkę nożną można uprawiać także na kartofliskach.
Tak, płyta główna w Gliwicach wyglądała jak zwykle.
Szerzej nie musimy tego chyba komentować.
Po drugie – Vusković dowiedział się dziś, że można być sędzią, nie potrafiąc sędziować. Karykaturalne zawody zaliczył Wojciech Myć, który zostawił dziś w szatni swoje oczy albo gwizdek (innej opcji nie ma). Ten szybko awansujący w strukturach arbitrów jegomość tylko dzisiaj nie zauważył…
- ewidentnego faulu Abramowicza na Chrapku,
- ewidentnej ręki Felixa w polu karnym,
- faulu Jordao na Felixie w szesnastce (tu można dyskutować, bo wcześniej popchnął go Mokwa).
Wszystkie te trzy decyzje zmienił po konsultacji z wozem VAR, na którym siedział Szymon Marciniak, no ale i tak – trochę siara. Wyszło bowiem na to, że praktycznie wszystkie kluczowe decyzje dla tego meczu podjął gość, który siedział w dostawczaku pod stadionem, a nie ten, który biegał po murawie. Abramowicz mocno się przecież postarał, żeby powalić Chrapka – najpierw go kopnął, potem nastąpił na jego nogę, nawet jeśli pomocnik Piasta zrobił trochę teatru, to przecież karny jest absolutnie ewidentny. Felix? No też wyraźnie paradował z tą ręką, zresztą nie ma przypadku w tym, że Myciowi wystarczyło dosłownie z pięć sekund, by skorygować swoją decyzję. No i jeszcze ten faul Jordao…
To trzecia lekcja, jaką wyciąga dziś z życia Vusković – status piłkarza Premier League naprawdę nie musi nic oznaczać, jeśli w którymś momencie kariery spoczniesz na laurach. Taki Jordao dopiero co był na liście płac Wolverhampton, a dziś pojawił się na boisku na mniej niż kwadrans, a mimo to zdążył spowodować karnego i obejrzeć dwie żółte kartki. Duża sztuka!
Lekcja numer cztery, jaką wyciąga dziś Chorwat, to że każda seria ma kiedyś swój kres. Udowodnił nam to Patryk Dziczek, który aż do dziś mógł stanowić wzór tego, jak wykonuje się rzuty karne. Jeszcze w pierwszej połowie pewnie egzekwował strzał z jedenastu metrów, ale za to w drugiej – w samej końcówce, mając na stopie szansę na 3:3 – pomylił się po raz pierwszy w tym sezonie. Do tej pory miał skuteczność osiem na osiem, wliczając w to jednego karnego z Pucharu Polski.
Ostatnia lekcja to w zasadzie powtórka tego, co Vusković nauczył się przed tygodniem – rzuty z autu to naprawdę poważna broń w piłce nożnej (choć w Premier League mogą akurat się nie przydać). Siedemnastolatek znów trafił do siatki, po tym jak spoza linii bocznej dorzucił do niego piłkę rękoma Abramowicz. Tym razem lewy obrońca nie zaliczył bezpośredniej asysty, bo Chorwat obił jeszcze po drodze dwa razy Mosóra (swoją drogą – słabiutka forma obrońcy Piasta wiosną), ale znów to dzięki temu elementowi gry doszedł do sytuacji bramkowej.
Tak ogólnie, obejrzeliśmy dziś w Gliwicach zaskakująco dobre granie. Odradza się Radomiak, który po absurdalnie lichym starcie wiosny ma na swoim koncie dwa zwycięstwa z rzędu. Jeśli tak wyglądała przystawka do piątkowego dania głównego, to nie możemy się już doczekać starcia dwóch najlepszych zespołów rundy jesiennej, jakie przyjdzie nam oglądać od 20:30.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Kluby końca tabeli zweryfikują mistrzowskie aspiracje Rakowa
- Pierwszorzędny snajper drugorzędny. Dlaczego warto docenić Benjamina Kallmana
- Marciniak: Dwóch Marciniaków w Ekstraklasie? Liczę na to w 2024 roku [WYWIAD]
Fot. Newspix.pl