Reklama

Angielski: Największe kluby w Grecji mają lżej u sędziów, pozostaje się z tym pogodzić

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

08 marca 2024, 14:51 • 15 min czytania 10 komentarzy

Karol Angielski odchodząc latem 2022 z Radomiaka do Sivassporu pobił rekord sprzedażowy klubu z Radomia. W Turcji mu nie poszło, gola strzelił tylko w Lidze Konferencji, ale w barwach Atromitosu wyraźnie rozwinął skrzydła. W tym roku zdobył już pięć bramek w greckiej ekstraklasie (łącznie ma osiem) i dołożył dwie w Pucharze Grecji. Wiele wskazuje na to, że się tu wypromuje. Rozmawiamy z nim o wydarzeniach z ostatniego roku.

Angielski: Największe kluby w Grecji mają lżej u sędziów, pozostaje się z tym pogodzić

Czemu minioną jesień uważa za dziwną? Skąd takie wahania formy Atromitosu? Jak ocenia greckich sędziów i dlaczego raczej kiepsko? Z jakiego powodu przez ostatnie pół roku w Turcji był zupełnie na aucie? Dlaczego życie w Sivas było tak męczące? Jak po roku wspomina trzęsienie ziemi? Skąd głośny wpis na oficjalnym profilu Radomiaka? Zapraszamy. 

*

– Śmiejemy się, że narodziny syna podczas przerwy świąteczno-noworocznej mnie napędziły. W tym roku już trochę nastrzelałem, łącznie siedem bramek. Julek mnie pcha do przodu – mówi Karol Angielski.

To zdecydowanie twój najlepszy okres za granicą.

Reklama

Na pewno. Inna sprawa, że ta przygoda nie jest jeszcze zbyt długa, trwa raptem półtora roku. W Turcji nie poszło, w Grecji zaczynam się rozkręcać. Pierwsza runda była dość dziwna. Co nie strzeliłem gola i zaczynałem więcej grać, to coś mi się działo zdrowotnie i mnie blokowało. Tu „dwójka” naderwana, tu coś z żebrami. Niby nic wielkiego, ale na kilka dni wypadałem i to jak na złość przeważnie akurat podczas przerw reprezentacyjnych, gdzie byłoby więcej czasu na cięższą pracę, której potrzebowałem, żeby się wzmocnić.

W zasadzie wciąż walczysz o swój status w zespole. W styczniu po dwóch golach z Volos następny mecz zacząłeś na ławce. W ubiegłym tygodniu z PAS Lamia zdobyłeś dwie bramki po wejściu w 58. minucie. 

W styczniu praktycznie non stop graliśmy co trzy dni, bo do napiętego ligowego terminarza doszedł jeszcze Puchar Grecji, w którym najpierw wyeliminowaliśmy Larisę, a później mieliśmy zacięty ćwierćfinałowy dwumecz z Panathinaikosem. Brakowało mi jednak jaśniejszej komunikacji. W pewnym momencie odbyłem rozmowę z prezesem i dyrektorem, bo nie rozumiałem, dlaczego po spotkaniu, w którym nie trafiam do siatki wychodzę w pierwszym składzie, a gdy strzelę gola lub dwa, to następnym razem zaczynam na ławce. Tłumaczyli się właśnie natłokiem spotkań, że taki był plan, aby odpowiednio rozdzielić minuty i pozwolić każdemu zawodnikowi zachować świeżość. Nasza kadra jest na tyle szeroka, że jest tu pole manewru. Ofensywni piłkarze przeważnie byli rotowani, nie dotyczyło to tylko mnie.

Przyjąłem ich wyjaśnienia, ale szczerze mówiąc, nie czułem się szczęśliwy po takich rozwiązaniach. Raz od początku, raz 20-30 minut – w ten sposób trudno mieć porządną passę strzelecką i uzyskać mega pewność siebie, zwłaszcza że do tej rozmowy po prostu nie wiedziałem, na czym stoję i z czego to wszystko wynika. Dzień przed kolejnym meczem dowiadywałem się, że zacznę na ławce, mimo że dopiero co zanotowałem udany występ w podstawowym składzie.

