Nikt tak jak Śląsk nie potrafił w tym sezonie zabić meczu ekstraklasy. Nikt tak jak Jaga nie potrafił go rozkręcić. Nikt tak jak wrocławianie nie radził sobie na wyjazdach – do dziś przegrali na obcym boisku tylko mecz. Nikt tak jak ekipa Jacka Magiery nie poprawił swoich wyników względem poprzedniego sezonu. Nikt tak jak Jagiellonia i ich rywal nie punktował w obecnych rozgrywkach, dlatego to spotkanie było starciem wicelidera z liderem. W związku z tym spodziewaliśmy się dziś fajerwerków. Niestety dla widowiska pokazała je tylko jedna drużyna, prowadzona przez Adriana Siemieńca. Jaga ograła Śląsk 3:1!
W poprzednich jedenastu spotkaniach ligowych na wyjeździe ekipa Magiery straciła osiem goli. W meczu z Jagą miała na koncie trzy wpuszczone bramki w nieco ponad pół godziny! Dla kogoś, kto obserwował Śląsk podczas całego sezonu, musiał to być nie lada szok.
– Rywale grają bardzo dobre spotkanie, ale to my na zbyt wiele im pozwalamy, zwłaszcza w niskiej defensywie. Przez to bardzo swobodnie sobie poczynają – podsumował przed kamerami Canal + w przerwie Martin Konczkowski.
17 września 2023 roku Dominik Marczuk rozegrał w ekstraklasie mecz życia. Zawodnik Jagiellonii popisał się wówczas hat trickiem asyst, wydatnie przyczyniając się do wygranej 3:2 z Radomiakiem. Dziś postawił chyba sobie za punkt honoru, żeby zanotować inny hat trick – bramek.
W 7. minucie spotkania piłkę dośrodkowywał Nene. Niefortunnie podbił ją jeszcze głową Konczkowski, w końcu spadła na prawą nogę Marczuka, który najpierw uprzedził Nahuela Leivę, a potem pięknie strzelił przy słupku. Jego drugi gol był jeszcze efektowniejszy, bo zdobyty po kapitalnej, zespołowej akcji. Afimico Pululu – Nene – Kristoffer Hansen – Marczuk. Piłka chodziła pomiędzy tymi zawodnikami jak po sznurku, w tempie rzadko spotykanym w polskiej ekstraklasie. Człowiek patrzył na to wszystko i miał wrażenie, jakby oglądał jakąś wypasioną drużynę z piłki halowej, a nie ekipę znanego i lubianego Teda Podlasso.
Przed dzisiejszym starciem Michal Sacek rozegrał 36 ligowych spotkań w barwach białostockiego klubu i nie zdobył w nich choćby bramki. Ok, wiadomo – ten facet nie jest od tego, żeby hurtowo strzelać, ale jednak Czech na pewno ucieszył się, że ten kiepski bilans udało mu się podreperować. Doszło do tego pomiędzy bramkami Marczuka, kiedy to zawodnik Jagi dobił strzał Jesusa Imaza.
Tym samym prawa strona ekipy z Białegostoku rozjechała Śląsk. Prawa strona, dodajmy, którą zupełnie wymienił po przegranym meczu w Zabrzu trener Siemieniec. Wtedy grali na niej Dusan Stojinović i Hansen, teraz ten pierwszy usiadł na ławce, drugi został przestawiony na przeciwległe skrzydło, a Sacek i Marczuk pozamiatali.
– W szatni przedyskutowaliśmy pewne rzeczy, wyeliminowaliśmy nasze mankamenty i wyszliśmy bardziej pewni siebie na drugą połowę – powiedział po spotkaniu w C+ Piotr Samiec-Talar.
To prawda, wrocławianie od pierwszych sekund po przerwie wyglądali na zespół, któremu bardziej się chce. Co ciekawe, Jacek Magiera, mimo beznadziejnej pierwszej połowy, nie zdjął po niej choćby jednego zawodnika! Pewnie wierzył, że ci, którzy zagrali fatalne 45 minut, będą chcieli się zrehabilitować i w sumie miał rację. Wspomniany Samiec-Talar był jedynym piłkarzem Śląska, który trafił dziś do siatki. Wykorzystał dośrodkowanie Konczkowskiego, ustawił się idealnie pomiędzy oboma stoperami Jagi i głową dał wrocławianom nadzieję.
Kibice Jagi mogli w tym momencie poczuć stres. Do końca spotkania mieliśmy jeszcze 36 minut, a Śląsk zmniejszył stratę z trzech do dwóch goli. O tym, że z wyniku 0:3 można wyjść na remis fani z Białegostoku wiedzieli doskonale – w końcu ich ukochany klub dokonał takiego wyczynu w Poznaniu, gdzie zremisował z Lechem 3:3.
Tu takiego spektakularnego come backu nie było, chociaż przyjezdni prowadzili po przerwie grę i starali się, jak mogli, żeby jeszcze mocniej podgonić wynik. Piłkarze Jagiellonii natomiast przeszli z trybu „joga bonito” na „przede wszystkim defensywka”. Tak gwałtowne wciśnięcie hamulca zapewne nie podobało się postronnym kibicom ekstraklasy, ale z perspektywy gospodarzy można było to podejście zrozumieć – chcieli dowieźć prowadzenie do końca i zrehabilitować się za wpadkę w Zabrzu. Ta sztuka się udała, Jagiellonia znowu ma lidera, a kibice z Białegostoku powód, aby świętować! W mieście termometry wskazywały dziś minus dwa stopnie, więc coś czujemy, że po takim meczu nie tylko wspominki o drużynie z Podlasia będą rozgrzewać rozentuzjazmowanych fanów Jagi.
Fot. Newspix.pl