Teraz już przeważnie gramy raz w tygodniu, choć akurat dopiero co mieliśmy wyjątek, dlatego z Panserraikosem zszedłem w 70. minucie, a cztery dni później z Lamią dostałem pół godziny. Tutaj już wcześniej wiedziałem, jak wygląda sytuacja i ją rozumiałem. Niedawno przez pięć meczów z rzędu nie mogliśmy zdobyć bramki, ja też sporo w nich grałem i sam poczułem, że tym razem potrzebuję lekkiego odpoczynku, żeby szarpnąć na pół godziny jako rezerwowy. Dobrze się nastawiłem mentalnie, z Lamią trafiłem dwa razy i wreszcie wygraliśmy. A w ostatni weekend z PAS Giannina byłem na boisku prawie do końca i znów trafiłem.

Wyniki Atromitosu w Super League to sinusoida. Najpierw bez wygranej w ośmiu meczach, następnie bez porażki przez dziesięć kolejek, a niedawno przegraliście pięć razy z rzędu. 

Reklama

W październiku po 0:5 z Panathinaikosem doszło do zmiany trenera i przez trzy miesiące byliśmy niepokonani. Ale jak już przegraliśmy, to poszła seria i nie mogliśmy się zatrzymać. Na szczęścia z Lamią się odbiliśmy. Z PAS Giannina graliśmy w eksperymentalnym składzie, mieliśmy 5-6 absencji. Na środku obrony zagrał defensywny pomocnik, odkurzeni zostali mocni rezerwowi. Najważniejsze, że zacząłem regularnie strzelać i te gole dają nam punkty.

Nie obawiałeś się, że będziesz miał problemy po zwolnieniu Chrisa Colemana, który cię sprowadzał?

Znałem swoją wartość i nie bałem się rywalizacji. Oczywiście wiedziałem, że może być różnie, bo przychodził trener, którego ja nie znałem i który mnie nie znał. Wszystko zaczynało się od nowa. Na początku byłem mocno rotowany, a jeżeli grałem od początku, to tylko godzinę. W tamtym czasie najmocniej odczuwałem sprawy zdrowotne, o których wspominałem. Naderwałem mięsień dwugłowy, przez tydzień nie trenowałem, potem zagrałem pół godziny i znowu był problem mięśniowy. W pewnym momencie wypadłem zupełnie na dwie kolejki i tak się bujałem do końca roku. Pomogła mi przerwa świąteczna i narodziny syna. Wszystko zmieniło się na lepsze.

Jak postrzegasz Colemana jako trenera? Nie wygrałeś z nim żadnego meczu, ale jego przeszłość robi wrażenie: doszedł z reprezentacją Walii do półfinału Euro 2016, a na niwie klubowej prowadził Fulham, Sociedad czy Sunderland.

To naprawdę dobry fachowiec. Gdy tu przychodziłem, od początku utrzymywał relacje na linii trener-zawodnik. Bardzo fajnie się czułeś, kiedy z tobą rozmawiał, był zaangażowany i jasno mówił, czego od ciebie oczekuje. Dawał precyzyjne wskazówki na przykład co do poruszania się po boisku. Ma dużą wiedzę i autorytet, sam grał na wysokim poziomie i widziałeś, że z niczego się to wszystko nie wzięło. Czemu mu więc nie poszło jesienią? Nie patrzyłbym tylko na trenera, ale też na nas, jak my graliśmy. Tworzył się niemal całkowicie nowy zespół. W letnim okienku kilkunastu zawodników przyszło i kilkunastu odeszło. Niektórzy podpisywali kontrakty na sam koniec. Kompletnie nie byliśmy zgrani. Jako nazwiska, umiejętności od początku wyglądaliśmy mocno, ale na początku nie funkcjonowaliśmy jako zespół.

Terminarz na pewno nam nie pomagał. Zaczęliśmy od 0:4 z Olympiakosem, niedługo potem czekał AEK Ateny i Panathinaikos. W międzyczasie graliśmy z rywalami z naszej półki i dwa razy dość szybko łapaliśmy głupie czerwone kartki. Jak trudno ci coś wykreować w jedenastu, to tym bardziej w dziesięciu.

A jak wyjaśnisz pięć tegorocznych porażek z rzędu?

Zeszło z nas powietrze. W klubie trochę się zasłaniali, że te mecze co trzy dni nas wykończyły. Trener Sasza Ilić rotował składem, ale zastanawiano się, czy zmiany nie poszły za daleko i może lepiej byłoby wystawiać bardziej żelazną jedenastkę, a tylko czasem kogoś zmieniać. Nie ma złotego środka. W tym okresie dopadła nas strzelecka niemoc, mieliśmy olbrzymie trudności nawet z wykreowaniem czegokolwiek.

Najważniejsze, że to już za nami. Szkoda tylko, że nie weszliśmy na play-offy do pierwszej szóstki. Wiele nie zabrakło. W klubie czuć było rozczarowanie, bo to był nasz jasno określony cel drużynowy na 100-lecie klubu. Pod jego realizację skonstruowano obecną kadrę, która podobno jest najdroższa w historii Atromitosu. Na boisku nie obroniliśmy się wystarczająco. Przed nami jednak nowe rozdanie, mamy siedem meczów w grupie spadkowej i będziemy chcieli ją wygrać.

Przynajmniej powinno być ci łatwiej o gole.

Z jednej strony, tak. Z drugiej, w piłce nie ma reguły. Pamiętam, co działo się w Ekstraklasie. Grając w Radomiaku z Legią, mogłem w dwumeczu strzelić jej 2-3 gole, a ze Stalą Mielec nawet nie miałem sytuacji. Oczywiście, nie ma co ukrywać, w Grecji klasa czołówki jest wyraźnie zarysowana i trudno wbić jej bramkę.

Jako całość grecka ekstraklasa robi wrażenie?

Ogólnym poziomem jest porównywalna do naszej ligi. Wiadomo, że PAOK, Olympiakos, AEK, Panathinaikos i, powiedzmy, Aris to ewidentnie wyższy poziom od reszty pod każdym względem, również kibicowskim. Te drużyny praktycznie w każdym spotkaniu przeważają i dyktują warunki gry. Co nie znaczy, że urwanie im punktów jest jakąś misją niemożliwą. Z Panathinaikosem – akurat bez mojego udziału – wygraliśmy w grudniu 3:2 w lidze, a w styczniu w Pucharze Grecji i dopiero w rewanżu odpadliśmy po zaciętej walce. Z Olympiakosem u siebie zremisowaliśmy, Aris na wyjeździe pokonaliśmy. Gorzej, że zbyt często zawodziliśmy z przeciwnikami, którzy ewidentnie odstawali od nas piłkarsko.

Jak Atromitos przedstawia się kibicowsko?

Szału nie ma. Jest bardzo średnio. Nasz stadion przypomina trochę stary obiekt Radomiaka. Mówię tylko o samym stadionie, bo kibicowsko Radomiak jest kilka półek wyżej. Przeważnie mamy na trybunach 1,5-2 tys. widzów. Pewnie na hity przyszłoby znacznie więcej, ale jak na złość, wszystkie domowe mecze z potentatami odbywały się w okresie, w którym cała liga grała bez publiczności. Panowała atmosfera sparingów, jak w czasach covidu.

Wzięło się to z zamieszek przy okazji meczu Panathinaikosu z Olympiakosem. Jeden z zawodników na rozgrzewce ucierpiał, gdy petarda rzucona z trybun wybuchła tuż przed nim. Dzień później na siatkówce kibice Olympiakosu pobili policjanta. Rząd się wkurzył i zamiast ukarać konkretny klub, to dowalił wszystkim. Prezesi najlepszych klubów rządzą całą ligą grecką, dla nikogo nie stanowi to tajemnicy.

W aspekcie fizyczności i intensywności kto kogo może gonić?

Tutejsze drużyny przeważnie próbują grać „po piłkarsku”, ale fizycznie Ekstraklasa raczej przewyższa Grecję. Pod tym kątem nasza liga jest naprawdę wymagająca. Przygotowanie motoryczne często jest kluczem. Jeżeli więcej biegasz i więcej walczysz, to już sporo jesteś w stanie zwojować. W Super League czołową czwórkę mógłbym porównać do najlepszych z ligi tureckiej, czyli Fenerbahce, Galatasaray czy Besiktasu. To ten kaliber. Szybka, intensywna i jednocześnie bardzo jakościowa gra.

Z Lamią jednego gola uznano ci dopiero po analizie VAR. Na moje oko, na podstawie stopklatki sądziłem, że jesteś na spalonym. Jacy są greccy sędziowie?

Staram się być na bieżąco i wiem, że w Polsce nie brakuje kontrowersji po decyzjach VAR-u. W Grecji jest jednak znacznie gorzej. Słyszałem wiele głosów, że sędziowie tutaj są… może nie zastraszani, ale dobrze wiedzą, że tych największych trzeba bardziej wspierać. Na boisku często się to czuło. Przeciwko nam VAR sprawdza wszystko, co się da. Oczywiście najczęściej decyzje są na korzyść rywala.

W drugą stronę już to tak nie działa. Przykładowo: gramy rewanż z Panathinaikosem w ćwierćfinale Pucharu Grecji. Na samym początku doszło do identycznego starcia jak to z meczu Wisła Kraków – Radomiak, gdy dostaliśmy rzut karny po faulu na mnie. Chciałem dośrodkować, a obrońca zwyczajnie mnie nadepnął. Mówię sędziemu, co się wydarzyło, a on stwierdził, że to „soft penalty” i czegoś takiego nie odgwiżdże. Kurde, karny to karny. Był kontakt, który uniemożliwił mi zagranie piłki. Gdybyśmy dostali jedenastkę i objęli prowadzenie, Panathinaikos mógłby się już nie podnieść. Rzeczy, o których mówię, dla każdego w Grecji są oczywiste. Pozostaje się z nimi pogodzić.

Karol Angielski świętuje pierwszego hattricka w Ekstraklasie w karierze

Epizod turecki uważasz za porażkę czy pod pewnymi względami było warto?

Było warto. To dla mnie cenna lekcja. Zebrałem sporo doświadczenia, po raz pierwszy wystąpiłem w europejskich pucharach. Gdybym znów mógł spróbować swoich sił w Turcji, na pewno bym się zdecydował. Myślę, że jako piłkarz bym się obronił. W Sivassporze wiele rzeczy nie zadziałało. Mieliśmy grać na dwóch napastników, a w praktyce od początku graliśmy jednym. W wielu meczach byłem wystawiany na skrzydle czy nawet jako „ósemka”. Na nominalnej pozycji zagrałem dosłownie kilka razy. Mogłem więcej wyciągnąć z tego pobytu. Głównie z pierwszego półrocza, bo później już nie mogłem grać, zostałem zawieszony w klubie i wyrejestrowany.

Dlaczego?

Zimą na koniec okienka przyszło zapytanie dotyczące wypożyczenia do klubu również rywalizującego wtedy w Lidze Konferencji. Człowiek z tego klubu zadzwonił do mojego agenta. Odpowiedzieliśmy, że tam nie pójdziemy, nie ma takiej opcji. Na drugi dzień przychodzę na trening i słyszę, że z tego mojego niedoszłego klubu nadeszły informacje, że narzekam na Sivasspor i najchętniej zmieniłbym otoczenie. Były to kompletne bzdury, nigdy czegoś takiego nie mówiłem. Stwierdziłem tylko, że nie jestem zainteresowany ofertą. Nie wiem, czy ten dyrektor źle mnie zrozumiał, czy specjalnie tak powiedział, żeby Sivasspor zgodził się na moje odejście.

W końcu Turcy stwierdzili, że ściągają dwóch ofensywnych zawodników i jeśli nie przyjmę oferty wypożyczenia, to do końca sezonu będę poza kadrą ze względu na limity obcokrajowców. Uznałem, że skoro tak pogrywają i chcą mnie wypchnąć gdzieś, gdzie nie chcę iść, to mogę zostać i poczekać.

Nie przeszło ci przez myśl, że jednak lepiej iść na to wypożyczenie? Kto wtedy dzwonił?

Sheriff Tyraspol. Nie zamierzałem tam odchodzić ze względu na bliskość Rosji, gorący teren. Klub grał w ogóle w innym mieście, wszystko zagmatwane. Do tego sama liga mołdawska jest bardzo słaba, reszta drużyn się nie liczy. To byłby duży krok w tył. Jeszcze mam czas, żeby zamieniać turecką ekstraklasę na takie kluby jak Sheriff.

To jak przetrwałeś następne miesiące? Trafiłeś do klubu kokosa?

Nie. Generalnie normalnie trenowałem z drużyną, a latem pojechałem nawet na obóz przygotowawczy. Pod tym względem nie było żadnych problemów. Wraz z kilkoma innymi zawodnikami będącymi na aucie nie uczestniczyłem jedynie w dużych grach jedenastu na jedenastu. Mieliśmy wtedy dodatkowe zajęcia strzeleckie czy jakieś bieganie. Nie traciłem motywacji, bo Lidia była w ciąży, a ja wiedziałem, że za chwilę znajdę nowy klub. Musiałem być gotowy. Czas szybko minął. Może gdybym był tam sam, wyglądałoby to gorzej. Jak zakładasz rodzinę, zaczynasz patrzeć na świat innymi kategoriami.

Szans na granie w Sivassporze nie było, mimo że dotychczasowy asystent został pierwszym trenerem. Porozmawialiśmy i jasno zaznaczył, że klub sprowadzi napastników, którzy z góry będą przewidziani do wyjściowego składu. Patrząc wyłącznie przez pryzmat pieniędzy, mógłbym tam dalej siedzieć, ale nie pozwalała mi to na ambicja.

Zakładałeś większe problemy z odejściem? Sivasspor zgodził się na rozwiązanie kontraktu, a przecież trochę w ciebie zainwestował.

Odpowiedź jest prosta: poszedłem Turkom na rękę i dużo kasy im odpuściłem. Miałem jeszcze dwa lata do końca umowy – dogadaliśmy się co do drugiego roku, a z pieniędzy za trzeci całkowicie zrezygnowałem. Zaryzykowałem, bo mało kto w Europie potrafi tyle płacić, ale boisko wzywało. Oprócz tego wolałem, żeby nasz syn urodził się w innym miejscu. Warunki w Atenach a w Sivasie są nie do porównania, dwa bieguny. Mam tu też na myśli prowadzenie ciąży i przygotowanie do porodu.

Sivas nie było dobrym miejscem do życia?

Dla Europejczyka na pewno nie. Nie jest to tylko moja obserwacja, wielu zawodników z różnych europejskich krajów ma podobne odczucia. Ale wiadomo, tam idziesz przede wszystkim grać. Jeśli sportowo jest w porządku, to pozaboiskowa codzienność aż tak nie doskwiera. Jeśli jednak nie grasz, zaczynasz narzekać na wszystko. Sivas to nie jest polskie miasto, w którym możesz przebierać w restauracjach. Tam najlepszym miejscem na posiłek był Starbucks, co mówi wiele.

Najbardziej i tak odczuwało się różnice kulturowe, widać je na każdym kroku. Sivasowi daleko do tureckich kurortów, w których panuje bardziej europejska atmosfera. To miejsce przesiąknięte muzułmańskim sposobem życia. Prosta sytuacja: gdy Lidia miała w szpitalu badania podczas ciąży, lekarz rozmawiał wyłącznie ze mną, ją zupełnie pomijał.

W drużynie wszyscy trzymali się na dystans. Nie mieliśmy normalnej szatni, każdy miał swój pokój. Nie było większych rozmów, szyderki, żartów. Zawodnicy schodzili na trening w słuchawkach, a zaraz po nim zakładali je ponownie i wychodzili. Jakiś kontakt był tylko z innymi obcokrajowcami, w tym z Fredrikiem Ulvestadem, który dziś gra w Pogoni. To też jednak dotyczyło głównie czasu spędzanego w klubie, prywatnie każdy szedł w swoją stronę, nie było wyjść z rodzinami na obiad. W Atromitosie znów jest normalnie i jak opowiadam chłopakom o tych rzeczach, wielu twierdzi, że nie byłoby w stanie tak funkcjonować.  Generalnie nie ma za czym tęsknić, ale nie żałuję. Życiowo wiele się nauczyłem.

Rok temu doświadczyliście namiastki trzęsienia ziemi, które nawiedziło Turcję. Musieliście na kilka godzin opuścić trzęsący się blok. Został jakiś ślad w głowie po tych wydarzeniach?

Nie, choć wiadomo, że nie chciałbym czegoś takiego przeżyć po raz drugi, zwłaszcza gdy już mam małe dziecko. Nie wyobrażam sobie nagłego przebudzenia o 4 rano w trzęsącym się bloku i pakowania w pośpiechu pokarmu, ubranek i tak dalej. My będąc we dwoje zabieraliśmy to, co w biegu wpadło do ręki i w pośpiechu wybiegaliśmy w piżamach. Nawet telefonu Lidii wtedy nie zabrałem, a w pewnym momencie miałem go w ręce. Nie było nas w domu 6-7 godzin, jako dorośli przeżyjemy taki czas bez jedzenia, ale dla niemowlaka byłby to dramat i powód do ciągłego płaczu.

Kurde, zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie dotknęła nas jakaś klątwa. Dopiero co przyjechaliśmy do Grecji, a dookoła Aten wybuchały pożary z powodu upałów. Od stadionu dzieliło je kilka, może kilkanaście kilometrów. Raz nawet od razu po treningu kazali nam schodzić, żadnych dodatkowych rzeczy, żeby nie wdychać tego ciężkiego powietrza przy trzydziestu pięciu stopniach. Niebo było ciemne w środku dnia. A kilka dni później doszły jeszcze powodzie. W kilka miesięcy trzy kataklizmy blisko ciebie, ale trzęsienia ziemi z niczym nie można porównać.

Liczysz, że po sezonie pójdziesz gdzieś wyżej?

Kontrakt wygasa latem i zobaczymy. Rozmawiałem z dyrektorem Atromitosu. Wie, z jaką pensją przyszedłem i jego zdaniem klubowi byłoby bardzo trudno zatrzymać mnie na tych samych warunkach, ale na tę chwilę niczego nie wykluczam. Nawet tego, że podpiszę tu nową umowę.

Brałeś pod uwagę powrót do Polski? Plotkowano o Koronie Kielce.

Jeden z trenerów pisał do mnie w sprawie powrotu do kraju.

Ma na imię Dariusz?

Nie, nie. To człowiek, który mnie nie prowadził, ale graliśmy razem w piłkę. Do Polski wrócić można zawsze, natomiast wyjechać wcale nie jest tak łatwo, zwłaszcza drugi raz. Wielu zawodników by chciało, a na koniec się nie udaje. Na początku często się słyszy o różnych nazwach, tematach, a gdy przychodzi co do czego robi się cisza, bo nikt nie złożył konkretnej oferty. Skoro miałem alternatywę, wolałem zostać za granicą.

Ostatnio poza golami zwróciłeś uwagę polskich mediów swoim wpisem na koncie Radomiaka, w którym przypomniałeś o zaległościach klubu względem ciebie. Wpis ten został później usunięty.

Nie tyle usunięty, co profil Radomiaka mnie zablokował. Nie zrobiłem czegoś nieprzemyślanego, pod wpływem emocji. Chcę, żeby klub zaczął szanować ludzi, którzy coś dla niego zrobili, a dziś się zapomina o rozliczeniach względem nich. Wiele osób potem do mnie pisało, to nie jest tylko moja sprawa. Nie chciałbym drugi raz zamieszczać takich rzeczy w internecie. Czekam na rozwój wydarzeń, to pewnie jeszcze kwestia miesięcy. Nie wszystko wygląda tak, jak przedstawiają to szefowie Radomiaka.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Inne ligi zagraniczne

Komentarze

10 komentarzy

Loading...